Hej!
Nie wiem, co się ze mną dzieje. W skrócie opiszę moje doświadczenia z mężczyznami: pierwszy chłopak był z czasów licealno-studiowych, byliśmy razem 2,5 roku, ale znaliśmy się wcześniej, nie pasowaliśmy do siebie i on to szybciej zauważył. Drugi chłopak był trochę klinem na pierwszego (dopiero teraz mogę to przyznać i mam nadzieję, że on jednak się tak nie czuł) i moje uczucie wygasło dość szybko, a ciągneliśmy to dlatego, że ja nie umiałam zakończyć czegoś, co mi nie służy. Po prostu żaden z nich to nie była jakaś wielka miłość, a przyzwyczajenie, "kochałam" ich jak ludzi, a nie jak mężczyzn. Od drugiego rozstania minęło już trochę czasu i poznałam kilku facetów: jeden z nich zrobił na mnie piorunujące wrażenie - bardzo mi się podobał i pod względem fizycznym, i uwielbiałam z nim rozmawiać, chociaż od razu zastrzegł, że jest po ciężkim, toksycznym związku i niczego na razie nie chce. Ja to miałam na względzie i kiedy powiedział, że może mi zaproponować ff, nie zgodziłam się i liczyłam się z tym, że może przestać się do mnie odzywać. No i po 2-3 miesiącach tak się stało, trudno. Kilka osób było jeszcze bardzo przelotnych, ale w ogóle nie interesował mnie dalszy rozwój znajomości. I teraz zauważyłam jedną rzecz: z każdym z nich (z tych trzech) były związane jakieś dramaty, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało. Pierwszy przekonywał się do mnie rok (bo ponoć nie pasowało mu, że jesteśmmy w jednej klasie), wcześniej się przyjaźniliśmy, drugi też miał do mnie jakiś problem, a ten ostatni z góry nic ode mnie nie chciał. Im większych negatywnych emocji (a może bardziej niepewności?) dostarczała mi dana osoba, tym huśtawka zapewniała też te pozytywne: ciągneło mnie do nich, szybciej biło serce, podobali mi się. Mniejsza, że z czasem to wygasało, ale te "motylki" były, chciałam się z nimi spotykać, poznawać. Ostatnio nadszedł moment totalnego wypalenia: uznałam, że to nie mój czas, zajmę się sobą i chwilowo nie mam ochoty na żadne randkowanie. No i oczywiście pojawił się KTOŚ (wprawdzie to tylko początki, pierwsze wrażenia) jak na złość. Facet jest po prostu jak wyśniony: nie mogliśmy się nagadać, aż się śmialiśmy, ile rzeczy nas łączy, jest bardzo inteligentny, ambitny, a przy tym dobrze wychowany, szarmancki, przystojny, wysoki. No naprawdę sama tego nie ogarniam, co tu się w ogóle dzieje. Jak go pierwszy raz zobaczyłam i wpadliśmy na siebie w drzwiach, to pomyślałam sobie "wow" i podczas spotkania czułam to charakterystyczne ciepełko na twarzy i po powrocie do domu cieszyłam się jak głupi do sera, ale ten zapał mi opadł następnego dnia. Niedługo się mamy znów zobaczyć, ale ja jakoś na to nie wyczekuję, mam wrażenie, że potrzebuję samotności. Mam ochotę sama zakwalifikować się do osób z problemami psychiczymi. Ale to chyba jest to, że on wykazuje duże zainteresowanie moją osobą, podobam mu się, jest jakoś tak za łatwo. [?] No i chciałam być na razie sama.. Nie wiem, co mam robić, przecież Go nie oleję, bo wiem, że za jakiś czas nie mogłabym sobie tego wybaczyć i emocje bywają bardzo zdradliwe. Jak sobie przetłumaczyć, że ciekawe relacje nie muszą być obkupione łzami na początku znajomości?
Hej!
Nie wiem, co się ze mną dzieje. W skrócie opiszę moje doświadczenia z mężczyznami: pierwszy chłopak był z czasów licealno-studiowych, byliśmy razem 2,5 roku, ale znaliśmy się wcześniej, nie pasowaliśmy do siebie i on to szybciej zauważył. Drugi chłopak był trochę klinem na pierwszego (dopiero teraz mogę to przyznać i mam nadzieję, że on jednak się tak nie czuł) i moje uczucie wygasło dość szybko, a ciągneliśmy to dlatego, że ja nie umiałam zakończyć czegoś, co mi nie służy. Po prostu żaden z nich to nie była jakaś wielka miłość, a przyzwyczajenie, "kochałam" ich jak ludzi, a nie jak mężczyzn. Od drugiego rozstania minęło już trochę czasu i poznałam kilku facetów: jeden z nich zrobił na mnie piorunujące wrażenie - bardzo mi się podobał i pod względem fizycznym, i uwielbiałam z nim rozmawiać, chociaż od razu zastrzegł, że jest po ciężkim, toksycznym związku i niczego na razie nie chce. Ja to miałam na względzie i kiedy powiedział, że może mi zaproponować ff, nie zgodziłam się i liczyłam się z tym, że może przestać się do mnie odzywać. No i po 2-3 miesiącach tak się stało, trudno. Kilka osób było jeszcze bardzo przelotnych, ale w ogóle nie interesował mnie dalszy rozwój znajomości. I teraz zauważyłam jedną rzecz: z każdym z nich (z tych trzech) były związane jakieś dramaty, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało. Pierwszy przekonywał się do mnie rok (bo ponoć nie pasowało mu, że jesteśmmy w jednej klasie), wcześniej się przyjaźniliśmy, drugi też miał do mnie jakiś problem, a ten ostatni z góry nic ode mnie nie chciał. Im większych negatywnych emocji (a może bardziej niepewności?) dostarczała mi dana osoba, tym huśtawka zapewniała też te pozytywne: ciągneło mnie do nich, szybciej biło serce, podobali mi się. Mniejsza, że z czasem to wygasało, ale te "motylki" były, chciałam się z nimi spotykać, poznawać. Ostatnio nadszedł moment totalnego wypalenia: uznałam, że to nie mój czas, zajmę się sobą i chwilowo nie mam ochoty na żadne randkowanie. No i oczywiście pojawił się KTOŚ (wprawdzie to tylko początki, pierwsze wrażenia) jak na złość.Facet jest po prostu jak wyśniony: nie mogliśmy się nagadać, aż się śmialiśmy, ile rzeczy nas łączy, jest bardzo inteligentny, ambitny, a przy tym dobrze wychowany, szarmancki, przystojny, wysoki. No naprawdę sama tego nie ogarniam, co tu się w ogóle dzieje. Jak go pierwszy raz zobaczyłam i wpadliśmy na siebie w drzwiach, to pomyślałam sobie "wow" i podczas spotkania czułam to charakterystyczne ciepełko na twarzy i po powrocie do domu cieszyłam się jak głupi do sera, ale ten zapał mi opadł następnego dnia. Niedługo się mamy znów zobaczyć, ale ja jakoś na to nie wyczekuję, mam wrażenie, że potrzebuję samotności. Mam ochotę sama zakwalifikować się do osób z problemami psychiczymi. Ale to chyba jest to, że on wykazuje duże zainteresowanie moją osobą, podobam mu się, jest jakoś tak za łatwo. [?] No i chciałam być na razie sama.. Nie wiem, co mam robić, przecież Go nie oleję, bo wiem, że za jakiś czas nie mogłabym sobie tego wybaczyć i emocje bywają bardzo zdradliwe. Jak sobie przetłumaczyć, że ciekawe relacje nie muszą być obkupione łzami na początku znajomości?
Używaj rozumu zgodnie z jego przeznaczeniem.
Używaj rozumu zgodnie z jego przeznaczeniem.
No wydaje mi się, że ROZUMU akurat używam zgodnie z przeznaczeniem, bo sama wiem, że to co czuję, nie jest normalne, że nic nie będę robić pochopnie, bo na pewno będę tego żałować, ale przecież nie da się zapanować nad emocjami... Tę prawidłowość z tym, że coś zawsze musiało być na początku nie tak, odkryłam dopiero niedawno i nie wiem sama, czy to przypadek czy jakieś skrzywienie psychiczne, ech.
Też tak mam, rozumiem Cię aż za dobrze. Myślałem że już się z tego wyleczyłem, ale chyba nie do końca. Zawsze pociąga mnie to co niedostępne - jeżeli mam jednocześnie do wyboru dziewczynę, która otwarcie na mnie leci i chce przychylić nieba oraz drugą - niedostępną i momentami olewającą - to zawsze bardziej fascynuje mnie ta druga. I jest tak od wielu, wielu lat. Może to jakiś strach przed bliskością? Albo niskie poczucie własnej wartości? Może podświadomie ci początkowo fascynujący wydają Ci się z ligi wyższej niż Twoja, dlatego są tacy pociągający?
Jeśli nie Ty, to kto może odpowiedzieć na zadane pytania? Skoro zauważyłaś taką zależność a samodzielnie nie możesz znaleźć jej przyczyn, to wspomóż się psychoterapią.
Może podświadomie ci początkowo fascynujący wydają Ci się z ligi wyższej niż Twoja, dlatego są tacy pociągający?
Właśnie w ogóle jest wręcz przeciwnie (co jest jeszcze bardziej chore!). Żeby nie było, że mam niewiadomo jakie mniemanie o sobie - będąc w tych dwóch związkach ciągle dostawałam pytania "co taka dziewczyna jak Ty w nim widzi?". Już pomijając względy atrakcyjności (dbam o siebie i to, że sporo osób mówi, że jestem bardzo ładna) z nimi z różnych powodów było coś, co odpychało innych. A co jeszcze ciekawe - to, co mnie na początku przyciąga z czasem do mnie wraca i mam z tym problem. Rozumiecie? Ktoś ma wobec mnie wątpliwości, a ja się coraz bardziej nakręcam, wychodzi z tego jakaś głębsza relacja i później wraca do mnie to, że miał co do mnie jakieś ale, że z jakiegoś powodu nie podzielał mojego entuzjazmu i może jestem jakąś opcją zapasową. Jak tutaj o tym piszę, to coraz bardziej sobie uświadamiam, że naprawdę jestem stuknięta.
Mam jednak wrażenie, że po prostu jakoś we mnie siedzi, że tak musi się zaczynać relacja, bo jeszcze nikt mi nie pokazał, że wcale nie musi. I za dużo się naczytałam chyba o tym, że po pierwszym spotkaniu muszą być ahy, ohy, bo jak nie, to nic z tego. Przestraszyłam się tego, bo to coś nowego, coś mi nieznanego i chyba nie mogę się w tym odnaleźć.
(...) Ktoś ma wobec mnie wątpliwości, a ja się coraz bardziej nakręcam (...)
Dlaczego zależy Ci, by udowodnić, że te wątpliwości są bezpodstawne?
8 2017-09-17 13:18:48 Ostatnio edytowany przez Myszeczka23 (2017-09-17 13:21:43)
Ja Cię doskonale rozumiem. Też ostatnio zauważyłam, że łatwo można mnie nakręcić takim robieniem do mnie dystansu. Wiem, że w jakimś stopniu to na mnie działa i wiem, że to jest złe. na szczęście ja już odzyskałam spokój w tym temacie, bo poradziłam sobie z jednym takim, który brał mnie na dystans, aż pewnego dnia całkowicie ze mnie zrezygnował. W jaki sposób sobie poradziłam? Zdałam sobie sprawę, że nie chcę jego tłumaczeń, bo one nic nie zmienią. I jak przestałam czekać na rozmowę z nim, to przestałam czekać na wszystko. Teraz zaś mam taką znajomość, gdzie facet jest intrygujący, ale w ten pozytywny sposób. Ma taką jakąś podobną wrażliwość do mojej, lubię go bardzo i nie wiem nawet czemu aż tak bardzo go lubię. Co jest najpiękniejsze, to to, że żadne z nas nie musi robić jakiegoś sztucznego dystansu, aby siebie zainteresować. Jest po prostu bezpiecznie? Chyba to jest dobre słowo. Nie umiem tego nazwać, ale jest to bardzo ciekawa relacja, która jest taka sama w sobie, bez starania się o to.
Jeśli Ty tego nie czujesz z obecnym facetem, to możliwe, że to nie jest to. Ale spotkaj się z nim. Może sama blokujesz te pozytywne odczucia, nakręcając się tym co zdarzyło Ci się do tej pory? Radzę Ci przede wszystkim najpierw uporządkować sobie myśli co do tamtych. To da się zrobić, mi się udało, Tobie też się uda.
Dlaczego zależy Ci, by udowodnić, że te wątpliwości są bezpodstawne?
Bo uważam, że jestem wartościową osobą i zmieniliby zdanie, gdyby mnie poznali? Nie wiem, w takim razie zbyt mocno przywiązuję uwagę do opinii innych.
Ma taką jakąś podobną wrażliwość do mojej, lubię go bardzo i nie wiem nawet czemu aż tak bardzo go lubię. Co jest najpiękniejsze, to to, że żadne z nas nie musi robić jakiegoś sztucznego dystansu, aby siebie zainteresować. Jest po prostu bezpiecznie? Chyba to jest dobre słowo. Nie umiem tego nazwać, ale jest to bardzo ciekawa relacja, która jest taka sama w sobie, bez starania się o to. Jeśli Ty tego nie czujesz z obecnym facetem, to możliwe, że to nie jest to
Właśnie widzieliśmy się ostatnio i ja bardzo lubię z nim rozmawiać, lubię z nim spędzać czas, nie wpakowuję Go od razu do friendzone'a, ale nie czuję nie wiadomo jakich emocji, które często towarzyszą początkom relacji z kimś, do kogo nas ciągnie: mięknących kolan, szybko bijącego serca, ścisku w żołądku. Wiem, że to tylko fizjologia i jest to bardzo ulotne, a potem dopiero zauważamy, jaki ktoś jest naprawdę, ale zastanawiam się, czy ten dreszczyk emocji może przyjść z czasem.
Pewnie, że może!
Daj wam jeszcze szansę i nie nastawiaj się od razu tak negatywnie. Nie znasz go, nie wiesz czym Cię może jeszcze zaskoczyć. Spróbować zawsze warto.
Pewnie, że może!
Daj wam jeszcze szansę i nie nastawiaj się od razu tak negatywnie. Nie znasz go, nie wiesz czym Cię może jeszcze zaskoczyć. Spróbować zawsze warto.
Ja chyba właśnie niepotrzebnie wywieram na sobie jakieś ciśnienie, żeby od razu nie wiadomo, co czuć albo właśnie nie czuć. Wiem, że warto, bo facet jest naprawdę super i po prostu nie stosuje żadnych gierek, bo jest też ode mnie niecałe 10 lat starszy, a ja pewnie się obudzę, jak mu się odechce, a tego nie chce. Ciekawi mnie jako człowiek, więc na tym się skupię, a co będzie, to będzie
No i git. Też kiedyś miałam ciśnienie na to, aby czuć od razu to coś, lecz jeden użytkownik z tego forum uświadomił mi, że to głupie. Stwierdziłam: ok, spróbuję dać facetowi szansę, mimo że niczego szałowego nie poczułam na pierwszym spotkaniu. Wyjaśniłam mu, że nie chcę kończyć tej relacji, ale też nie obiecuje, że coś fenomenalnego z tego będzie i że nie lubię facetów, którzy są przesadnie na mnie nakręceni. On mi zaś powiedział, że mu się bardzo spodobałam, ale że nie będzie w żaden sposób naciskał. A ja z każdym nowym spotkaniem czułam więcej. Nie wiem jak on to robił, ale sprawiał, że wątpliwości mi znikały. Był to jeden z najlepszych moich związków. Nie wyszło nam, ale po prostu proza życia.
Lecz nauczyło mnie to, że naprawdę różnie może być i nie ma co się nastawiać ani w jedną, ani w drugą stronę. Tylko bądź z nim szczera.