Tak właśnie zaczęłam nazywać moją siostrę i szwagra. Trochę długo mi to zajęło, bo prawie 10 lat, jakoś wcześniej nie zwracałam uwagi na to, o czym przez tyle lat mówi mama.
Mieszkamy wspólnie - my z rodzicami na dole, oni na górze. Szwagier zarabia pewnie najwięcej z nas, a mimo to dom opłacamy my. Czasem - od wielkiego dzwonu młodzi wyłożą jakieś 200 zł (przy opłatach miesięcznych prawie 4 razy tyle), ale to przy wielkich nerwach i "mamraniu" głównie mojej mamy.
Mało tego głównym centrum dowodzenia w naszym domu jest kuchnia u nas na dole, to jest fajne, bo raczej każdy z nas czuje się tu swobodnie. Ale ta kuchnia jest ogólnodostępna, tutaj przychodzi się jak do restauracji na gotowe śniadanie, obiad, na kawę, czasem też na kolację, chociaż na górze też jest kuchnia.
Wieczorami, jak nikt nie słyszy schodzi się na dół żeby uzupełnić zapasy jedzenia, środków czystości, leków itp. Według mnie to nie jest nic innego jak kradzież.
Może to ja czegoś nie rozumiem?
Nigdy się nie odzywałam za bardzo na temat pojmowania przez nich rodziny, bo sama swojej jeszcze nie założyłam, mam wyjątkowe szczęście do przyciągania niewłaściwych facetów. Ale wydaje mi się, że jeżeli mieszkamy wspólnie to powinno to trochę inaczej wyglądać.