Postanowiłam założyć to konto, bo nie mam się komu wygadać. Nie liczę na jakieś złote rady, chociaż może jednak ktoś będzie potrafił doradzić.
Żyję od pond dekady w związku, który generalnie uważam za bardzo udany. Kochamy się, mamy o czym ze sobą rozmawiać, lubimy spędzać razem czas. Zwykle jest mi naprawdę dobrze z moim mężem. Jest oczywiście jedno ale, bo inaczej bym tu nie pisała. Tym ale jest foch, który pojawia się raz na kilka miesięcy. Nazywam to fochem, bo to nawet nie jest kłótnia. W ogóle rzadko się kłócimy albo raczej wcale. On po prostu czasem się obraża. Następuje to po jakiejś najzwyczajniejszej wymianie zdań, która nawet koło kłótni nie stała. Często nawet nie zauważę od razu, że jest obrażony. Tak było i w tę sobotę. Akurat musiałam trochę popracować, bo mnie projekt gonił. On stwierdził więc, że jak ja w sobotę pracuję, to on posprząta i ugotuje obiad, a w niedzielę porobimy coś fajnego razem, gdzieś wyjdziemy. Siadłam przy komputerze, żeby popracować, a mąż zaczął ogarniać mieszkanie. Już kiedy jeździł odkurzaczem, wyczułam jakąś taką pochmurną aurę, ale jeszcze nie połączyłam faktów. Po jakimś czasie wszystko podejrzanie ucichło, aż wyjrzałam, żeby zobaczyć, gdzie on jest. Okazało się, że zamknął się w sypialni i otworzył sobie piwo. Zapytałam: „Co robisz”, usłyszałam: „Nic”, i już wiedziałam, że przed najbliższe dwa albo trzy dni ma przesrane. Obiad musiałam ugotować sobie sama, do tego jeszcze skończyć sprzątanie, bo wszystko było wywalone na środek i tak zostawione.
Pewnie powinnam wyjaśnić, czym się taki foch objawia.
- nieodzywaniem się do mnie, a w razie potrzeby odpowiadaniem półsłówkami;
- ostentacyjnym trzaskaniem drzwiami i szafkami;
- ostentacyjnym piciem alkoholu (spędził całą sobotę i niedzielę zamknięty w sypialni, oglądając coś w necie na komórce i pijąc piwo);
- nierobieniem niczego w domu (patrz: wszystko wywleczone na środek i zostawione);
- ignorowaniem tego co ja robię (na przykład jak ja zrobię obiad i ten obiad sobie stoi na kuchence, to on go wtedy nie ruszy, a na przykład zamówi pizzę);
- ignorowaniem psa. Serio. To trochę śmieszno-straszne, ale jak mój mąż jest na mnie obrażony, to nie ma bata, żeby wyprowadził albo nakarmił psa, albo chociaż go pogłaskał, kiedy ten domaga się uwagi.
Przechodziłam różne etapy reagowania na takie sytuacje. Kiedy byłam bardzo młoda, przeżywałam to, płakałam, przepraszałam, a przede wszystkim próbowałam się dowiedzieć, o co poszło. Bo on tego nigdy nie powie, a to wcale nie jest oczywiste. Kiedy analizuję nasze rozmowy poprzedzające focha, to często nie znajduję w nich niczego, co by nie padło w normalnej rozmowie innego dnia, która fochem się nie skończyła. A on sam tego nigdy nie powie, bo na pytanie „Co się stało?” jest tylko jedna odpowiedź: „Nic”. Parę razy udało mi się z niego wyciągnąć jakieś ogólniki typu, że go wkurzam albo że go nie szanuję, ale bez wyjaśnienia, w jaki właściwie sposób. Potem przechodziłam etap buntu. Potrafiłam się wydrzeć, żeby wreszcie skończył te cyrki. Raz nawet wsiadłam do samochodu i pojechałam na kilka dni do rodziców. Teraz jestem na etapie rezygnacji. Po prostu zajmuję się swoimi sprawami. Ale jest mi smutno. I trochę się o niego martwię, zwłaszcza o to picie ze złości.
Całą niedzielę spędziłam w końcu sama i naprawdę chciało mi się płakać. Pewnie padnie pytanie, czy nie mogłam gdzieś iść bez męża, ale ja chciałam z nim. Oboje jesteśmy na takim etapie, że dużo pracujemy, chociaż mąż więcej ode mnie i do tego jeszcze wyjeżdża, spłacamy kredyt. Czekam na ten czas spędzony razem. Poza tym nie tak łatwo się teraz z kimś umówić. Ja mam raczej samotniczy tryb pracy. Mam dobre koleżanki ze studiów, ale one teraz też są na etapie albo intensywnej pracy, albo małych dzieci, więc nie ma szans się z nimi spotkać bez dwutygodniowego uprzedzenia. Poza pracowaniem chadzam sobie na siłownię, z psem na spacer, ewentualnie czytam książki albo oglądam seriale w domu. Kiedy mój mąż strzeli focha, czuję się naprawdę samotna.