Cześć wszystkim! Pogrzebałam trochę na netkobietach i generalnie w necie, poczytałam trochę książek w tym temacie, ale uważam, że nie ma to, jak żywa dyskusja na argumenty. Myślę, że więcej wniesie to do moich rozważań. Generalnie uważa się, że:
- zdradzona kobieta, to biedna, sterana, urobiona po nawet nie łokcie, ale pachy czy samą szyję, kochającażona, wspaniala matka i w ogóle święta ( mamy mnóstwo współczucia dla niej)
- zdradzony facet to rogacz, z którego wyśmiewają się koledzy, a na jego widok okoliczne kobkiedy uśmiechają się z politowaniem, lub chcą "ratować" i wyciągać z jego smutnego życia
-kochanka - "suka,co to jak by nie dała, to pies by nie wziął" (XXIwiek, środek Europy, a wciąż zdarza mi się czytać takie seksistowskie głupoty), Femme fatale, co to świętych, dobrotliwych mężów ogłusza cyckiem, podstawia mu nogę, traktuje paralizatorem i kradnie świętej żonie
- kochanek - facet, istota zatem upośledzona, bo korzystająca jedynie z nadarzającej się okazji, no bo wiadomo, jak by suka nie dała... itd
-zdradzająca - mąż nie kochał, nie wyznawał miłości trzynastozgłoskowcem, seksu nie uprawiał, traktował jak kucharkę
-zdradzający - istotą zła, ale wybaczamy jej. Byle został. I on by na pewno nic nie zrobił, gdyby nie ta suka co to mu dała, a on biedny, cyckiem ogłuszony, paralizatorem trzepnięty wziął, bo co miał robić... gdyby nie ona, ta suka co to co żonie chce ukraść, to wszystko by było ok. No i gdyby nie żona co to się nie depilowała 24h/dobę i nie lata non stop w koronkach.
To tak pokrótce. Generalnie najbardziej winne są kobiety. Suki, szmaty, kocmołuchy, brudasy, zaniedbały, albo myślała dupą, to i mają.
Stereotypy...
Spotkałam się z poglądem, że w zdradzie wszyscy są winni i wszyscy są poszkodowani. Nawet zdradzeni w jakiś nie calkiem świadomy sposób przyłożyli się do zdrady (przez permanentne odtrącanie partnera, matkowanie mu, upupianie.)
Generalnie cierpią wszyscy. Czy można tego by uniknąć? Pewnie tak. Choćby przez rozmowę, próbę naprawy. Zobaczenie w drugim człowieku - człowieka właśnie, że swoimi marzeniami i pragnieniami, strąconymi gdzieś w niepamięć. Związek nie powinien być ołtarzem, na którym składamy siebie, tylko fajną przygodą, w towarzystwie drugiego człowieka. Czemu traktujemy drugiego człowieka jak przedmiot?
Dla mnie zdrada, romans, są wynikiem głębokiego nieszczęścia. Wszystkie strony są w jakimś stopniu winne i wszystkie cierpią. Czemu ludzie trwają w nieszczęściu? Życie jest tak strasznie krótkie... czy nie lepiej się rozstać, dogadać w sprawie dzieci, daćsobie szansę na lepsze życie?
A jakie jest Wasze zdanie?