Podczytuję forum, i postanowiłem założyć temat. Podobne były, ale może coś wprost doradzicie.
Tak, żeby się nie rozpisywać, w wielkim skrócie, bylem praktykującym katolikiem, potem przestałem chodzić do kościoła, wiadomo, imprezy, dziewczyny seks, masturbacja, nie chciało mi się spowiadać, ani przestrzegać. trwało to kilka ładnych lat. Potem poznałem dziewczynę, praktykująca, zakochałem się, ona bardzo wierząca, chciałbym z nią wiązać przyszłość. Zajrzałem ponownie do kościoła, wiadomo, ona wiary nie zostawi, a z niepraktykującym raczej się to nie uda. Na początku chyba dla niej, potem wspomnienia wróciły, "poczułem" Boga ponownie (chyba) jeszcze nie tak na 100%. Wiadomo, z nią zero seksu aktualnie, zostały mi przyzwyczajenia z lat "ateistycznych" trwało to kilka miesięcy, i większość tych grzechów pozbyłem się, i nawet dobrze się czuję. Została mi nieczystość w samotności, ale nie wiem jak do tego podejść. Przerwać tak nagle ciężko, robić i być praktykującym tez nie dobrze? Spowiadać się? Jak czesto, aby to miało sens? Po każdym razie, lecieć do spowiedzi, raz w meisiącu raz na rok? Walczyć, czy uznać za normalne? Nie umiem tego pogodzić na chwilę obecną. Wtedy było łatwo-grzeszyłem przestałem chodzić do kościoła, teraz chciałbym miec Boga i żyć zgodnie z sobą.