Zdecydowałam się napisać w tym miejscu bo chcę to z siebie wyrzucić. Dwa lata po rozwodzie, ponad trzy po rozstaniu, a ja wciąż nie potrafię sobie z tym poradzić. To nie tak że myślę o tym cały czas, rozpamiętuję, płaczę, nie. Ale są momenty kiedy jest mi po prostu bardzo bardzo przykro, odczuwam ogromny żal i wręcz nienawiść do człowieka którego kiedyś przecież bardzo kochałam. Niby znam wszystkie mechanizmy, przeszłam terapię, niby czuję się wyleczona i prowadzę normalne życie, idę wciąż do przodu, ale jest jeszcze gdzieś coś co mnie bardzo uwiera i dopóki ta zadra siedzi w sercu dopóty nie zaznam całkowitego spokoju. Czy to jest normalne??
Ale dobrze, już opowiadam. Opowieść moja nie do końca jest chronologiczna, ale podzieliłam ją na trzy rozdziały: przed, w trakcie i po.
PRZED
Poznaliśmy się na studiach, ja już po przejściach, on po rozstaniu z dziewczyną, z którą mieszkał przez jakiś czas. Nie spodobał mi się od razu, ale ujął mnie za serce i pokochałam go. Szybko zamieszkaliśmy razem, chyba po dwóch miesiącach, po pół roku zaszłam w ciążę, wzięliśmy szybki ślub, urodziła się nam córka. Po dwóch latach syn. Było bardzo ciężko, oboje studenci, jakoś z pomocą rodziców wiązaliśmy koniec z końcem ale kokosów nigdy nie było, wiadomo. Skończyliśy studia, najpierw on, ja dwa lata później. Poszliśmy do pracy, kupiliśmy mieszkanie, stać nas było na coraz więcej, ale finansowo było wciąż ciężko. Mąż pracował bardzo dużo, wyjeżdżał za granicę na wakacje dorobić, ale mimo wszystko pieniądze rozpływały się w mgnieniu oka. Ja jestem typem człowieka który lubi zawyżać koszty w budżecie, żeby potem coś zostało, a on odwrotnie, koszty o dwadzieścia procent zaniżone, a potem debet. On zawsze uważał że jak zarobił to może sobie wydać a i ja myślałam tak samo. Przecież to było wspólne życie, wspólne dzieci, wspólny dom, wspólne finanse. Wydawał więc na różne przyjemności, kurs żeglarski, kurs nurkowania, żaglówka, wyjazdy z kolegami na żaglówkę, na nurkowanie, na windsurfing. Co tydzień z kolegami do pubu. Ja siedziałam w domu z dziećmi ale dobrze mi było, bo nie miałam koleżanek a mąż pracował ciężko więc potrzebował się zrelaksować. Pamiętam jak niedługo po ślubie przyszedł od kolegów z podrapanymi plecami, tłumaczył się że koleżanka ganiała się z kolegą dookoła stołu i go zahaczyła. Pomijam fakt że to był męski wieczór przecież, ale wtedy mi takie tłumaczenie wystarczyło, ja mu zawsze we wszystkim wierzyłam. Seks. Był i to bardzo często jak dla mnie, bo co drugi dzień, czasami codziennie, zdarzały się tygodnie że tylko dwa razy, wtedy kiedy czułam się źle lub byłam chora, słyszałam wtedy że zawsze boli mnie głowa, jak ja mogę, on zachoruje na prostatę przeze mnie z braku seksu. No to mu dla świętego spokoju "dawałam". Naprawdę nie czułam potrzeby więcej niż raz, dwa razy w tygodniu, ale nie mogłam odmówić, bo zawsze w jakiś sposób mnie zmusił. Powiecie zaraz - jak można zmusić do seksu, przecież jak nie to nie. Otóż nie. Można. Seks stał się powoli zarzewiem ognia, który wypalił wszystko co było dobre w tym małżeństwie. Prosiłam, błagałam, żeby dał mi chwilę na wytchnienie, żebym miała szansę go zapragnąć, poczuć pożądanie. Moje próby rozmowy z nim zawsze kończyły się w sposób: marudzisz, wymyślasz sobie, po prostu Ci się nie chce. Z czasem doszło: na pewno się znowu pieprzyłaś z szefem na biurku, z kim się dzisiaj pieprzyłaś że Ci się nie chce? Uwierzcie mi, starałam się, naprawdę się starałam, żeby wszystko było między nami dobrze, żeby w domu było czysto, posprzątane, dzieci czyste, nakarmione, naprzytulane, żeby mąż miał czas dla siebie, żeby czuł się kochany. Nosiłam te głupie rozkloszowane spódnice po domu bo tak mu się podobało, zakładałam rajstopy bo lubił, nawet nosiłam te durne kulki dopochwowe które mi kupił żebym ćwiczyła mięśnie i była ciaśniejsza. Zerwałam kontakt z koleżankami, bo żadna mu się nie podobała, moje siostry były głupie a moich rodziców nigdy nie nazwał mamo i tato. Zawsze było bezosobowo. Przez ponad dwadzieścia lat!
Gdy synek był mały, miał bardzo dużą stulejkę, trzeba było przeprowadzić operację w pełnej narkozie. Gdy następnego dnia przyszłam do domu z pracy, zastałam ich w łazience. Synek stał nad ubikacją i zanosił się płaczem, pośladki miał całe sine bo tatuś kazał mu sikać, a ten nie mógł, przecież miał szwy, bardzo go bolało. Kazanie oczywiście polegało na krzykach i waleniu po tyłku! Dziecko miało 5 lat! Natychmiast kazałam mu wyjść, co uczynił oczywiście z protestami, bo gówniarz sikać nie chce a musi. Nalałam wody do wanny i włożyłam tam synka, w wodzie udało mu się zrelaksować i udało się. Tych siniaków na pupie dziecka nigdy mu nie wybaczyłam...
Uderzył i mnie. Kiedyś, posprzeczaliśmy się o coś, owszem ja może i powiedziałam coś za ostro, ale nigdy nie przeklinałam, nie krzyczałam. Dostałam w twarz tyłem dłoni. Poleciała krew, zamknęłam się w łazience i nie wyszłam przez kilka godzin, nie mogłam na niego patrzeć. Powiedziałam żeby nigdy nie ważył się tego zrobić ponownie bo to będzie koniec. Obiecał i tak zrobił. Nigdy mnie już potem nie uderzył... Przyduszał, szarpał, gwałcił, popychał ale nie uderzył. Siniaków na rękach i nogach nikt nie zauważa przecież.
Kiedy córka zaczęła być nastolatką, z wszystkimi nastoletnimi problemami, zaczęła się w naszym domu równia pochyła. Wyzwiska, krzyki, bicie. Ona była trudną nastolatką, a on jeszcze trudniejszym ojcem. Wyżywał się na niej wyładowując swoje frustracje. Taka na przykład sytuacja, której z kolei ja sobie wybaczyć nie mogę. My w łóżku, przed północą, córka w pokoju "wariuje", znaczy głośno słucha muzyki czy po prostu płacze. On do mnie żebym szła i coś z tym zrobiła bo jak nie to on pójdzie i jej coś zrobi. No to ja idę, słysze wyzwiska od córki, nie wytrzymuję, płaczę, na to wpada on i do córki: jak się zachowujesz do matki suko, i jego pięść ląduje na córce. Taka sytuacja jak ta nie zdarzyła się jeden raz, ale ta jedna była szczególna, bo tak ją uderzył że zakrwawiła całą podłogę. A ja stałam i na to patrzyłam, bo bałam się że uderzy i mnie. Kiedy wyszedł zabrałam córkę do łazienki, posprzątałam, a potem powiedziałam mu że jak jeszcze raz ją uderzy to wezwę policję. Nigdy już jej nie uderzył, a ona nigdy już nie była do niego taka jak kiedyś. Przestała z nim rozmawiać.
Mąż zawsze lubił gadżety, kupiłam mu więc kiedyś na gwiazdkę długopis szpiegowski, do nagrywania. Fajna zabawka. Nigdy nie przypuszczałam do czego on się nim posłuży... Nagrywał mnie, robił mi zdjęcia w sytuacjach intymnych, najintymniejszych. Zgadzałam się bo mówił że to przecież dla niego tylko, że przecież jestem jego żoną, przekonał mnie, uwierzyłam. Wszystko to, całe może życie z nim, traktowałam jako normę, że tak ma być w małżeństwie, bo jesteśmy razem i zawsze będziemy razem, bo w rodzinie nie ma tajemnic, rodzina powinna się wspierać i ufać sobie. Ja ufałam. On mi nigdy. A ja mu nigdy nie dałam powodu do zazdrości, naprawdę nigdy nie zawiodłam jego zaufania. Zdarzyło się że wygrzebał w moim telefonie numer dawnego kolegi, dlaczego ten numer tam był nie wiem, pewnie dlatego że komórki dopiero wchodziły na rynek i każdy chciał mieć numery wszystkich tak jak teraz przyjaciół na facebooku. Mąż znał tego kolegę, wiedział o nim wszystko co chciał wiedzieć, ja przecież nie miałam tajemnic. W pewną sylwestrową noc, kiedy ja już poszłam z dziećmi spać, wziął mój telefon i napisał do kolegi smsa (w moim imieniu) w stylu: witaj kochanie, długo nie miałam wiadomości od ciebie, czy coś takiego, nie pamiętam już. No i zaczęłi sobie pisać. Kolega był singlem więc nie miał oporów, a mąż... Nie wiem co sobie pisali bo wiadomości wykasował, ale pech chciał że kolega wysłał do mnie smsa nastęnego dnia z podziękowaniem. Wściekłam się. Była awantura, mąż przepraszał, powiedział że się upił. Wybaczyłam, co miałam nie wybaczyć. Za jakiś czas przyszedł do mnie email "od kolegi". Dość pikantny, zdziwiłam się bo kolega nigdy by tak nie napisał, ale odpisałam że jestem mężatką i nie powinien tak do mnie pisać. No ale on był dość namolny. I wtedy coś mnie tknęło. Adres email się nie do końca zgadzał, a i treści były jakoś podejrzane. Wpadłam na pomysł że to mógłby być mój mąż. Wysłałam sms do kolegi czy dostał mojego emaila. NIe dostał. No to odpisałam w kolejnym smsie żeby się nie zgrywał bo wiem że to on, jeszcze próbował mieszać ale się wydało. Mój kochany mąż mnie sprawdzał! Po raz kolejny!
Cdn.