Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MOJA NIESAMOWITA HISTORIA » Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Strony 1 2 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 1 do 65 z 70 ]

1 Ostatnio edytowany przez ivy71 (2016-07-19 12:50:51)

Temat: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Zdecydowałam się napisać w tym miejscu bo chcę to z siebie wyrzucić. Dwa lata po rozwodzie, ponad trzy po rozstaniu, a ja wciąż nie potrafię sobie z tym poradzić. To nie tak że myślę o tym cały czas, rozpamiętuję, płaczę, nie. Ale są momenty kiedy jest mi po prostu bardzo bardzo przykro, odczuwam ogromny żal i wręcz nienawiść do człowieka którego kiedyś przecież bardzo kochałam. Niby znam wszystkie mechanizmy, przeszłam terapię, niby czuję się wyleczona i prowadzę normalne życie, idę wciąż do przodu, ale jest jeszcze gdzieś coś co mnie bardzo uwiera i dopóki ta zadra siedzi w sercu dopóty nie zaznam całkowitego spokoju. Czy to jest normalne??
Ale dobrze, już opowiadam. Opowieść moja nie do końca jest chronologiczna, ale podzieliłam ją na trzy rozdziały: przed, w trakcie i po.

PRZED
Poznaliśmy się na studiach, ja już po przejściach, on po rozstaniu z dziewczyną, z którą mieszkał przez jakiś czas. Nie spodobał mi się od razu, ale ujął mnie za serce i pokochałam go. Szybko zamieszkaliśmy razem, chyba po dwóch miesiącach, po pół roku zaszłam w ciążę, wzięliśmy szybki ślub, urodziła się nam córka. Po dwóch latach syn. Było bardzo ciężko, oboje studenci, jakoś z pomocą rodziców wiązaliśmy koniec z końcem ale kokosów nigdy nie było, wiadomo. Skończyliśy studia, najpierw on, ja dwa lata później. Poszliśmy do pracy, kupiliśmy mieszkanie, stać nas było na coraz więcej, ale finansowo było wciąż ciężko. Mąż pracował bardzo dużo, wyjeżdżał za granicę na wakacje dorobić, ale mimo wszystko pieniądze rozpływały się w mgnieniu oka. Ja jestem typem człowieka który lubi zawyżać koszty w budżecie, żeby potem coś zostało, a on odwrotnie, koszty o dwadzieścia procent zaniżone, a potem debet. On zawsze uważał że jak zarobił to może sobie wydać a i ja myślałam tak samo. Przecież to było wspólne życie, wspólne dzieci, wspólny dom, wspólne finanse. Wydawał więc na różne przyjemności, kurs żeglarski, kurs nurkowania, żaglówka, wyjazdy z kolegami na żaglówkę, na nurkowanie, na windsurfing. Co tydzień z kolegami do pubu. Ja siedziałam w domu z dziećmi ale dobrze mi było, bo nie miałam koleżanek a mąż pracował ciężko więc potrzebował się zrelaksować. Pamiętam jak niedługo po ślubie przyszedł od kolegów z podrapanymi plecami, tłumaczył się że koleżanka ganiała się z kolegą dookoła stołu i go zahaczyła. Pomijam fakt że to był męski wieczór przecież, ale wtedy mi takie tłumaczenie wystarczyło, ja mu zawsze we wszystkim wierzyłam. Seks. Był i to bardzo często jak dla mnie, bo co drugi dzień, czasami codziennie, zdarzały się tygodnie że tylko dwa razy, wtedy kiedy czułam się źle lub byłam chora, słyszałam wtedy że zawsze boli mnie głowa, jak ja mogę, on zachoruje na prostatę przeze mnie z braku seksu. No to mu dla świętego spokoju "dawałam". Naprawdę nie czułam potrzeby więcej niż raz, dwa razy w tygodniu, ale nie mogłam odmówić, bo zawsze w jakiś sposób mnie zmusił. Powiecie zaraz - jak można zmusić do seksu, przecież jak nie to nie. Otóż nie. Można. Seks stał się powoli zarzewiem ognia, który wypalił wszystko co było dobre w tym małżeństwie. Prosiłam, błagałam, żeby dał mi chwilę na wytchnienie, żebym miała szansę go zapragnąć, poczuć pożądanie. Moje próby rozmowy z nim zawsze kończyły się w sposób: marudzisz, wymyślasz sobie, po prostu Ci się nie chce. Z czasem doszło: na pewno się znowu pieprzyłaś z szefem na biurku, z kim się dzisiaj pieprzyłaś że Ci się nie chce? Uwierzcie mi, starałam się, naprawdę się starałam, żeby wszystko było między nami dobrze, żeby w domu było czysto, posprzątane, dzieci czyste, nakarmione, naprzytulane, żeby mąż miał czas dla siebie, żeby czuł się kochany. Nosiłam te głupie rozkloszowane spódnice po domu bo tak mu się podobało, zakładałam rajstopy bo lubił, nawet nosiłam te durne kulki dopochwowe które mi kupił żebym ćwiczyła mięśnie i była ciaśniejsza. Zerwałam kontakt z koleżankami, bo żadna mu się nie podobała, moje siostry były głupie a moich rodziców nigdy nie nazwał mamo i tato. Zawsze było bezosobowo. Przez ponad dwadzieścia lat!
Gdy synek był mały, miał bardzo dużą stulejkę, trzeba było przeprowadzić operację w pełnej narkozie. Gdy następnego dnia przyszłam do domu z pracy, zastałam ich w łazience. Synek stał nad ubikacją i zanosił się płaczem, pośladki miał całe sine bo tatuś kazał mu sikać, a ten nie mógł, przecież miał szwy, bardzo go bolało. Kazanie oczywiście polegało na krzykach i waleniu po tyłku! Dziecko miało 5 lat! Natychmiast kazałam mu wyjść, co uczynił oczywiście z protestami, bo gówniarz sikać nie chce a musi. Nalałam wody do wanny i włożyłam tam synka, w wodzie udało mu się zrelaksować i udało się. Tych siniaków na pupie dziecka nigdy mu nie wybaczyłam...
Uderzył i mnie. Kiedyś, posprzeczaliśmy się o coś, owszem ja może i powiedziałam coś za ostro, ale nigdy nie przeklinałam, nie krzyczałam. Dostałam w twarz tyłem dłoni. Poleciała krew, zamknęłam się w łazience i nie wyszłam przez kilka godzin, nie mogłam na niego patrzeć. Powiedziałam żeby nigdy nie ważył się tego zrobić ponownie bo to będzie koniec. Obiecał i tak zrobił. Nigdy mnie już potem nie uderzył... Przyduszał, szarpał, gwałcił, popychał ale nie uderzył. Siniaków na rękach i nogach nikt nie zauważa przecież.
Kiedy córka zaczęła być nastolatką, z wszystkimi nastoletnimi problemami, zaczęła się w naszym domu równia pochyła. Wyzwiska, krzyki, bicie. Ona była trudną nastolatką, a on jeszcze trudniejszym ojcem. Wyżywał się na niej wyładowując swoje frustracje. Taka na przykład sytuacja, której z kolei ja sobie wybaczyć nie mogę. My w łóżku, przed północą, córka w pokoju "wariuje", znaczy głośno słucha muzyki czy po prostu płacze. On do mnie żebym szła i coś z tym zrobiła bo jak nie to on pójdzie i jej coś zrobi. No to ja idę, słysze wyzwiska od córki, nie wytrzymuję, płaczę, na to wpada on i do córki: jak się zachowujesz do matki suko, i jego pięść ląduje na córce. Taka sytuacja jak ta nie zdarzyła się jeden raz, ale ta jedna była szczególna, bo tak ją uderzył że zakrwawiła całą podłogę. A ja stałam i na to patrzyłam, bo bałam się że uderzy i mnie. Kiedy wyszedł zabrałam córkę do łazienki, posprzątałam, a potem powiedziałam mu że jak jeszcze raz ją uderzy to wezwę policję. Nigdy już jej nie uderzył, a ona nigdy już nie była do niego taka jak kiedyś. Przestała z nim rozmawiać.
Mąż zawsze lubił gadżety, kupiłam mu więc kiedyś na gwiazdkę długopis szpiegowski, do nagrywania. Fajna zabawka. Nigdy nie przypuszczałam do czego on się nim posłuży... Nagrywał mnie, robił mi zdjęcia w sytuacjach intymnych, najintymniejszych. Zgadzałam się bo mówił że to przecież dla niego tylko, że przecież jestem jego żoną, przekonał mnie, uwierzyłam. Wszystko to, całe może życie z nim, traktowałam jako normę, że tak ma być w małżeństwie, bo jesteśmy razem i zawsze będziemy razem, bo w rodzinie nie ma tajemnic, rodzina powinna się wspierać i ufać sobie. Ja ufałam. On mi nigdy. A ja mu nigdy nie dałam powodu do zazdrości, naprawdę nigdy nie zawiodłam jego zaufania. Zdarzyło się że wygrzebał w moim telefonie numer dawnego kolegi, dlaczego ten numer tam był nie wiem, pewnie dlatego że komórki dopiero wchodziły na rynek i każdy chciał mieć numery wszystkich tak jak teraz przyjaciół na facebooku. Mąż znał tego kolegę, wiedział o nim wszystko co chciał wiedzieć, ja przecież nie miałam tajemnic. W pewną sylwestrową noc, kiedy ja już poszłam z dziećmi spać, wziął mój telefon i napisał do kolegi smsa (w moim imieniu) w stylu: witaj kochanie, długo nie miałam wiadomości od ciebie, czy coś takiego, nie pamiętam już. No i zaczęłi sobie pisać. Kolega był singlem więc nie miał oporów, a mąż... Nie wiem co sobie pisali bo wiadomości wykasował, ale pech chciał że kolega wysłał do mnie smsa nastęnego dnia z podziękowaniem. Wściekłam się. Była awantura, mąż przepraszał, powiedział że się upił. Wybaczyłam, co miałam nie wybaczyć. Za jakiś czas przyszedł do mnie email "od kolegi". Dość pikantny, zdziwiłam się bo kolega nigdy by tak nie napisał, ale odpisałam że jestem mężatką i nie powinien tak do mnie pisać. No ale on był dość namolny. I wtedy coś mnie tknęło. Adres email się nie do końca zgadzał, a i treści były jakoś podejrzane. Wpadłam na pomysł że to mógłby być mój mąż. Wysłałam sms do kolegi czy dostał mojego emaila. NIe dostał. No to odpisałam w kolejnym smsie żeby się nie zgrywał bo wiem że to on, jeszcze próbował mieszać ale się wydało. Mój kochany mąż mnie sprawdzał! Po raz kolejny!

Cdn.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Pisz ivy, chętnie przeczytam co było w trakcie i po..

3

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Komu Ivy nie potrafisz wybaczyć? Sobie? Nie wiem, czy będziesz potrafiła sobie wybaczyć, bo trwając w takim małżeństwie tyle lat skazałaś swoje dzieci na piekło... A tego nie da się zrozumieć...

4

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Nadal PRZED.
Mój mąż miał zawsze jakieś koleżanki. Odwiedzały go w pracy, umawiał się na kawę, naprawiał im coś w domu. Uczył jeździć samochodem, naprawiał komputery, jedną uczył nawet pływać na basenie. Za moim pozwoleniem? Ależ oczywiście, choć niechętnie bo wolałam jak był w domu, pomagał mi a nie komuś. Niektóre znałam osobiście, niektóre miały mężów, nigdy nie podejrzewałam męża o zdrady bo też pewnie nigdy ich nie było. Ale koleżanki były zawsze, odkąd pamiętam. Jedną spotykałam w jego pokoju w pracy, piła kawę, była wtedy w zaawansowanej ciąży... Pewnie byłam zazdrosna bo jak już pisałam, ja nie miałam żadnych koleżanek, do kawiarni wychodziłam tylko od wielkiego święta, jak odwiedzałam mamę w rodzinnym mieście i spotkałam jakąś starą znajomą na ulicy. Nie marudziłam, bo tak było OK, myślałam. Mieliśmy przecież wspólnych znajomych, jego znajomych, z którymi spędzaliśmy czas wspólnie, więc o co miałam się czepiać? Pamiętam jak odwiedziła nas moja teściowa, jego matka, rozmawiałyśmy sobie w jego obecności, to była dobra kobieta, naprawdę ją lubiłam, rozmawiało mi się z nią lepiej niż z własną matką. Rozmawiałyśmy wtedy sobie o dzieciach, o życiu, zapytała jaki on naprawdę jest do mnie, bo ona widzi że jest apodyktyczny. Przyznałam rację, ale kochałam go przecież takiego jakim był...
Dwa razy trafiłam do szpitala. Raz na dwa tygodnie, raz na szczęście tylko na weekend. Ani razu nie przyprowadził dzieci do mnie, tłumacząc się że szpital nie jest dla dzieci, nie powiedział nie tylko moim kolegom w pracy (zawiadomił kadry że jestem chora), ale nawet moim rodzicom! Dwa tygodnie w szpitalu, sama jak palec! On przychodził raz na dwa dni na parę minut, myślałam że umrę z głodu, pielęgniarki prosiłam o kromkę suchego chleba w nocy. Tłumaczył że nie może bo musi się opiekować dziećmi. Fakt, ale one miały osiem-dziesięć lat...
Pomyśli sobie teraz ktoś, po co ona o tym wszystkim pisze, stara wariatka. Wywala żale, jaki to jej mąż zły, a sama nie lepsza. No tak, pewnie wcale nie jestem lepsza niż on, w końcu kto z kim przestaje takim się staje...
Nasze małżeństwo było z zewnątrz bardzo szczęśliwe. Od środka... umierało długo i powoli. Tak około czterdziestki, różne rzeczy zaczeły mi uwierać. To że nie mam przyjaciół. Jego koleżanki. To że nie mogę sama o niczym zdecydować bo on chce mieć decydujące zdanie ale on mógł sobie podejmować decyzje finansowe bez porozumienia ze mną. Gdy raz zobaczył na rachunku ile mój krem do twarzy kosztuje (zwykły krem Aa z supermarketu, nic wielkiego) to małą awanturę mi zrobił, że na kremy to sobie pieniądze wydaję a do niego mam pretensje jak sobie coś kupuje. No ale on miał zawsze na półce parę butelek perfum po 300 złotych. Mnie wystarczył Obsession... Wtedy to właśnie, około czterdziestki, zaczęłam zauważać że coś jest nie tak. No bo tak. Idziemy na zakupy. Kupujemy buty. Moje buty 100 złotych, jego 300. Moje dżinsy z supermarketu, jego Levisy. Rakietki do badmintona. Jego 700 złotych, moja 200. Spodnie na wakacje za 500 złotych, ja sobie poradzę z tym co mam. Zarabialiśmy tyle samo pieniędzy. Owszem, czasami jemu zdarzył się jakiś projekt za który dostawał dodatkowo, ale nic z tych pieniędzy nie szło na dom czy dzieci, tylko na jego przyjemności. Wakacje opłacane moją kartą kredytową. Jego samochód spłaciliśmy moją kartą kredytową, bo oprocentowanie było niższe. Telewizor, meble, wszystko moją kartą kredytową. Jeszcze parę lat, myślałam, wyjdziemy z długów i będzie ok.
Około dwóch lat PRZED przeglądałam rachunki. Wszystkie rachunki poza jego telefonem były na moje nazwisko, więc oczywiście miałam dostęp. Rozmowy zagraniczne mieliśmy darmowe więc nie zwróciło to początkowo mojej uwagi, ale jak się przyjrzałam to zobaczyłam jeden powtarzający się niemiecki numer, rozmowy długie, po kilkadziesiąt minut, co parę dni, zawsze w godzinach kiedy mnie nie było w domu. Zapytałam z kim rozmawia tak nagminnie. Najpierw powiedział że z ciotką. Uwierzyłam, ale przy najbliższej rozmowie telefonicznej z teściową okazało się że ciotka od kilku ładnych miesięcy przebywa w kraju. Zonk! Zapytałam ponownie. Tym razem był to jego były szef, zamieszkały na stałe w Niemczech (fakt), a właściwie jego córka, którą on, mój mąż, uczył polskiego bo się wybierała na studia. Ok, przyjęłam tłumaczenie. Ale sprawdziłam rachunki jeszcze raz. Faktycznie, dzwonił do tego szefa raz, ale na inny numer numer telefonu!
Po kilku dniach zapytałam jeszcze raz, do kogo te telefony. Wywołałam tym wielką awanturę, która trwała kilka miesięcy... Och jaka ja głupia wtedy byłam! Pytałam codziennie, błagałam żeby powiedział mi prawdę, a on sie zaciął i koniec. Powiedział że mi nie powie bo nie będzie się tłumaczyć. Myślę że ten okres zniszczył wszystko co jeszcze do niego czułam. Jak on mnie upokarzał, wyzywał od idiotek z urojeniami, ja płakałam, błagalam o odpowiedź, jakąkolwiek, aby tylko była. Nie. Po kilku miesiącach w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam że ja takiego małżeństwa nie chcę i że najlepiej niech się wyprowadzi. Wtedy pękł. Powiedział że to dawna koleżanka z pracy, która wyjechała do Niemiec i tak jakoś się zgadali (jak, nie wiem do dziś) ale on już zaniechał kontaktu i nie będzie do niej dzwonił. Nie powiem, ulżyło mi. Powiedziałam, że jak już teraz wiem, to niech on sobie do niej dzwoni, przeciez ona tak daleko jest, może potrzebuje jego pomocy. Ale podziękowałam mu za szczerość i przeprosiłam że byłam taka nachalna... ech...
Za jakiś czas sam do mnie przyszedł i powiedział że on z nią rozmawiał i powiedział jak ja się zachowałam, że wymogłam na nim przyznanie się z kim rozmawia bo znalazłam rachunki, na to ona że jakim prawem ja go monitoruję, jakim prawem ja śledzę jego rozmowy. On sam mi to powiedział. I wtedy mną zatrzęsło. Nie powstrzymałam się, zaczęłam krzyczeć że jakim prawem obca kobieta mnie ocenia, jak może zakazywać mi sprawdzać moj własny numer telefonu i moje własne rachunki! I że nie, nie życzę sobie ani tej koleżanki w moim życiu ani żadnej innej. Przeprosił, powiedział że zaniecha kontaktu.
Za jakiś czas, jak już sprawa się załagodziła, poprosiłam żeby mi podał chociaż jej imię, to będę spokojniejsza. Powiedział że nie bo nie chce żebym ją prześladowała, że zaraz zacznę szukać po internecie, na facebooku i będę jej uprzykrzać życie. Nie powiem, wstrząsnęło mną to.  Nie jestem typem stalkera, to nie ja podkładałam komuś świnię przez telefon tylko on. I zamiast martwić się o moje zdrowie psychiczne, on martwi się o samopoczucie koleżanki. No cóż, było minęło, próbowałam zapomnieć, wybaczyć...

cdn.

5

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ditta napisał/a:

Komu Ivy nie potrafisz wybaczyć? Sobie? Nie wiem, czy będziesz potrafiła sobie wybaczyć, bo trwając w takim małżeństwie tyle lat skazałaś swoje dzieci na piekło... A tego nie da się zrozumieć...

Ditta, ja nie wiedziałam co naprawdę przeżywają moje dzieci. Te przykłady które podałam są ekstremalne, choć naprawdę się wydarzyły. Myślałam że jesteśmy dobrą rodziną, bo dawałam z siebie tyle dobra ile potrafiłam, wmawiałam dzieciom że rodziców powinno się kochać i szanować pomimo wszystko. Że całe zło jakie się dzieje w rodzinie ma pozostać za zamkniętymi drzwiami. Tak zostałam wyhodowana, że jak Cię widzą tak Cię piszą, a ja chciałam żeby moja rodzina była idealna. Na zewnątrz była.

6 Ostatnio edytowany przez Naprędce (2016-07-19 16:22:29)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Cóż, stare nawet zagojone rany czasem się odzywają. Pisz... może to Ci przyniesie ulgę, a może uda się wyciągnąć "zadrę, jeśli ona faktycznie "istnieje", bo jakbym miał taki żal/zadrę do czegos porównać, to do "bólu fantomowego"- czyli uczucie bolu w odjętej dawno kończynie.

7

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Wybaczcie, nie mogę opisywać wszystkich szczegółow, więc wiele kwestii przemilczę. Sprawą kluczową jest w każdym razie, że mieliśmy sporo pieniędzy ze sprzedaży domu, wszystko na wspólnym rachunku oszczędnościowym, który kilka lat temu przynosił dość spore dochody. Pewnego dnia, jakiś rok PRZED, mąż przyszedł do mnie z propozycją rozdzielenia wspólnego konta bieżącego, tego które mieliśmy od wielu wielu lat, uznałam to za dobry pomysł, w końcu on chce mieć jakies swoje własne pieniądze a tak to nie ma bo wszystko wspólne. Długo trwały negocjacje, bo ja nie chciałam się zgodzić na płacenie wszystkiego pół na pół, skoro ja zarabiam dwie trzecie tego co on, a on zjada dwa razy tyle co ja. Ustaliliśmy więc że on płaci 60 procent, ja 40 procent wspólnych wydatków. No niestety, mnie po opłaceniu rachunków raczej zostawało bardzo mało, no ale to nie było dziwne bo od lat wszystkie moje pieniądze były wydawane.
Po kilku miesiącach nowego gospodarowania, w czasie sprawdzania wspólnego rachunku zobaczyłam płatność za bilet samolotowy. Zapytałam go czy kupował bilet na samolot, bo zeszło ze wspólnego konta. Jaką odpowiedź otrzymałam? Nie moja sprawa. Nie powie mi. Znowu się zaparł, koniec. I znowu, tak jak w przypadku tych rozmów telefonicznych, prosiłam, błagałam, wyjazd za granicę to nie pójście do sklepu po bułki. Dzień przed wylotem powiedział że jedzie do rodziców (mieszkają za granicą) i że mam nie dzwonić. Nie powiedział mi bo byłam namolna...
Zadzwonił do mnie dwa dni przed powrotem. Nakazał przelać sobie połowę pieniędzy z konta oszczędnościowego, podał mi rachunek. Natychmiast. Byłam w takim szoku że zatkało mnie zupełnie, zapisałam ten rachunek i mu przelałam te pieniądze. Wspaniałomyślnie kazał mi sobie zostawić "resztę", czyli końcówkę z tego co wyszło po podzieleniu dokładnie na pół. Kiedy wrócił, zapytałam o wyjaśnienia, bo ja dzwoniłam do jego rodziców, kiedy go tam nie było, bo pojechał na parę dni do kolegi. U kolegi go też nie było. Jedyne wyjaśnienie jakie usłyszałam to że się zabezpieczył na wypadek jakbym go "chciała wykiwać".  Jego słowa. Co ja wtedy przeżywałam tego nie umiem opisać. Poznałam wtedy na własnym przykładzie że zdrada niejedno ma imię. Czułam się zdradzona, oszukana, zmieszana z błotem, sponiewierana, świat się dla mnie skończył. Mimo to błagałam o rozmowę, miesiąc, dwa miesiące. Od dawna spaliśmy w jednym łóżku ale zupełnie oddzielnie, dla dzieci zachowując pozory normalności, choć wcale nie odzywaliśmy się do siebie. Jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu z mojej strony kończyły się "zamknij mordę", "nie prowokuj mnie"... A ja naprawdę nic złego nie robiłam, chciałam tylko porozmawiać, zrozumieć co się dzieje, bo nic z tego nie rozumiałam, żyłam jak w jakimś cholernym matriksie. W końcu kiedy upokorzył mnie przy dzieciach zupełnie bez powodu, nie wytrzymałam, wybiegłam z pokoju i zamknęłam się w sypialni. Zdjęłam obrączkę, pierścionki, kolczyki, każdą wartościową rzecz jaką od niego dostałam spakowałam do reklamówki, nie było tego dużo ale bardzo byłam do wszystkiego przywiązana. Zeszłam na dół i dałam mu to wszystko mówiąc że nasze małżeństwo jest skończone, on już nie jest moim mężem i proszę żeby się wyprowadził.
Wybaczcie, nie jestem w stanie teraz przypomnieć sobie co się stało dalej, jak żyliśmy od tej pory, mam po prostu jedną wielką dziurę w pamięci. Pamiętam tylko że powiedział że się wyprowadzi we wrześniu, kiedy syn wyjedzie na studia.

8

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy, udało mi się przeczytać zaledwie pierwszy Twój wpis w tym temacie. Nie ukrywam, że narastał we mnie ogromny strach z kazdym zdaniem...

Nie dałam rady dalej...

Pisz, rozmawiaj z ludźmi. To pomoże. Czy Ciebie uleczy? Nie wiem...

Ja znalazłam punkt zaczepienia - terapię grupową. Pomaga, ale to jeszcze nie ten lek. Może i Ty spróbuj.

9

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Dla mnie szacun za odwagę
Jak sadze to juz w  miare ogarnięte sprawy, ktore na żywo mrozily krew w żyłach

Niw potrafie i chyba nie chce sobie wyobrazaç, to co omijasz sad

10

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

A ja sie zastanawiam jak czytam takie historie jak mozna tyle lat dac sie tak traktowac. Jak ludzie, na poziomie, po studiach moga takie pieklo robic wlasnym dzieciom?
Uderzyc corke, zeby zalal sie krwia?
Przeciez jego nastepnego dnia nie powinno byc w domu.
Juz powinien byc w innym miejscu.
Nie rozumiem, jak wyksztalcona kobieta moze dac sie tak ponizac tyle lat.
Jedno mi przychodzi tylko do glowy, ślepa miłość i sławetna wiara w to, że on się zmieni.
Bardzo Ci współczuje tego przez co przeszlaś, ale prawda jest taka, ze po czesci na wlasne zyczenie.

11

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Piotr74 napisał/a:

...prawda jest taka, ze po czesci na wlasne zyczenie.

To prawda. Często nie do przełknięcia , ale najprawdziwsza prawda. Tyle, że by do niej dojść trzeba skupić się na samej sobie.
Zabrzmi dość kontrowersyjnie, ale takie osoby (współuzależnione od osoby przemocowej) wolą uchodzić za cierpiętnicę. Bo wtedy nikt nie będzie ich oceniał a rozczulał się nad nimi.
To też wbrew temu co widać z zewnątrz wcale nie jest tak, że idziemy taką droga dla dobra dzieci. Efekty naszej "troski" będą wyraźnie zauważalne po latach.

Nie zamierzam się rozpisywać bo to watek Ivy, który w pewnym sensie ja uleczy. Dodam jedynie, że nic nie jest proste. A odpowiedzi na pytania nie szukajmy w innych dookoła lecz w sobie.

Tylko wtedy, gdy tak naprawdę spojrzymy na siebie z troską i szacunkiem, mamy szansę na zrozumienie siebie.Bez tego nie zbudujemy żadnych relacji. Bo to jest jak tykająca bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem.

Ivy rozumiem, bo wiem jak działa nasz mózg wtedy. I wierzę, że małymi krokami zdoła sama siebie ze wszystkim zaakceptować. Tego życzę serdecznie, choć wiem, że jest to cholernie trudne.

Powodzenia Ivy...

12 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-07-20 11:49:34)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

..."Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy "....

Ivy, jak juz Ditta napisala, nie potrafisz wybaczyc SOBIE!
Nie chodzi wcale o "cala prawde", czyli co on robil.
Chodzi o prawde o Tobie - dlaczego na to wszystko pozwalalas, na wszystko sie zgadzalas, nie widzialas prawdy o sobie i swoim zyciu?  Dlaczego?

To jest centralne i jednoczesnie retoryczne pytanie. Odpowiedz na to jest jedna - nie potrafilas inaczej. Taki byl stan Twojego umyslu.
W momencie, gdy sie obudzimy i zobaczymy, co MY SAMI sobie zrobilismy, ogarnia nas zgroza, jak moglismy! I to jest gorsze, niz obwinianie kogos innego - duzo latwiej jest zepchnac wine na innych.
Twoj maz przekraczal te granice, ktore zostawilas otwarte i pozwolilas poniewierac. Gdybys na to nie pozwolila, wszystko potoczyloby sie inaczej.
Odpowiedzialnosc za nasze zycie lezy w naszych rekach.
Teraz pora na zmiane sposobu widzenia swiata, na widzenie go bardziej realistycznie, takze w odniesieniu do siebie samej.

Dobrze jest wyrzucic stara historie na zewnatrz, dobrze jest, ze piszesz, patrzysz na wszystko jeszcze raz, docierasz do starych emocji, widzisz swoje wlasne wzorce zachowan.
Z wlasnego doswiadczenia wiem, ze to jest wazne. Za takimi historiami tkwia jeszcze starsze rzeczy, te z Twojego dziecinstwa, Twoje cale ukondycjonowanie, bo z niczego sie takie Twoje zachowanie w malzenstwie nie wzielo.
Na takiej plaszczyznie widzenia nie ma tu winnych. Twoj ex maz tez jest tylko robotem sterowanym swoimi nieswiadomymi ukondycjonowaniami.
Czasem dobrze jest taki punkt widzenia przyjac, bo to jest prawda.
Wina jest tylko tam, gdzie sa sedziowie, ktorzy ustanowili kryteria oceny.

To duza szansa na trwale zmiany we wlasnej swiadomosci. Mysle, ze temat bedzie Ci jeszcze dluzej towarzyszyl i nie jest to cos zlego.
Zycze Ci dobrego zycia. Wiem, ze jestes na najlepszej drodze do tego smile

13

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Pozwólcie że na razie nie odpowiem na Wasze posty. Oto dalsza część mojej opowieści.

W TRAKCIE.
Dla mnie to był koniec, ale wcale nie chciałam tak naprawdę żeby to byl koniec, chciałam żeby mnie przeprosił, przytulił, żeby chociaż do mnie przemówił. Nic. Spaliśmy w jednym łóżku, odwróceni plecami, rano on wychodził do pracy, ja wstawałam jak go już nie było, potem wracałam, robiłam obiad sobie i dzieciom bo on sobie robił sam, jedliśmy osobno, potem ja zajmowałam się swoimi sprawami, on swoimi. Wieczorami najczęściej ja oglądałam telewizję, on grał na komputerze. Nadeszły wakacje, jako że były to ostatnie wakacje syna przed studiami i chciał odwiedzić dziadków, ustaliliśmy że pojedziemy z nim, ale ja będę u swoich rodziców, on u swoich, a syn będzie trochę tu a trochę tam. Zresztą mąż wybierał się na tydzień a my na dwa tygodnie. Jak już to wszystko ustaliliśmy, pomyślałam sobie, że przeciez ten mój kolega - ten sam, do którego mąż wypisywał głupoty z mojego telefonu, mieszka w okolicy, to moglibyśmy się spotkać, pogadać. Znalazłam go na facebooku, zaczęliśmy gadać. W końcu wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy że przyjadę na weekend. On nie był już singlem, miał dziewczynę za granicą. Ale byliśmy starymi przyjaciółmi, mieliśmy wiele rzeczy przegadanych, więc nie stanowiło to dla mnie problemu.
Na wakacjach przespałam się z moim mężem. Było super bo byłam wyposzczona i wszystko mi pasowało. Przed powrotem do domu powiedział że jak wrócę to będziemy rozmawiać. Świetnie, w końcu! Wiedział gdzie jadę na weekend, ale nie wiedział do kogo, on nie zapytał nawet bo go nie obchodziło co ja robię, sama mu powiedziałam a to że zataiłam kolegę to było moje pierwsze kłamstwo. Wcale nie czułam się z tym źle. Ja wtedy byłam już w innym świecie.
Pojechałam, ten wyjazd otworzył mi oczy na wiele spraw. Po pierwsze że ja nie chcę się rozstawać z mężem bo tak mi jest wygodniej, jestem przyzwyczajona i taniej jest rachunki dzielić po połowie. A po drugie że ten kolega nie jest i nigdy nie mógłby być człowiekiem z którym chciałabym być przez resztę życia. Nadmieniam to dlatego, że oczywiście się przespaliśmy i oczywiście zastanawiałam się jakby to było gdyby mąż rzeczywiście się wyprowadził, co bym zrobiła, gdzie bym poszła, a on był już przecież na radarze, choć miał dziewczynę to ona była daleko i w ogóle co mnie ona obchodziła wtedy! Jak teraz o tym piszę to jest mi po prostu bardzo wstyd, bo przez ponad dwadzieścia lat byłam tylko z jednym mężczyzną, a tu nagle przed drugim otworzyłam się w jeden wieczór. Nie obchodziło mnie wtedy nic. Pamiętam jak kolega zapytał mnie co będzie jak się mąż dowie, odpowiedziałam że po prostu będzie przyspieszony rozwód. Nie ukrywałam że tego małżeństwa już nie ma, nie zależało mi.
Kiedy wróciłam do domu, nic się właściwie nie zmieniło, spaliśmy z mężem osobno, żyliśmy osobno tak jak wakacjami. Z jedną różnicą. Kiedy rozmawialiśmy o jego wyprowadzce, powiedział nagle, wyciągając dyktafon: Ale przysięgnij że mnie nie zdradziłaś. Przysięgłam. Skłamałam. Nie czułam się z tym dobrze, bo ja nie kłamię, nie potrafię, ale jak widać da się jak się chce. Nie będę się teraz usprawiedliwiać, to wszystko już było, minęło, przerobiłam to już tysiące razy. Zdradziłam męża, choć byliśmy w nieformalnej separacji. Zdradziłam. I nic innego się nie liczyło, tylko to. Ale koło puszczone w ruch zaczęło się toczyć, brnęłam w to dalej...
Pewnego wieczoru mąż przyszedł do mnie z propozycją. Była to ohydna propozycja i brzydzę się siebie że to zrobiłam, nie oceniajcie proszę. To jest pierwszy raz kiedy o tym wspominam, nikt o tym nie wie bo powiedzenie czegoś takiego by mi przez gardło nie przeszło. Powiedział że przemyślał to, że wyprowadzi się jak ustaliliśmy ale pod warunkiem że "dam mu" dwadzieścia razy. Zamarłam jak to usłyszałam, ale zgodziłam się. Chciałam żeby się jak najszybciej wyprowadził. Używał sobie więc mnie każdego wieczora, kiedy raz powiedziałam że już nie mogę powiedział że mogę mu zrobić ustami i to też się będzie liczyło.
W międzyczasie cały czas pisałam z kolegą, to już był chyba ewidentny romans, umówiliśmy się że przyjadę w połowie miesiąca na weekend, że coś wymyślę w domu. Syn już miał być na uniwersytecie, mąż mówił że szuka mieszkania. W domu powiedziałam że jadę na konferencję. Kilka dni przed wyjazdem mężowi zebrało się na rozmowę. Co tak naprawdę czujemy do siebie i dlaczego chcemy być ze sobą. Ale wymyślił że lepiej żebyśmy to sobie napisali i wysłali na email w tym samym czasie. Pisałam 3 dni, napisałam ze cztery strony w Wordzie. Kiedy przeczytałam, przeraziłam się, bo każdy mój punkt dlaczego z nim jestem zawierał jakieś warunki. Ale taka była prawda, ja już nie kochałam tej osoby, kochałam to co chciałabym żeby w nim było. W dzień wyjazdu do kolegi mąż zadzwonił z zapytaniem kiedy mu ten list wyślę bo on jest już gotowy i może to zrobić zaraz. Odpowiedziałam że już wysyłam. I wysłałam. (Tak na marginesie, na jego list czekam do dzisiaj...)
Dojechałam do kolegi, przywitaliśmy, poszliśmy do niego, wypiłam drinka. I wtedy zobaczyłam sms-y. Ty **rwo, ty szmato, pojechałaś się ruchać ze swoim kolesiem... Kto był w podobnej sytuacji ten wie jak się wtedy człowiek czuje. Krew spłynęła mi do stóp. Zadzwoniłam, odebrał, powiedziałam żeby nic głupiego nie robił, że rano wracam. On że nie mam wracać, że mam zostać przez weekend  bo on nie ręczy za siebie. Okazało się że w ten sam wieczór mąż skontaktował się z dziewczyną kolegi, z kolegą, z moją mamą, z moim rodzeństwem, powiedział wszystkim co zrobiłam i że on nie wie co z tym zrobi.
Do domu wróciłam następnego dnia, nie było go, nie było jego rzeczy, była tylko zapłakana córka w swoim pokoju, która nie chciała nawet na mnie patrzeć.
Dalszych dni nie będę opisywać. Nie liczyło się to że oddałam obrączkę, że byliśmy małżeństwem tylko na papierze, że spaliśmy osobno. Liczyło się że zdradziłam.
W każdym razie, mąż się wyprowadził, córka się do mnie nie odzywała, zresztą nikt z rodziny się do mnie nie odzywał, codziennie piłam, płakałam, szalałam z rozpaczy. A przecież tego właśnie chciałam! Chciałam żeby się wyprowadził. Przez trzy miesiące spotykaliśmy się z mężem na rozmowy, na seks, raz u mnie w domu raz u niego w mieszkaniu, seks był dziwny, dziki i "wredny", nie było w nim czułości, miłości, nawet nie wiem czy było pożądanie. Była kara. Wstyd mi za to, ale tak było i się tego nie cofnie.
Na Boże Narodzenie zaprosiłam go do domu, wtedy spaliśmy ze sobą ostatni raz. Wtedy zobaczyłam w jego oczach to czego nikt nigdy nie chciałby oglądać. Zrozumiałam że on mnie nie kocha, że mną gardzi. Przestaliśmy się kontaktować.

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Zwalasz mnie z nóg...

Wiele z nas przeszło przez piekło, wyrwały się, ale nadal mentalnie w nim tkwią...

Ludzie pytają jak można było w tym tkwić, bo to dla nich niepojęte. I nie pojmie tego nikt, kto nigdy przez to nie przechodził...

Ivy, pisz dalej...

15

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy, pisz proszę dalej, myślę że wiele forumek dostrzeże w tej histroii różne sygnały ostrzegawcze które będą umiały zastosować we własnym życiu i związkach.
A mnie przychodzi do głowy jedna myśl - jak bardzo często się mylimy oceniając ludzi po pozorach. Ktoś z zewnątrz powie: babka się puściła, biedny facet został sam. A ten facet być może zmuszał ją wcześniej do 20 stosunków w zamian za to, że da jej spokój... (nie wspominając o przemocy i innych sprawach). Straszne sad

16 Ostatnio edytowany przez ivy71 (2016-07-20 15:01:44)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

PO.
Piłam jeszcze przez połowę stycznia. Wypadło mi pół włosów, skórę na twarzy miałam suchą, czerwoną i łuszczącą, schudłam i w ogóle nie dbałam o siebie. Rozmawiałam przez Skypa całe noce z koleżanką poznaną w internecie, ona mnie nie oceniała, ona tylko słuchała, poza tym sam fakt że ktoś ze mną chciał rozmawiać bardzo dużo pomógł. Z córką stosunki zaczęły być poprawne, syn się nie wypowiadał. Z rodziną wciąż nie miałam kontaktu. W końcu zebrałam się w sobie i powiedziałam szefowi w pracy o co chodzi, bo bałam się że w końcu zauważy jak się to wszystko odbija na jakości mojej pracy. Wykazał się zrozumieniem i chęcią pomocy, zaproponował opłacenie terapii psychologicznej z funduszu pracowniczego. Na razie za to podziękowałam, ale poszłam do lekarza po pomoc przede wszystkim medyczną. Lekarka wytłumaczyła mi mechanizmy działania naszego organizmu i naszej duszy w stresowych sytuacjach i w ogóle dała mi cenne rady. Zaczęłam szukać informacji o podobnych przypadkach, zakupiłam książkę „Moje dwie głowy”. Coraz szerzej otwierały mi się oczy. Sprawa zdrady zaczęła nabierać dla mnie mniejszego znaczenia w stosunku do całości, zrozumiałam że to była ucieczka, po prostu wtedy nie potrafiłam inaczej.
W tym czasie mąż złożył pozew o rozwód za porozumieniem stron, aby jak najszybciej, ja zgadzałam się na wszystko co chciał, bo zagroził że jak będę szaleć to on zatrudni prawnika i mnie z torbami puści bo to ja rozbiłam małżeństwo. Co prawda nie chciał wiele. Dom mój, długi moje, obiecał jedynie pomoc finansową, niewiele bo około 100 złotych, żeby choć pokryć część wydatków na rachunki, bo córka wciąż mieszkała ze mną a jeszcze nie pracowała. Obiecał także spłacić swoją część długu z mojej karty kredytowej. Rozwód dostaliśmy bardzo szybko, bez żadnego problemu. Krótko po tym ex mąż zabronił mi pisać na forum i oczerniać go, wiedział że szukałam pomocy bo mu powiedziałam, tam nie było o nim tylko o mnie i w dodatku anonimowo. No ale nie posłuchałam bo niby dlaczego? No to się wściekł i orzekł że od tej chwili nie dostanę od niego ani grosza i nie będzie spłacał swego długu, a jak dalej będę szaleć i wypisywać na forum to on roześle moje nagie zdjęcia i filmy, na których widać tylko mnie w niezdwuznacznych pozycjach. I że już właściwie to zrobił, na szczęście moja siostra nie potrafiła otworzyć pliku. Po takim szantażu wycofałam się zupełnie. Ale za jakiś czas coś mnie tknęło, bo dostałam od niego ponownego emaila z pogróżkami,  tym razem co do osoby z którą korespondowałam emailowo, zaczęłam szukać, zastanawiać się jak? Zapytałam skąd ma informacje o mojej prywatnej korespondencji, powiedział że nie ma, wymyślam sobie coś.
Zaczęłyśmy z córką przeszukiwanie domowego komputera. Nie ruszałam go od chwili wyprowadzki eks męża, okazało się że on miał ukryty profil, pod którym córka znalazła pliki, których nigdy nie chciałaby zobaczyć, nazwała ojca zboczeńcem. Pełno zdjęć pornograficznych i nagich kobiet. Reszta plików tak zabezpieczona że nie dało się ich nawet usunąć, trzeba było sformatować twardy dysk.  Okazało się także że moje konto pocztowe i Skype były zhakowane i wszystkie wiadomości kopiowały się wprost do niego. Nie wiem od jakiego czasu, ale chyba długo. Doprowadziłam wszystko do porządku, on się nie przyznał, powiedział że mam jakieś urojenia. Ale mój matrix zaczął się powoli układać w pewną całość, której elementy wpasowuję do dziś. Część powiedziały mi dzieci, część usłyszałam od różnych osób, część sobie sama dopowiedziałam kojarząc niektóre fakty.
Oto fakty. Eks mąż miał drugi telefon, o którego istnieniu wiedziałam ale był zabezpieczony hasłem, jak zreszta wszystko w jego posiadaniu. Podobno dzwonił z niego do rodziców bo lepszy zasięg. Dzwonił z samochodu stojącego na podjeździe żebym nie słyszała. Nigdy wcześniej nie zwracałam na to uwagi, przecież wielu ludzi ma dwa telefony, wielu ma hasła.
Zaraz po rozwodzie eks mąż związał się z panią zagraniczną, którą odwiedzał regularnie i która odwiedzała również i jego. Moje dzieci poznały ją w zeszłym roku. Na początku tego roku eks zmienił pracę i przeprowadził się do miejscowości w której mieszka pani, zamieszkując w jej mieszkaniu razem z nią i jej synem. W zeszłym miesiącu sprzedali jej mieszkanie i przy pomocy jego pieniędzy z  czasu małżeństwa kupili wspólnie większe, dzięki czemu on nie ma już oszczędności na pomoc finansową własnym dzieciom gdyby zaszła taka potrzeba.
To co sobie skojarzyłam sama to to że ta pani wydaje się być tą panią zagraniczną z którą mój jeszcze mąż tak namiętnie telefonował kilka lat temu (imię się zgadza i miejsce zamieszkania), tą samą którą spotkałam u niego w pracy siedzącą w ciąży i pijącą kawę (wiek dziecka się zgadza), tą samą z którą spędzał czas kiedy był u rodziców, kiedy dzielił nasze wspólne oszczędności, u której był podczas naszych ostatnich „wspólnych” osobnych wakacji.
No i fajnie, no i niech sobie urządza życie, tylko że kiedy pytałam go te kilka razy przez telefon, kiedy dzwoniłam w sprawie dzieci, o to czy się z kimś związał i w ogóle co się z nim dzieje, to słyszałam: to nie Twój biznes, żyj i daj żyć innym, nie oskarżaj mnie, nie snuj wątków które Ci się wydają, nie znęcaj się psychicznie. Kiedy powiedziałam że wiem z kim jest i od kiedy, usłyszałam: dałabyś spokój, dopiero zaczynam z tą osobą. Wiem, powinnam to zostawić i faktycznie, jego o nic już nie pytam, nie kontaktuję się z nim w ogóle, ostatnio dzwonił sam pytać co u córki bo nie odbiera od niego telefonu. Sama właśnie też zaczynam z pewną osobą, dlatego wiem że z osobą z którą się dopiero zaczyna nie kupuje się wspólnego mieszkania.
Z córką odnalazłam wspólny język. Po tym jak szczerze porozmawiałyśmy. Ona nie mogła się pogodzić z tym że tak naprawdę nic nie wiedziała, znała tylko jedną stronę medalu, od ojca. Ja jej nic nie mówiłam, bo nie chciałam jej obciążać tym wszystkim. Błąd. Ona chciała wiedzieć. Ona chciała mieć wybór posiadając rzetelne informacje, a tak musiała żyć z poczuciem że ma matkę **rwę. Agresja ojca bardzo zniszczyła jej psychikę, staramy się wspólnie to teraz wszystko doprowadzić do jakiego takiego ładu, to jest teraz mój priorytet. Z ojcem rozmawia od czasu do czasu przez telefon, to wszystko. Ale to nie temat tego wpisu. Tematem jest to że nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy.
Wybaczyć komu? Sobie? Jemu? Myślę że gdybym znała prawdę, gdyby eks mąż zdobył się na powiedzenie mi jak było naprawdę, byłoby mi lepiej. Dla mnie jakakolwiek prawda jest lepsza niż brak odpowiedzi, wtedy łatwiej jest zrozumieć pewne sprawy, wybaczyć. Wybaczyć sobie że podjęłam w życiu złe wybory, ale z tym nie mogę już nic zrobić, tylko żyć dalej i starać się wybaczyć jemu. Dla siebie samej.
Na razie go nienawidzę. Nienawidzę tego co mi robił, jak mnie dotykał, nienawidzę jak na mnie warczał, nienawidzę jak mnie okłamywał i jak nie mówił do mnie nic, nienawidzę wspomnień o nim. Nie mam ani jednego jego zdjęcia, ani jednej rzeczy która była jego. Chcę przejść od nienawiści w obojętność bo wiem że tylko wtedy będzie już po wszystkim. Na razie nie boję się już mówić o tym co się stało i nie wstydzę się tego, to on powinien się wstydzić. Nie jestem cierpiętnicą, uważam że to moje życie i sama je sobie zgotowałam. Ale tamto już sie stało i nie da się tego cofnąć, chcę żyć dalej z poczuciem godności i miłości.  A wygadanie się pomaga więc się wygadałam.
Dziękuję za to że przeczytaliście.

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy...
myślę, że właśnie zrobiłaś coś bardzo ważnego dla samej siebie. Wyrzuciłaś z siebie wszystko co chciałaś. Nie wiem czy chodzisz na terapię, ale nawet na jednej sesji nie da się wszystkiego opowiedzieć. Tutaj to zrobiłaś, brawo.

Jesteś silną Kobietą. Przeszłaś przez piekło. Tylko Ty wiesz ile Cię to kosztowało.

Nie da się cofnąć czasu, nie możemy sobie gdybać "co by było gdyby". To już się stało i trzeba to zaakceptować. Przeżyłaś traumę, z której po woli trzeba wychodzić. Jak? Nie wiem. Terapia i praca nad sobą. Ja tak robię, chociaż efekty...podobno przyjdą z czasem.

Najważniejsze jest to, że to przeszłość. Udało Ci się to zakończyć. Gratuluję!!!! Trzymam za Ciebie kciuki i życzę powodzenia.

18 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-07-20 15:32:53)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Marajka napisał/a:

Na takiej plaszczyznie widzenia nie ma tu winnych. Twoj ex maz tez jest tylko robotem sterowanym swoimi nieswiadomymi ukondycjonowaniami.
Czasem dobrze jest taki punkt widzenia przyjac, bo to jest prawda.
Wina jest tylko tam, gdzie sa sedziowie, ktorzy ustanowili kryteria oceny.

Nie zgodzę się Marajko,  że nie ma tu winnych. W sprawach damsko-męskich, między dorosłymi, układ sił jest bez znaczenia i faktycznie wskazanie tu winnych jest mi obojętne.
Ale w kwestii znęcania się nad dziećmi winni są, bez wątpienia. Zwłaszcza godni potępienia, jeśli są to rodzice tych dzieci. Nie ma wytłumaczenia dla oprawców,  o ile nie są oni upośledzeni umysłowo, a i to obciąża wówczas bliskich - ich opiekunów. Dorosły zawsze ma możliwość obrony, wyboru innej drogi życia, odejścia od kata. Dzieci są zdane na dorosłych. Nie ma tu ani usprawiedliwienia, ani wybaczenia. To jak kopanie leżącego, niehumanitarne i nieludzkie. I wina ta po równo jest tego, kto się zneca, jak tego, który na to pozwala.

19 Ostatnio edytowany przez ivy71 (2016-07-20 15:57:30)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
gagatka0075 napisał/a:

W sprawach damsko-męskich, między dorosłymi, układ sił jest bez znaczenia i faktycznie wskazanie tu winnych jest mi obojętne.
Ale w kwestii znęcania się nad dziećmi winni są, bez wątpienia. Zwłaszcza godni potępienia, jeśli są to rodzice tych dzieci. Nie ma wytłumaczenia dla oprawców,  o ile nie są oni upośledzeni umysłowo, a i to obciąża wówczas bliskich - ich opiekunów. Dorosły zawsze ma możliwość obrony, wyboru innej drogi życia, odejścia od kata. Dzieci są zdane na dorosłych. Nie ma tu ani usprawiedliwienia, ani wybaczenia. To jak kopanie leżącego, niehumanitarne i nieludzkie. I wina ta po równo jest tego, kto się zneca, jak tego, który na to pozwala.

W kwestii dzieci się zgadzam z Tobą. Ale w kwestii dorosłych niestety nie.
Jeżeli układ sił jest dla Ciebie bez znaczenia to rozumiem że według Ciebie za gwałt odpowiada ofiara w równym stopniu jak oprawca? Stwierdzenie że dorosły zawsze ma możliwość obrony, wyboru... Nie, nie zawsze. Ale dobrze, powiedzmy że ma, to mimo wszystko nie zwalnia oprawcy przed odpowiedzialnością za stosowanie przemocy. Dlaczego nie złapałam za krzesło i nie walnęłam go w łeb jak mnie przyduszał? Bo nie miałam siły. Oprawca zazwyczaj jest znacznie silniejszy niż ofiara i to wykorzystuje. Dlaczego nie zrobiłam tego jak bił moją córkę? Bo się bałam że uderzy i mnie a wtedy kto się nią zajmie? Byłam tchórzem i żałuję tego, mam ciągle wyrzuty sumienia i teraz bym postąpiła inaczej, ale teraz wiele rzeczy bym zrobiła inaczej. Wtedy nie. On natomiast nie tylko nie żałuje tego co zrobił to jeszcze twierdzi że tego nie zrobił, a na pewno nie tak jak nam się wydaje.
Każda przemoc jest niehumanitarna i nieludzka.

20 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-07-20 16:58:58)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy, świadomie nie odniosłam się do Ciebie, bo moja uwaga nie dotyczyła ogólnego zarysu historii,  tylko tej konkretnej sytuacji - bicia dzieci.
Ale tu masz rację w kwestii, że każda przemoc jest nieakceptowalna. Tyle że inaczej rozpatruję sytuację osób, które świadomie wybrały oprawcę,  zlekceważyły niepokojące symptomy, mało tego, dorobiły sobie do tego ideologię,  pozwoliły się zniewolic, i trwały przy nim dalej mimo przemocy. A zupełnie inaczej podchodzę do znęcania się nad bezbronnymi,  skazanymi na dorosłych dziećmi. I mam ogromny szacunek do osób,  które po pierwszym takim akcie przemocy zdecydowanie to przerwały.
Wierz mi, można z takimi rodzicami utrzymywać poprawne stosunki. Ale ciężko to wybaczyć i zapomnieć. I nikt nie powinien tego od ofiar wymagać. Strachem o siebie usprawiedliwiać nie staniecie w obronie dziecka...tego nie rozumiem,  dla mnie to pokrętne. Każdy cios zostaje w duszy do końca życia. Zwłaszcza niezawiniony. Warto temu zapobiec za każdą cenę. Wiadomo, że staranie się nie od razu jest proste i skuteczne, ale trzeba. Dla dzieci i własnego dobra. Moim zdaniem takie właśnie zachowania mamy wdrukowane w genetykę - obrona najsłabszych, choćby własnym życiem. Pozbywamy się tego odruchu kierując się egoizmem. Może nie zawsze  świadomym,  ale jednak.

21

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Sporo przeszłaś, szkoda, że na własne życzenie...
Żal mi Twoich dzieci, które oboje z mężem skazaliście na taki los...

Przeżyłam podobne piekło jako dziecko. Tego się nie zapomina.
A ból i żal czuje się do końca życia.

22

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy powinnaś napisać książkę, masz talent do pisania. Wprawdzie pierwszego posta nie przeczytałam od razu w całości, bo z każdym zdaniem był coraz straszniejszy i trudno byłoby przebrnąć przez tyle linijek bez zrobienia pauzy.
Szczerze to mi się w głowie nie mieści to co przeczytałam. Niektóre zdania, aż dwa razy żeby się upewnić czy dobrze rozumiem. Mnie się nasuwa takie pytanie, dlaczego pozwoliłaś żeby Cię krzywdził przez tyle lat? Dlaczego pozwoliłaś krzywdzić swoje dzieci? Facet Cię kopał, a ty się zastanawiałaś czy aby go noga nie zabolała. Tak to wygląda. Wiesz co według mnie jest najgorsze w tej sytuacji ten człowiek nie poniósł żadnych konsekwencji, bił, gwałcił, stosował przemoc psychiczną, szpiegował, okradał, gnębił, a dziś pewnie nie może wyjść z podziwu że wszystko uszło mu na sucho i będzie dalej krzywdził innych. Wybaczanie takim ludziom to kiepski pomysł bo zwyczajnie nie zasługują na to.

23

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Talerzyk napisał/a:

Ivy, pisz proszę dalej, myślę że wiele forumek dostrzeże w tej histroii różne sygnały ostrzegawcze które będą umiały zastosować we własnym życiu i związkach.
A mnie przychodzi do głowy jedna myśl - jak bardzo często się mylimy oceniając ludzi po pozorach. Ktoś z zewnątrz powie: babka się puściła, biedny facet został sam. A ten facet być może zmuszał ją wcześniej do 20 stosunków w zamian za to, że da jej spokój... (nie wspominając o przemocy i innych sprawach). Straszne sad

dobrze by było, ale niestety, ludzie niezbyt chętnie uczą się na cudzych błędach, bo zawsze im się wydaje, że są mądrzejsi...
Czytałam setki, tysiące podobnych historii co Ivy.  Smutne, że tak się dzieje. Cholernie smutne sad

24

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Gagatka, tamta sytuacja była napięta. Poszłam uspokoić córkę (miała 16 lat, większa i silniejsza ode mnie), a ona zaczęła mnie wyzywać, napluła na mnie, ja zaczęłam płakać, wtedy wpadł on i ją zbił. W mojej obronie. Zareagowałam dopiero jak zobaczyłam co się stało. Teraz jestem mądrzejsza, teraz nie dopuściłabym w ogóle do takiej sytuacji, teraz wiem że to nie córka zawiniła tylko ja, my, rodzice... Teraz wiem jak reagować  na takie zachowanie córki, a raczej jak do niego nie dopuścić. Teraz wiem że nie zostanę skrytykowana za wszystko co robię, teraz nie muszę być złym policjantem. Przeprosiłam córkę za wszystko co w moim mniemaniu złego jej zrobiłam, a ona przeprosiła mnie. Czy uzyskałam jej wybaczenie, nie wiem, ale zrozumienie na pewno.
Mój były mąż nie był demonem, nie był psychopatą, on po prostu nie mógł znieść jak ktoś mu się sprzeciwiał. Póki siedziałam cicho było ok, zrobiło się źle gdy zaczęłam zauważać że nie wszystko jest w porządku, a to co mi się wydawało normalne wcale normalne nie jest. Dzieci w zasadzie trzymaliśmy z dala od naszych małżeńskich problemów, dlatego wiedziały że dzieje się źle, ale nie wiedziały co. Eks syna po tym incydencie raczej nie tykał. Nawet chyba klapsa nie dostawał. Ale na córce się wyżywał, bo była niegrzeczna. Zresztą, w znakomitej większości przypadków nawet nie dopuszczałam do jego interwencji, zabierałam dzieci do pokoju żeby porozmawiac z nimi na osobności.

Piotr74 napisał/a:

A ja sie zastanawiam jak czytam takie historie jak mozna tyle lat dac sie tak traktowac. Jak ludzie, na poziomie, po studiach moga takie pieklo robic wlasnym dzieciom?

Piotr, ja się wciąż zastanawiam. Chyba schemat stary jak świat, utrwalany i wbijany do łba przez matkę: lepszy jakikolwiek niż żaden bo razem łatwiej. Mój ojciec to był pijak, matki co prawda nie bił, ale jakie cuda wyprawiał i jak mi wstyd za niego było, to nawet pisać mi się nie chce. Matka się bała go zostawić a ja się bałam zostawić swojego. No bo gdzie pójdę, z dwójką dzieci? Jak zarobię? Jak żyć samej, jak żyć?? Czekałam aż dzieci dorosną no i się doczekałam. Teraz wiem że byłoby lepiej gdybym się rozstała po pierwszym incydencie, ale zawsze w nas kobietach jest ta nadzieja, że może będzie lepiej...

Sponi napisał/a:

A odpowiedzi na pytania nie szukajmy w innych dookoła lecz w sobie.
Tylko wtedy, gdy tak naprawdę spojrzymy na siebie z troską i szacunkiem, mamy szansę na zrozumienie siebie.Bez tego nie zbudujemy żadnych relacji. Bo to jest jak tykająca bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem.

Dokładnie to mi powiedziała pani psycholog, trochę czasu mi zajęło zrozumienie tego, wciąż nad tym pracuję ale już jest dobrze. Na prawdziwę relację zdecydowałam się dopiero jak uznałam że już mogę. Wiele rzeczy dzieje się w dzieciństwie i musiałam sama do tego dojść po prowadzeniu przez psycholog.

Klara Wadera napisał/a:

Szczerze to mi się w głowie nie mieści to co przeczytałam. Niektóre zdania, aż dwa razy żeby się upewnić czy dobrze rozumiem. Mnie się nasuwa takie pytanie, dlaczego pozwoliłaś żeby Cię krzywdził przez tyle lat? Dlaczego pozwoliłaś krzywdzić swoje dzieci? Facet Cię kopał, a ty się zastanawiałaś czy aby go noga nie zabolała. Tak to wygląda. Wiesz co według mnie jest najgorsze w tej sytuacji ten człowiek nie poniósł żadnych konsekwencji, bił, gwałcił, stosował przemoc psychiczną, szpiegował, okradał, gnębił, a dziś pewnie nie może wyjść z podziwu że wszystko uszło mu na sucho i będzie dalej krzywdził innych. Wybaczanie takim ludziom to kiepski pomysł bo zwyczajnie nie zasługują na to.

Klara, ja już napisałam dlaczego pozwalałam. Bo nie umiałam inaczej. Zawsze byłam pokorna i posłuszna, dobrze się uczyłam i cieszyłam się kiedy rodzice byli ze mnie dumni. Powtarzano mi zawsze że rodzina to rzecz święta i niezależnie co się dzieje to wszystko ma pozostać w czterech ścianach. No to rodzina była święta. Dzieci nie wiedziały że mnie tato krzywdzi bo nie krzyczałam. Uderzenia nie pamiętają, były za małe. Pamiętam jak byliśmy na rodzinnych wczasach zagranicznych ostatni raz, a on się do mnie dobierał w nocy choć nie miałam ochoty bo byłam padnięta. A on oczywiście na siłę bo na wczasach trzeba codziennie, ręce mi wykręcał, przytrzymywał, usta zatykał ręką. Szeptałam żeby przestał, że mnie boli, że nie chcę, w końcu wrzasnęłam ile sił w płucach, dzieci się obudziły. Za parę minut zapukali ochroniarze do drzwi czy wszystko w porządku. Oczywiście tak, już było w porządku, bo się mojego wrzasku on również wystraszył. Dzieci usłyszały że jestem wariatką bo się drę po nocach...
Wszystkie jego przewinienia, to były w tak zwanych białych rękawiczkach, żeby nikt nie widział, nikt nie wiedział, bo on musiał zachować dobre imię. I ja mu w tym pomagałam... Bo go kochałam, bo chciałam dobra rodziny nade wszystko. A on był wykształcony, miał dobrą pracę, pozycję, nie pił, nie palił, kto mógł mu coś zarzucić? Bicie żony? Przecież mnie nie bił, tylko siłą przytrzymywał, bo się wyrywała wariatka, jeszcze sobie krzywdę zrobi.
A wiesz jakimi książkami się mój eks dokształcał? Sztuka manipulacji, Techniki manipulacji, Sztuka perswazji, Wywieranie wpływu w praktyce. Mówił że to do pracy.

25

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Odpuść Ivy te tłumaczenia. Ten dział to chyba nie do dyskusji jest przeznaczony, więc potraktuj tak swój wątek. Wypisałaś się. Wywaliłaś. Nie wiem czego teraz oczekujesz, że ktoś Cię po głowie pogłaszcze, że byłaś taka dzielna? Ivy, Ty wciąż nie wzięłaś odpowiedzialności za to, co zrobiliście oboje swoim dzieciom. Teraz też chowasz się za swą "niewiedzą". Nie chcesz się przyznać do tego, że tyle lat, na własne życzenie marnowałaś życie sobie i dzieciom. To, że sobie - to pal licho. Ale dzieci mają pełne prawo mieć żal, że jako dorosła osoba nie uchroniłaś ich przed tą chorą, świętą rodziną. Złożyłaś je na ołtarzu tej swojej chorej, świętej rodziny. EOT.

26 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-07-20 18:59:02)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Nie kupuję tego.
Moim zdaniem, nastały bardzo "wygodne" dla psycholi czasy,  bo na wszelkie świństwa, jakie można zrobić innemu człowiekowi, jest usprawiedliwienie. Prym wiedzie,  oczywiście,  trudne dzieciństwo. Ale zaraz za nim są wszelkiego rodzaju zaburzenia, deficyty, nerwice, depresje. I to prowadzi do tego, że mało kto czuje się winny. A co za tym idzie, niewielu skutecznie to zwalcza. Bo oni też są "ofiarami". Szkoda tylko,  że ta "ofiarnośc" pociąga za sobą kolejnych poszkodowanych,  tym razem naprawdę niewinnych, a więc skrzywdzonych o wiele mocniej. A wystarczyłoby tylko użyć rozumu i serca. Niby niewiele, a wychodzi, że jednak trudno.
Ivy, mnie matka biła, mojego brata wręcz katowala,  bo też,  jak Twoja córka,  był "niegrzeczny". Ja tez biłam,  męża. Córki dostały po jednym, solidnym klapsie przez całe swoje życie. I to jest tylko moja wina. Choć do matki to mi daleko.  Ale ja  wiedziałam, co robię. Dzieciństwo moje a moich córek  to piekło a ziemia. A mimo to, żałuję, że nie niebo. Bo tak powinno być.
Mam ciotkę, najbardziej nieporadna ofiara losu i męża, jaką znam. Dwoje dzieci podobne do niej, dwaj synowie  mega zaradni i rodzinni. Można? Tak, tylko trzeba POMYŚLEĆ. I wziąć się w karby.
Ty wiedziałas już w dzieciństwie, że w małżeństwie rodziców jest coś nie tak? Czy rzeczywiście możesz określić siebie z tamtego okresu jako niepełnosprytną?  O latach zaćmienia w małżeństwie nie wspomnę.
Wierzę, że tacy  ludzie są. Nawet ich nie potępiam. Ciebie też nie. Bo jak pisze ditta,  nie po to jest ten wątek. Ale ani tego nie rozumiem, ani nie szanuję. Da się nie powielać błędów i ograniczyć złe myślenie. Trzeba do tego tylko ciężkiej pracy i opuszczenia swojej strefy komfortu w imię słusznej sprawy. I może w tym jest problem.
Przepraszam Cię, że użyłam Twojego wątku na wylanie gorzkich żali na bolączki tego świata. Juz milknę smile Powodzenia.

27

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
gagatka0075 napisał/a:
Marajka napisał/a:

Na takiej plaszczyznie widzenia nie ma tu winnych. Twoj ex maz tez jest tylko robotem sterowanym swoimi nieswiadomymi ukondycjonowaniami.
Czasem dobrze jest taki punkt widzenia przyjac, bo to jest prawda.
Wina jest tylko tam, gdzie sa sedziowie, ktorzy ustanowili kryteria oceny.

Nie zgodzę się Marajko,  że nie ma tu winnych. W sprawach damsko-męskich, między dorosłymi, układ sił jest bez znaczenia i faktycznie wskazanie tu winnych jest mi obojętne.

Chciałabym odnieść się tylko do fragmentu historii Ivy71.

Ja myślę, że Autorka już przedstawiła swoje stanowisko w tej sprawie.

Ja też pragnę się nie zgodzić z cytowanymi punktami widzenia i poprzeć argumenty Ivy.

Układ sił, szczególnie tych fizycznych w układach damsko-męskich ma znaczenie. Nie muszę tłumaczyć, że silniejszy fizycznie jest zazwyczaj mężczyzna.

I jeśli to jeden z tych, który nie rozumie słowa "NIE" wypowiadanego przez kobietę, to, sprecyzuję, że wtedy w intymnych układach damsko-męskich jest winny. Gwałtu. Małżeńskiego czy pozamałżeńskiego.

To prawda, to jest potem kwestia świadomości i decyzji co z tym zrobić.

Ale przyjmuję wytłumaczenie Ivy71, dlaczego akurat tak się działo w jej małżeństwie.

To jest sytuacja, której nie znam z autopsji, podkreślam. Ale znam osobiście kobiety, które przechodziły dokładnie to samo co Ivy71. Dlaczego w tym tkwiły? Wytłumaczeń jak stąd na księżyc!

I strzeż mnie Panie Boże przed takimi patologiami jak "robot sterowany swoimi nieswiadomymi ukondycjonowaniami"!

Dziewczyny, pojedźcie po mnie, że nie rozumiem, co czytam albo ograniczona prosta baba jakaś jestem! Rozumiem, jak działa natura i podświadomość, ale tak po cichu sobie marzę, może naiwnie, że zdarzają się mężczyźni, którzy mają ... rozum? I ... empatię w sobie? I ... rozumienie trzyliterowego wyrazu N-I-E?

Ivy71 , to Twój wątek. Cenię Cię za szczerość w wypowiedziach na tym forum. I wyrzuć z siebie tę historię! Nie trzymaj jej w sobie. Nie wiem, jakie było Twoje zamierzenie - najpierw napisać swoją historię według planu: PRZED, W TRAKCIE I PO i potem czekać na komentarze czy właśnie ich oczekujesz na bieżąco?

Mrozi chwilami krew w żyłach, to prawda.

Życzę Ci powodzenia!

28

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

Zdecydowałam się napisać w tym miejscu bo chcę to z siebie wyrzucić. Dwa lata po rozwodzie, ponad trzy po rozstaniu, a ja wciąż nie potrafię sobie z tym poradzić. To nie tak że myślę o tym cały czas, rozpamiętuję, płaczę, nie. Ale są momenty kiedy jest mi po prostu bardzo bardzo przykro, odczuwam ogromny żal i wręcz nienawiść do człowieka którego kiedyś przecież bardzo kochałam. Niby znam wszystkie mechanizmy, przeszłam terapię, niby czuję się wyleczona i prowadzę normalne życie, idę wciąż do przodu, ale jest jeszcze gdzieś coś co mnie bardzo uwiera i dopóki ta zadra siedzi w sercu dopóty nie zaznam całkowitego spokoju. Czy to jest normalne?? (...)

Wyrzuciłaś z siebie. Ujawnienie tak intymnych szczegółów życia, w tym swego udziału, wymaga odwagi. Gratuluję.



Po tylu latach, po terapii, nienawidzisz byłego męża, zadra dalej siedzi w sercu. Twierdzisz, że nie znając całej prawdy, nie możesz wybaczyć. Wybacz, dla mnie brzmi to jak szukanie usprawiedliwienia. Zapytam wprost, odpowiedz na to samej sobie (lub zignoruj pytania). Do czego używasz tej nienawiści? Przed czym ta nienawiść Cię chroni? Co stałoby się, gdybyś któregoś dnia stwierdziła, że nienawiść zniknęła?

Louise L. Hay napisał/a:

Przebaczyć komuś wcale nie znaczy, że musisz tolerować jego zachowania. Akt przebaczenia odbywa się w twoim własnym umyśle. To naprawdę nie ma nic wspólnego z drugą osobą. Prawdziwe przebaczenie to uwolnienie się od tkwiącego wewnątrz bólu. Wybaczenie jest aktem uwolnienia się od negatywnej energii.

29 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-07-20 19:29:39)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
gagatka0075 napisał/a:
Marajka napisał/a:

Na takiej plaszczyznie widzenia nie ma tu winnych. Twoj ex maz tez jest tylko robotem sterowanym swoimi nieswiadomymi ukondycjonowaniami.
Czasem dobrze jest taki punkt widzenia przyjac, bo to jest prawda.
Wina jest tylko tam, gdzie sa sedziowie, ktorzy ustanowili kryteria oceny.

Nie zgodzę się Marajko,  że nie ma tu winnych. W sprawach damsko-męskich, między dorosłymi, układ sił jest bez znaczenia i faktycznie wskazanie tu winnych jest mi obojętne.
Ale w kwestii znęcania się nad dziećmi winni są, bez wątpienia. Zwłaszcza godni potępienia, jeśli są to rodzice tych dzieci. Nie ma wytłumaczenia dla oprawców,  o ile nie są oni upośledzeni umysłowo, a i to obciąża wówczas bliskich - ich opiekunów. Dorosły zawsze ma możliwość obrony, wyboru innej drogi życia, odejścia od kata. Dzieci są zdane na dorosłych. Nie ma tu ani usprawiedliwienia, ani wybaczenia. To jak kopanie leżącego, niehumanitarne i nieludzkie. I wina ta po równo jest tego, kto się zneca, jak tego, który na to pozwala.

Gagatko, nie zrozumialas tego, co chcialam przekazac.
Ja pisze o spojrzeniu z zupelnie innej plaszczyzny, nie tej tzw. naszej normalnej, nie z plaszczyzny naszych przekonan o tym, co zle a co dobre.

Czy mowimy o winie, gdy trzesienie ziemi zabije tysiace ludzi? Czy mowimy o winie, gdy jedno zwierze zabije inne w walce o terytorium? Albo samiec lwa pozabija lwiatka innego samca, zeby lwica byla szybciej gotowa do godow z nim. Tu tez chodzi o dzieci....Nie, bo nakladamy wtedy inne kryteria oceny, mimo, ze skutek jest ten sam, jak wtedy, gdy terrorysci podkladaja bomby - umieraja niewinni.
Nie inaczej jest z ludzmi. Ludzie maja rozny poziom swiadomosci i odpowiednio do niego dzialaja. Jedni sa bardziej swiadomi, inni mniej. Ci mniej swiadomi bija na przyklad dzieci.
Definicja winy zalezy od tego, jakie my sami ustalimy kryteria do jej uznawania. Bijacy dzieci przekracza pewne ustalone granice i jak bedzie mial pecha, to moze byc za to ukarany, czyli uznany za winnego.  Ale jeszcze 100 czy 50 lat temu nie bylo to widziane jako cos zlego, tylko zupelnie normalny srodek wychowawczy i nikomu nie przychodzilo do glowy potepiac jakiegos rodzica za pare uderzen.
Bo na takim poziomie byla zbiorowa swiadomosc. I wiele do dzis na tym poziomie zostalo.

Czasem dobrze jest odlozyc na bok swoje oburzenie i swoje oceny i spojrzec na sytuacje bez nich, bo mozna wtedy odkryc to, co stoi za tym. Pewne prawidlowosci, ktore tak naprawde kieruja przebiegiem wydarzen i o nich rozstrzygaja, zupelnie niezaleznie od tego, co my na ten temat myslimy. Te prawidlowosci czesto sa zalezne i od nas samych, czego nigdy nie zobaczymy, jesli bedziemy patrzec zawsze tylko przez ten sam kolor okularow.
Nie mowie, ze ta zwykla plaszczyzna oceny jest czyms niepotrzebnym, wrecz przeciwnie, zycie w spoleczenstwie potrzebuje jakichs regul. Mnie chodzi tylko o to, ze to nie sa zadne absolutne reguly ani zyciowe prawdy.
Ja uwazam, ze jest to wazne wiedziec o tym, jesli chce sie przeskoczyc wlasne ukondycjonowania. Wtedy trzeba patrzec troche ponad ten plot, ktory ogradza nasze zwyczajowe systemy myslowe.

Konkretnie, na tym przykladzie - Ivy pozwalala na to wszystko, nie widziala rzeczywistych problemow, na mnostwo rzeczy sama sie zgodzila, konstruujac dla siebie samej jakies wytlumaczenia, dlaczego na to pozwala. Gdyby nie pozwalala, to jej ex nie mialby szans jej tego zrobic, co zrobil. Nie byloby ofiary. Tu trzeba bylo dwojga do tej konstelacji.
I jesli robi z niego winnego, jesli chodzi o dzieci, to musi tez zrobic winna siebie sama, bo na to pozwalala i nie chronila ich przed nim, ani przed tym wszystkim, co sie w tym domu dzialo.
Ivy zdaje sobie tez z tego doskonale sprawe, jak widze.
A ze mimo tego sa w niej te emocje nienawisci...normalne, ludzkie i z tego "zwyklego" punktu widzenia jak najbardziej zrozumiale.
Mozna tez patrzec na to inaczej, tak, jak napisalam powyzej, emocje mimo to nadal zostaja, ale czasem z tym innym spojrzeniem moze byc troche latwiej poradzic sobie z nimi. To po prostu inna mozliwosc i inna perspektywa, z ktora mozna eksperymentowac.

30 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-07-20 19:51:53)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Marajka napisał/a:

Czy mowimy o winie, gdy trzesienie ziemi zabije tysiace ludzi? Czy mowimy o winie, gdy jedno zwierze zabije inne w walce o terytorium? Albo samiec lwa pozabija lwiatka innego samca, zeby lwica byla szybciej gotowa do godow z nim. Tu tez chodzi o dzieci....Nie, bo nakladamy wtedy inne kryteria oceny, mimo, ze skutek jest ten sam, jak wtedy, gdy terrorysci podkladaja bomby - umieraja niewinni.
Nie inaczej jest z ludzmi. Ludzie maja rozny poziom swiadomosci i odpowiednio do niego dzialaja. Jedni sa bardziej swiadomi, inni mniej. Ci mniej swiadomi bija na przyklad dzieci.
Definicja winy zalezy od tego, jakie my sami ustalimy kryteria do jej uznawania. Bijacy dzieci przekracza pewne ustalone granice i jak bedzie mial pecha, to moze byc za to ukarany, czyli uznany za winnego.  Ale jeszcze 100 czy 50 lat temu nie bylo to widziane jako cos zlego, tylko zupelnie normalny srodek wychowawczy i nikomu nie przychodzilo do glowy potepiac jakiegos rodzica za pare uderzen.
Bo na takim poziomie byla zbiorowa swiadomosc. I wiele do dzis na tym poziomie zostalo.

Żywioły i zwierzęta rozgrzeszam. Poniekąd nie wiedzą, co czynią smile
Terrorystów absolutnie nie. Tu powinno być "oko za oko ".
Nie zgodzę się, że tylko  "ci mniej swiadomi biją dzieci". Moim zdaniem to przemocowcy w tchórzowskim wydaniu. Do większego od siebie często nie skoczą. Ale świadomość mają, wielu, zwłaszcza Ci, którzy nie zaznali nigdy przemocy. Więc skąd, Twoim zdaniem, to w nich? Popierałam zawsze bicie jako środek wychowawczy, choć przemoc nie rozwiązuje problemów. Ale znam takich, którzy po porządnym wpierdzielu bali się podnieść rękę. Widać tylko taki argument do nich przemawiał. smile
Ale tu raczej nie o takim biciu mowa.
Dobro od zła odróżnia juz kilkuletnie dziecko. Więc nie róbmy "nieświadomych" idiotów z dorosłych, choćby sami tego chcieli, bo to świetna wymówka.

31

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

No coz, Jezus na krzyzu powiedzial:
"Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią"

Ja mysle, ze tu chodzi dokladnie o to, ze wlasnie i ludzie tez nie maja w pewnych punktach wystarczajaco swiadomosci o tym, co robia.

A skad sie to bierze? na ten temat wielu sie sprzecza. Moze rzeczywiscie przychodzimy na swiat jako wielokrotne reinkarnacje z pewnym mniejszym lub wiekszym dorobkiem swiadomosci.
Ale to tylko hypoteza.  wink

32

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Kobieto...zwalać winę na poprzednie wcielenia...to już mega nadinterpretacyjna "hypoteza " big_smile

33

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Zadalas pytanie - odpowiedzialam lol
A skad biora sie na przyklad jakies specjalne uzdolnienia? Muzyczne na przyklad, czy matematyczne? To tez rodzaj wyzszej swiadomosci.
Nie wiemy skad to jest.
Wierzacy powie, ze od boga, naukowiec, ze z przypadkowych genow, ale zaden z nich nie potrafi pokazac ani boga, ani genu za to odpowiedzialnego.
Dlaczego karma mialaby byc gorszym wytlumaczeniem, niz te proby?

A tak wogole, to widze po prostu, ze nadal nie rozumiesz, o co  mi chodzi.
Ale wcale nie musisz wink

34

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

Klara, ja już napisałam dlaczego pozwalałam. Bo nie umiałam inaczej. Zawsze byłam pokorna i posłuszna, dobrze się uczyłam i cieszyłam się kiedy rodzice byli ze mnie dumni.

Nie umiałaś inaczej... A Twoje dzieci przez to musiały żyć tak jak Ty.

Kiepski argument, piszę to bez złośliwości, ale ze smutkiem, ponieważ identycznie broniła się moja matka podczas konfrontacji.

35 Ostatnio edytowany przez adiafora (2016-07-21 09:23:36)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Cyngli napisał/a:
ivy71 napisał/a:

Klara, ja już napisałam dlaczego pozwalałam. Bo nie umiałam inaczej. Zawsze byłam pokorna i posłuszna, dobrze się uczyłam i cieszyłam się kiedy rodzice byli ze mnie dumni.

Nie umiałaś inaczej... A Twoje dzieci przez to musiały żyć tak jak Ty.

Kiepski argument, piszę to bez złośliwości, ale ze smutkiem, ponieważ identycznie broniła się moja matka podczas konfrontacji.

no i wlasnie dlatego nie moze sobie wybaczyc. Cyngli, chyba nie podejrzewasz ja o premedytacje?
Tez nie rozumiem, jak tak mozna zyc, tak godzic sie na upokorzenia i na bycie totalna ofiara, bo ja mam inny charakter i gdyby podniosl na mnie lub na dzieci reke to chodzilby w gipsie z dwoma i balby sie noca oczy zmruzyc... Niewyobrazalne dla mnie zamknac sie w lazience i plakac... Ale kazdy jest inny. Ivy widac nie potrafila i nie miala sily, aby sie bronic.

36

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Wytłumacz mi czego ty go bronisz? ,,nie był demonem, nie był psychopatą'' właśnie, że był, człowiek zdrowy tak się nie zachowuje.
W dodatku był seksoholikiem. A ty chyba współuzależnioną. ,,Przez trzy miesiące spotykaliśmy się z mężem na rozmowy, na seks, raz u mnie w domu raz u niego w mieszkaniu, seks był dziwny, dziki i "wredny", nie było w nim czułości, miłości, nawet nie wiem czy było pożądanie. Była kara'' że co było? Jak można tak dać się poniżać?! Jakby do mnie facet przyszedł żeby mu dać 20 razy, owszem dałabym pałą przez łeb. Tą sytuacje które opisujesz w hotelu, że aż ochrona zareagowała, to myślisz, że dzieci się nie zorientowały, o co chodzi? To jedna z największych traum słyszeć ze komuś dzieje się krzywda ale nie móc nic zrobić. Poza tym coś mi się wydaje, że mąż nad dziećmi też się znęcał jak nie widziałaś. A one się zwyczajnie bały, wstydziły, zresztą chroniły Ciebie, bo skoro ty się bałaś stanąć w ich obronie żeby sama nie oberwać to dzieci były naprawdę biedne pozostawione same sobie. A takie pytanie, czy ojciec przeprosił córkę za to pobicie i za inne krzywdy? Ma jakieś poczucie winy? Próbuje to jakoś zrekompensować? Bicie dziecka bo jest trudne niegrzeczne i rodzic nie może sobie poradzić to porażka wychowawcza na całej lilii i całkowita wina rodziców. Jak wygląda życie twojej córki? Pracuje, studiuje? Jak wyglądają jej kontakty z innymi ludźmi? Chodzi na terapie? Znam Cię z innych wątków, gdzie niezbyt dobrze o niej pisałaś. A moim zdaniem dobrze, że się dziewczyna zbuntowała, najgorsze co mogłoby być to żeby była taka jak ty pokorna, posłuszna, i godzić na wszystko. Chyba nie chcesz żeby miała takie życie jak Ty.

37

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Przeczytaj sobie Ivy książkę "Radykalne Wybaczanie" Colina Tippinga - powinna Ci wiele wyjaśnić i uporządkować.

38

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ditta napisał/a:

Odpuść Ivy te tłumaczenia. Ten dział to chyba nie do dyskusji jest przeznaczony, więc potraktuj tak swój wątek. Wypisałaś się. Wywaliłaś. Nie wiem czego teraz oczekujesz, że ktoś Cię po głowie pogłaszcze, że byłaś taka dzielna? Ivy, Ty wciąż nie wzięłaś odpowiedzialności za to, co zrobiliście oboje swoim dzieciom. Teraz też chowasz się za swą "niewiedzą". Nie chcesz się przyznać do tego, że tyle lat, na własne życzenie marnowałaś życie sobie i dzieciom. To, że sobie - to pal licho. Ale dzieci mają pełne prawo mieć żal, że jako dorosła osoba nie uchroniłaś ich przed tą chorą, świętą rodziną. Złożyłaś je na ołtarzu tej swojej chorej, świętej rodziny. EOT.

Myślę, że za mocno..
Ivy robiła dla dzieci co mogła, jako matka wychowywała je, prała, sprzątała, przewijała pieluchy, dała wykształcenie i wiele innych rzeczy..
Nie poradziła sobie sama ze sobą przy takim postępowaniu jej męża, więc nie dziwne, że nie poradziła sobie z sytuacją w jakiej znalazły się jej dzieci..
Dziś Ivy dochodzi do siebie, to proces, który u jednego trwa pół roku a u innego kilka lat..
Im dłuższy związek tym dłuższa żałoba..
Osobiście gratuluje Ivy, że wywaliła to z siebie, że poukładała sytuacje w domu i że zadbała o siebie..
Ona nikomu życia nie zmarnowała i nie ma za co pokutować ani barć odpowiedzialności..
Robiła wszystko co umiała najlepiej w danej sytuacji i to jest ważne..
Teraz czas na wybaczenie sobie i byłemu mężowi..

39

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Marajka napisał/a:

A skad biora sie na przyklad jakies specjalne uzdolnienia? Muzyczne na przyklad, czy matematyczne? To tez rodzaj wyzszej swiadomosci.
Nie wiemy skad to jest.
Wierzacy powie, ze od boga, naukowiec, ze z przypadkowych genow, ale zaden z nich nie potrafi pokazac ani boga, ani genu za to odpowiedzialnego.
Dlaczego karma mialaby byc gorszym wytlumaczeniem, niz te proby?

Przepraszam za off top , Ivy71, ale ja akurat rozumiem, co pisze Marajka.

Mnie te klimaty też są bliskie. smile

40

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
adiaphora napisał/a:
Cyngli napisał/a:
ivy71 napisał/a:

Klara, ja już napisałam dlaczego pozwalałam. Bo nie umiałam inaczej. Zawsze byłam pokorna i posłuszna, dobrze się uczyłam i cieszyłam się kiedy rodzice byli ze mnie dumni.

Nie umiałaś inaczej... A Twoje dzieci przez to musiały żyć tak jak Ty.

Kiepski argument, piszę to bez złośliwości, ale ze smutkiem, ponieważ identycznie broniła się moja matka podczas konfrontacji.

no i wlasnie dlatego nie moze sobie wybaczyc. Cyngli, chyba nie podejrzewasz ja o premedytacje?
Tez nie rozumiem, jak tak mozna zyc, tak godzic sie na upokorzenia i na bycie totalna ofiara, bo ja mam inny charakter i gdyby podniosl na mnie lub na dzieci reke to chodzilby w gipsie z dwoma i balby sie noca oczy zmruzyc... Niewyobrazalne dla mnie zamknac sie w lazience i plakac... Ale kazdy jest inny. Ivy widac nie potrafila i nie miala sily, aby sie bronic.

Nie, nie podejrzewam jej o premedytację, choć oczywiście bywają i takie kobiety, które dla faceta wszystko zrobią, a nawet zakatują swoje dzieci.
Ale to nie o tym wątek.

41 Ostatnio edytowany przez ivy71 (2016-07-21 14:38:23)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ditta napisał/a:

Odpuść Ivy te tłumaczenia. Ten dział to chyba nie do dyskusji jest przeznaczony, więc potraktuj tak swój wątek. Wypisałaś się. Wywaliłaś. Nie wiem czego teraz oczekujesz, że ktoś Cię po głowie pogłaszcze, że byłaś taka dzielna? Ivy, Ty wciąż nie wzięłaś odpowiedzialności za to, co zrobiliście oboje swoim dzieciom. Teraz też chowasz się za swą "niewiedzą". Nie chcesz się przyznać do tego, że tyle lat, na własne życzenie marnowałaś życie sobie i dzieciom. To, że sobie - to pal licho. Ale dzieci mają pełne prawo mieć żal, że jako dorosła osoba nie uchroniłaś ich przed tą chorą, świętą rodziną. Złożyłaś je na ołtarzu tej swojej chorej, świętej rodziny. EOT.

To ja nie rozumiem już, mam się nie wypowiadać, moge się wypowiadać czy co, skoro dział nie do dyskusji?

Tak, ta rodzina była chora i nie przeczę że tak było, ale nikogo nie składałam na żadnym ołtarzu, co Ty wygadujesz? Moje dzieci nie były bite codziennie, głodzone czy zaniedbywane. To co pisałam to były zadrzenia marginalne, niemniej jednak się zdarzyły i zaważyły w jakiś sposób na to co się stało. Nigdy nie kłóciliśmy się przy dzieciach, nie rozmawialiśmy o nich przy nich, moje dzieci miały naprawdę szczęśliwe dzieciństwo w porównaniu do innych. Bicie synka po gołym tyłku to był jednorazowy wyskok i nigdy się nie powtórzył. Z córką było co innego ale zaczęło się gdy miała 14-15 lat i weszła w straszliwie trudny okres. Tak że nie była małym dzieckiem nad którym sie rodzice znęcali, była wyrośniętą pyskatą nastolatką, której się wydawało że wszystko może a rodzice są od dawania kasy, a najlepiej niech się rozejdą to wtedy tato będzie jej dawał pieniądze, jak jej koleżankom z rozwiedzionych rodzin. Niejeden raz to słyszałam.
To że nie umieliśmy sobie poradzić z dziećmi to jedna sprawa, a to że mój były mąż był przebiegłym sprytnym manipulatorem, który mnie nie szanował i czerpał z tego związku maksymalne korzyści przy dawaniu mało w zamian to inna sprawa i tym jest moja historia. Nie o rodzinie, nie o dzieciach, ale o małżeństwie i jego skutkach.
Nie jestem typem Matki Polki, nie marzyłam o dzieciach jak byłam nastolatką, nie bawiłam się lalkami jako dziecko, nie umiałam się bawić z małymi dziećmi a moim celem w życiu były podróże a nie rodzina i dzieci. Zdarzyło się jednak inaczej i nie cofnęłabym tego za żadne skarby świata, moje dzieci są moimi dziećmi i zawsze pozostaną, nigdy nie przestanę ich kochać obojętnie co zrobią. Mogę być na nie zła, moge być wściekła, może nie umiałam sobie z nimi radzić, ale to już mam za sobą bo są dorosłe i się już powyprowadzały.

Tak, byłam głupia bo wierzyłam że małżeństwo jest święte, że dzieci dorosną i opuszczą gniazdo a małżonkowie zostaną ze sobą i będą żyć razem do końca, dlatego powinni się wspierać, pomagać i szanować, bo na dzieci nie zawsze można liczyć. I zawsze wierzyłam że jak dzieci dorosną to będzie lepiej i wszystko się poukłada, i że ja może nabiorę wtedy większej ochoty na seks jak już będziemy wolni. Nie widziałam tych szczegółów, tych sytuacji, które tu opisałam, a które tak Was zbulwersowały, po prostu nie uważałam ich za jakieś tragiczne. Opamiętanie przyszło potem, kiedy zostałam sama. Zaczęłam pracę nad sobą, poszukiwania dlaczego wszystko się zdarzyło tak jak się zdarzyło, i to co odkryłam opisałam tutaj. Moja historia nie jest taka jak ją widziałam kilka lat temu, ona jest taka jak ją widzę dzisiaj. Dzisiaj jestem inną osobą, jestem nareszcie sobą. Tylko jak o nim jeszcze niekiedy myślę, to go tak nienawidzę.... Chcę się wyzbyć tej nienawiści i myślę że żeby do tego doszło, powinnam znaleźć drogę do wybaczenia. Więc szukam.

Klara Wadera napisał/a:

A takie pytanie, czy ojciec przeprosił córkę za to pobicie i za inne krzywdy? Ma jakieś poczucie winy? Próbuje to jakoś zrekompensować? Bicie dziecka bo jest trudne niegrzeczne i rodzic nie może sobie poradzić to porażka wychowawcza na całej lilii i całkowita wina rodziców. Jak wygląda życie twojej córki? Pracuje, studiuje? Jak wyglądają jej kontakty z innymi ludźmi? Chodzi na terapie? Znam Cię z innych wątków, gdzie niezbyt dobrze o niej pisałaś. A moim zdaniem dobrze, że się dziewczyna zbuntowała, najgorsze co mogłoby być to żeby była taka jak ty pokorna, posłuszna, i godzić na wszystko. Chyba nie chcesz żeby miała takie życie jak Ty.

Odpowiem bo to ważne. Ojciec jej nie przeprosił, pisałam już że on uważa że jej nie zbił. On nie ma poczucia winy, zawsze taki był że winni byli zawsze inni. O porażce wychowawczej już pisałam, ale tego już nie da się cofnąć, można tylko próbować ponaprawiać co zostało zepsute i usilnie razem z córką pracujemy nad tym. To jest zupełnie inny temat, nadmienię tylko że córka już drugi raz wdała się w relację z przemocowcem, mam nadzieję że tym razem wyjdzie z tego. Nie jest z tym sama. Nie pozwolę jej popełnić błędów które sama popełniałam, ale on sama musi ten temat przerobić w swojej głowie. Temat córki na tym zakończę bo sprawa jest w sądzie i po prostu nie chcę o tym pisać.

42 Ostatnio edytowany przez Zorija (2016-07-21 15:52:49)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy, po pierwsze - nie przejmuj się komentarzami tu zamieszczanymi. Większość z nich pochodzi od frustratów, którzy potrzebują się dowartościować, pokazując innym jacy sa źli, jak nieodpowiedzialnie postępowali, jakie popełniali karygodne! błędy... Klara Wadera ma ewidentny problem sama ze sobą i swoim życiem i przychodzi na różne wątki, żeby wytykać innym błędy (z dupy wzięte) i "doradzać" - nie w temacie wcale, ale w przeszłości, której i tak nie da sie już cofnąć. No ale jaka radocha, jak można komuś tak pięknie naświetlić, jakim to był wyrodnym rodzicem, jak to źle postępował itd.itp. Oczywiście to już niczego nie zmieni i Klara o tym dobrze wie, no ale jak przyjemnie komuś dokopać. To nie są rady, bo rady mają na celu coś zmienić na lepsze. To jest zwyczajne dowalenie - odsłoniłaś się Ivy i dla takich osób jesteś teraz doskonałym celem. Byłaś szczera - więc tego typu osoby wyciągną ten jeden, najgorszy fragment, na którym można pojechać, a jakże! bo przecież bicie dzieci!! ohhh straaaaaaaszne...  (ja nigdy swoich nie uderzyłam, żeby od razu uciąć kolejne rozkminy)...

Po drugie - skoro musiałaś, to napisałaś. Ale odetnij się już od tego. Wybaczenie nie ma nic wspólnego ani ze zrozumieniem, ani z poznaniem całej prawdy, ani z pogodzeniem się z tą osobą. Wybaczasz w swojej głowie - czyli wszystko to co było, wszystkie tamte wydarzenia oraz tamte osoby - puszczasz wolno... pozwalasz sobie na to, by zniknęły z Twojego życia... to jest wybaczenie. Koniec rozpamiętywania, koniec żali, koniec wspomnień, koniec zastanawiania się, kto zawinił i w czym, koniec zastanawiania się co by było, gdyby... - to jest wybaczenie. Puść to wszystko Ivy, i nigdy już do tego nie wracaj. Swojemu byłemu mężowi daj mentalnie wolność, a jednocześnie daj ją sobie.

Kiedyś interesowałam się huną - starożytną hawajską filozofią. Wg tej filozofii to my sami kształtujemy swoją rzeczywistość. Każde zdarzenie i to dobre i to złe stwarzamy my sami. Nie ma przypadków, nie ma losu, nie ma przeznaczenia. W hunie jest też taka technika wybaczenia, która nazywa się ho'oponopono. Wg niej wybaczać możemy wyłącznie sami sobie. No bo skoro sami jesteśmy odpowiedzialni za to co mamy w życiu, to i sami musimy sobie wybaczać, gdy coś jest źle. To szeroki temat... trudno to w skrócie opisać na forum....

Ivy, Marajka ma rację z tą świadomością. I tak, jak nie możesz oskarżać męża o to co się stało, bo on zwyczajnie był na innym etapie świadomości (co nie zwalnia go jednocześnie z odpowiedzialności, o nie... chodzi tylko o oskarżenia i pretensje, o żale itd.), tak samo Ty byłaś wtedy mocno nieświadoma. Teraz jesteś dalej... moim zdaniem, zamiast skupiać się na "wybaczaniu", przeszłości i rozpamiętywaniu - lepiej skupić się na sobie i takim rozwinięciu własnej świadomości, żeby ani przeszłość, ani przyszłość nie były już więcej w stanie Cię dotknąć.

ps. jeszcze co do tych schematów, w których tkwimy, a o których napomknęła Marajka - niestety, ale polegamy procesowi "ubezwłasnowolnienia" od wczesnego dzieciństwa... szkoła, kościół, normy społeczne, bo trzeba, bo należy, bo co ludzie powiedzą, bo grzech... podobno 90% naszego społeczeństwa co najmniej co tydzień w kościele pada na kolana bijąc się w piersi i wołając tekst "moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!" - czy to normalne?!?!?!!!? Ja nie wiem, czemu ci wszyscy ludzie są tak bardzo winni? ja nie mam żadnych win, za które musiałabym tak bardzo żałować i bić się w piersi......

Więc nie wiń się teraz za to co było.... większość ludzi tak żyje, bo tak nas programują...
Ważne, to odkryć te mechanizmy i się z nich wyzwolić. Trzymam kciuki Ivy.

43

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Do Klary Wadera - Klaro, znajdź sobie jakieś forum (albo wątek) gdzie piszą ludzie, którzy biją dzieci i nie widzą w tym nic złego. Tam Twoja "praca społeczna" nie pójdzie na marne. Możesz ich uświadamiać, jak źle czynią, grozić, wyjaśniać i nawoływać do poprawy.

Albo forum, na którym piszą zalęknione, podporządkowane mężom kobiety, które albo same cierpią, albo dodatkowo skazują dzieci na cierpienie. Edukuj je do woli.

Na wątki Ivy takie rady i Twoje poświęcenie nic nie da. Bo Ivy wie, co było źle. I - jak ja akurat widzę - nie jest jej z tym dobrze. Na odwrót, ma z tym wielki problem, nie potrafi wybaczyć, odciąć się od tego, to w niej cholernie mocno tkwi, nie dając dziś żyć normalnie i spokojnie.
Więc to co robisz, nie tylko nic jej nie da, ani jej dzieciom tym bardziej a tylko dodatkowo dowalasz jej jeszcze bardziej. Daj jej spokój. Tak, Ivy stać było na niespotykaną szczerość; nie sądzę, że wielu byłoby na to stać, w dodatku na takim forum, gdzie wiadomo, że frustratów i "doradców" nie brakuje.
Tak Klaro, każdy z nas ocenia to w podobny sposób - to było złe, patologiczne, chore... Ale NIE! nie wolno jej już więcej dołować. Bo to nic nie da. Rozumiesz?? Więc odczep się od niej z łaski swojej.

44 Ostatnio edytowany przez ivy71 (2016-07-21 16:56:05)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Zorija, nie będę cytować Twojej wypowiedzi, bo za dużo by miejsca zajęło. W każdym razie, trafiłaś doskonale w sedno! Nic nie wiem o tej hawajskiej filozofii, ale światopogląd że sami kształtujemy swoja rzeczywistość jest stuprocentowo mój. Ileż to ja razy ten temat przegadałam i pewnie jeszcze przegadam :-) Nie rozumiem zdawania się na "łaskę pańską" jak przysłowiowo określa się los czy przeznaczenie. Owszem, nie wszystko od nas w życiu zależy, ale przecież to także zależy od innych ludzi, oni także kształtują nasze  życie i wszystko co nas otacza.
Proces ubezwałasnowolnienia to była pierwsza rzecz, którą przerobiłam z terapeutką. Normy społeczne, poczucie winy... Na każdą moje opowieść ona odpowiadała: Ale dlaczego? I tak poprzez drążenie do źródła wiele rzeczy sobie uświadomiłam. W tej chwili żyję normalnym, spokojnym życiem, od czasu do czasu wpadnie odrobina adrenaliny w postaci dzieci, ale generalnie jest chyba tak jak powinno być, czyli jestem nastawiona bardzo pozytywnie i staram się nie wracać do przeszłości. Niekiedy mnie jednak najdzie tak jak kilka dni temu, głupia wiadomość że eks sobie kupił mieszkanie do spółki z nową partnerką, a mi mówił że dopiero z nią zaczyna, żeby wyjść na przysłowiowego świętego... No i przypominam sobie wtedy niektóre rzeczy i ten wielki żal jaki jaki nadal mam do niego przerabiam na złość i nienawiść. To nie jest tak że ja nie pamiętam dobrych chwil, bo takie przecież były, i ja je pamiętam, ale nie ma w tej pamięci nic szczególnego, ot było sobie kiedyś tam, tak jak: zjadłam wczoraj pizzę na obiad, dobra była? Nie wiem, normalna... I tak samo chcę żeby było z tymi wszystkimi złymi wspomnieniami.
Wymyśliłam że jak je wyleję publicznie, to nabiorą one innego znaczenia, a ja nabiorę do nich jeszcze innego dystansu i tak się faktycznie dzieje. Ale jak napisałaś, muszę uważać na tych którzy celnie strzelają ;-)

45

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

To nie przejmuj się nimi(snajperami).

Jestem pod wrażeniem,ze zebrałaś się na odwagę,żeby to z siebie wyrzucić.

46 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-07-21 20:12:53)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy, pierwszym i najwyzniejszym krokiem do poradzenia sobie z emocjami jest ich akceptacja.
Ty chcesz sie ich pozbyc, chcesz sie pozbyc swojej nienawisci i zlosci, a wiec nie robisz tego pierwszego kroku.
Dopusc to do siebie, przestan uwazac je za cos zlego, daj tym uczuciom byc, nie robiac jednoczesnie nic z nimi, tylko je czujac i widzac bez wewnetrznego ich odrzucania!
I wazne - bez laczenia ich w myslach z osoba ex i tymi wszystkimi sytuacjami - na tyle, na ile jest Ci to mozliwe! Tylko same emocje, bez tlumaczenia ich przyczyny.
To co stwarza ten Twoj dyskomfort, to nie sa te emocje, tylko Twoj opor przed nimi i podsycanie ich jednoczesnie poprzez laczenie z historia, ktora z nimi zwiazalas.

47

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

Tematem jest to że nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy.
Wybaczyć komu? Sobie? Jemu? Myślę że gdybym znała prawdę, gdyby eks mąż zdobył się na powiedzenie mi jak było naprawdę, byłoby mi lepiej. Dla mnie jakakolwiek prawda jest lepsza niż brak odpowiedzi, wtedy łatwiej jest zrozumieć pewne sprawy, wybaczyć. Wybaczyć sobie że podjęłam w życiu złe wybory, ale z tym nie mogę już nic zrobić, tylko żyć dalej i starać się wybaczyć jemu. Dla siebie samej.
Na razie go nienawidzę. Nienawidzę tego co mi robił, jak mnie dotykał, nienawidzę jak na mnie warczał, nienawidzę jak mnie okłamywał i jak nie mówił do mnie nic, nienawidzę wspomnień o nim. Nie mam ani jednego jego zdjęcia, ani jednej rzeczy która była jego. Chcę przejść od nienawiści w obojętność bo wiem że tylko wtedy będzie już po wszystkim. Na razie nie boję się już mówić o tym co się stało i nie wstydzę się tego, to on powinien się wstydzić. Nie jestem cierpiętnicą, uważam że to moje życie i sama je sobie zgotowałam. Ale tamto już sie stało i nie da się tego cofnąć, chcę żyć dalej z poczuciem godności i miłości.  A wygadanie się pomaga więc się wygadałam.
Dziękuję za to że przeczytaliście.

Ivy, dlaczego chcesz znać całą prawdę? W jaki sposób miałoby to poprawić Twoją sytuację? Pytam, ale proszę, nie traktuj tego jako atak czy zdziwienie. Nie pytam, "po co ci to", bardziej interesuje mnie ta prawda. Na czym polega jej władczy charakter, (mimo iż wiemy, że coś śmierdzi nie wystarczy oddalić się, ale rozkładamy g... na czynniki pierwsze). Co takiego jest w prawdzie, że tak jej ludzie szukają?

Być może za bardzo oddalam się od Twojej -konkretnej - sytuacji, jeśli to jest niestosowne, powiedz wprost. Nie chciałbym zaśmiecać Ci tematu czymś, co wyda Ci się niepotrzebne.

48

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Dżdżownick, chodzi o pojęcie zbrodni i kary. Ja wyrządziłam krzywdę i poniosłam karę, córka się ode mnie odsunęła, rodzina nie rozmawiała, zostałam z czyimiś długami do spłacenia. Na szczęście wszystko to już przeszlość. Ale on nie poniósł żadnej kary za to co zrobił. I o to mi chodzi. Myślę sobie teraz że bardziej jednak chodzi mi o zemstę niż o przebaczenie. Mówi się że zemsta to danie które najlepiej smakuje na zimno. Satysfakcja że będzie się smażył w piekle mnie niestety nie zadowala :-)
Nawiasem mówiąc, dziewczyny jak zwykle, wykonują tutaj dla mnie świetną robotę. Dziękuję za dobre slowa i pomoc w wylezieniu z tego ambarasu który sama sobie stworzyłam. Na szczęście z czasem wszystko przychodzi łatwiej.

49

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Zemsta?
A później będziesz mogła spokojnie i z przyjemnością patrzeć w lustro?

50

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ciekawe ile jest prawdy w tej historii?

51

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Pragnienie zemsty świadczy chyba o tym, że stałaś się silna. To chyba dobrze. Dyskusyjne są natomiast właśnie kwestie winy i kary. Czy Ty byłaś winna? Wiem, ze pojawiały się takie głosy. Ja nie zdecydowałbym się na rozstrzygnięcie tej kwestii. Ktoś, kto nigdy nie zaznał głodu nie zrozumie głodnego. Odważny nie zrozumie kogoś, kto się boi. A obowiązek bycia odważnym nie istnieje. Czy poniosłaś karę? Tak to sobie interpretujesz. W rzeczywistości chyba padłaś ofiarą nierównej gry sił. Odsunięcie córki i milczenie rodziny to ich reakcja na sytuację, niekoniecznie intencją było karanie Ciebie. Owszem, możesz tak to odbierać bo to Ty doświadczasz skutków. Jednak możliwe, że to tylko interpretacja zauważająca podobieństwo między przykrymi skutkami kary a przykrymi skutkami tego, czego doświadczasz. Kara jest jakąś formą zadośćuczynienia i wypełnienia konsekwencji czynu. W tym sensie jest też zakończeniem sprawy. Dla Ciebie sprawa jest żywa. Nie uznajesz tej kary, prawda? Tzn. nie uznajesz jej zasadności.

Nie popieram przemocy, zemsty, ale rozumiem tę Twoją potrzebę. To, co mi się wydaje w tym niepokojące, to fakt Twojego przywiązania do tej sprawy. Nawet teraz, gdy się uwolniłaś, de facto sama wracasz w stare więzy. Być może zemsta Ciebie "uleczy". Ty wiesz chyba lepiej, czego potrzebujesz. Wątpliwość, czy zemsta pomoże Ci się dźwignąć wszakże istnieje. Oprzesz się na czymś... złym. Przyjmiesz jako swoje warunki gry, jakimi traktowano Ciebie.

Nie piszę tego z punktu widzenia religii, nie jestem człowiekiem "wierzącym". I nie chcę Ciebie pouczać. Tylko wskazuję wątpliwości. No i nigdy nie byłem w Twojej sytuacji. Jestem jak ten syty wobec głodnego.

52

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

A jak chcesz się zemścić Ivy? Masz jakis plan? tongue

53

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Sciągnięte z zenforest:

"Nie ma innego sposobu na oczyszczenie ran z trucizny niż przebaczenie.
Musisz przebaczyć tym, którzy cię zranili, nawet jeśli to, co zrobili, jest niewybaczalne. Przebaczysz nie dlatego, że zasługują na przebaczenie, ale dlatego, że nie chcesz cierpieć i ranić siebie ilekroć wspomnisz, jaką krzywdę ci wyrządzili.
Nie ma znaczenia, co ci zrobili, przebaczasz im, ponieważ nie chcesz już czuć się chory. Przebaczenie jest niezbędne dla twojego duchowego uzdrowienia. Przebaczasz, ponieważ współczujesz sobie. Przebaczenie jest aktem miłości samego siebie.

Posłużmy się przykładem rozwiedzionej kobiety. Wyobraź sobie, że byłaś zamężna przez dziesięć lat. Potem zaczęliście walkę z powodu jakiejś niesprawiedliwości. Rozwiodłaś się i teraz szczerze nienawidzisz swego byłego męża. Już na sam dźwięk jego imienia czujesz silny ból żołądka. Emocjonalna trucizna jest tak silna, że nie możesz jej dłużej znieść. Potrzebujesz pomocy, więc idziesz do psychoterapeuty i mówisz: „Bardzo cierpię. Jestem pełna złości, zazdrości, nienawiści. To, co zrobił, jest niewybaczalne. Nienawidzę tego człowieka”.
Lekarz patrzy na ciebie i mówi: „Musisz rozładować swoje emocje. Musisz wyrazić swój gniew. Pozwól sobie na atak furii. Masz tu poduszkę i gryź ją, bij, kop. Wyładuj swój gniew”. Więc dostajesz największego ataku furii, jaki można sobie wyobrazić. Rozładowujesz emocje i wydaje się, że to naprawdę działa.

Płacisz swemu terapeucie i mówisz: „Dziękuję, czuję się o wiele lepiej”. Potrafisz nawet uśmiechnąć się pogodnie.
Wychodzisz z gabinetu i kogo widzisz w przejeżdżającym obok samochodzie?

Gdy tylko zobaczyłaś eksmęża, od razu wrócił taki sam gniew. Pozostaje tylko biec z powrotem do psychoterapeuty z pieniędzmi po kolejny atak furii! Rozładowanie emocji w taki sposób jest rozwiązaniem bardzo krótkotrwałym. Uwalnia odrobinę trucizny i sprawia, że przez chwilę czujesz się lepiej, nie leczy jednak rany.

Jedyna droga do zagojenia ran wiedzie poprzez przebaczenie. Musisz wybaczyć eksmężowi jego niesprawiedliwość. Zrozumiesz, że przebaczyłaś, kiedy go znowu zobaczysz i nic nie poczujesz. Usłyszysz jego imię i nie zareagujesz.

Kiedy dotkniesz ran, a one nie zabolą, wtedy będziesz wiedziała, że naprawdę przebaczyłaś.

Oczywiście blizna pozostanie, dokładnie tak samo jak na skórze. Będziesz mogła wspominać, co się stało, jaka byłaś, ale jak tylko rana się zagoi, już cię to wspomnienie nie zaboli.

Teraz myślisz sobie pewnie: „Tak, łatwo powiedzieć: powinniśmy wybaczać. Próbowałam, ale nie potrafię„.

Masz wiele powodów i uzasadnień, dlaczego nie możesz przebaczyć, ale to nieprawda. Nie możesz przebaczyć, ponieważ nauczyłaś się nie wybaczać, ponieważ ćwiczyłaś się w tym, żeby nie przebaczać i ponieważ stałaś się mistrzem nieprzebaczania.

Był czas, kiedy jako dzieci wybaczaliśmy instynktownie. Zanim zapadliśmy na chorobę umysłu, przebaczaliśmy naturalnie i bez wysiłku. Wybaczaliśmy innym niemal natychmiast. Popatrz na dwoje bawiących się dzieci. Nagle zaczęły się bić. Po chwili zapłakane biegną do swoich matek. „Mamo! Ona mnie uderzyła!” Jedna mama idzie porozmawiać z drugą mamą i kończą rozmowę wielką kłótnią. Pięć minut później dzieci znowu bawią się razem, jakby się nic nie stało, za to matki nienawidzą się do końca życia.

Nie o to chodzi, że powinniśmy się nauczyć sztuki wybaczania. Zdolność przebaczania jest wrodzona. Nauczyliśmy się jednak przeciwnego zachowania, trenowaliśmy je i teraz przebaczenie jest bardzo trudne. Jeśli ktoś coś nam zrobił, zapomnijmy o tym, było, minęło. Odpuśćmy.

Ale my robimy z tego wojnę pychy.
Dlaczego?
Ponieważ rośnie w nas poczucie własnej ważności, kiedy nie wybaczamy. Nasze słowa nabierają mocy, kiedy możemy powiedzieć: „Cokolwiek by teraz zrobiła, nigdy jej nie wybaczę. To, co zrobiła, jest niewybaczalne”.

Prawdziwym problemem jest duma. Z powodu dumy, z powodu urażonej ambicji, stale podsycamy płomień, który żywi się doznaną krzywdą, by przypominał, że nie możemy wybaczyć. A tymczasem  kto cierpi i gromadzi w sobie coraz więcej emocjonalnej trucizny? To my faktycznie cierpimy za wszystko, co inni ludzie robią, nawet jeśli nas to nie dotyczy.

Uczymy się również cierpieć, by ukarać kogoś, kto nas obraził.
Zachowujemy się jak małe dziecko, które ma napad złości, tylko dlatego że chce, aby ktoś się nim zainteresował.
Ranimy siebie tylko po to, żeby móc powiedzieć: „Popatrz, co przez ciebie robię!”

To śmieszne, ale tak właśnie postępujemy.
Czasem chcielibyśmy powiedzieć naprawdę, to: „Przebacz mi”, ale nie powiemy ani słowa, póki on nie przyjdzie i pierwszy nie poprosi o przebaczenie.
Często nawet nie wiemy, dlaczego gniewamy się na rodziców, przyjaciół, kolegów. Gniewamy się z tego samego powodu, z którego inni proszą nas o wybaczenie. Przecież niemal natychmiast wzruszamy się, mówiąc: „Och, nie! To ty mi wybacz!”

Znajdź w kącie małe dziecko, które ma napad złości. Swoją dumę wrzuć do śmietnika. Nie potrzebujesz jej. Zostaw pychę w spokoju i poproś o przebaczenie.

To oczywiste, że nie potrafimy kochać innych, zanim nie pokochamy siebie.
Dlatego właśnie powinniśmy zacząć od miłości do samego siebie.
Wybaczaj innym, a zobaczysz, jak cudowne może się stać twoje życie.

Najpierw zrób listę tych, których, jak ci się wydaje, powinieneś poprosić o przebaczenie. Potem przeproś ich. Jeśli nie możesz zadzwonić do wszystkich, to przynajmniej poproś ich o przebaczenie w swych modlitwach albo we śnie.
Potem zrób listę wszystkich, którzy cię skrzywdzili i którym powinieneś wybaczyć. Zacznij od rodziców, braci, sióstr, dzieci, małżonka, przyjaciół, kochanka, kota, psa, rządu i Boga.

Teraz przebaczaj innym, pamiętając, że cokolwiek ci zrobili, naprawdę nie miało to z tobą nic wspólnego. Każdy śni swój własny sen, pamiętasz?

Te słowa i czyny, które cię zraniły, są jedynie reakcją na jego „demony”, siedzące w głowie tego człowieka. On śni w piekle, a ty jesteś tylko epizodem w jego śnie.
Ludzie nie robią niczego z myślą o tobie.
Jeśli masz tego świadomość, nie będziesz brał wszystkiego do siebie. Współczucie i zrozumienie poprowadzą cię ku przebaczeniu.

Zacznij pracować nad sztuką przebaczania, zacznij trenować przebaczanie. Na początku to będzie trudne, ale potem stanie się nawykiem. Jedynym sposobem przywrócenia umiejętności przebaczania, jest nauczenie się jej od początku. Musisz to nieustannie ćwiczyć, aż w końcu zobaczysz, czy potrafisz już wybaczyć sobie.
W pewnym momencie odkryjesz, że możesz wybaczyć sobie wszystkie rany i całą truciznę, jaką stworzyłeś dla siebie w swoim własnym śnie. Kiedy sobie wybaczysz, pojawi się akceptacja i wzmocni się twoja miłość do siebie samego. To jest najwyższy stopień przebaczenia – kiedy w końcu przebaczysz sobie.

Zdobądź się na odwagę i przebacz sobie wszystko, co zrobiłeś przez całe życie. A jeśli wierzysz w poprzednie wcielenia, wybacz sobie także to, co, jak sądzisz, wtedy zrobiłeś.

Ponieważ sądzimy że wiemy, co jest dobre, a co złe, wstydzimy się tego, co, jak sądzimy, jest złe.

Wierzymy w swoją winę i wiemy, że zasługujemy na karę, którą sami sobie wymierzamy. Wierzymy, że nasze życie jest niedoskonałe i że trzeba je poprawić.
Tylko dlatego, że w to wierzymy, tak się właśnie dzieje – „wedle woli Twojej”.

Teraz jest to już dla ciebie prawdziwe.
Tworzysz swoją karmę i musisz za to zapłacić. Oto jaki jesteś wszechwładny. Łatwo jest przełamać starą karmę. Po prostu musisz przestać w nią wierzyć. I karma zniknie.
Jeśli sam sobie przebaczysz, karma przestanie obowiązywać.

Możesz zacząć wszystko od początku. Życie stanie się łatwe, ponieważ przebaczenie jest jedynym sposobem na oczyszczenie emocjonalnych ran. Przebaczenie jest jedyną metodą ich uzdrowienia.

Don Miguel Ruiz  „Ścieżka miłości”

Pięć etapów Radykalnego Wybaczania

1. Opowiedz swą wersję zdarzenia

2. Wyraź swoje uczucia

3. Porzuć dawną interpretację

4. Przyjmij nową perspektywę

5. Zastosuj proces zmiany"

54 Ostatnio edytowany przez ivy71 (2016-07-25 14:42:56)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Hmmmm...
Powszechnie rozumiana zemsta nie leży w moim charakterze zupełnie. Wolę odsunąć się od źródła jeśli czuję że zaczynam się topić. Ale do tego doszłam już po rozwodzie, przedtem było zupełnie odwrotnie, a to powodowało konflikt w mojej głowie bo jak na początku, nie jestem osobą mściwą i umiem przebaczać. Czasami zbyt łatwo, tak myślę, dlatego pewnie dałam się wykorzystywać przez lata. Pisząc o zemście chyba bardziej chodziło mi o sprawiedliwość, bo skoro ja muszę (i potrafię) ponieść konsekwencje swoich czynów, to dlaczego komuś ma to ujść płazem...
Czytałam Wasze opinie, dużo myślałam przez weekend. Weronka pokazała mi całkiem obrazowo że jestem na właściwej drodze. Tak jak są pewne etapy do przejścia po stracie, tak samo są i etapy wybaczania.
Wyszukałam sobie w internecie podstawowe punkty Radykalnego Wybaczania. Moja interperetacja jest taka:

1. Opowiedz swą wersję zdarzenia
Wcześniej opowiedziałam to kilku osobom na żywo, ale dopiero tutaj Wam opisałam ją z większymi szczegółami, raczej bez duchowej interpretacji, po prostu przede wszystkim fakty.
Uznałam że wyrzucenie tego z siebie to pierwszy i podstawowy warunek uwolnienia się od problemu.

2. Wyraź swoje uczucia
"To bardzo ważny etap, który wielu tzw. uduchowionych ludzi chce pominąć, sądząc, że nie powinni mieć "negatywnych" odczuć. Stosują w ten sposób klasyczne wymazanie z pamięci i nie rozumieją najważniejszego - że autentyczna moc tkwi w naszej zdolności odczuwania, dzięki czemu jesteśmy w pełni ludźmi. Tylko wówczas, gdy pozwolimy sobie na dostęp do własnego bólu, może rozpocząć się proces uzdrawiania - który w głównej mierze jest podróżą emocjonalną. Jednak nie musi to być wyłącznie poczucie bólu."
Tak, przerobiłam tę podróż emocjonalną kilka razy, ponieważ początkowo skupiałam się na uczuciach "dobrych", pomijając te "złe". Zrozumiałam że nie tędy droga, że wszystkie emocje są dla mnie dobre, również złość i nienawiść, pogarda i poniżenie. Uwolnienie tych wszystkich emocji, przeżywając autentyczne cierpienie, spowodowało że zaczynam odzyskiwac spokój i radość.

3. Porzuć dawną interpretację

Tego procesu nie potrafiłam zrozumieć, dlatego cytuję tu to co znalazłam.

"Na tym etapie przyglądamy się, jak zaczęła się nasza historia i w jaki sposób nasza interpretacja zdarzeń doprowadziła do powstania (błędnych) przekonań, które zdeterminowały nasz osąd o sobie samych oraz nasz tryb życia. Kiedy zdamy sobie sprawę, że wszystko to było nieprawdą, że to tylko nasze ego usiłowało podtrzymywać w nas świadomość ofiary, zdobędziemy siłę, by uwolnić się od tych przeświadczeń i uzdrowić swoje życie.
Również na tym etapie możemy przećwiczyć odczuwanie silnego współczucia dla osoby, której mamy wybaczyć i zrozumieć, że życie bywa trudne, ludzie są niedoskonali, ale każdy stara się postępować jak najlepiej potrafi,  uwzględniając to, co mu zostało dane. Wiele z tych zachowań można określić mianem tradycyjnego wybaczania; niemniej jest ono ważne jako pierwszy krok i sprawdzenie poczucia rzeczywistości. W końcu większość naszych problemów ma źródło we wczesnym dzieciństwie, gdy zdawało się nam, że cały świat obraca się wokół nas i że wszystkiemu jesteśmy winni.
Teraz możemy zrezygnować z tej dziecięcej podatności na zranienia. Wystarczy spojrzeć na świat z perspektywy człowieka dorosłego i skonfrontować swoje wewnętrzne dziecko z prawdą, że to, co się zdarzyło (lub nie zdarzyło), różni się od naszych interpretacji. Zadziwiające, jak wiele naszych opowieści zdaje się nie mieć sensu, gdy się im dokładniej przyjrzeć. Jednak rzeczywista wartość tego etapu polega na rym, iż uwalniamy się od przywiązania do swojej interpretacji zdarzeń i możemy rozpocząć transformację wymaganą na następnym etapie."

Choż rozumiem już sens, nadal nie potrafię zrozumieć jak to porzucenie dawnej interpretacji ma wyglądać w praktyce. Przecież to nie jest moja interpretacja zdarzeń, to są fakty. Faktów nie da się interperetować, one po prostu są. Staram się wyjść z siebie i stanąć obok, spojrzeć na sprawę oczami drugiej osoby i nie potrafię, wciąż widzę to co widzę. Pewnie muszę nad tym mocniej popracować, pewnie jeszcze tego nie rozumiem. Ale mogę poczuć współczucie dla eks męża i zrozumieć że on tez działał najlepiej jak potrafił. Mogę również uwolnić się od przywiązania do mojej interpretacji zdarzeń, pod warunkiem że przepracuję temat mocniej.

4. Przyjmij nową perspektywę

"Teraz zmieniamy swój kąt widzenia tak, byśmy zamiast postrzegać sytuację jako tragiczną, byli gotowi zauważyć, że dokładnie tego chcieliśmy doświadczyć, ponieważ przyczynia się to do naszego rozwoju. W tym znaczeniu sytuacja jest doskonała. Czasem zdołamy od razu zauważać tą doskonałość i wyciągać z niej naukę. Najczęściej jednak trzeba zrezygnować z potrzeby zrozumienia wszystkiego i poddać się myśli, że dar jest ukryty w każdej sytuacji, czy możemy to zrozumieć, czy nie. To właśnie przez ten akt zaakceptowania naszego niezrozumienia uczymy się miłości i otrzymujemy dar całkowitego Radykalnego Wybaczania. Jest to również krok ku transformacji, ponieważ otwieramy się na to, by dostrzec w tym co się wydarzyło, Boską doskonałość. Nasze historie ofiary, które były nośnikami złości, rozgoryczenia i żalu, teraz zmieniają się w historie uznania, wdzięczności i kochającej akceptacji."

Ok, odsuńmy Boga na bok, bo nie jestem wierząca. Szczęśliwie jestem osobą która nie żałuje niczego co się stało w życiu (a przynajmniej bardzo się stara), bo sądzę że każde wydarzenie, dobre czy złe, czyni nas tym kim jesteśmy teraz. Ważne żeby wyciągnąć wnioski na przysżłość i nie oglądać się za przeszłością. Tak, ten etap już przerobiłam.

5. Zastosuj proces zmiany

"Kiedy już pozwolimy sobie dostrzec doskonałość sytuacji, musimy zaakceptować tę zmianę na poziomie każdego z naszych ciał. Oznacza to włączenie jej do ciał fizycznego, mentalnego, emocjonalnego i duchowego, tak by stała się integralną częścią nas samych. Podobnie jest z zachowywaniem na twardym dysku wykonanej na komputerze pracy. Tylko wtedy zmiana będzie trwała.
Pięć etapów niekoniecznie następuje w tej kolejności. Bardzo często przechodzimy przynajmniej przez niektóre - jednocześnie poruszamy się stale od jednego etapu do drugiego po kole lub spirali."

To jest dla mnie bardziej metafizyczne niż mi się wydawało smile Staram się jednak przerobić to na swoją, świecko-naukową modłę, bez odnoszenia się do "sił wyższych".
Ja myślę że ja mu chyba powoli zaczynam wybaczać, ale musiało się wydarzyć to co się wydarzyło, musiałam go znienawidzieć, zapałać zemstą, przecież to są emocje które we mnie tkwiły, a których nie potrafiłam uwolnić ze wględu na szacunek do ojca moich dzieci. 

Konkluzja.
1. Odpowiedź na pytanie Wielokropka - nie.
2. Dżdżownick - zemsta mnie nie uleczy, prawdopodobnie zemsta mogłaby mnie wpędzić w poczucie winy, a tego nie chcę. Ale emocje mogą mnie uleczyć i tego się trzymam.
3. Zorija - myślę że brak zemsty jest również "zemstą". Zamierzam mu zupełnie wybaczyć i życzyć szczęścia, ale tak szczerze, a nie jak do tej pory. To jest ojciec moich dzieci i zawsze nim zostanie. Myślę że niemożliwość przebywania blisko nich (choć na własne życzenie) jest dla niego dość surową karą, ale tu mierzę własną miarą. Być może jemu tak jest właśnie lepiej.
4. Weronka - dziękuję Ci za ten wpis, obrazuje on dokładnie wszystkie moje przemyślenia.

55

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

Dżdżownick -  Ale emocje moge mnie uleczyć i tego się trzymam.

W tym sensie, że pozwolą wypalić się temu, co Ciebie gryzie? Chcesz je podsycać? Może to jest metoda. Zupełnie odmienna od mojej. Ja jak tylko mogę tłumię emocje. smile

56

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
dżdżownick napisał/a:
ivy71 napisał/a:

Dżdżownick -  Ale emocje moge mnie uleczyć i tego się trzymam.

W tym sensie, że pozwolą wypalić się temu, co Ciebie gryzie? Chcesz je podsycać? Może to jest metoda. Zupełnie odmienna od mojej. Ja jak tylko mogę tłumię emocje. smile

Ano tak. Nikt nie mówi jednak o podsycaniu. Żeby ogień się wypalił, nie trzeba go podsycać, prawda? Żeby szybciej wygasł można go na przykład zalać wodą, a można pozostawić go sobie aby się tlił aż sam zgaśnie.
Tłumienie emocji to jak tłumienie ogniska. Pali się wtedy wolno, niby pod kontrolą, ale wystarczy że dojdzie jakiś czynnik sprzyjający, na przykład nagły podmuch wiatru, i ogień odradza się ze wzmożoną siłą. Dlatego należy dać się wybrzmieć emocjom, aby już nigdy nie wracały.
Ja rozumiem że można to rozumieć dość dwuznacznie, bo na przykład kłócisz się z żoną, krzyczycie na siebie i nagle nie wytrzymujesz i dajesz jej w twarz. To nie jest tłumienie emocji, ale to też nie jest wyładowanie ich, bo chociaż pozornie jest, to konsekwencją takiego czynu są różne nieciekawe następstwa, które rodzą kolejne emocje i następuje ich lawina , a wiadomo że lawinę ciężko powstrzymać. Każda lawina poza tym niesie za sobą zniszczenia, czasami nie do odrobienia. Ważne jest natomiast zrozumienie emocji, nazwanie ich i dotarcie do właściwej przyczyny ich powstania. Wtedy one same wydadzą się nieistotne, niepotrzebne, śmieszne. 
Nie. Nie wolno tłumić emocji, bo one nigdy nie zgasną.

57

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

To chyba zależy od charakteru. Chciałem napisać pokrzepiająco: gasną, Ivy, gasną... ale to przecież gasną moje. Dość dobrze tłumi je właśnie nazywanie, analizowanie, zrozumienie co właściwie w nas się odzywa. Nie uciekasz od ich nazywania. Masz więc nad nimi pewną kontrolę. To dobrze smile
Poza tym emocje są nie tylko złe...

Jednak wolę spokój od huśtawek. Nie znaczy to, że tak jest lepiej. Jakoś sobie próbujemy radzić w życiu na swoje sposoby.

58

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Ivy, co musiałoby go spotkać, żeby stało się zadość sprawiedliwości? Jego nowa kobieta musiałaby go kopnąć w tyłek? Czy coś innego?

59 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-07-25 22:59:00)

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

.....
3. Porzuć dawną interpretację

Tego procesu nie potrafiłam zrozumieć, dlatego cytuję tu to co znalazłam.

.........
Choż rozumiem już sens, nadal nie potrafię zrozumieć jak to porzucenie dawnej interpretacji ma wyglądać w praktyce. Przecież to nie jest moja interpretacja zdarzeń, to są fakty. Faktów nie da się interperetować, one po prostu są. Staram się wyjść z siebie i stanąć obok, spojrzeć na sprawę oczami drugiej osoby i nie potrafię, wciąż widzę to co widzę. Pewnie muszę nad tym mocniej popracować, pewnie jeszcze tego nie rozumiem. Ale mogę poczuć współczucie dla eks męża i zrozumieć że on tez działał najlepiej jak potrafił. Mogę również uwolnić się od przywiązania do mojej interpretacji zdarzeń, pod warunkiem że przepracuję temat mocniej.


Ten tekst z zenforest moze dla niektorych pasowac, dla innych jest moze wyrazone to dosc skomplikowanie i za malo "przyziemnie".

Ja moge zaproponowac takie jego tlumaczenie:

Nauczylismy sie w ciagu naszego zycia takich a nie innych INTERPRETACJI faktow.Przejelismy je od naszego otoczenia. Nie tylko rodzicow, takze innych osob, z mediow, z atmosfery i zrobilismy z tego wlasny konglomerat z tych skrawkow, ktore zlapalismy  I ten schemat myslowy stosujemy przez cala reszte zycia, jesli nie przyjdzie nam do glowy sprawdzic, czy to, co myslimy, jest rzeczywiscie prawda. Widzimy wszystko przez te same okulary, ktore zmieniaja rzeczywiste barwy. Inne porownanie to sala krzywych zwierciadel.

Interpretacja nie jest prawda, jest interpretacja. Na dokladke ta interpretacja nie jest rzeczywistoscia, tylko jest tylko czyms, co istnieje w naszej glowie w postaci mysli.
Jedyna rzeczywistoscia jaka istnieje, jest obecna chwila. Cala reszta odbywa sie w naszej glowie. Takze wspomnienia sa tylko myslami. Czym innym bowiem jest przeszlosc? Czy jest to czyms, co mozesz wziac do reki, czyms, co mozesz zlapac i dotknac teraz? Nie!

Swoje uczucia zemsty gniewu, nienawisci podsycasz ciagle swoim obrazem, swoja interpretacja przeszlosci. Przywolujesz ciagle te same obrazy, obracasz je, z cala pewnoscia z czasem zmieniasz, bo nasza pamiec jest bardzo zawodna (w tym celu dobrze jest prowadzic pamietnik, nie czytac tego co sie napisalo, tylko otworzyc dopiero po kilku latach i wtedy porownac swoje wspomnienie z tym, co napisalismy).
Przeszlosc i jej interpretacja to jest Twoj obraz w glowie, ktory generuje te emocje.

Prawda jest, ze emocje powinny byc dopuszczone. Ale nie bedzie zadnego ich  rozwiazania, jesli ciagle bedziesz je wiazac z tym swoim filmem w glowie na temat przeszlosci i utozsamiac sie ze swoja rola w nim. Wtedy zostanie to sklejona brylka - mysli + emocje - ktora bedzie ciagle wracac.

To co masz na mysli Ivy, to nie sa fakty, tylko Twoja interpretacja starych sytuacji, ktore juz dawno nie istnieja, a wiec nie sa zadna rzeczywistoscia. Rzeczywistosc to jest to, co sie odbywa tu i teraz.
I jesli teraz chcialoby Ci sie zaprzeczyc i powiedziec, ze przeciez to wszystko sie zdarzylo i jest realne, bo przeciez to pamietasz, to pokaz mi ta przeszla rzeczywistosc. Tu i teraz. Gdzie ona jest?
Gdzie jest to miejsce, w ktorym sie znajduje?

Niektorzy doradzaja puszczenie przeszlosci, ale to jest wedlug mnie tak samo malo konkretne sformuowanie, jak powiedzenie, ze masz wybaczyc.
Nie mozna sila woli ani puscic przeszlosci, ani wybaczyc, nie ma czegos takiego.

Puszczenie przeszlosci i wybaczenie to jest zrozumienie, ze sami sie napedzamy swoimi obrazami we wlasnej glowie i nalozona na nie wlasna interpretacja. Zobaczenie, ze kurczowo trzymamy sie tej interpretacji, nie poddajemy jej weryfikacji, no bo to przeciez takie oczywiste, ze to byl ostatni dran i mnie wykorzystal..... i ze w ten sposob zostajemy w naszej pozycji ofiary.
To jest to nasze slynne ego. Z takim obrazem siebie i swiata sie utozsamiamy, bo kim bylibysmy bez niego?

Zobaczenie, ze to jest nasza rola, jaka sobie sami nadalismy w momencie, gdy wtedy to czy tamto sie zdarzylo i ze tej roli, tej interpretacji do dzis sie trzymamy i nie chcemy jej porzucic, jest porzuceniem przeszlosci, jest wybaczeniem.

Byc moze, ze WTEDY ta interpretacja nawet odpowiadala sytuacji. Ale DZIS zostalo to tylko myslami w glowie, polaczonymi z emocjami, ktore WTEDY w nas byly. I kazda mysl na ten temat z ta sama interpretacja natychmiast uruchamia znow te zespojone z nia emocje.

W momencie, gdy to zobaczysz i zrozumiesz, zazwyczaj juz nie jestes w stanie sie z tym utozsamiac, bo widzisz ten mechanizm. I w ten sposob peka ta banka mydlana w glowie.


I nie chodzi o stworzenie nowej interpretacji, ktora moze przedstawialaby bylego w lepszym swietle. Nie, zupelnie nie o to chodzi. Chodzi tylko i wylacznie o to zobaczenie, ze zyjemy w filmie, ktory jest ciagle na nowo odtwarzany w naszej glowie i produkuje nasze emocje, ktore z kolei wzmacniaja ta nasza wewnetrzna wizje przeszlosci. To takie sprzezenie zworotne.
Chodzi o to, zebysmy zrozumieli, ze my sami i nikt inny, jestesmy odpowiedzialni za nasze emocje.

Ja uwazam, ze temu slowu "wybaczenie" nadaje sie zazwyczaj falszywe znaczenie. Ma ono robic z nas kogos szlachetnego i pewnie lepszego od tego, komu wybaczamy. Jakaz to pozywka dla "ego"
W rzeczywistosci wybaczenie jest samowyzwoleniem sie z wlasnych negatywizmow, z wlasnego kolowrotka jak powyzej opisany i przynosi nam samym korzysc, nie ma nic wspolnego z ta druga osoba.

60

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
Marajka napisał/a:

W rzeczywistosci wybaczenie jest samowyzwoleniem sie z wlasnych negatywizmow, z wlasnego kolowrotka jak powyzej opisany i przynosi nam samym korzysc, nie ma nic wspolnego z ta druga osoba.

podoba mi sie ta definicja wybaczenia.
mam podobne odczucia, choć nigdy nie potrafiłam ich tak trafnie wyrazić jak Ty.

61

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

O to to, Marajka. O to mi właśnie chodziło. Wiesz, ja nie jestem filozofem ani psychologiem, toteż nie umiem tak dosadnie wyrażać myśli. Ale to co napisałaś to właśnie sedno tego o co mi chodzi.
Nie będę się sprzeczać że interpretacja nie jest rzeczywistością, bo dla mnie jest. Ale istotne jest że to nie ma już większego znaczenia bo to się już wydarzyło, tego się nie da wymazać. Dokładnie to chciała mi przekazać pani psycholog, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje własne emocje. I dlatego chcę wybaczyć bo to chodzi o mnie a nie o niego, chodzi o wyzwolenie się z tych negatywnych emocji, które towarzyszą wspomnieniom o nim. Bo to nie chodzi o to żeby nie mieć wspomnień, chodzi o to żeby nie wywoływały one żadnych emocji.
Stąd powtarzane przeze mnie jak mantra że wybaczenie nie ma być dla niego, ma być dla mnie. Jestem już bardzo, bardzo blisko...

Naprędce, co musiałoby się stac żeby było zadośćuczynienie? Nic. Szczerze mówiąc, to mnie nie obchodzi. Niech sobie tam żyją w zdrowiu i pomyślności. Ja chcę tego samego dla siebie, żeby nie musieć go już wspominać z gniewem czy nienawiścią. I tak będzie.

62

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Mam pytanie, Iwy.
Jak dalece nieudany związek z gościem, który "wbrew sobie" ponoć, pozwolił na powrót wiarołomnej, zostawiając Cię na lodzie miał wpływ na otwarcie tego tu wątku?
Czyżbyś winiła za rozpad Waszej relacji  byłego męża?

63

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Wybacz Excop ale ja zupełnie nie rozumiem pytania. Co ma piernik do wiatraka?
Mój były mąż w zasadzie mi wisi i powiewa, ale zdarzają się sytuacje jak ostatnio, że dowiedziałam się że kupił mieszkanie z nową panią, zaraz po tym jak mi napisał że dopiero zaczyna z tą osobą i że nie pomoże już dzieciom finansowo bo kupił sobie mieszkanie i  trochę się tym, ogólnie mówiąc, zdenerwowałam. Nie tym że sobie kupił, nie tym że ma kogoś, ale tym że wciąż kłamie. Po co? Czy ja mu to zabiorę? Przez takie kłamstwo ja potem myślę i przypominają mi się te wszystkie rzeczy które tu opisałam i czuję się zdołowana (dobrze że nie trwa to długo ale jednak). A tego nie chcę. Nie chcę mieć już żadnych emocji związanych z eks mężem. Stąd ten wątek tutaj.

64

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

Wybacz Excop ale ja zupełnie nie rozumiem pytania. Co ma piernik do wiatraka?
Mój były mąż w zasadzie mi wisi i powiewa, ale zdarzają się sytuacje jak ostatnio, że dowiedziałam się że kupił mieszkanie z nową panią, zaraz po tym jak mi napisał że dopiero zaczyna z tą osobą i że nie pomoże już dzieciom finansowo bo kupił sobie mieszkanie i  trochę się tym, ogólnie mówiąc, zdenerwowałam. Nie tym że sobie kupił, nie tym że ma kogoś, ale tym że wciąż kłamie. Po co? Czy ja mu to zabiorę? Przez takie kłamstwo ja potem myślę i przypominają mi się te wszystkie rzeczy które tu opisałam i czuję się zdołowana (dobrze że nie trwa to długo ale jednak). A tego nie chcę. Nie chcę mieć już żadnych emocji związanych z eks mężem. Stąd ten wątek tutaj.

Wybacz, Ivy, ale chciałem się upewnić.
Nie zamierzałem jednk sprawić Ci przykrości.
Przepraszam. sad

65

Odp: Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy
ivy71 napisał/a:

Wybacz Excop ale ja zupełnie nie rozumiem pytania. Co ma piernik do wiatraka?
Mój były mąż w zasadzie mi wisi i powiewa, ale zdarzają się sytuacje jak ostatnio, że dowiedziałam się że kupił mieszkanie z nową panią, zaraz po tym jak mi napisał że dopiero zaczyna z tą osobą i że nie pomoże już dzieciom finansowo bo kupił sobie mieszkanie i  trochę się tym, ogólnie mówiąc, zdenerwowałam. Nie tym że sobie kupił, nie tym że ma kogoś, ale tym że wciąż kłamie. Po co? Czy ja mu to zabiorę? Przez takie kłamstwo ja potem myślę i przypominają mi się te wszystkie rzeczy które tu opisałam i czuję się zdołowana (dobrze że nie trwa to długo ale jednak). A tego nie chcę. Nie chcę mieć już żadnych emocji związanych z eks mężem. Stąd ten wątek tutaj.

No ale gdzie tu klamstwo, nie jest to niezdrowa projekcja?
Jakby to w chronologicznym ciagu ułożyć
Zdarzaja sie sytuacje ze Ci "nie wisi"
Dowiadujesz sie ze nie bedzie Ci "dzieciakom mogl pomoc, bo cos zrobił "kupil mieszkanie"

Nie dopisalas sobie, ze z nią? Kto by tam nie byl bedzie to kobieta czy bedzie to z "nią" czy inną,
Poza tym nie sądzę zeby sytuacja ze partner po rozwodzie mial sie tlumaczyc, jesli wywiazuje sie w uzgodniony sposób, odebralem to jako ponad normatywna pomoc z jego strony

Nie jest to trochę ze On sobie uklada, a Ty jakoś nie,

Sorry jesli naruszam Twoje emocje, czytam Twoja historie, z duzym zaangażowaniem

Posty [ 1 do 65 z 70 ]

Strony 1 2 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MOJA NIESAMOWITA HISTORIA » Nie potrafię wybaczyć bo wciąż nie znam całej prawdy

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024