Witajcie
Dziś podczas kolejnej potyczki słownej z moją córą usłyszałam, że to ja jestem jej jedynym problemem...moze mieć rację.
Od paru miesięcy nasze stosunki się drastycznie pogorszyły. Od tego czasu, gdy zaczęła wychodzić z kolegami.
Oczywistym jest, że martwiłam się tą sytuacją, bo zaczęła zaniedbywać lekcje, a o obowiązkach wobec swoich zwierzątek( 2 króliczki) i sprzataniu po sobie nie wspomnę.
Nikt nigdy cudów od niej nigdy nie wymagał.(wiem, błąd wychowawczy) Szczerze- rozpieszczona jedynaczka, za którą do niedawna wszyscy wszystko robili. Zaczęłam jednak od niej wymagać minimum obowiązków: sprzątania po sobie kiedy np. coś robi w kuchni itp.
Córka traktuje domowników jak służbę, a teraz doszło jeszcze to-czyli problem, bo mama zabrania łazić z chłopakami i koleżankami kiedy wypadałoby się pouczyc. Co prawda, pyta czy może wyjść, i wraca o której obieca.
Problem również z jedzeniem. W zasadzie wszystko co jest w domu do jedzenia -czyli co nie jest z mc donalda, kfc bądź nie jest kebabem jej NIE SMAKUJE - i nie je .
Na każde zwrócenie uwagi jest obraza majestetu że "się czepiam"
Zabierałam telefon, cofnęłam kieszonkowe,bo skoro chce mieć służbę do sprzątania po sobie to niech płaci za nią. Oczywiście i tak nic to nie daje ...
Mam jej na wszystko pozwalać ? Niech chodzi gdzie chce, z kim chce i do której chce ? Dać spokój jak nie chce się uczyć ? Sprzątać po niej ? (jak wychodzi z łazienki to ręczniki, ciuchy, płatki kosmetyczne ...wszystko się wala wszędzie.
A po jej kuchennych przygodach jest taki syf w kuchni, że strach wejść. Nic nie pomaga krzyk, prośba, zero reakcji . Słyszę jedynie "potem" albo "nie mam czasu" ...
Jeszcze rok temu szczyciła sie tym, że ma najfajniejszą mamę i że koleżanki jej zazdroszczą
Pomóżcie, bo nie mam pomysłu.