Cześć wszystkim. Postanowiłam, ze opiszę swój przypadek na forum bo liczę na pomoc mężczyzn i kobiet które były w podobnej sytuacji.
Otóż jestem z mężczyzna 1,5 roku. Po ślubie 10 miesięcy. Tak, postanowiliśmy o wspólnej przyszłości dość szybko, nie potrzebowaliśmy ceremonii przygotowywanej przez 2 lata by zaspokoić potrzeby rodziny i znajomych. Liczyła się tylko nasza miłość i to, ze trafiliśmy na bratnia dusze.
Od jakiegoś czasu kłócimy się. On się zamyka, nie chce rozmawiać, mówi rzeczy które później wycofuje. Ja jestem dość choleryczna, po dniu takiego milczenia i braku mozliwosci rozmowy wybucham. Bywały wyprowadzki, powroty kilka razy. Wiem, ze brzmi to jak okropne niedopasowanie. Ale przeważnie jest cudownie, kochamy się, wspieramy, mamy wspolne plany na przyszłość, spojrzenie na świat. Poza tym to moj najlepszy przyjaciel i miłość w jednym.
Ostatnio coś w nim pękło. Po kilku dniach zamknięcia się w sobie bez zadnej wyraźnej przyczyny znowu puściły mi nerwy. Wyprowadził się i postanowił o rozwodzie.
Na poczatku wiadomo, płacz, poczucie niesprawiedliwości (bo przecież ja próbowałam na spokojnie go zrozumieć), lament. Dopiero po kilku dniach postanowiłam ze może powinnam spojrzeć na nasz związek z innego punktu widzenia- jego. I zamiast krytycznie podchodzić do jego zachowań, chciałam wziąć w końcu odpowiedzialność za swoje. Wiem, ze nie jestem krystaliczna. Ba, prawdopodobnie to moje zachowanie przyłożyło się w dużej mierze do rozpadu związku. Rozmowa z psychoterapeutka, odsunięcie żalu na bok i przemyślenia dały mi dużo. Samokrytyka, żal do siebie, szukanie rozwiązań moich problemów.
Wiem, ze oboje przyłożyliśmy się do takiego przebiegu zdarzeń ale czas dorosnąć i zastanowić się co Ja mogę wlozyc w ten związek, zrozumieć jego potrzeby i zacząć go w pełni sluchac.
Jesteśmy po kilku rozmowach. Napisałam mu nawet list w którym opisuje to wszystko do czego doszłam i ze mimo wszystko zaakceptuje każda jego decyzje. Nawarzyłam piwa, które teraz muszę wypić.
Jednak wiem, ze jest szansa na wyjście z tego kryzysu silniejsi. Mąż zgodził się na terapie małżeńska która jest za trzy tygodnie ale do tego czasu nie jest gotowy się wprowadzić. Mówi ze widzi zmianę mojego nastawienia i widzi ratunek. Nadal mnie odtrąca ale nie mam o to pretensji, cierpliwie probuje pokazac mu ze otrzyma tyle czasu ile potrzebuje.
Teraz jesteśmy na etapie izolacji od siebie. Ja nie pisze, nie narzucam się. Trochę mnie to dobija, my kobiety chcemy mieć rozwiązania na już, a moja głowa podpowiada, ze o mnie zapomni i ze powinnam walczyć dalej. Tylko pytanie brzmi co powinnam robić? Dać mu czas w samotności czy nadal prosic żeby ze mną rozmawiał? Poczekać tydzień, dwa, może do terapii z każdym kontaktem czy mimo wszystko próbować dowiedziec się jak się czuje?
Dzięki za rady. Wiem już, ze spieprzylam, bardzo chce to naprawić i wierze ze się uda.