Witajcie! Długo mnie tutaj nie było z Wami, aż mi przykro bo wszyscy jesteście tacy wartościowi i cudowni! Wspieracie się wzajemnie..
Ale ja dzisiaj nie o tym.. chciałabym przedstawić Wam moją historię z psychoterapeutą i proszę Was o szczere odpowiedzi.
Chodzę na psychoterapię już 4 lata. Moja psychoterapeutka jest fajna kobieta, inteligentna, miłą i wydaje się być kompetentna. Jest to nurt poznawczo-behawioralny.
Mam zdiagnozowaną chorobę afektywna dwubiegunowa (ChAD) oraz Borderline (zaburzenia osobowości). Jestem osoba bardzo małomówną, nie lubię o sobie opowiadac. Moja rodzina jest po prostu chora psychicznie tylko nikt z nich nie jest zdiagnozowany...Rodzice po rozwodzie, ojciec alkoholik, matka znerwicowana, dwie siostry mają już swoją rodzine. Ja mam 23 lata, a siostry 33 i 35.
Biore leki: ketrel 600mg, doxepin 100mg (noc) lamitrin 300mg i asentre 50mg (dzień).
Lubię moją psychoterapeutkę, zaangażowałam się, ona też- jednak ostatnio pojawiają się duże problemy w naszej komunikacji. Ja przestałam mówić wprost jak się czuje, przestałam szczerze odpowiadać na pytania i czuje się przez to niezrozumiana. Jednak zanim zaczęłam „przestać mówić” zdarzyły się sytuacje gdzie terapeutka przekręcała moje slowa, mówiła że powiedziałam tak a nie tak, albo że wcześniej uważałam inaczej. Po prostu uważam, że źle sobie zapisywała i nie zapamiętywała przez co ja przestałam jej ufać. Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie, mówiła ze postara się zmienić, że postara się zwracać szczególna uwage na to jak się ze mną komunikuje. Ja tez sobie obiecałam, że będę jej mówić, jak coś będzie nie tak.
Mimo wszytko - nie potrafię z nią rozmawiać jak wcześniej. Może coś się we mnie zmieniło... ja jestem na prawdę bardzo nieufna i trzeba tu używać młotka z wiertarka żeby coś ze mnie wyciągnąć.
Na ostatnim spotkaniu terapeutka powiedziała, że moja sytuacja rodzinna nie jest taka tragiczna żeby mieć myśli samobójcze i chcieć się zabic.. to ja się pytam!!!! Jak tak można powiedzieć? Przecież dla mnie moja sytuacja rodzinna to koniec świata, a terapeutka niby mówi ze nie bagatelizuje moich uczuć ale z zewnątrz tak to wyglada. Powiedziała ze mam chodzic na spotkania grupowe żeby posłuchać historii różnych ludzi. Po to żeby stwierdzić że w moim przypadku nie jest Źle i inni maja gorzej.
Ja mam częste powroty PTSD i ostatnimi czasy często wracają mi wspomnienia sprzed kilku lat kiedy przeżyłam coś traumatycznego. Nie potrafię sobie z tym radzić, to jest silniejsze ode mnie. Staram się normalnie żyć , wychodzić do ludzi ale już na prawdę brakuje mi sił i ochoty..
Terapeutka zaproponowała żebym napisała jej smsem albo mailem powody dla których nie chcę żyć. Teraz pytanie do Was kochani! Ufam Wam i wiem, że sami dużo przeszliście dlatego traktuję Was jak przyjaciela! Napisać jej powody i wysłać? Ja osobiście uważam że to nie wiele da, gdyż już nie raz z takiej formy „przykazywania informacji” korzystałam.. poza tym boje się odrzucenia i ewentualnego zakończenia terapii z jej strony.
Na poprzednim spotkaniu powiedziała mi, że raczej tak prędko do niej nie przyjadę i pewnie nie chce przyjechać(mimo iż czegos takiego nie powiedziałam). Jednak często mówi, że mnie lubi i widzi we mnie potencjał wiec sama nie wiem co o tym myśleć.
TYM CO DOTARLI DO KOŃCA BARDZO DZIĘKUJE !!!!