Pandemia, dużo czasu, dużo myśli.
Doszłam do wniosku, że zwątpiłam w ludzkość lub brutalnie leczę się z idealizmu. Chyba przeżywam rozczarowanie ludzkością. No po prostu widzę, że ja nie umiem sprostać tutejszym wymaganiom, nie ogarniam tego. Chciałabym żeby ktoś mnie akceptował taką jaką jestem, ale widać że to niemożliwe i mnie to boli. Chyba nie ma takich ludzi jak ja, którzy chcą być w związku nie z poczuciem zniewolenia - no kurcze raczej nie brzmię jak desperatka, nie chce nikogo zmienić, ale mnie chcą lub wmawiają różne rzeczy, nie dam rady z kolejnym ujadaniem, że nie jestem jakaś, a jak się uginam to i tak nie dostaje nic w zamian (no może kopa w d...).
Dużo tu słów, że ludzie doceniają osoby, które dbają o własną przestrzeń, nie widzę tego. No chyba, że rzeczywiście nie ma we mnie nic o co warto zabiegać. No chyba, że jestem skazana tylko na dawanie.