Olinka napisał/a:Przeciętny znicz i ilość tego, co znajduje się obok niego, jednym słowem mamy coraz bardziej widoczny przepych. Tylko aby na pewno zmarłym jest to potrzebne? <pytanie retoryczne>
Osobiście jestem zwolenniczką poglądu, że ilość zapalonych światełek i pozostawionych na grobie ozdób nijak ma się do tego, co nosimy w sercu i naszej pamięci o zmarłym. Ba, zupełnie gubi mi się w tym zaduma i rzeczywista potrzeba 'pobycia' z tymi, którzy odeszli, na rzecz 'pokazania się' i komercji. Niemniej trudno byłoby mi zrezygnować z zapalenia znicza, pomimo apelu i zwracania uwagi na ekologię, jednak nigdy nie idę w ilość, uznając to za coś absolutnie niepotrzebnego. Kwiaty wybieram żywe.
Jasne, że w wielu przypadkach, może i w większości, będzie to chęć pokazania się i jakiegoś dziwnego lansu na cmentarzu. Jednak jak patrzę po znajomych czy rodzinie, wydaje mi się, że często zrobienie takiej wystawy z grobu daje ludziom jakieś takie poczucie dbania nie o grób, a o tę zmarłą osobę. Najczęściej widzę to, kiedy zmarłym jest dziecko albo względnie młody dorosły, u jego rodziców czy bliższej rodziny (ale raczej ciotek niż kuzynek). Oni wtedy nie idą na grób/na cmentarz, tylko, powiedzmy, do Kasi. Sprzątają u Kasi, chcą, żeby Kasia miała ładnie, wybierają kwiaty, które Kasia lubiła i znicze w jej ukochanych kolorach. Mam wrażenie, że to może i przesadne strojenie grobu daje im poczucie, że robią, ile mogą, że zmarły byłby zadowolony; po prostu mogą dbać o kogoś nadal, mimo że ten ktoś już zmarł. Nie mówię, że to rozsądne, ale motywacja zupełnie inna niż szpan, nawet jeśli rzeczona Kasia miałaby największy znicz na całym cmentarzu, w kształcie serce i wygrywający melodyjki.
Druga sprawa to wielkość rodziny. Na grób mojego pradziadka jeździliśmy mniej więcej w 10 osób, razem, więc można było ustalić, że ten bierze kwiaty, ten znicze, a ten szufelkę i zmiotkę. Przepychu nie było, bo organizacyjnie dało się to ogarnąć, nikt więcej tam nie chodził. Po południu docieram za to na grób mojej babci, najczęściej jako ostatnia. Przede mną zawsze dotrze tam kilkadziesiąt (!) osób. Bo mąż babci, bo babcia miała czworo dzieci, bo każde z tych dzieci ma dwoje dzieci, a te dzieci są już w takim wieku, że mają swoje żony/dziewczyny, czasem dzieci... I tu nie ma wielkiej pielgrzymki, tylko każda mała rodzinna grupka idzie osobno. A że cmentarz w mieście jedyny "działający" i zdecydowana większość ludzi ma właśnie na nim swoich bliskich, to przy okazji chodzi się po grobach znajomych - wiem, że do babci wpadają sąsiedzi, jacyś dalsi krewni, których niemal nie znam, ba, nawet moi dziadkowie z drugiej strony idą. I każda taka grupka niech zostawi jakikolwiek drobiazg... To potem fakt, z wyglądu zastaw się, a postaw się. I, szczerze mówiąc, sporo takich sytuacji widzę: że ktoś przychodzi już na "odstawiony" grób i dokłada jeszcze jakiś znicz. Natomiast chyba nigdy nie widziałam, żeby ktoś przywiózł całą walizkę zniczy, kwiatów itd. Tak że ja bym uznała, że większość składkowa i trudno ludzi o to winić.