Cześć Wszystkim,
Od 3 miesięcy noszę to w sobie aż w końcu muszę się wygadać...
Byłem ze swoją ex 4 lata. Potem mieliśmy 10 miesięcy przerwy, bo oboje się pogubiliśmy. Po 10 miesiącach przerwy wróciliśmy do stałego kontaktu i moja poniższa historia będzie dotyczyć tego okresu.
Pamiętam, że jak wróciliśmy do kontaktu, to bardzo się o nią starałem. Zależało mi, żebyśmy do siebie wrócili.
Nie kłóciliśmy się już tak, jak kiedyś. Nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać. Byłem pełen nadziei widząc te zmiany. Kiedyś zupełnie tego nie potrafiliśmy robić i już nieistotne czyja to była wina.
Jeździliśmy razem w różne miejsca, cały dzień pisaliśmy, było zainteresowanie poznaniem siebie na nowo, był seks, czułość... ale nic po tej czułości i seksie się nie działo. Pisząc „nic się nie działo” mam na myśli sytuacje, że gdy pojawiał się temat "kim dla siebie jesteśmy" to urywała go dość stanowczo.
Mówiła, że nie jest gotowa, że się boi i chce mnie traktować jak kolegę maksymalnie przyjaciela. Słysząc to 3,4 miesiące w końcu odpuściłem. Nie miałem już siły znieść tego dysonansu miedzy czynami, a słowami. Zacząłem ją traktować jak koleżankę i wychodziło mi to ku mojemu zdziwieniu bardzo dobrze. Uspokoiłem swoje emocje.
Kiedy to się wszystko działo, to zaczęła kręcić się obok mnie moja stara koleżanka. Po jakimś czasie od przejścia na stopę koleżeńska z ex dałem jej szanse i jak się pewnie domyślacie moja ex się o tym dowiedziała.
To, co zaczęło się potem dziać ze strony ex było dla mnie dużym zaskoczeniem, bo pojawił się najpierw płacz, jednocześnie chciała zerwać kontakt, ale ja ją namówiłem, żeby tego nie robiła, bo zależało mi na niej jako na człowieku. Potem były ciche dni i nagle zaczęła być dla mnie miła w ten "związkowy" sposób na którym mi kiedyś tak zależało, o który zabiegałem.
Zaczęła nawet rozmawiać o tym, że chciałaby spróbować wrócić!
Myślałem, że będę zbierać szczękę z podłogi. Bardzo rzadko zdarzało się w ciągu tych 5 lat, żeby to ona o mnie tak zabiegała. Czułem od niej, że jej zależy.
W końcu to ja znalazłem się w kropce. Z jednej strony rozpoczynałem coś nowego z nową dziewczyną (poznawałem się), czego nie byłem do końca pewien, chciałem po prostu dać Nam szanse, a z drugiej strony moja ex w natarciu, tym pozytywnym.
Jej starania, moje sentymenty i stara, pierwsza miłość po pewnym czasie zwyciężyła. Serca nie byłem w stanie oszukać. Spotkałem się z moją ex i powiedziałem jej szczerze, że potrzebuje czasu. Raz, że muszę to wszystko poukładać w swojej głowie, a dwa - nie rozstanę się z dnia na dzień.
Chciałem chronić obecna dziewczynę, siebie, moja ex. Chciałem wyrządzić, jak najmniej szkód. Nie chciałem rozstawać się z moją obecną krótkim cięciem, nie byłem na to gotowy, a ona też nie zasłużyła na to, żebym ją potraktował w jakimkolwiek stopniu źle/bez szacunku. Kiedy wyobrażałem sobie to, jak będzie cierpieć to sam potrafiłem siąść i się rozpłakać. Z drugiej strony wiedziałem, że to jest nieuchronne i nie chce dłużej dawać nadziei. Moment od którego się zacząłem zastanawiać, układać sobie to w głowie aż do ułożenia, decyzji i pierwszej rozmowy trwał ok. 2 miesiące.
To wszystko co teraz piszę powiedziałem swojej ex, m.in. dlatego, że w trakcie takiego „zawieszenia” czyt. mojego układania sobie w głowie pewnych rzeczy zaczęła wysuwać jakieś absurdalne wnioski, że ją trzymam celowo na dystans, jako koło ratunkowe, że czuje się wykorzystywana.
Kiedy usłyszała to o czym tutaj piszę, kiedy dodałem, że mnie powoli to wszystko zaczyna przerastać, to ku mojemu zaskoczeniu powiedziała, że trzyma za mnie kciuki i mnie będzie wspierać. Wtedy uwierzyłem w jej zmianę, uwierzyłem też, że przypadkiem jest fakt, że nagle zaczęła być zdecydowana, kiedy obok mnie pojawił się ktoś inny. Dodała niestety też, że zamierza się za dwa miesiące przeprowadzić 300 km od miejsca, gdzie mieszkam do nowej pracy, więc zaczęła mnie jednocześnie przekonywać do związku na odległość, bo przecież "i tak nie będziemy od razu ze sobą mieszkać, a zresztą Ty nie jakoś nie spieszysz się z decyzją, wiec nie mogę dłużej czekać". Nie musze mówić, że ta deklaracja mi wcale nie pomogła, a podcięła. Nie tak sobie wyobrażałem nasz powrót.
Dwa tygodnie później zerwała ze mną kontakt. Cisza z jej strony trwa już 3 miesiąc.
Pewnie ktoś się zastanowi dlaczego?
Jakoś na początku mojej relacji z nową dziewczyną obiecałem jej, że pojadę z nią na rodzinne spotkanie, ok 50 osób. Spotkanie akurat było już po tej poważnej rozmowie między mną, a EX. Pojechałem tam na kilka godzin nie mówiąc o tym mojej ex, bo naprawdę nie wydawało mi się to istotne w kontekście tego o czym tutaj piszę i co miałem na głowie. Nie chciałem też robić dodatkowego niepotrzebnego zamieszania. Na miejscu ktoś zrobił wspólne grupowe zdjęcie i wrzucił na instagrama. Dodam, że to było neutralne zdjęcie, byłem tam nieobecny duchem.
Moja ex to zdjęcie znalazła po kilku dniach, najpierw nagle przestała się odzywać przez kilka dni, a potem, kiedy napisałem, że martwię, to wysłała mi sms'a z tym zdjęciem i komentarzem - "Nie odzywaj się już do mnie nigdy więcej, to koniec".
Próbowałem do niej dzwonić, pisać, wyjaśniać, że to zdjęcie o niczym nie świadczy, byłem nawet u niej pod domem, ale mnie nie wpuściła. Zapadła się pod ziemię.
Myślę, że poczuła się oszukana? Chociaż naprawdę starałem się w tej beznadziejnej dla mnie i pewnie dla niej sytuacji być z nią szczery. Mogłem to wszystko zrobić może szybciej? Może lepiej? Z drugiej strony życie nie jest czarno-białe i to są właśnie odcienie szarości.
Nie winie jej za to, że podjęła taka, a nie inna decyzję, mam jedynie żal o to, że nie powiedziała mi tego w twarz, że nie dała mi ze sobą porozmawiać tylko skończyła to w najgorszy możliwy sposób… sms’em.
Co czuję?...Tak naprawdę to w środku obwiniam za wszystko siebie i to mnie powoli, ale konsekwentnie niszczy.
Jestem cieniem siebie.
Wybaczcie za tak rozwlekły tekst, ale jest to na tyle złożone, że krócej się nie dało.