Witajcie!
Mam problem z mężem i nie mam kogo się w tej sprawie poradzić.
Mój mąż nie umie pić. Najgorzej jest gdy idzie sam "na piwo" z kumplami z pracy. Wraca nawalony i po prostu choruje. Jako że jestem bardzo emocjonalna, strasznie to przeżywam. Martwię się zwyczajnie o niego, bo dostaje wtedy wysokiego ciśnienia, cały się trzęsie, ma kołatania serca. Boję się, że coś mu się stanie.
Na tego typu imprezy nie wychodzi za często bo gdzieś raz na 2-3 miesiące ale nie jestem w stanie pojąć po co tak postępuje... Męczy siebie i wykańcza tym samym mnie psychicznie.
Obrażałam się, rozmawiałam, prosiłam, tłumaczyłam. Jak grochem o ścianę. On mnie nawet za to nie przeprasza, bo uważa, że to on potem cierpi, a nie ja. Nie mówi tego wprost, ale wiem, że na końcu języka ma, że to już mój problem, że tak to przeżywam.
Przed ostatnia imprezą zapowiedziałam mu, że mam dość i następnym razem idę na noc do siostry, bo nie mam ochoty oglądać go w takim stanie. Przed jego wyjściem prosiłam, żeby uważał na siebie, koło 21 zapytałam w smsie jak się czuje i po treści smsa zwrotnego wywnioskowałam, że znów namieszał i przeholował. Dostałam histerii. Rozpłakałam się i włączył mi się tryb ucieczki. Cała się trzęsłam, dostałam sensacji jelitowych z nerwów. Szybko zamówiłam taksówkę, a jemu napisałam, że w takim razie jadę do siostry na noc, żeby uważał na siebie i dał mi znać jak wróci do domu.
Może warto nadmienić, że pochodzę z domu gdzie tata mocno alkoholu nadużywał, był po nim agresywny. Mąż już kilku lub kilkunastokrotnie zepsuł mi różne okoliczności swoim nieumiarkowaniem. Święta, urodziny brata, wyjścia pracowe. Mam wrażenie, że moja reakcja była jakimś mechanizmem obronnym. Dodatkowo nałożyło się kilka innych stresowych sytuacji, moja końcówka w pracy i początek nowej (właśnie w piątek gdy on wyszedł z kolegami, ja miałam swój ostatni dzień), problemy zdrowotne mojej mamy, odstawienie leków antydepresyjnych, kłopoty finansowe, budowa domu.
Wracając do tego wieczoru gdy pojechałam do siostry na noc, on napisał mi, że wrócił i idzie spać. Oczywiście martwiłam się bardzo czy coś mu się nie stanie ale jakoś udało mi się zasnąć. Rano dał mi znać, że noc miał ciężką (zapewne nad muszlą klozetową). Ja od tego czasu, czyli od wczoraj jestem oschła i chyba trochę nieprzyjemna.
On początkowo zachowywał się jak gdyby nigdy nic, zapytał, czy jestem smutna, to mu powiedziałam, że tak, że źle się czuję z tym, że jestem zmuszona uciekać z własnego domu, odpowiedział, że wcale nie muszę, a ja na to, że ze względu na moje zdrowie psychiczne, to było najlepsze rozwiązanie. I koniec rozmowy. Ja nie ciągnęłam tematu, nie prawiłam kazań, on nawet nie raczył przeprosić.
Jestem zawiedziona i mam do niego żal. Moim zdaniem fajnie by było gdyby chociaż powiedział "przepraszam". Zamiast tego jest cisza zwiastująca ciche dni. Ja nie będę zaczynać rozmowy, bo po pierwsze wszystko co mam mu do powiedzenia na ten temat było już wałkowane 100 razy, a po drugie średnio mam ochotę na niego patrzeć...
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji?
Doradzicie mi coś?