Hej
Piszę, a może ktoś rzuci trochę światła na te dziwne rzeczy, które dzieją się w mojej relacji z moim młodszym bratem.
Facet jest młody, 21 lat, studiuje w innym mieście niż ja mieszkam. Nie zawsze dogadywaliśmy się dobrze - jak ja byłam w szkole, a on bardzo mały, to strasznie mnie wkurzał, bo mnie naśladował, chodził za mną, ciągle coś ode mnie chciał - w sumie kto ma młodsze rodzeństwo, to wie, że tak bywa. Czasem mi wstyd, że byłam dla niego bardzo niemiła, ale też w sumie byłam dzieckiem.
Później, gdy on był w gimnazjum, zaczęliśmy się lepiej dogadywać. Wciągnęłam go w siatkę moich znajomych, spędzaliśmy dużo czasu razem, graliśmy w gry. Jak przekroczył 18 rok życia, to też wyskoczyliśmy razem na piwo. Najfajniejsze było to, że zawsze jak byliśmy gdzieś razem, to się świetnie bawiliśmy. Mieliśmy mnóstwo powodów do śmiechu, cały czas śpiewaliśmy, wygłupialiśmy się, robiliśmy obciach, graliśmy, wychodziliśmy razem, piliśmy, mieliśmy wspólnych znajomych. Jak pojechałam na studia, to i tak byliśmy często w kontakcie. Jak przyjeżdżałam na wakacje czy na weekendy do domu, to roznosiliśmy niemalże cały dom. Czasem gadaliśmy na poważne tematy. Czasem mi opowiadał o swojej dziewczynie a ja o swoich problemach na studiach. Bardzo często dogadywaliśmy się bez słów.
Ale. Zawsze jest ale. Zdarzyło się kilka razy, że przestał się do mnie odzywać. Zero kontaktu - nie odbierał telefonu, nie odpisywał na smsy, nie odpowiadał na maile czy wiadomości na facebooku na przykład przez miesiąc. Musiałam pytać rodziców, czy on żyje.
Do tej pory nie dostałam odpowiedzi na to, dlaczego tak się działo. Na moje pytania "czy coś się u ciebie w życiu stało?" albo "czy coś ja zrobiłam nie tak?" nie odpowiadał, najczęściej milczał albo wykręcał się.
W tym roku zdarzyło mu się to dwa razy. Pierwszy raz przez Wielkanocą. Byliśmy w trakcie jakiejś rozmowy na FB, gadanie głupot, zapytałam go, czy chce do mnie przyjechać, skoro ma ferie na studiach.
Cisza.
Cisza przez półtora miesiąca aż przyjechałam do domu na Wielkanoc.
?!
Jak przyjechałam do domu, to nie wiedziałam, czego się spodziewać. Pierwszego dnia jak byłam w domu to wyszedł, nawet się ze mną nie przywitał. Wrócił wieczorem, i zaczął płakać, że on nie chciał, żeby tak było, nie wiedział, co ma powiedzieć, on nie wie, co się stało, nie chciał mnie zranić.
Podsumowując, nie wiem, co się wydarzyło, ale poprosiłam go, że jeśli ja mówię rzeczy dla niego trudne, albo czegoś nie chce robić (np. nie chce mu się do mnie przyjechać), albo czegoś nie wie, niech mi NAPISZE: "sorry, nie wiem, sorry, nie chce mi sie". Ja to zrozumiem, no bo mi też się wielu rzeczy nie chce. Ale niech do cholery napisze COKOLWIEK, a nie nagle przestaje odpisywać, jakbym mu wyrządziła jakąś krzywdę, a potem robi się z tego miesiąc i jest mu głupio to odkręcać.
Wyjaśniłam mu, że dla mnie bardzo bolesne jest to, że mnie ignoruje, że może mi powiedzieć, że go wkurzam, cokolwiek, ale nich napisze. Dla mnie taka cisza jest karą. Karą za coś, czego nie zrobiłam!
Nie musiałam długo czekać na kolejną taką sytuację - sierpień, moje urodziny, pytam go, czy zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami przyjeżdża do mnie w tym tygodniu? (Umawialiśmy się, że przyjedzie do mnie z dziewczyną, po raz pierwszy w tym roku w ogóle przyjedzie do Warszawy). Jak się można domyślać - zignorował mnie. Oraz każdą inną moją wiadomość na fejsie czy moje telefony czy też smsy. NIC. Ani prośba ani groźba.
Pewnie się zastanawiacie co mi tak zależało. Zależało mi, bo naprawdę go lubię, kocham z nim gadać, nie chcę, żeby nasza relacja się rozpadła.
Szamotałam się jak głupia między złością a wyrzutami sumienia. Przecież o nic takiego go nie proszę! Czy to za dużo? Może za bardzo naciskam? Ale przecież nie gadamy często! co ja zrobiłam, żeby zasłużyć sobie na takie traktowanie? Chciałam mu powiedzieć, że walę to, mam go gdzieś, niech sobie robi co chce... Ale wiem, że ja tego nie chcę, ani on tego nie chce... A gdybym tak powiedziała, to pewnie do bożego narodzenia byśmy się nie zobaczyli.
Przyjechałam do domu we wrześniu. Był. Nie odezwał się do mnie ani słowem, a ja stwierdziłam, że nie będę się kajać i błagać o skrawki uczuć.
Więc po 4 dniach, gdzie siedzieliśmy w jednym pokoju a on nie podjął nawet jednej próby przeproszenia mnie, pojechałam sobie.
Miesiąc później zadzwoniłam do mamy, ona przekazała (przypadkiem?) telefon bratu. Nawrzeszczałam na niego, że ja nie zasługuję na takie traktowanie, że nie wiem, jaką krzywdę mu zrobiłam, ale nie zgadzam się na to, żeby mnie tak traktował, że ignorowanie mnie sprawia mi większy ból niż gdyby miał mnie zwyzywać.
Powiedział, że wie, że on nie chciał, i że nie wiedział jak mi powiedzieć wtedy w sierpniu, że mu się nie chce do mnie przyjeżdżać. Bo, cytuję "no co to za brat, któremu nie chce się odwiedzić własnej siostry?"
<mur>
Czuję się źle w tej relacji.
Od tamtej pory było tak, że jak z nim rozmawiałam, to czułam się, jakbym obchodziła się jak z jajkiem. Cokolwiek co powiem, może zostać użyte przeciwko mnie. Zero krytyki, zawsze uśmiechnięta, pomocna, żarty, żarciki, niby wszystko okej. Ale uprzedziłam go, że ja nie jestem w stanie znieść kolejnej takiej sytuacji, gdzie po prostu on mnie ignoruje a ja nie mam żadnego wpływu na to, co on zrobi - nie jestem w stanie zmusić go do tego, żeby powiedział, co jest nie tak, nie jestem w stanie zrobić nic.
Wiecie co, zaczęłam wierzyć, że ignorowanie bliskich jest formą przemocy.
Otóż piszę, bo dwa dni temu znów coś. Nie wiem, jak to nazwać. Miał spięcie w mózgu? Za bardzo naciskałam?
Sytuacja ostatnia - w poniedziałek miałam STRASZNY dzień. Zaczęłam mu o tym pisać na fb. Opisałam trudną dla mnie sytuację, widziałam, że odczytał wiadomości, odpisał "ale jak to?!" po czym wyjaśniłam jak to, opisałam inne rzeczy, które tego dnia mi się przydarzyły, byłam strasznie wkurzona, ale w tramwaju - nie chciałam dzwonić, bo wiedziałam, że jak zacznę o tym mówić, to się rozpłaczę. A tu...
cisza.
Nie odpisał wcale.
Następnego dnia sms "hej, a jak przetłumaczyć ..." - bo ma zadanie z angielskiego. Pomogłam mu, a potem go zapytałam, czy ma coś do powiedzenia w związku z wczorajszą rozmową. On "bo nie odpisałem?"
Wyjaśniłam mu, że kiedy ja do niego piszę, widzę, że odczytał, a on nie odpowiada, to czuję się, jakbym gadała z powietrzem. I że już mu to kiedyś mówiłam, umówiliśmy się na to, że kończymy rozmowę mówiąc sobie, że idziemy, a nie znikamy w trakcie. Zgodził się na taką umowę! Więc jestem zdenerwowana.
Zaczął się wykręcać, że gadał w tym samym czasie z dziewczyną i że bolała go głowa. Wkurzyło mnie to jeszcze bardziej, więc zapytałam go, czy moja prośba o to, żeby mi napisał, że nie ma czasu rozmawiać, że nie ma siły rozmawiać ze mną, to za dużo?
Odpowiedział, że tak, to za dużo.
<kurtyna>
Napisałam mu: "chciałabym moc oczekiwać od Ciebie innego traktowania, niż porzucenie trudnego dla mnie wątku bez słowa."
Od tamtej pory znów cisza.
Co ja mam robić?