Cześć
Jaki jest Wasz stosunek do ciała partnera/partnerki. Czy przez lata związku figura Wasza lub partnera/partnerki zmieniła się jakoś drastycznie (przytycie/schudnięcie więcej niż 10 kg). Czy stereotypowa żona, która przytyła 10-20 kg po ślubie nadal jest lub byłaby dla Was atrakcyjna? Z jednej strony każdy jest wzrokowcem i wybiera to, co mu się podoba (np. szczupła kobieta czy szczupły mężczyzna). Czy mieliście sytuację lub słyszeliście o tym, żeby związek rozpadł się przez przytycie partnera/partnerki? Zapraszam do dyskusji
Kazdy tyje z biegiem lat bo metabilizm siada. Mojej zonie tez 10 kg przybyło w 10 lat, ale jesli widze, ze zjada na prawde małe porcje, stara sie sporo ruszac, jezdzi 10 km ma rowerze stacjonarnym codziennie - to czy mogę ją winic za te 10 kg wiecej? Ja przez 10 lat sporo wyłysiałem i dla zony nie jest to powod do rozwu. A mogłby - w koncu wychodziła za faceta z czupryną a ma łysola.
Cześć
Jaki jest Wasz stosunek do ciała partnera/partnerki. Czy przez lata związku figura Wasza lub partnera/partnerki zmieniła się jakoś drastycznie (przytycie/schudnięcie więcej niż 10 kg). Czy stereotypowa żona, która przytyła 10-20 kg po ślubie nadal jest lub byłaby dla Was atrakcyjna? Z jednej strony każdy jest wzrokowcem i wybiera to, co mu się podoba (np. szczupła kobieta czy szczupły mężczyzna). Czy mieliście sytuację lub słyszeliście o tym, żeby związek rozpadł się przez przytycie partnera/partnerki? Zapraszam do dyskusji
Nie ukrywam, że zawsze mnie interesuje co sprawia, że Autor/ka wątku zadaje tego typu pytania. Czy ma to związek z Twoim życiem osobistym, czegoś się obawiasz?
Jeśli jednak miałabym wprost odpowiedzieć na zadane pytanie, to ani ja, ani mąż nie zmieniliśmy się jakoś znacząco bardziej niż wynika to z naturalnego upływu czasu i związanego z tym procesu starzenia się organizmu. Ja regularnie ćwiczę, tańczę, jeżdżę na rowerze, czasem biegam, dzięki czemu mam niezłą kondycję, a w bonusie wciąż jestem wysportowana i szczupła. Do tego nie objadam się pustymi kaloriami i ogólnie dbam o siebie, ale wcale nie dlatego, że czegoś się boję (czytaj: spadku atrakcyjności w oczach męża), a raczej dla zdrowia, dobrego samopoczucia i własnego komfortu. Niemniej jestem przekonana, że siłą rzeczy przekłada się to również na jakość i relacje w związku, w którym nadal czuję się pożądana i to wcale nie mniej niż kilkanaście lat temu. Z drugiej strony działa to tak samo - mąż jest dla mnie nie mniej atrakcyjny niż wtedy, gdy braliśmy ślub. Choć nie zaprzeczam, że gdyby się zapuścił, to fizycznie mógłby stać się mniej pociągający. Nie chciałabym zresztą mieć w domu faceta z wielkim, piwnym brzuchem, którego jedyną rozrywką jest zasiadanie wieczorem przed telewizorem ze szklanką złocistego napoju i... tycie, dlatego sama go mobilizuję i zachęcam do dbania o siebie. Mimo wszystko uważam, że życie ze sobą jest wyzwaniem, o wiele większe znaczenie ma wzajemne wsparcie, szacunek i zrozumienie, bez których nie ma dobrego związku. Z tego z kolei rodzi się pożądanie, bo pamiętajmy, że emocje są bardzo ważne, zwłaszcza dla nas, kobiet.
P.S.
Lubię swoje zmarszczki i zmarszczki męża też lubię. Całe nasze ciało jest zresztą historią naszego życia, jakkolwiek by ono nie wyglądało. Są przy tym takie rzeczy, na które nie mamy żadnego wpływu i zwykłą niedojrzałością byłoby tego nie rozumieć, a tym bardziej nie akceptować.
Moj maz przytyl sporo, wiecej jak 10 kg. Jemu to bardziej przeszkadza niz mi, zdecydowanie. Przytyl to i schudnie kiedys, waga to nie rzecz permanentna.
Jak zaczynałam się spotykać z moim partnerem ważyłam 30kg więcej niż teraz też mógłby knie rzucić, bo wtedy wyglądałam inaczej.
Jak zajde w ciązę to moje ciało się zmieni i nie wróci już w 100% do dawnego wyglądu. I to też jest ok.
Nie mam z tym problemu. Miałabym problem jakbyśmy sie rozsiedli orzed TV i spędzali czas na piciu piwa. Ale w normalnej rzeczywistosci ludzkie ciało się zmienia i to trzeba zaakceptowac.
Ewela, ja podłączam się do pytania o powody założenia tematu.
ja zdecydowanie jestem fanką sportowej sylwetki i sportu ogólnie więc otyłość partnera by mi przeszkadzała bardzo. I na prawdę nie musi mieć od razu kraty na brzuchu, starczy że wygląda normalnie i nie dyszy po pierwszym kilometrze pod górkę.
Za to totalnie nie patrzę w ogóle na takie rzeczy jak blizny, rozstępy, przebarwienia i nie rozumiem jak ktoś może uważać to za szpecące... albo to że ktoś ma za duże pory na skórze twarzy xD Albo wystające żyły, pajączki na skórze itp. Może nie uważam tego za ozdobę ale za totalną normę. Otyłość za to za normę nie uznam nigdy.
7 2021-02-04 09:18:36 Ostatnio edytowany przez jjbp (2021-02-04 09:32:39)
U mnie to gdybanie bo nie miałam nigdy takiej sytuacji ale myślę że przytycie 10 kg czy tam trochę ponad nie byłoby dla mnie problemem jeśli facet dalej pomimo wzrostu wagi by o siebie dbał (higiena, ubiór inny niż poplamiony podkoszulek i dziurawa skarpeta, fryzjer od czasu do czasu, dbanie o zarost itd). Ja nawet lubię jak facet ma trochę brzuszek i te sprawy Przeszkadzałoby mi gdyby utył np 50 kg - to już jest chorobliwa otyłość i jak każda inna chorobę namawialabym na leczenie jej
Albo wystające żyły, pajączki na skórze itp. Może nie uważam tego za ozdobę ale za totalną normę.
Uwielbiam mocno wystające żyły. Żylaste dłonie i ręce czy to u mężczyzny czy u kobiety są dla mnie mega seksowne.
Co do tematu: nie mam doświadczenia małżeńskiego, ale np. mój były to był taki typowy misiak, nie dość, że bardzo wysoki... to miękki taki. Tam jak nic było z 10-15 ponad normę i totalnie mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Jest grupa facetów, którym pluszowatość pasuje. Wiem, że potem schudł i się wyrzeźbił i szczerze, stracił połowę uroku.
A czysto teoretyzując, otyłości za normę również nigdy nie uznam. Gdyby granica z pluszaka, czyli tego plus 10-15 kg do człowieka grubego została przekroczona i rzutowałoby to na zdrowie, kondycję, pożycie i komfort życia obojga- to myślę, że mogłabym mieć z tym problem i oczekiwała działań celem zniwelowania tego. Dla dobra obojga.
Samej teraz przytyło mi się... no ciut więcej niż zgodnie z normą tyć powinnam i jednak ważna jest dla mnie akceptacja i ciepłe słowa i komplementy i w dalszym ciągu pożądliwe spojrzenie, bo to też jakaś forma poczucia bezpieczeństwa, że znaczę dla kogoś więcej niż ładne opakowanie.
krolowachlodu87 napisał/a:Albo wystające żyły, pajączki na skórze itp. Może nie uważam tego za ozdobę ale za totalną normę.
Uwielbiam mocno wystające żyły. Żylaste dłonie i ręce czy to u mężczyzny czy u kobiety są dla mnie mega seksowne.
Co do tematu: nie mam doświadczenia małżeńskiego, ale np. mój były to był taki typowy misiak, nie dość, że bardzo wysoki... to miękki taki. Tam jak nic było z 10-15 ponad normę i totalnie mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Jest grupa facetów, którym pluszowatość pasuje. Wiem, że potem schudł i się wyrzeźbił i szczerze, stracił połowę uroku.
A czysto teoretyzując, otyłości za normę również nigdy nie uznam. Gdyby granica z pluszaka, czyli tego plus 10-15 kg do człowieka grubego została przekroczona i rzutowałoby to na zdrowie, kondycję, pożycie i komfort życia obojga- to myślę, że mogłabym mieć z tym problem i oczekiwała działań celem zniwelowania tego. Dla dobra obojga.
Samej teraz przytyło mi się... no ciut więcej niż zgodnie z normą tyć powinnam i jednak ważna jest dla mnie akceptacja i ciepłe słowa i komplementy i w dalszym ciągu pożądliwe spojrzenie, bo to też jakaś forma poczucia bezpieczeństwa, że znaczę dla kogoś więcej niż ładne opakowanie.
jesteś pielęgniarką może?:D One zawsze były zafascynowane na pobieraniu krwi moimi żyłami na rękach :DD
A tak swoją drogą 15kg to już dla mnie zbyt wiele - z resztą sprawdź sama, zrób dziś 20 przysiadów poczekaj do 9 miesiąca ciąży i spróbuj to powtórzyć, zobaczysz co twoje kolana na to :DD
Pielęgniarką nie ale nie powiem, jaram się nie tylko żyłami, ale ogólnie ludzkim ciałem, jestem pierwsza do oglądania zdjęć z sekcji zwłok, wypadków, morderstw.
Z tymi 15 kg to jeszcze mi się wydaje, że zależy od wzrostu. Inaczej się rozłoży u kogoś niskiego, inaczej u dwumetrowca. Może dlatego mi nie przeszkadzało.
Bo z kolei przy moim wzroście to mam wrażenie każdy kg rzuca się w oczy. I już po nadprogramowych pięciu jest "pluszak".
No wgl w tym temacie należałoby wziąć pod uwagę wzrost. Ja jestem wysoka i kiedyś ważyłam 10 więcej i wcale nie wyglądałam za bardzo inaczej
Ale to tez wiecie, roznie jest i generalizowanie jest krzywdzace.
Moje kolana spokojnie dawaly rade jak wazylam te 30kg wiecej niz teraz, za to teraz napierniczaja mnie az milo tylko my mamy rodzinnie zwyrodnienie rzepki.
I wiecie, moja siostra, rozmiar S ma to samo, co ja wtedy w rozmiarze XL. I ona miala normalna diagnostyke, a ja szlam do lekarza i slyszalam, ze przejdzie mi jak schudne.
No i schudlam i teraz kolana bola mnie bardziej niz wczesniej mam ochote isc do tych wszystkich lekarzy i poskakac im przed nosem i powiedziec, ze sa nieprofesjonalni, ale pewnie i tak juz mnie nie pamietaja.
Wiec ja ogolnie rozumiem kwestie zdrowotne kilogramow i tez uwazam, ze lepiej wazyc mniej niz wiecej, ale z drugiej strony ja mialam ksiazkowe wyniki wszystkich badan. Tarczyca mi tylko sie ustabilizowala dopiero jak zaczelam normalnie jesc.
z moim wzrostem 167 cm to też mam wrażenie że ani kilogram na + się nie ukryje
Też waga wyjściowa będzie miała duże znaczenie, wzrost, ogólna tendencja czy tyjemy równomiernie czy tłuszcz odkłada się uparcie w jednym miejscu tworząc dysproporcje.
Ale tak przyjmując że średnio kobieta w Polsce ma 165 cm i waży 68kg wzrostu a mężczyzn jakieś 178 cm i waży 80 kg no to 10 czy 15 kg już zrobi różnicę
W sumie to nie wiem czemu ten wątek ma służyć. Jest wiele przykładów, na to że kobiety męczą się, zdradzają, albo rozstają z zapuszczonymi miśkami. Podobnie jest z facetami, gdy żonka wygląda jak Pigi.
Albo wątek służy po prostu luźnemu zebraniu opinii (forum do tego idealne) albo autorka nie wprost szuka rozwiązania na swoje problemy. Tak ja bym strzelała
Jest wiele przykładów, na to, że kobiety zdradzają też przystojnych mężczyzn sukcesu, jak i oni piękne, atrakcyjne żonki.
Kwestia tego, kto za jakim i jak durnym usprawiedliwieniem się schowa ze swoją niewiernością. Każdy powód dobry.
Ale to wiadomo, będzie bajanie jacy to szlachetni nie jesteśmy. A o co Autorce chodzi, to nikt nie wie.
W sumie nie wiem co to ma wspólnego ze szlachetnością. To ze komuś by nie przeszkadzała waga i by kochał partnera dalej? To anonimowe forum, jak ktoś myśli inaczej tez może napisać
Mam lekko szczupłą sylwetkę żona także rozumiem że temat wynika ze slow Czarnka. Tyle iż on się myli co do wyników badań ze względu nas płeć poruszyłem ten post we własnym temacie. Tu tylko dam linka do badań domena niekomercyjna akademicka nie kasujcie http://www.cambridge.org/core/journals/ … A80FE25B0D
Piszę z perspektywy kobiety: przytycie przez partnera 10-20 kg nie zmieniało dla mnie znacząco jego atrakcyjności, choć brak formy budził obawy związane ze zdrowiem.
Przez kilka lat zasiedziałam się w biurze, późne godziny powrotu do domu do dziecka, cały czas wolny poświęcony maluchowi zamiast bieganiu jak wcześniej spowodowały u mnie na plusie 15 kg. Pomimo ćwiczeń. Obecnie zaczęłam więcej ćwiczyć, zdrowo się odżywiać i jest - 5 kg. Ciało przez lata chudło i tyło - absolutnie w żadnym momencie życia czy to chudszego czy grubszego - nie odczułam ze strony męża pogardy / rozczarowania czy braku namiętności. Czuję się przy nim atrakcyjna i daje mi tego wyraz. Mąż też chudł / tył - nie miało to dla mnie znaczenia, kochałam go tak samo mocno. Ważne jest żeby dbać o swoje zdrowie i w porę zareagować.
Będąc szczerą, to wg mnie dbałość o swój wygląd i kondycję, już bez wchodzenia w niuanse ile kto przytył, to jest jeden z wyrazów adoracji dla partnera w związku, żeby mu się podobać. Trochę mnie śmieszy, gdy słyszę, że prawdziwa miłość to jak się kocha bezwarunkowo, czyli trzeba bez mrugnięcia akceptować stałe łażenie po domu przez partnera w poplamionym dresie, czy z bębnem piwnym.
23 2021-02-11 15:27:32 Ostatnio edytowany przez Britan (2021-02-11 15:28:45)
Kazdy tyje z biegiem lat bo metabilizm siada. Mojej zonie tez 10 kg przybyło w 10 lat, ale jesli widze, ze zjada na prawde małe porcje, stara sie sporo ruszac, jezdzi 10 km ma rowerze stacjonarnym codziennie - to czy mogę ją winic za te 10 kg wiecej? Ja przez 10 lat sporo wyłysiałem i dla zony nie jest to powod do rozwu. A mogłby - w koncu wychodziła za faceta z czupryną a ma łysola.
Metabolizm siada od osiadłego trybu życia, czyli lenistwa.
Mit siadającego metabolizmu wymyślili leniuchy
W zasadzie tak metabolizm siada, ale do 100 kcal co 10 lat, więc co ten okres możesz zjeść 1/3 pączka mniej.
Będąc szczerą, to wg mnie dbałość o swój wygląd i kondycję, już bez wchodzenia w niuanse ile kto przytył, to jest jeden z wyrazów adoracji dla partnera w związku, żeby mu się podobać. Trochę mnie śmieszy, gdy słyszę, że prawdziwa miłość to jak się kocha bezwarunkowo, czyli trzeba bez mrugnięcia akceptować stałe łażenie po domu przez partnera w poplamionym dresie, czy z bębnem piwnym.
Widzę to dokładnie tak samo. Dbam o siebie przede wszystkim po to, aby samej ze sobą czuć się komfortowo, kiedy jednak słyszę od męża, że bardzo podziwia moje samozaparcie i docenia, że pomimo upływu lat wciąż mam dobrą figurę, a nawet lepszą niż kiedy się poznaliśmy, to pokazuje, że zauważa i ma to dla niego znaczenie, a traktuje między innymi jako chęć ciągłego podobania się także jemu. Kiedy z kolei on z lekkim uśmieszkiem mówi, że idzie biegać, żeby nadal mógł mi się podobać albo robi coś innego, co wie, że ma dla mnie znaczenie, to ja jak najbardziej odbieram to jako krok zrobiony w moim kierunku i jest to zwyczajnie miłe uczucie.
Ponadto nie oszukujmy się, mężczyźni są wzrokowcami, ale i my nimi jesteśmy. Nie ma czegoś takiego jak bezwarunkowa akceptacja, bo o ile 10 czy 15 dodatkowych kilogramów to normalna sprawa i żaden dramat, to jednak wszystko ma określone granice. Osobiście uważam, że każdy ma prawo czuć się zawiedziony, jeśli żeni się czy wychodzi za mąż za atrakcyjną osobę, a po latach zasypia i budzi się obok kogoś, kto się rozlewa, a na domiar złego słyszy banały, że jak się kocha, to przecież bezwarunkowo. Owszem, ale tak jak nuda potrafi zabić pożądanie, tak zapuszczenie się także, więc decyzja należy do nas jak ustawimy swoje myślenie.
I żeby nie było - czym innym są sytuacje losowe, jak choroba czy wypadek, a czym innym zupełny "tumiwisizm" i patologiczne lenistwo.
25 2021-02-12 18:44:01 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2021-02-12 18:44:50)
tak z przemyśleń, obserwacji i doświadczeń:
różne są żródła pożądania między ludżmi:
jedni pożądaja głównie ciała, inni duszy poprzez ciało. Jeszcze inni w zależności od osoby.
Pożądanie tych pierwszych skończy się na pewno, bo ciało się zmienia.
wiadomo że ktoś kto zaczepia Cię na ulicy z pożdliwym wzrokiem, nie znając Cię- zainteresowany jest tylko ciałem- no chyba ze chociaż trochę rozmawiacie, to dołącza się ten element duchowy w jakimś stopniu.
wg mnie pożadanie oparte głównie na ciele skazane jest na wygaszenie, bo ciało się zmienia, albo znudzi przez lata.
pożądanie duszyt jest samoodnawialne- wieczne. i zrealizuje się przez ciało które nawet przytyje czy zestarzeje się.
ale wiele małżeństw gdy pożadanie wygaśnie też przetrwa- bo dla kogoś ten element wcale nie musi być najważniejszy.
Moim zdaniem to powinno się dbać o swoją sylwetkę przez cały czas a nie że po ślubie to już odpuszczamy itp. wiadomo są także różne schorzenia na które nie mamy wpływu lecz jak jesteśmy zdrowi to powinniśmy dbać o dietę i uprawiać sport żeby być zdrowym i atrakcyjnym dla partnera
Wiem, że temat stary, ale mi się spodobał.
Będąc szczerą, to wg mnie dbałość o swój wygląd i kondycję, już bez wchodzenia w niuanse ile kto przytył, to jest jeden z wyrazów adoracji dla partnera w związku, żeby mu się podobać. Trochę mnie śmieszy, gdy słyszę, że prawdziwa miłość to jak się kocha bezwarunkowo, czyli trzeba bez mrugnięcia akceptować stałe łażenie po domu przez partnera w poplamionym dresie, czy z bębnem piwnym.
Totalnie się zgadzam. I prawdę mówiąc, chyba czułabym się nieco urażona, gdyby partner w domu wyglądał jak fleja, a przed wyjściem gdzieś wielce się szykował. Znaczy, innym trzeba się podobać i trzeba w to włożyć trochę wysiłku, a ja mam się zadowolić byle czym?
I tak, otyłość mi się nie podoba. Nie mówię, że przestałabym kochać swojego partnera, gdyby przytył, nie mówię, że nie chciałabym uprawiać z nim seksu, ale ten seks byłby tylko z miłości. Nie sądzę, że gdyby np. ważył 20 kg więcej, miałabym ochotę rzucić się na niego, kiedy tylko by zdjął koszulę. Raczej w głowie szukałabym argumentów za tym, żeby coś z tym zrobił.
U nas to ja troche zmeczylem wage i sciulka tluszczowa zmienila kaloryfer w boiler na szczescie po 5latach znow blizej mi do kaloryfera niz boilera. 15 lat gonitwy za kroliczkani i spelnieniam naszych wspolnych marzen troche mnie sponiewieralo na szczescie te kilka lat temu przewartosciowalem zycie po ostatniej realizcji "dom marzen" na "w zdrowym ciele zdrowy duch i kochanek" i jakos sie kreci, co do partnerki to ona sama zawsze dbala o siebie super a ostatnie lata jest spelnienim moich marzen z narzeczenstwa ( Hot chick milf ) czyli dojrzala kobieta po 40 z pewnoscia siebie i wiedza czego chce ( oraz moja jak jej to dac) . Mam plan ze ok 50 bede wreszcie mogl jej dorownac i tym razem to panie beda sie za mna ogladac i potykac - w sumie to chyba zdrowa rywalizcja.
Zagadzam sie ze nadwaga odbija sie na pozyciu i porzadaniu.
Tak kiedy jeden z partnerow bardzo odbiegnie od stanu w jakim sie wiazalo uczucie bedzie to rzutowac na namietnosci i porzadanie bez 2 zdan.
U kobiet trzeba jeszcze zadbac by czuly sie psychicznie swietnie a z tym nieraz bywa ciezko u facetwo glownie fizycznosc i stymulacja skrzyni biegow wystarcza - choc bywaja wrazliwe modele ze trzeba sie ciackac jak z jajcem ale takich jest jednak mniej.
Mam plan ze ok 50 bede wreszcie mogl jej dorownac i tym razem to panie beda sie za mna ogladac i potykac - w sumie to chyba zdrowa rywalizcja.
Fajnie, że żona nie naciska, ale daje Ci dobrą motywację, bo opartą na obserwacji tego, co sama robi. Mój mąż też motywuje się widząc, że ćwiczę, biegam, intensywnie tańczę. Bardzo długo tylko komentował, że podziwia, ale kiedy zauważył, że kondycją, bo sylwetkę ma całkiem w porządku, wyraźnie ode mnie odstaje, to solidnie wziął się za pracę nad nią.
No to u mnie bylo podobnie tyle ze jestem 01kowy i szybko sie nabawilem urazow i kontuzji ktore lecze do dzis...ale dam rade jak zwykle.
Przypomniala mi sie taka zabawaz naszego malzenstwa - Ona wtedy wchodzila w etap zycia gdy poprostu wyglada bosko ( do dzis ) i emanuje sexapilem czy tego chce czy nie . Jakies 2-3 lata temu we Florencji wracalismy z hotelu na dworzec zyby sie dostac na lotnisko pociagiem no i nie nie powiem ubarala sie dosc elegancko, podkreslajac wciecie w tali obcslymi spodniami i delikatym makijazem twarzy podkreslajacym usta bo tak chcialem i zrobila to dla mnie:). Ona szla z malym pleacakiem ja szedlem za nia 2 kroki jak obcy przybledna tragarz w ciemnych okularach i tak odcinek mial moze z niecaly kilometr. Mowilem jej ze wyglada powalajaco i ze kazdy chlop sie na nia bedzie gapic (bo poludniawcy uwielbiaja pupy i krzalt gruszki) a ona ze fifi fufu glupoty pitole...no wiec mowie ze bede obserwowal oczy mezczyzn przechodzacych z naprzeciwka i bede mowil PINK oraz liczyl na glos po polsku liczbe wlochow. I tak po ok 50ciu smiala sie i wygladala jeszcze lepiej a ja nie moglem nadazyc z liczeniem ( ladna pani usiechajaca sie do siebie i z naturalnym rumniencem jeszcze bardziej sciagala na siebie wzrok lokalsow ). Dalej Juz nie chcala isc sama bo ciagle sie smiala i to ja zawstydzalo - fajne wspomienie.
Po lekturze wspomnień Edka przypomniała mi się podobna historia.
Małżeństwo się pokłóciło o jakąś bzdurę i wkurzony mąż mówi - jak ci się nie podoba to sobie poszukaj lepszego. Na to żona, że owszem, jak będzie chcieć to zaraz sobie lepszego znajdzie.. Mąż zaczął się śmiać, więc żona kazała mu iść za sobą po ulicy i zobaczyć co się będzie działo. Więc tak idą, on kilka kroków za nią i widzi, że co przystojniejszy facet to się za jego zoną ogląda. W końcu wrócili do domu i mąż spuścił z tonu, bo uznał, że nie ma żartów. Szkoda że z tyłu nie widział, jak jego żona pokazuje język, każdemu mężczyźnie, który jej się spodobał.
Po lekturze wspomnień Edka przypomniała mi się podobna historia.
Małżeństwo się pokłóciło o jakąś bzdurę i wkurzony mąż mówi - jak ci się nie podoba to sobie poszukaj lepszego. Na to żona, że owszem, jak będzie chcieć to zaraz sobie lepszego znajdzie.. Mąż zaczął się śmiać, więc żona kazała mu iść za sobą po ulicy i zobaczyć co się będzie działo. Więc tak idą, on kilka kroków za nią i widzi, że co przystojniejszy facet to się za jego zoną ogląda. W końcu wrócili do domu i mąż spuścił z tonu, bo uznał, że nie ma żartów. Szkoda że z tyłu nie widział, jak jego żona pokazuje język, każdemu mężczyźnie, który jej się spodobał.
Myślę, że gdyby dziewczyna odwróciła czy zapatrzyła na kogoś to musi być mega przystojny (a to na naszych ulicach rzadko zdarza, powiedzmy sobie szczerze) albo zobaczyła coś niecodziennego, co niekoniecznie można utożsamiać z atrakcyjnością, raczej "dziwactwem". Facetom jednak do tego odruchu znacznie mniej potrzeba
A wracając do tematu, jak poznałam mojego obecnego partnera, miał on brzuszek ale coś sprawiło, że właśnie się za nim obejrzałam (a on w tym czasie za mną). On ma prawie 190 cm wzrostu i solidną posturę, więc wtedy nawet tego brzuszka nie zauważyłam Po prostu mi się spodobał, a jak drugi raz wpadliśmy na siebie i się okazało, że jest elokwentnym, kulturalnym facetem z poczuciem humoru, to.. "wpadłam"
.
Po pół roku, no max rok bycia ze mną zgubił brzuszek i wrócił do lekko zarysowanego kaloryfera (tu pozdrowienia dla Edka bo mój też ma ok 50-tki). Bynajmniej na nim tego nie wymuszałam, po prostu jak zaczęliśmy być razem to musieliśmy jakoś pogodzić "dietę" i aktywność fizyczną. Ja wprawdzie nie jestem na jakiejś rygorystycznej, tak przynajmniej mi się wydaje ale od chyba zawsze staram się jeść zdrowo, regularnie, unikam używek i ćwiczę. I nie, nie zrobiłam mu rewolucji od pierwszego dnia. Jakoś to samo wyszło. Ja mu podpowiedziałam kilka trików by posiłki były mniej kaloryczne ale zachowały smak (on lubi gotować), a on patrząc jak ćwiczę i co jem też się do tego przekonywał (może go motywowałam ale nie wymuszałam absolutnie). Teraz te obie sfery dzielimy na pół (mniej więcej), pół razem pół osobno. Tzn. jak chce zjeść schabowego to niech se je. Nawet sama mu zrobię. Ja wolę coś lżejszego, co mu serwuję jako dodatki. Podobnie z ćwiczeniami, czasem razem ale czasem nie bo on innych ćwiczeń potrzebuje czy też lubi.
jeżeli w związku jeden nakręca drugiego do pozytywnych zmian, dajac motywacje swoim przykladem to jest to coś świetnego na lata, mam na myśli nie tylko zdrowe nawyki żywieniowe ale też i zdrowe podejście do życia, relacji miedzy ludzkich czy wychowywania potomstwa, radzenia sobie wspolnie z trudami życia. To jest nieprzeliczalna wygrana zycia we dwoje czego każdemu życzę doświadczc. Uroda/fizycznosc/sprawnosc i zdrowie z czasem podupadną pozostanie w nas tylko to o czym nieraz zapominamy. Warto cieszyć sie chwilą:). Z biegiem lat celebruje to coraz mocniej...tylo tak skrycie zeby nikt nie podgladal bo sie jeszcze cos spieprzy;)
No to u mnie bylo podobnie tyle ze jestem 01kowy i szybko sie nabawilem urazow i kontuzji ktore lecze do dzis...ale dam rade jak zwykle.
Mój mąż, no cóż, podobnie. Wszystko było w porządku do czasu jak sam biegał i trenował na siłowni, ale jak zaczął biegać ze mną, to choć po drodze pytałam czy dobre tempo, to zagryzał zęby i ani pisnął, jedynie kończył wcześniej, bo ja biegałam dłuższe trasy. I tak dobrych kilka razy co drugi dzień. Oprócz tego nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie tylko należy dobrze się rozgrzać przed biegiem, ale i porządnie rozciągnąć po nim, a na domiar złego kompletnie nie słuchał swojego organizmu, który wysyłał sygnały, że jest za bardzo eksploatowany. I tak oto mąż co prawda już wrócił na siłownię, ćwicząc jednak dosyć ostrożnie, ale o bieganiu musiał zapomnieć gdzieś od końca lata i pewnie co najmniej do później wiosny, bo nabawił się kontuzji stopy i jest w trakcie rehabilitacji.
Jednym słowem Wy to chyba macie we krwi .
35 2022-02-25 00:44:45 Ostatnio edytowany przez Roxann (2022-02-25 00:51:55)
edek z krainy kredek napisał/a:No to u mnie bylo podobnie tyle ze jestem 01kowy i szybko sie nabawilem urazow i kontuzji ktore lecze do dzis...ale dam rade jak zwykle.
Mój mąż, no cóż, podobnie. Wszystko było w porządku do czasu jak sam biegał i trenował na siłowni, ale jak zaczął biegać ze mną, to choć po drodze pytałam czy dobre tempo, to zagryzał zęby i ani pisnął, jedynie kończył wcześniej, bo ja biegałam dłuższe trasy. I tak dobrych kilka razy co drugi dzień. Oprócz tego nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie tylko należy dobrze się rozgrzać przed biegiem, ale i porządnie rozciągnąć po nim, a na domiar złego kompletnie nie słuchał swojego organizmu, który wysyłał sygnały, że jest za bardzo eksploatowany. I tak oto mąż co prawda już wrócił na siłownię, ćwicząc jednak dosyć ostrożnie, ale o bieganiu musiał zapomnieć gdzieś od końca lata i pewnie co najmniej do później wiosny, bo nabawił się kontuzji stopy i jest w trakcie rehabilitacji.
Jednym słowem Wy to chyba macie we krwi.
Mój facet ćwiczył sztuki walki, nabawił kontuzji kolana co go unieruchomiło i zaraz nabrał brzuszek. Ale lekarze, rehabilitacja i 'dieta" pomogły. Jednak "bić" się już nie będzie, ani biegać.
Btw ja też nie biegam bo mi szkoda biustu. No tak kiedyś, w czasach szkolnych sporo trenowałam ale potem mi biust urósł mimo, że byłam szczupła i wysportowana. Joga i inne sporty jak pływanie pozwalają zachować i jedno i drugie
Ja bardzo podziwiam biegających, bo to jest coś, czego serdecznie nie znoszę xD i przy czym natychmiast jestem zmęczona, a jednocześnie wydaje mi się to takie fajne. Znaczy, sama idea, tak sobie wybiec z domu i gdzieś pobiec. XD Parę razy nawet, skuszona tą wizją, wyruszyłam pobiegać, ale po paru minutach upewniałam się ponownie, że tego nie znoszę.
A poza tym też mi szkoda biustu, jednak za duży na takie ekscesy.
Natomiast mój partner ze względów zdrowotnych nie będzie nic jakoś poważnie trenował, ale jednocześnie ma absolutny zakaz roztycia się (nie że mój, też zdrowotny, żeby nie było) - więc coś tam starał się jednak robić. Rowerek treningowy w domu, długie spacery, ja dorzuciłam do tej listy narty, łyżwy i rolki. Więc, tak sobie myślę, warto robić coś po prostu na miarę swoich możliwości, nawet bez nastawienia na szalony progres, a tylko by zachować sprawność (taką, jaką możemy). Już i tak chyba wszyscy tutaj jesteśmy w takim wieku, że mistrzami świata nie zostaniemy , ale możemy - każdy w swoim zakresie - dbać o stan fizyczny, a efekty porównywać do wcześniejszych wersji samych siebie, a nie do innych.
I tak sobie myślę, że to dla mnie dużo ważniejsze niż wygląd (i mój, i partnera) - ta ogólną sprawność właśnie. Nie histeryzowałabym, gdybym przytyła parę kg, ale gdybym już nie dała rady wstać z ziemi bez podpierania się rękami - już tak. I tak się kiedyś zestarzeję, konkursu piękności nie wygram, ale wolałabym być kiedyś stara, brzydka i sprawna niż stara, brzydka i w dodatku niesamodzielna. I tak samo z partnerem - mogłabym zajmować się nim kiedyś, gdyby jego stan zdrowia tego wymagał, ale gdyby ten "stan zdrowia" wziął się stąd, że ktoś całe życie siedział na tyłku i nic ze sobą nie robił, a na starość - nagle i niespodziewanie, rzecz jasna - miał problem z wyjściem z wanny czy założeniem butów, to chyba bym się zbuntowała. A już nawet wśród osób w moim wieku widzę kandydatów do takiej przyszłości - i tego bym u partnera chyba nie zniosła w przeciwieństwie do nadprogramowych kg.
37 2022-02-25 11:27:59 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-02-25 11:34:28)
Obawiam się, że określenie "roztył/ła się" może być bardzo, ale to bardzo względne..:) Zapewne dla niektórych pojawienie się kilku fałdek na brzuchu lub bokach, nie mówiąc o dodatkowych kilogramch, byłoby powodem do tego, aby partner go zaprzęgał do nie wiadomo jakich ćwiczeń.
Sam organicznie nie cierpię tych wszystkich zestawów ćwiczeniowych, na różne partie ciała, mających rozwijać niemal do doskonałości moją sprawność.
Nigdy nie miałem parcia też na idealną figurę, zaś wolę pracować nad kondycją i wytrzymałością niż nad sylwetką.
Rower, turystyka górska i od czasu do czasu biegi zupełnie mi wystarczają. Zupełnie odrzuca mnie jakikolwiek trening w pomieszczeniu zamkniętym
No cóż, może praca zawodowa, którą do niedawna się wykonywało, robiła swoje i człowiek bez świeżego powietrza długo nie wytrzymuje..
Zatem żadne kaloryferki, rozbudowane ramiona czy klata - wisi mi to Wolę być szczupły, (może nawet chudy), ale wbiec na to 5. czy 6. piętro bez zadyszki
czy też przejść dziennie 20-30 km po górach..
No to u mnie bylo podobnie tyle ze jestem 01kowy i szybko sie nabawilem urazow i kontuzji ktore lecze do dzis...ale dam rade jak zwykle.
Przypomniala mi sie taka zabawaz naszego malzenstwa - Ona wtedy wchodzila w etap zycia gdy poprostu wyglada bosko ( do dzis ) i emanuje sexapilem czy tego chce czy nie . Jakies 2-3 lata temu we Florencji wracalismy z hotelu na dworzec zyby sie dostac na lotnisko pociagiem no i nie nie powiem ubarala sie dosc elegancko, podkreslajac wciecie w tali obcslymi spodniami i delikatym makijazem twarzy podkreslajacym usta bo tak chcialem i zrobila to dla mnie:). Ona szla z malym pleacakiem ja szedlem za nia 2 kroki jak obcy przybledna tragarz w ciemnych okularach i tak odcinek mial moze z niecaly kilometr. Mowilem jej ze wyglada powalajaco i ze kazdy chlop sie na nia bedzie gapic (bo poludniawcy uwielbiaja pupy i krzalt gruszki) a ona ze fifi fufu glupoty pitole...no wiec mowie ze bede obserwowal oczy mezczyzn przechodzacych z naprzeciwka i bede mowil PINK oraz liczyl na glos po polsku liczbe wlochow. I tak po ok 50ciu smiala sie i wygladala jeszcze lepiej a ja nie moglem nadazyc z liczeniem ( ladna pani usiechajaca sie do siebie i z naturalnym rumniencem jeszcze bardziej sciagala na siebie wzrok lokalsow ). Dalej Juz nie chcala isc sama bo ciagle sie smiala i to ja zawstydzalo- fajne wspomienie.
Piękna ta historia
Najpiękniejsze w tym jest Wasze wzajemne zaufanie i oddanie.
Ty nie potrzebujesz trzymać żony w klatce, by być pewnym jej uczuć.
Ona nie potrzebuje hołdów wszystkich mężczyzn świata, żeby poczuć się kobietą kochaną.
Potraficie sprawiać sobie radość i czerpać przyjemność z wzajemnej radości.
Bardzo Wam gratuluję
.... klasyk, oczywiscie... mnie sie trafilo na stare lata w druga strone, niestety nie moge tego odrobic (bo to niezamierzona utrata wagi), nie musze chyba tlumaczyc co sie dzieje gdy skora np twarzy straci za duzo tkanki tluszczowej, o cyckach nie wspomne..... utracilam przy okazji samoakceptacje i niestety nawet terapia nie pomaga....
ale wiadomo kobietom nie dogodzisz, albo za duzo albo za malo... klasyk...
A ja wam powiem ze tak sie bujam tu i tam i tak obserwuje starych ludzi czasem zagadam o ile mozliwosci lingwistyczne pozwalaja. Ci mali drobni i chudzi zyja oblesnie dlugo;). Samotni czesto tesknia za swoimi partnerami i czekaja na jakies spotkanie bo je poprostu czuja. Tez chialbym dozyc w zdrowiu sedziwego wieku, wiec staram sie zachowac forme latwiejsza do konserwacji...czy to co kolega bagiennik preferuje:)
Ja bardzo podziwiam biegających, bo to jest coś, czego serdecznie nie znoszę xD i przy czym natychmiast jestem zmęczona, a jednocześnie wydaje mi się to takie fajne. Znaczy, sama idea, tak sobie wybiec z domu i gdzieś pobiec. XD
Osobiście bieganie traktuję jako dobry dodatek do innej aktywności fizycznej, głównie treningu siłowego, bo dobrze jest to ze sobą uzupełniać. Po prostu dbam o wydolność - żeby serducho się wzmocniło, żyły oczyściły, płuca dotleniły . Biust chronię dobrym stanikiem sportowym i chyba mu nie szkodzi, a ta zabawa trwa już jakiś czas
.
Niemniej lubię te chwile samej ze sobą, kiedy tak biegnę przed siebie, ale myślami jestem gdzieś indziej. Dla mnie najtrudniejsze jest pierwszych 200-300 metrów, potem organizm wchodzi w inne przemiany tlenowe, mniej więcej na poziomie 1 kilometra mam niezły wyrzut dopaminy (różni ludzie mają różnie, u mnie to następuje dosyć szybko) i wtedy bieg jest już przyjemnością.
I tak sobie myślę, że to dla mnie dużo ważniejsze niż wygląd (i mój, i partnera) - ta ogólną sprawność właśnie. Nie histeryzowałabym, gdybym przytyła parę kg, ale gdybym już nie dała rady wstać z ziemi bez podpierania się rękami - już tak. I tak się kiedyś zestarzeję, konkursu piękności nie wygram, ale wolałabym być kiedyś stara, brzydka i sprawna niż stara, brzydka i w dodatku niesamodzielna. I tak samo z partnerem - mogłabym zajmować się nim kiedyś, gdyby jego stan zdrowia tego wymagał, ale gdyby ten "stan zdrowia" wziął się stąd, że ktoś całe życie siedział na tyłku i nic ze sobą nie robił, a na starość - nagle i niespodziewanie, rzecz jasna - miał problem z wyjściem z wanny czy założeniem butów, to chyba bym się zbuntowała. A już nawet wśród osób w moim wieku widzę kandydatów do takiej przyszłości - i tego bym u partnera chyba nie zniosła w przeciwieństwie do nadprogramowych kg.
Mam tak samo i bardzo lubię tę swoją sprawność, nawet tę najbardziej przyziemną, kiedy na przykład potrzebując poprawić zawieszony nad blatem kuchennym karnisz nie sięgam po żaden taboret, ale po prostu na ten blat wchodzę. Lubię też komfort, który daje siła. O, jak choćby w poniedziałek, kiedy musieliśmy wtaszczyć na pierwsze piętro nowy piekarnik (razem z opakowaniem jakieś 45 kg, ale bardzo niewygodna paczka), a wcześniej zanieść go do budynku i ja nie tylko spokojnie daję radę być mężowi partnerem, ale nawet, zresztą w przeciwieństwie do niego, nie łapię zadyszki.
Równocześnie mam świadomość, że jestem w takim wieku, że to co sobie teraz wypracuję, to zaprocentuje na starość. Niedawno moja znajoma, osoba niestety z nadwagą, stwierdziła, że bardzo chciałaby móc sobie wtedy zawiązać buty, a mnie to o tyle przeraziło, że ja chciałabym wciąż korzystać z życia, a nie tylko wegetować, uznając za szczyt szczęścia, że potrafię się schylić.
A ja wam powiem ze tak sie bujam tu i tam i tak obserwuje starych ludzi czasem zagadam o ile mozliwosci lingwistyczne pozwalaja. Ci mali drobni i chudzi zyja oblesnie dlugo;).
A wiesz, że dosłownie kilka dni temu zapytałam męża czy widział kiedyś starego, otyłego człowieka? Zapytałam, bo ja nie kojarzę ani jednej takiej osoby. Wszyscy długowieczni są szczupli. Nawet kiedy prezydent miasta odwiedza stulatków z okazji ich urodzin, to zawsze na zdjęciach z tego spotkania widać drobną staruszkę czy staruszka. Otyłość zabiera ludziom kawał życia.
42 2022-02-27 15:57:19 Ostatnio edytowany przez Znerx (2022-02-27 15:57:25)
Podobno trzeba patrzyć na rodziców parnera/ki.
Bo to dobrze wróży co do przyszłości.
Mam tak samo i bardzo lubię tę swoją sprawność, nawet tę najbardziej przyziemną, kiedy na przykład potrzebując poprawić zawieszony nad blatem kuchennym karnisz nie sięgam po żaden taboret, ale po prostu na ten blat wchodzę. Lubię też komfort, który daje siła. O, jak choćby w poniedziałek, kiedy musieliśmy wtaszczyć na pierwsze piętro nowy piekarnik (razem z opakowaniem jakieś 45 kg, ale bardzo niewygodna paczka), a wcześniej zanieść go do budynku i ja nie tylko spokojnie daję radę być mężowi partnerem, ale nawet, zresztą w przeciwieństwie do niego, nie łapię zadyszki.
Równocześnie mam świadomość, że jestem w takim wieku, że to co sobie teraz wypracuję, to zaprocentuje na starość. Niedawno moja znajoma, osoba niestety z nadwagą, stwierdziła, że bardzo chciałaby móc sobie wtedy zawiązać buty, a mnie to o tyle przeraziło, że ja chciałabym wciąż korzystać z życia, a nie tylko wegetować, uznając za szczyt szczęścia, że potrafię się schylić.
A ja właśnie myślę o takich drobiazgach jak to zawiązywanie butów. Nie w tym sensie, że to będzie dla mnie największe osiągnięcie (mam nadzieję ), ale konkretnie o tym wiązaniu butów zdarzało mi się myśleć. Choćby dlatego, że mama ma starszą otyłą sąsiadkę, która - jeśli jej mąż gdzieś akurat wyjedzie - przychodzi do mojej mamy z prośbą o pomoc przy założeniu rajstop i butów. I tak od co najmniej 10 lat. Dla porównania: jej mąż, starszy od niej jeszcze, szczupły, sprawny, w pełni samodzielny; i cięższe zakupy zrobi, i autem gdzieś pojedzie. No zupełnie inna jakoś życia.
A kolejnym powodem, dla którego to zakładanie butów stało się dla mnie jakimś takim symbolem minimum samodzielności, to trzy moje znajome. Też otyłe, dwie baaaardzo. Zakładanie butów wygląda jak jakiś rytuał. Szukanie miejsca, na którym można przysiąść, jak nie ma, to na podłodze, a potem podnoszenie się, które, widać, sprawia im niemałą trudność. Żadna się nie schyli albo nie podniesie nogi. I dla mnie to jest przerażające bardziej niż ta starsza sąsiadka. Bo one teraz sobie poradzą z każdą czynnością, wiadomo, to mniej więcej moje rówieśniczki, więc z racji wieku mają jakąkolwiek sprawność, siłę, energię itd., ale co będzie dalej, jeżeli już teraz tak to wygląda?
No i oczywiście: u znajomych to ja to sobie mogę obserwować, zastanowić się, ale w gruncie rzeczy mnie to nie obchodzi, w tym sensie, że nie wpływa to na nasze relacje w żaden sposób. Ale u partnera? To by chyba wykluczyło całkowicie jakikolwiek pociąg fizyczny; zamiast z podziwem patrzyłabym na niego raczej zdegustowana.
Wydaje się to przerażające, że można sie doprowadzić do takiego stanu, aby nie móc sobie zawiązać własnych butów..Swego czasu byłem mocno zdziwiony, jak spotkałem kogoś, kto nie potrafił schylić się i siegnąć rękami do ziemi na wyprostowanych nogach..Jak widać, dużo poważniejsze przypadki się zdarzają...