Witam, piszę tu ponieważ jak większość osób zakładających tu wątki, nie mam skąd czerpać już rad, a stoję na poważnym skrzyżowaniu życiowym, i kompletnie nie mam pojęcia co zrobić, może ktoś miał podobną sytuację w życiu i dzięki jego doświadczeniu łatwiej mi będzie spojrzeć na mój problem.
Otóż razem z partnerką jesteśmy osobami po 40, znamy się prawie 17 lat, nie mamy ślubu ani dzieci, przez wiele lat w naszym związku układało się dość poprawnie, choć mieliśmy oczywiście swoje za uszami (kłótnie, sprzeczki). Od dłuższego czasu jednak nurtuje mnie jedna rzecz, mianowicie, moja partnerka jest osobą depresyjną (obecnie się nie leczy) co przekłada się na jej problemy z zatrudnieniem, stałej pracy nie ma już ok 12 lat, a ostatnie 5 lat praktycznie jest bezrobotna, początkowo, nie mogę powiedzieć aby mi ta sytuacja przeszkadzała, czułem się męsko, gdy mogłem zapewnić byt naszej rodzinie, nie zarabiam kokosów, ale na jakieś podstawowe życie nam starczało. Przyznaję jednak że ok 2 lata temu (penie przez kryzys wieku średniego) zacząłem analizować niektóre rzeczy, i pojawiło się we mnie początkowo uczucie, że nie żyję tak jak bym chciał. Strasznie się z tym gryzę, bo z jeden strony rozmawiamy o uczuciach, a ja myślę o sprawach materialnych, ale niestety nie potrafiłem skupić tego w zarodku, i takie myśli się rozwijały, 10 lat nie byliśmy na urlopie, przestaje mnie być stać na jakiekolwiek hobby, mój dzień zamyka się na pracy - domu, odpoczynku. Dodatkowo dochodzi kwestia, że nie mamy w żaden sposób zabezpieczonej przyszłości, i nie widzę abyśmy dali radę ją zabezpieczyć przy obecnej sytuacji. Czarę goryczy przelał chyba fakt iż 2 lata temu musiałem pożyczyć pieniądze od rodziców, bo po prostu wpadł nieproszony wydatek którego nie dałem rady ponieść. Więc zdecydowałem się na rozmowę (2 lata temu), że tak dłużej nie może być, że musi się coś zmienić bo ja nie daje rady ... ale nic się nie wydarzyło, mam wręcz wrażenie, że zamiast przybliżyć oddaliliśmy się od siebie jeszcze dalej... i tak, ona zapadała się w swojej depresji, a ja zamiast jej pomóc, chyba złapałem swoją. Nie muszę wspominać iż nasze życie erotyczne na tym ucierpiało, teraz praktycznie nie istnieję (już ponad rok bez żadnej intymności - a to nie pierwszy raz gdy zdarzały nam się takie przerwy). Jesteśmy ludźmi którzy dla siebie przeprowadzili się do innego miasta, każde z nas ma rodziny daleko, nie odwiedzamy ich no bo nie ma za co, to samo stało się z przyjaciółmi, nie dziwie im się ile można proponować spotkanie, i ciągle słyszeć nie. Trwamy w tym naszym świecie który sami zbudowaliśmy, ale ja coraz częściej czuję się jak bym już nie żył. Po kilku miesiącach przyszła pora na drugą rozmowę, znów skończyło się jak na razie na wielkich słowach, ale efekt marny, choć teraz jest pandemia, więc ciężko było tez się spodziewać, że się wszystko naprostuję . Musze też przyznać iż moja partnerka ma charakter dość apodyktyczny, od dłuższego czasu to ona kierowała naszym związkiem, ja, ja usuwałem się w cień, nie chcąc konfliktu w domu, myślę iż robiłem tak, bo nie chciałem podważać jej samooceny tak aby nie pogarszać depresji, zastanawiam się jednak czy chcąc dobrze nie zrobiłem czegoś całkiem odwrotnego, starałem się być oparciem, ale oparcie czasem też musi stawić opór.
Czasem myślę, że powinienem się rozstać, spróbować zacząć od nowa, dać i jej i sobie szanse na nowe życie, oczywiście wspomagał bym ja finansowo dopóki nie stanęła by na nogi, zaraz później się jednak ganię za takie myśli, bo jest we mnie gdzieś ta odpowiedzialność za drugiego człowieka, który wydaje mi się że na swój sposób mnie kocha, choć może nie jest to ten sposób którego ja aktualnie potrzebuję ... na co dzień jakoś żyjemy, razem ale koło siebie. Już jednak nie rozmawiamy o przyszłości, nie robimy planów, po prostu żyjemy ... chciałbym zaznaczyć iż z mojej strony nie było zdrady, i nie uważam aby moja partnerka mnie zdradzała ...
proponowałem terapię, ale przynajmniej na chwilę obecną ona nie chce się na to zgodzić ... nie wiem jak długo będę mieć siłę aby próbować ratować ten związek, przyznaję że ostatnimi czasy mam wrażenie, że staram się mniej ...
jaka jest granica, która można sobie postawić ...