Napisze. bo brak mi sił...
Poznałem Ja na necie w tamtym roku. Przypadkowy traf totalnie. Dużo rozmów...poznawania siebie w coraz bliższy sposób poprzez wielogodzinne rozmowy. Po 2 miesiącach powiedziała że się zakochała we mnie. Nie bała się odleglości - była znacz. Nie przeszkadzał jej fakt, że nie mogę jej powiedzieć, że ja ja tez "kocham" na już. Wiedziała że już miałem związek na odległość i nie wypalił....daliśmy sobie czas umówiliśmy na spotkanie. Niestety musiała nagle wyjechać pomóc rodzinie. Miało jej nie być miesiąc, ale niestety przedłużyło się znacznie. Nie poddawaliśmy się, coraz więcej poznawaliśmy. Czuliśmy się coraz bardziej pewni siebie. Bdowaliśmy krok po kroku zaufanie,coraz bardziej czułem, że ona nie zauroczyła się, ale naprawdę mocno mocno jej zależy i Kocha. Dowiedziałem się przez ten czas, że jej związki z facetami nie udawały się w pełni....Pierwszy był w miarę ok, ale się wypaliło a drugi to związek z bucem ( a na zewnatrz idealny facet), który traktował ją wykorzystywał mentalnie i fizycznie. Nikt jej nie pomagał, bo nikt się nie chciał wtrącać... no i wszyscy się bali... Poznawałem ją, okazywała się bardzo wrażliwa, ale inni tego nie widzieli - kryła to. Pewnego dnia nagle dowiedziałem się, że miała próbe samobójczą. Dowiedziałem się, że to miało związek z jej przeszłością, że straciła dziecko przez ojca dziecka, że nie potrafi w głebi z tym pogodzić, że wiedzą o tym tylko najbliższi.
Kilka tygodni przed jej powrotem powiedziałem że ją Kocham...wielka radość...miała zaraz wracać, więc już myśl o spotkaniu...niestety potoczyło inaczej.
Po świetach, niedługo po powrocie, jej babcia wylądowała w szpitalu i zmarła. Mocno to przeżyła, pocieszałem, wspierałem, ale nie chciała bym przyjechał. Chciała koniecznie by 1 spotkanie było hmm idealne. Chciała przyjechac po mnie, i ze nie poda mi adresu. Myslalem ze to kwestia dni...
Zaraz po śmierci babci...uszkodziła nogę..Poważnie. Lekarze, szpitale, gips.. co tu dużo mówić.
Umowilismy sie na walentynki...wszystko bylo zaklepane. Kilka dni przed poszla do ginekolog po tabletki anty, lekarz zlecił badania, a po nich zabronił jej branie ich - ciężkie zaburzenia hormonów, mogących mieć wpływ na urodzenie dzieci w przyszłości. Nastały Ciężkie dni...rozpacz...przekonywanie do leczenia. Zgodziła się. Przełożyliśmy spotkanie, uznałem że jej zdrowie jest ważniejsze.
Kochala mnie za to wsparcie, jaki jestem...mowila ze jestem przeciwienstwem tego buca...i nigdy tak nie Kochała.
Po wyjsciu z szpitala (ileś dni) poszla do znajomych, namowila ja na to kolezanka - choć miał być tam były. Po weekendzie nagle zerwala ze mna. Nie wiadomo czemu, zachowywala dziwnie, mialem zle mysli. Po kilku godzinach dostałem wiadomość ze miala wypadek i jest w ciężkim stanie. Miała operację głowy. Iles godzin czuwania, modlenia, lez, modlitw...operacja sie udała.Wybudzila sie, w dobrym stanie, ale nic nie pamietala. Szalona radosc ale i obawa jak przyjmie to wszystko co się działo. Spytacie czemu nie pojechalem? Bo nie chciano bym przyjechal, bo lekarze zabronili miedzy innymi jej stresu. Jakiekolwiego. Jakiejkolwiek zmiany. Do tego nie chciala i ona sama. Nie chciala taka pokazywac. Wrocila do domu, dni sie toczyły. Pewnego dnia miala chwile zalamania, wydusila ze wtedy na spotkaniu, dorwal ja ten buc i prawie zgwalcil. Noc rozmowy, płaczu...wydawalo sie ze jest lepiej, ale kilka dni pozniej kolejne załamanie. Wyblagalem by gadala z rodzeństwem..powiedziala bratu. Myslalem ze to pomoze, ale bylo jeszcze gorzej i zerwała kontakt ze mną. Prosilem i blagalem by rozmawiali z nia, by wspominali o mnie. Nie chciała nikogo. Po ilus dniach nagle i zamarł kontakt z osobą co się dowiadywałem co i jak u nieh. Gdy się odezwala powiedziala, ze nie wiem ważnej rzeczy. Ze została zgwałcona i to zmieniło wszystko. Ze jest w ciazy...z nim. Gdy to pisze sam nie moge nadal to przezyc i uwierzyc, bo wg. wszystkich wynikow miało to być niemożliwe na ten czas. Dziecka postanowila nie usuwać, choc wiedziala jak to wplynie na Nas. Nie moglem i nie moge ja winic, posiadanie dziecka to marzenie kobiety, a utrata poprzedniego to byla trauma psychiczna..Poczatki rozmow jak dowiedziala sie ze wiem...koszmarne...lzy i cierpienie obu stron...wspieralem ile moglem, ale widziala jak to boli. Od momentu dowiedzenia nie chce slyszec bym przyjechac, wszyscy jej to odradzili i powiedzieli zeby skoncentrowała na swoim zyciu i dziecku . Fakt faktem, cieżko nagle przyjac do wiadomosci, ze w zwiazku pojawia sie Dziecko..i to nie Twoje... poczatkowo mowila mi jak boi, ze nie jest gotowa...z kazdym dniem i tygodniem zaczela zamykac przede mna....kryc i oddalac.. Oddala sie ode mnie, rozmowy sa coraz bardziej ogolne i o niczym. Wiem ze chce i kocha mnie jak dawniej, ale jednoczesnie jakby ucieka ode mnie coraz dalej. Coraz mniej jest mnie, rodza sie nieporozumienia i klotnie...W pewnej chwili uznała że to koniec, zerwała kontakt - podobno wyjechała. Moze jestem zalosny, moze zalosnie postepuje, nie musicie mi mowic ze powinienem wydusic adres dawno temu, pojechac na sile...ale nie chciala dac, chciala koniecznie sprawic taki rodzaj prezentu. chciala by bylo idealnie...a pozniej nie chciala rodzina, a bez jej zgody tez nie chca niczego. Kazdy tylko pokazuje zebym spadal. Zero poczucia ze ktos popchnie ja do mnie, zrozumie i mnie w tym wszystkim...jestem beznadziejny:(((