Na wstępie, mam 18 lat, mój były już chłopak 20. To była dla nas obu pierwsza miłość, pierwszy związek, trwał ponad 3,5 roku.
Nie chodzi koniecznie o jego przebieg, a zakończenie, z którym nie mogę sobie poradzić. Ostatnio dużo się kłóciliśmy, bo on był mitomanem, a ja miałam już dość kłamstw na każdy najdrobniejszy temat.
Kłamał o swoich emocjach, o tym czego to nie dokonał, cokolwiek co mogło sprawić, że inni mu współczuli, zazdrościli lub mieli o nim lepsze zdanie.
Na początku to miało ogromne rozmiary, kłamał nt. swoich blizn wymyślając niestworzone historie, o swojej "internetowej" byłej dziewczynie, o relacjach z rodziną, ale wtedy nie zwracałam na to uwagi a szydło z worka wychodziło powoli.
Na koniec te kłamstwa zmieniły się raczej w drobne rzeczy które stawiały go po prostu w lepszej pozycji na przykład podczas kłótni. Rżnął głupa kłamiąc czy raczej "naciągając" prawdę - patrząc prosto w oczy, zarzekał się. Gdy mu coś zarzucałam co miało miejsce poprzedniego dnia czy godzinę temu, mówił, że to nieprawda, że tego nie było, albo po prostu nie pamięta. Zawsze kończyło się na tym, że wymyślam. Na te kłamstwa reagowałam jak gejzer, jedno małe i bez znaczenia wystarczało żebym wybuchała. Najbardziej bolało, że robi ze mnie kompletną idiotkę uważając, że mu uwierzę.
2 dni przed ślubem jego ojca znowu skłamał - ugryzł go kleszcz, miał obrączkę, a w szpitalu powiedzieli mu, że szybko zareagował więc bolerioza się nie rozwinęła, dostał antybiotyki. Zapomniał, że mówił mi o tym przez telefon, a kiedy do mnie przyszedł, oświadczył jaki to on nie jest umierający bo MA boleriozę, normalnie ruch ręką to była rzecz niemożliwa. Wtedy pękłam i stwierdziłam, że nie wytrzymam z nim do ślubu i zerwałam z nim.
Stała się rzecz ekstremalnie dziwna, bo zadzwonił jego ojciec który nigdy mnie nie lubił, a wręcz pałał nienawiścią i NAKAZAŁ mi przyjście, że jak to, jego synek zostanie na ślubie sam, że już zapłacone. Mówiłam, że oddam pieniądze, ale nie - miałam przyjść. Stwierdziłam, że pójdę, a później nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Na samym ślubie było źle, od razu żałowałam, że poszłam - cała rodzina wiedziała co się stało, ile się kłóciliśmy, rozstawaliśmy, nikt ze mną nie rozmawiał czy nie powiedział "dzień dobry" włączając w to parę młodą, a spojrzenia pełne grozy uderzały we mnie z każdej strony... Przyznam, że tu zrobiłam błąd, bo myślałam, że wszystko mam pod kontrolą, ale się nieco upiłam. Kiedy się źle poczułam, pojechałam do domu, ale nie było to upicie z żadną dziurą w pamięci czy robieniem nieodpowiednich rzeczy.
W nocy dostałam kilka krótkich sms'ów od mojego, że słyszał co zrobiłam, nie chce mieć ze mną nic wspólnego i tak ogólnie to ma mnie zupełnie gdzieś. Wpadłam w panikę bo nie wiedziałam nawet, o co jestem oskarżana.
Okazało się, że ponoć się znalazł jakiś chłopak i jego kuzyn którzy twierdzą jak ja to nachalnie się do nich dostawiałam. Z Jednym większość czasu przegadałam, faktycznie, w towarzystwie jego dziewczyny i to sobie szybko wyjaśniłam. Tymczasem jego kuzyn twierdzi, że się do niego "nachylałam", coś mu proponowałam, kiedy z facetem zamieniłam w ogóle kilka zdań na początku.
Do jego babci ponoć "ledwo stojąc na nogach" powiedziałam, że chcę z nią być (w kontekście - nie wiem, lesbijskim?). W praktyce chciałam być miła i powiedziałam jej, że jest kobietą z klasą i chciałabym kiedyś nią być, bo tak uważałam. Ponoć do jego macochy powiedziałam, że współczuję jej , że wyszła za mąż za (tutaj nazwisko). To w ogóle nie miało miejsca... powiedziałam jej tylko, że ma ładną sukienkę.
Ogólnie starałam się być miła, nie byłam pijana do samego końca a i wtedy się zebrałam, a zrobili ze mnie pijaczkę która rozpowiadała nieprzyjemne rzeczy w każdą stronę, wszystkich mężczyzn podrywała i ogólnie kazali mu wybić sobie mnie z głowy. Powiedział nawet, że gdyby chciał to i tak by mu tatuś nie pozwolił do mnie wrócić, ale nie chce.
W rozmowach które się później toczyły zrozumiałam, że on naprawdę w to wierzy, nie wymyślił sobie tego bo go znam, naprawdę już mnie nie kocha i nie chce o mnie słyszeć.
Czuję się skrzywdzona. Nie mogę w to uwierzyć. Po 3,5 latach walki i dawania z siebie tego co najlepsze nie dostałam nawet szansy na wytłumaczenie się, zostałam zmiażdżona kłamstwem DOROSŁYCH LUDZI na swoim własnym ślubie.
Nie mogę się mierzyć z prawdą jego rodziny, dla niego jestem po prostu zerem, a ja muszę sobie z tym sama poradzić.
Może to dziecinne ale po tym czasie, kiedy zawalał, to on miał cierpieć, a nie ja.
Nic go już nie obchodzi.
Nigdy mi nie uwierzy.
Mieliśmy się rozstać w zgodzie, a rozstaliśmy się, bo jestem dz*ką.