Niektóre środowiska dostrzegają, że zbiorowe obrażanie kobiet jest powszechnie potępiane, zaś analogiczne postępowanie wobec mężczyzn - przynajmniej tolerowane. Maskuliniści uznają to za formę seksizmu. Ja dostrzegam, że problem jest głębszy i przynajmniej ma niewiele wspólnego z idealizacją kobiet i demonizacją mężczyzn.
Otóż w moim poprzednim wątku - o osobach obsesyjnie widzących wszędzie inceli - przywołałem przykład Jakuba Dymka. Ów dziennikarz popełnił na Onecie kilka tekstów o rzekomych kompleksach młodych mężczyzn głosujących na Konfederację. Kilka lat temu - również na łamach Onetu - ukazał się artykuł, w którym ten sam Dymek oskarżany był nawet o gwałt. Oskarżenia o "tylko" molestowanie padły już od kilku kobiet.
Idziemy dalej - Hollywood. Od lat filmy robione w myśl poprawności politycznej, gdzie biały heteroseksualny mężczyzna musi być ucieleśnieniem wszelkiego zła. Akcja sprzed kilku lat - Metoo. Część oskarżeń zapewne była fałszywych, jednak te prawdziwe wielokrotnie przekraczają statystyki społeczeństwa ogólem.
Kolejny przykład - ONZ - instytucja, w której mizoandria jest niemalże na porządku dziennym. Okazuje się, że na porządku dziennym jest również molestowanie:
https://wyborcza.pl/7,75399,28606225,w- … owani.html
I ostatni. Czytając artykuł o manosferze, odkryłem że istnieje organizacja, która - uwaga - MGTOW uważa za inceli. Oto ona:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Southern_ … Law_Center
Długo nie musiałem szukać potwierdzeń swoich domysłów - założyciel organizacji zwolniony wskutek oskarżeń o przemoc rasową i seksualną.
Jak uważacie dziewczyny i rodzynki - czy powszechność mizoandrii to skutek osiągnięcia wysokich stanowisk przez mężczyzn, którzy sami mają potężne grzechy wobec kobiet? Czy owa mizoandria jest próbą "rozwodnienia" swoich win poprzez obwinianie jak największej grupy mężczyzn? Czy feministki są tu tylko narzędziami w ich działalności?