Witam. Od prawie 8 miesięcy oficjalnie mam potwierdzoną depresję. Choroba wlekła się za mną jednak znacznie dłużej. Przeglądając stare pamiętniki zauważyłam, że już w wieku 12 lat pisałam o braku chęci do życia. Długo nie zauważałam problemu bo żyłam w przekonaniu, ze ten stan niemocy jest zupełnie normalny, a ja nie mogę nic zrobić i na niczym się skupić bo po prostu jestem leniwa. Dopiero na studiach wspomniałam coś tam koleżance i ona zasugerowała, że powinnam poszukać pomocy. Tak się zaczęło moje leczenie. Trafiłam do psychiatry, diagnoza, leki, później terapia.
Wszystko to już trochę trwa, a efektów prawie zero. Zaczęłam lepiej spać, nie mam takiego natłoku dręczących myśli jak wcześniej, jednak nie jest ze mną lepiej. Na terapii przepracowuje moje niezdrowe mechanizmy radzenia sobie z negatywnymi emocjami, okazało się, że zahaczają o autoagresję, co prawda nigdy nie cięłam się, ale wszystko co robiłam miało mnie w jakiś sposób skrzywdzić i ukarać. Oczywiście na terapii wywlekam wiele paskudnych rzeczy z przeszłości, a ostatnio jedna z nich powróciła. Nie rozmawiałam o tym z moją panią psycholog, w zasadzie nie wiem czy dam radę kiedykolwiek o tym porozmawiać twarzą w twarz. Chodzi o to, że gdy miałam 14 lat prawie zostałam zgwałcona. Wtedy to zignorowałam, byłam wystraszona i zawstydzona no i chodziło o osobę z rodziny. On był wtedy kompletnie pijany i potem nic nie pamiętał. Teraz to wszystko do mnie wróciło, mam koszmary, lęki, gdy wracam wieczorem po ciemku wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi. Czuję się brudna. Wyrzucam sobie, że powinnam wtedy zareagować jakoś inaczej, a jedyne co wtedy zrobiłam to zepchnęłam go z siebie i uderzyłam w twarz.
Ogólnie jestem młodą osobą, której nie chce się żyć. Ciągle mam czarne myśli, widzę jedynie złe zakończenia. Wizualizuje sobie własny pogrzeb i mam myśli samobójcze. Nie wiem co robić dalej i gdzie szukać pomocy.
Depresja nie jest prosta do wyleczenie, to nie przeziębienie. Sama też nie przejdzie. Czasem trzeba długich starań, na które zwłaszcza w trakcie trwania depresji nie ma się siły.
Powiedz o swojej sieci wsparcia. Na kim możesz polegać? Z kim możesz gadać, opowiedzieć o tym? Z kim się widujesz?
Z leczeniem depresji jest tak, że często same leki nie wystarczą, a i dobrać je trzeba odpowiednio. Jeśli nie ma poprawy - szukać innych. Podobnie z terapią - jeśli tej osobie nie jesteś w stanie zaufać na tyle, żeby opowiedzieć jej o tym, co przeżyłaś i co teraz przeżywasz, to może warto poszukać kogoś, komu poczujesz, że możesz to powiedzieć. Czasem łatwiej jest opowiedzieć zupełnie obcej osobie, niż terapeucie, którego już znasz.
Z drugiej strony, jeśli unikasz zmierzenia się z tym trudnym tematem - to nie przestanie za tobą chodzić. Magicznie nie zniknie.
Ale wiem, że jest ci trudno.
Rozumiem, jak trudno o tym wydarzeniu opowiedzieć. Długo zmagałam się z tym, czy i jak powiedzieć terapeucie o tym, że byłam molestowana w rodzinie. Miałam wiele myśli o własnym wstydzie, swoim udziale, że nie powinnam wywlekać brudów rodzinnych, że on był młody, nie wiedział... Ale koniec końców - powiedziałam. I nic złego się nie stało. Łatwiej mi o tym myśleć, łatwiej mi żyć.
Na tę sytuację, kiedy bliska osoba z rodziny chciała cię zgwałcić, zareagowałaś tak, jak potrafiłaś. Broniłaś się. Nie ponosisz odpowiedzialności za to, co się wydarzyło. Zrobiłaś tyle, ile mogłaś na tamten moment. Taki jest fakt.
Teraz możesz sobie pomóc bardziej. Bardziej niż sobie, możesz pomóc tej przestraszonej dziewczynce, która w tobie żyje i potrzebuje pomocy. Popatrz czasem na siebie łaskawym okiem jak na kogoś, kto ma teraz bardzo trudno i trzeba mu pomóc i być dla niego miłym i pełnym współczucia. I że to ta 14 letnia dziewczyna chce powiedzieć o tym, jak została potraktowana.
Może to dziwne, co piszę, ale mi to pomaga.
Nie zawsze powiedzenie terapeucie o jakiejś traumie pomoże, ale myślę, że komuś w ogóle powiedzieć warto, zamknięcie tego w głowie powoduje wielki ciężar. Wypowiedziane traci część swojej mocy. Ale prawdą jest, że z tym trzeba ostrożnie. Mówić tylko osobie, do której masz pełne zaufanie.
Ale nie wiem, czy nie ważniejsze jest w pełni przyznanie się przed sobą, że to miało miejsce, że się nie wydawało, nie było czymś bardziej błahym niż było i niestety zmierzenie się z zadawnionymi a nie przeżytymi do końca emocjami, bo od takich rzeczy można być odciętym przez lata, a nie przepracowane nie odejdą, zawsze będą wracały. To może być bardzo ciężkie i też dlatego ktoś powinien ci towarzyszyć.
Wtedy zrobiłaś wszystko co mogłaś i na szczęście obroniłaś się. Powinnaś być z siebie dumna! Dobrze by było gdybyś opowiedziała o tym terapeutce, a jeśli mówienie o tym jest dla Ciebie za trudne to możesz napisać o tym na kartce i dać terapeutce do przeczytania. Powinna Ci pomóc się uporać z poczuciem winy, bo tu nie ma żadnej winy z Twojej strony. Jednak piszesz, że już wcześniej nie miałaś chęci do życia, jak myślisz dlaczego? Czy nie czułaś się kochana przez rodziców?
Pierwsze leki, które brałam miałam zmienione bo byłam po nich jak zombie. Po drugich efekt był lepszy, ale bez szału, psychiatra mówił mi, że leki to nie wszystko i zasugerował terapię i sam podał mi namiary na na psychologa. W zasadzie lubię tą psycholog, miła kobieta i zaczęłam się przed nią otwierać. Przy niektórych rzeczach mam jednak blokadę, czuję gulę w gardle i nie mogę wydusić z siebie słowa.
Jeśli chodzi o jakieś kontakty no to nie mam jakiś bliskich przyjaciół. Raczej znajomi z uczelni i pracy, relacje typowo koleżeńskie, poprawne, jestem grzeczna dla nich, oni dla mnie, ale poza small talk i drobne śmieszkowanie nie wychodzimy. Może z niektórych znajomosci mogłoby być coś więcej, ale nie miałam energii żeby dbać bardziej o to.
Rodzina to złożony temat. Moi rodzice rozeszli się gdy byłam mała, potem zafundowali mi emocjonalny rollercoaster. Od matki i dziadków słyszałam jaki ojciec jest zły, moja siostra panikowała gdy przyjeżdżał i ja też się go bałam. Ze strony rodziny ojca byłam straszona, że jeśli nie będę tam jeździć to mnie zabiorą do domu dziecka, a tam chodziła głodna i brudna. Oczywiście musiałam też wysłuchiwać tego jaka matka jest zła. Potem emocje opadły i przestali. Z ojcem obecnie rozmowy ograniczają się do pytań jak zdrowie, jak o pogoda, co na studiach i czy starcza mi pieniędzy. Z matką w zasadzie jest podobnie. Siostra jest 6 lat starsza i różnica wieku zawsze bardzo nas dzieliła. Nigdy nie byłyśmy blisko.
Nie mam wsparcie w rodzinie. Według nich depresja to jakiś dziwny wymysł i wymówka dla leniwych. Moi rodzice w zasadzie to bardzo prości ludzie, uznający jeden schemat życia. Skończyć szkołę, mieć fach w ręku, praca, ślub i dzieci. Nigdy nie rozumieli mojego zainteresowania sztuką i tworzeniem, uważali to za dziecinne dziwactwo. Kierunkiem studiów nie byli zachwyceni bo zbyt artystyczny i co można po tym robić, ale nie robili mi jakiś większych problemów, nie utrudniali, wsparcie finansowe z ich strony mam. I na pieniądzach się to właściwie kończy.
Nie wiem skąd bierze się moja niechęć do życia. W zasadzie od zawsze byłam smutna. Towarzyszyło mi też poczucie bezsensu i przekonanie, że w życiu jest niewiele dobrych rzeczy, przeważają złe doświadczenia.
Może dobrze jakbyś sie jakoś odcięła od rodziców. Bo może narzucają Tobie swoją wizję Ciebie i świata. W tej ich wizji jesteś "leniwa" i "dziwna". Tylko temu, że sie różnisz od nich. Nie dają tej akceptacji dla inności, każdy ma byc identyczny z nimi, zeby był "OK".
A Ty masz inną wrażliwość . Zwyczajnie tacy ludzie tłamszą, nie dają tej przestrzeni dla bycia sobą.
A te terapie i inne leczenie, to raczej trzeba sie nastawic na ciągłą pracę nad sobą... Nie wiem czy nie do końca życia. Ale raczej na pewno na lata.
Chociaż wydaje mi sie, ze jakieś postępy powinnaś jednak robic pomalu. Może one są, tylko nie widzisz ich? Masz tendencję do skupiania sie na negatywach, jak każdy w dołku. To i nie zauważasz pewnych plusów, może maleńkich, które sie zaczynają dziać.
W sumie napisałas, ze lepiej śpisz i mniejszy natłok myśli - to już coś. Nie od razu Rzym zbudowano.
Często tak bywa, ze osoby z depresją nie maja wsparcia w rodzinie, bo komus, kto jest pelen energii i sil witalnych trudno zrozumieć niechęć do zycia, albo marazm, stagnację innej osoby. To tak, jakby spotkaly się osoby z dwóch swiatow, dwóch odmiennych rzeczywistości.
Jeśli ulge przynosi Ci tworzenie, zainteresowanie sztuką, to idz w to - to Twoje zycie, nie wszystko musi opierać się na pragmatyzmie czy racjonalnych przesłankach - tego pewnie domaga się twoje wewnętrzne dziecko (nie wiem, czy na tym pracujesz z terapeutą, ale to fajne podejście).
Trzymam kciuki.