Sytuacja miała miejsce półtora roku temu. To dużo czasu.
Ale po kolei.
Byłem w związku, zdawałoby by się "na zawsze". Było... dobrze, i różnie. Moja kobieta odwalała różne numery, po których niejeden by ją spławił. Ale jakoś durnie wierzyłem, że się zmieni.
Tak mijały miesiące, lata. Po dwóch latach zaczęło być źle... Dziwnie się zachowywała. Dostałem staż, a wraz z nim nieobecność w domu 3 miesiące. Owszem, dzwoniliśmy do siebie, maile, itp. Trzy miesiące to przecież nic. Ale... przerażała mnie jej reakcja. Otóż moja kobieta miała dwa defekty... wyobraźnię, i to najgorszą wersję. Jak sobie coś wyobrazi, to uznaje to za rzeczywistość... i oskarża o cholera wie co. Jak na mym wyjeździe oskarżała o zdrady. Rojenia i brednie. I drugi defekt - zimna manipulantka. Ma za nic czyjeś uczucia.
Po mym powrocie... była dziwna. W domu lód, jak obcy człowiek. Bałem się jej. Zwyczajnie. Niby było ok, ale... Pomijam fakt, że olała mnie w moje urodziny, olała mój awans, olała drugi dyplom. Nie podała mi ręki, gdy byłem w potrzebie. Jakbym nie istniał. Ale nie wiedzieć czemu domagała się czasu dla niej, bym się bardziej nią interesował, kochał, poświęcał więcej czasu...wszystkiego więcej dla niej, tylko od niej nic... Dusiła mnie.
Po Nowym Roku... kolejna zmiana.
Przypadkiem dowiedziałem się, że prze cały czas tęskniła za swym byłym, jego uznawała za swego faceta "na zawsze", że wciąż go jakoś kochała... i że ja byłem "dla bycia". Tak, mówiła mi "kocham" i takie tam.. ale po tym co się dowiedziałem, uznałem, że jej fałsz mnie niszczy... No bo jak można mówić komuś kocham, a za plecami robić syf?
Jednego wieczoru, po kolejnej jej schizie, powiedziałem jej wprost, że nic z tego związku nie będzie i że mogę już tak dłużej. Miałem dość.
Jej zachowanie mnie przeraziło. Wpadła w furię. Była podła, chamska, agresywna... dokopała mi.
Tłumaczyłem sobie ją, jej zachowanie tym, jaką rodzinę miała. Ale ileż można????
Tak, kochałem ją. Bo kochałem...
Rozstanie było burzliwe.
Po półtora roku odezwała się. Chce wrócić. Ale ja już chyba nie chcę z nią być... nic się nie zmieniła.
Zaproponowałem spotkanie, ale pod warunkiem, że będziemy szczerze i uczciwie rozmawiać o tym, co było. A ona? Uważa, że nic się nie stało. "Wyrzuty, zarzuty... po co mi to?". Ja nie chcę udawać, żyć w kłamstwie...
Nie umiem i nie chcę być z kimś, kto mnie nie szanuje, nie wspiera, nie kocha... chciała wrócić.. ale ja chyba już jej nie chcę. Ja wiem, może się zmieniła, ale ja też się zmieniłem. Nie ufam jej, nie wierzę...
Chcę, by ktoś mnie kochał, wspierał, chcę być szczęśliwy... z nią tego nie będzie.