Taka sytuacja:
Jestem w separacji od dwóch lat. Jm wyprowadził się z naszego własnościowego mieszkania /odkryłam jego podwójne życie i poprosiłam by sobie poszedł/ i wynajmuje pokój. Mamy 8-letnią córkę, na którą płaci alimenty /dobrowolne/. Dzieckiem zajmuje się więcej ode mnie, gdyż pracuje do 15 i ma wszystkie popołudnia i weekendy wolne. Ja natomiast pracuję na zmiany, także w weekendy i uczę się w szkole zawodowej. Eks często zabiera dziecko do siebie i mała śpi u niego. Tak to działało przez dwa lata.
A teraz:
Jm chce sprzedać garaż, który wybudował juz po odejściu. Uzależniłam swój podpis na akcie notarialnym od tego czy zwróci mi koszty remontu okien, malowania mieszkania i wymiany kabiny prysznicowej. I tu wojna: "że chcę go naciągnąć, że on mi idzie na rękę /w sprawie szkoły/ i płaci alimenty" i że "on jest z dzieckiem 5 dni w tygodniu i może to ja pójdę mieszkać do jednego pokoju, a on będzie mieszkał w mieszkaniu..."
Moje pytanie: czy on może to zrobić? czy sąd mógłby tak orzec? czy mogłabym zabrać dziecko i pojechać w swoje rodzinne strony na stałe? Moja mama pomogłaby mi w opiece nad dzieckiem... /mamy oboje prawa rodzicielskie i w ogóle nie byliśmy jeszcze w sądzie/. Zostałam tu, na drugim krańcu Polski tylko dlatego, żeby dziecko miało kontakt z ojcem. Nie wiem co robić, rzucić pracę czy szkołę?... wyjechać? zostać?
On tak to wszystko przedstawił, że robi mi łaskę "dobry pan, ludzki pan". W dodatku ja sie go boję, w rozmowach na gorąco brakuje mi argumentów i mnie zatyka. Gdyby doszło do rozwodu to musiałabym mieć nie lada wygadanego prawnika, bo czuję że skończyłoby się na mojej winie...