Paradoks samotnej towarzyskiej - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » Paradoks samotnej towarzyskiej

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 10 ]

1

Temat: Paradoks samotnej towarzyskiej

Witajcie, jestem nowa na forum. I nie bedzie krotko, ale prosze o cierpliwosc...

Problem jest dziwny, na ogół ludzie samotni są zamknięci w sobie i nietowarzyscy,jestem zupełną przeciwnością. Lubię ludzi, nawiązuję szybko relacje, czuję się w nich swobodnie, żartuję, śmieję się, czuję, że ludzie mnie lubią. W pracy mam na co dzień kontakt z mnóstwem osób, które zwierzają mi się często głębiej niż swoim przyjaciółkom (same o tym mowią). Mam też faceta, nie jestem zahukaną cichą myszką, zawsze byłam duszą towarzystwa i często bywałam wśrod ludzi, wydawałoby się, że w czym problem? Mam sporo znajomych, ale te znajomości są zwyczajnie plytkie. Dzwonimy do siebie, piszemy, ale chyba nikt na dłuższą metę nie potrzebuje ze mną glebszej relacji. Mam nawet paczkę ze szkoly sredniej, ale to sa spotkania raz na pol roku i na zmiane z kumplem inicjuje, juz mam dosc, gdy my nie wychodzimy z pomyslem, paczka nie istnieje. Za czasow LO koncertowalismy razem, wychodzilismy, bylo cudownie. Teraz tego nie ma.

Rozumiem, ze kontakty i okolicznosci sie zmieniaja, ale jesli ludzie fajnie spedzali ze soba czas to czemu rezygnuja z tego, bo pojawili sie nowi? Uwazam, ze wszystko da sie pogodzic. Nie mam bliskiej przyjaciolki, mialam kiedys kilka, zawiodlam sie na kazdej, kazda z czasem postepowala tak, ze bolalo mnie jej zachowanie i olewala mnie narzecz nowych. Nie jestem jakas krolewna, ktora mysli, ze jest idealna i nie wie skad sie bierze taka postawa ludzi, ale nie uwazam, by bylo ze mna cos na tyle nie tak. Dlaczego tylu ludzi mowi, ze uwielbia moje teksty, zarty, ze dobrze sie czuje w moim towarzystwie, a nie zaproponuje spotkania, zaciesnienia relacji? Rozmawiam z nimi przy okazji sp;otkan sluzbowych, przypadkowo, przez komunikatory, nikomu nie jestem potrzebna w realnej odziennosci, do zwyklego wyjscia na zakupy, wyjechania na babski weekend, posiedzenia przy kawie. Nie pamietam, kiedy dostalam taka propozycje. Sama czasem cos sugeruje, mowie, ze fajnieby bylo, proponuje, ktos odpowiada, ze no tak, koniecznie, ze odezwie sie jak bedzie mial wiecej czasu...i co? i jajco, nie ma tematu a ja nie chce sie narzucac i powtarzac. Jak juz widzimy sie z tymi znajomymi z LO to jest swietnie, mamy  o czym gadac bez chwili ciszy, mnostwo wspomnien, anegdotek itp, ale kazde z nich ma swoich bliskich przyjaciol i nikt nawet nie pomysli, zeby wybrac sie ze mna tak po prostu, na spacer, na kawe. No ok, ten kolega i czasem 1 kolezanka.

Z tymze kolega za chwile zmienia miejsce zamieszkania a kolezanka pamieta o mnie raz na wieki. Jest mi cholernie przykro, gdy znajomi mowia o swoich przyjaciolach, gdy widze na portalach spolecznosciowych zdjecia i relacje z niespodzianek urodzinowych, jak kumple robia kumplom kolaze ze wspolnymi zdjeciami, jakiesosobiste prezenty lub po prostu imprezy niespodzianki, a ja? Pfff, zyczenia na fb to szczyt moich osiagniec na tym polu. Jestem jakas przezroczysta chyba. Nie uwazam sie zni za lepsza ani za gorsza, tylko po prostu nie rozumiem swojego polozenia. Ostatnia sytuacja rozbila mnie juz do cna. Na studiach mialam dobra kolezanke (w sumie kilka, ale z nia byam najblizej, druga pojechala po bandzie i wywinnela mi takie swinnstwo jakiego nie robi sie najgorszemu wrogowi). Umawialysmy sie z ta znajoma od kwietnia na ploty, ciagle gadala, ze sie musimy zobaczyc, ale teraz praca, potem przeprowadzka, potem musza sie umeblowac blabla zawsze cos. Serce mi podskoczylo do gardla gdy na fb zobaczylam fotke jej z kilkoma innymi osobami z roku (skonczylysmy studia rok temu). Ktos w ogole o mnie pomyslal? Nie. Nawet ona, ta najblizsza. Owszem, jestem bardzo zapracowana, mam swoja firme, ktorej poswiecam kupe czasu, ale do licha, potrafie znalezc wieczor na spotkanie, nawet zlamanego smsa nie napisala z pytaniem, czy mialabym ochote. Moj problem o tyle jest bolesny, ze otacza mnie wielu ludzi, ale z nikim nie mam i nie moge nawiazac na tyle głębokiej relaccji, by czuc sie wazna, by pamietal, by sam wyszedl z propozycja glupiego wyjscia, nie na piwo raz na pol roku tylko zeby potrzebowal mnie w swojej codziennosci na glupoty typu wspolne gotowanie, zakupy... dobrze czuje sie w towarzystwie, nie jestem jakims 5 kolem u wozu, ale nikt jakby nawet nie bieze pod uwage tego, ze moglabym byc kims wiecej niz smieszna epizodyczna znajoma. Mam mojego ukochanego i czas z nimspedzany jest dla mnie najwazniejszy, jestesmy juz dlugo razem i planujemy slub, alejego  sytuacja zmusila go do wyjazdu za granice na jakis czas, i dopiero teraz moja samotnosc pomimo ludzi uderzyla mnie ze zwiekszona mocą... jak on wyjedzie to chyba czeka mnie koniec zycia. bedziemy sie widziec na kilka dni w miesiacu a czasem moze raz na 2 miechy, pozostanie mi praca, dom i rozmowy na skypie z nim plus moje zenujace plytkie znajomoci.

Szczerze to mysle, ze gdy przyjdzie nam organnizowac wesele to nawet nie doczekam sie wieczoru panieńskiego, bo niby kto mialby mi go wyprawic? Kazda pseudo kolezanka pomysli, ze na pewno mam kogos blizszego kto sie tym zajmie, jestem tego pewna na 100%. Nikt od lat nie zaproponowal nam wspolnych wakacji, ludzie jezdza razem, grilluja, spotykaja sie na kregle, na piwo, na rowery, ja to wszystko mam dopiero jak sama sie napoce i zorganizuje, mam tego dosc, nikt o mnie sam z siebie nie mysli i nie uwzglednia mnie w swoich planach na wspolny czas. Boje sie ze jak on wyjedzie, popadne w alkoholizm albo sama nie wiem co jeszcze, juz teraz popijam czasem. oczywiscie sama. Pochodze z rodziny, w ktorej sa chore relacje, jedni nie odzywaja sie z drugimi, mamy luzne kontakty i to nie jest moja wina, bo zapraszalam do nas wiele razyciotke z ktora lubie rozmawiac, nigdy nie ma czasu i zawsze jest zmeczona, jezdzimy do nich 2x w roku na swieta i koniec. gdy mialam problem powazny z mama i zwrocilam sie o pomoc, nawet wtedy nie przyjechala. sama nawet nie zadzwoni spytac, jak sie czuje, jak sytuacja, a ja nie chce czuc sie wiecznie odtrącana i zabiegac. To samo z chrzestna, zawsze obrazona,zawsze pretensje, ze nie dzwonie, a sama nie zadzwoni nigdy. Nie raz pytalam kiedy moge wpasc, czy sie przejedziemy na zakupy, to byla zajeta synem, ogrodkiem, albo bolala nad swoja sytuacja w pracy, a potem jeszcze ja wychodze na zla, bo nie nalegam. Jestem typem osoby cieplej, ale dumnej, chyba nic w tym nienormalnego, ze po 1 czy 2 probach odpuszczam. Gdyby ktos chcial, w koncu by wyszedl z inicjatywa, a jak ja nie wyjde to mam ciszę.

Moja rodzina jest porozbijana w pizdu, nie mam rodzenstwa, matka usunela ciaze jak mialam 5 lat. Kiedys sie z tego cieszylam, teraz po latach ryczę, bo zabrala mi kogos, kto byc moze w tej chwili sprawilby, ze czulabym sie inaczej i miala te swoja przyjaciolke na dobre i nazle. Mam fajna kuzynke, ale ona ma meza i swoje zycie, przyjaciol, rodzenstwo, do mnie wpada tylko w sprawie sluzbowej i wtedy przy okazji pogadamy, ale nikt wlasnie nie traktuje mnie po ludzku,tak zeby nie widywac sie tylko pod pretekstem i przy okazji... Nie wiem czy rozumiecie, nieskladnie pisze, mam naokolo ludzi, ale czuje sie sama. Nie wiem,co moge robic nie tak, ze wychodzi jak wychodzi. Czy to tylko moja wina, czy moja i niewlasciwych osob wokolo? Jestem z charakteru niezalezna osoba, ludzie swoja indywidualnosc, ale potrzebuje tez ludzi, jak kazdy chyba. Skoro ludzie lubia moje towarzystwo i otwarcie o tym mowia i czuję to, to dlaczego nie potrzebują mnie czesciej niz raz na pol roku albo na krotka gadke przez fb? Ostatnio miewam okropne sny, ze jestem sama zamknieta w jakims pokoju a dookola niego slysze zabawe dawnych znajomych, to jest przerazajace, od rana dzisiaj rycze, jak moj facet wyjedzie, bede spedzac samotne weekendy z psem na spacerze i piwem w ręku chyba, nie chce robic z siebie debila wiecznie i prosic znajomych o pamięć... boli mnie serce i dusza, gdybym jeszcze byla jakas autystyczna albo zamkniketa w sobie to latwiej byloby mi to pojac... ciekawe czy ktos z Was dotrwal do konca tej zenujacej historii... mieliscie podobnie? Co z tym zrobic? JAk sprawic by ludzie sami chcieli sie spotykac? Wydaje mi sie, ze zrobilam wszystko co zrobic wypada i moze jednak nie jestem do konca atrakcyjna towarzysko nadluzsza mete i pora to do siebie dopuscic...

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej

Może problem tkwi właśnie w tej ilości relacji - rozmieniasz się na drobne za bardzo, zamiast skupić się na mniejszej ilości ludzi, ale z nimi zacieśniać więzy.

3

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej
Chomikowa napisał/a:

Może problem tkwi właśnie w tej ilości relacji - rozmieniasz się na drobne za bardzo, zamiast skupić się na mniejszej ilości ludzi, ale z nimi zacieśniać więzy.

Nie wiem czy to ma znaczenie. Ja nie biegam za nikim, ale z kim bym nie zeszla na temat spotkania to konczy sie tak samo. Albo nie ma czasu albo chętnie i super, ale rewanżu brak. Dlaczego do licha musze byc inicjatorem? Meczy mnie ta rola, bo.przez to nie.czuje.sie dla nikogo.ważna. Dla eksperentu.przestałam sie do kogokolwiek odzywac, efekt byl taki, ze przez pol roku widywalam tylko ukochanego i ludzi w.pracy.  to nie jest fajne. Nie chce znajosci o.które musze sama zabiegać by trwaly...

4

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej
Chomikowa napisał/a:

Może problem tkwi właśnie w tej ilości relacji - rozmieniasz się na drobne za bardzo, zamiast skupić się na mniejszej ilości ludzi, ale z nimi zacieśniać więzy.

Nie wiem czy to ma znaczenie. Ja nie biegam za nikim, ale z kim bym nie zeszla na temat spotkania to konczy sie tak samo. Albo nie ma czasu albo chętnie i super, ale rewanżu brak. Dlaczego do licha musze byc inicjatorem? Meczy mnie ta rola, bo.przez to nie.czuje.sie dla nikogo.ważna. Dla eksperentu.przestałam sie do kogokolwiek odzywac, efekt byl taki, ze przez pol roku widywalam tylko ukochanego i ludzi w.pracy.  to nie jest fajne. Nie chce znajosci o.które musze sama zabiegać by trwaly...

5

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej

Rozumiem doskonale Twoje zniechęcenie i frustrację. Działo się u mnie bardzo podobnie, niby dużo ludzi, a kontakty jakieś takie powierzchowne, płytkie. Ja sobie odpuściłam inicjowanie spotkań, organizowanie imprez, wyjazdów, kiedy inni mieli to w nosie. Długo to trwało zanim dałam sobie spokój, ale na siłę niczego nie da się zbudować.  Mam kilka prawdziwie mi bliskich, sprawdzonych ludzi i skupiam się na nich. Nawet nie szukam nowych znajomości, jeśli pojawią się to ok, jestem otwarta, ale bez tej poprzedniej spiny.

Pomyślałam też sobie, że w obecnych relacjach odtwarzasz dokładnie to co masz w rodzinie- relacje płytkie, brak zaangażowania i poczucia, że jesteś dla kogoś ważna. I tu może być początek i przyczyna tego stanu rzeczy.

6

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej

Witam w klubie paradoksalnie samotnych smile Z tym,że ja się przeprowadziłam do faceta..więc było jeszcze ciężej ..w swoim środowisku kazdy ma już jakieś towarzystwo..mimo starań też najpierw było wielkie boom 'o tak ,tak koniecznie musimy sięspotkać/musisz dać mi swój nr' bla bla bla i wszystko kończyło się głownie na gadaniu lub kilku spotkaniach raz jna jakis czas.Strasznie mi ciężko,bo prócz mojego faceta,który i tak większość czasu spędza w pracy to nie mam tu nnikogo..ciężko jest się zaklimatyzować i odnaleźć..z kimś z kim można oderwać się od reczywistości i tej cholernej samotności byłoby dużo prościej..:(

Nie dam ci recepty na bliskich znajomych mogę jedynie napisać,że cię doskonale rozumiem..

7 Ostatnio edytowany przez oktawianna78 (2017-07-12 14:46:56)

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej
Kaja74 napisał/a:

Rozumiem doskonale Twoje zniechęcenie i frustrację. Działo się u mnie bardzo podobnie, niby dużo ludzi, a kontakty jakieś takie powierzchowne, płytkie. Ja sobie odpuściłam inicjowanie spotkań, organizowanie imprez, wyjazdów, kiedy inni mieli to w nosie. Długo to trwało zanim dałam sobie spokój, ale na siłę niczego nie da się zbudować.  Mam kilka prawdziwie mi bliskich, sprawdzonych ludzi i skupiam się na nich. Nawet nie szukam nowych znajomości, jeśli pojawią się to ok, jestem otwarta, ale bez tej poprzedniej spiny.

Pomyślałam też sobie, że w obecnych relacjach odtwarzasz dokładnie to co masz w rodzinie- relacje płytkie, brak zaangażowania i poczucia, że jesteś dla kogoś ważna. I tu może być początek i przyczyna tego stanu rzeczy.

Wiesz, myślę że chyba każda z osób na forum szuka tego, co masz ty. Chociaż jednej bliskiej, sprawdzonej osoby, Ty, jak piszesz, masz takich kilka. Nie dziwię się więc, że podchodzisz do tego wszystkiego na luzie. Bo po co w ogole bylo szukać w  takiej sytuacji jeszcze kogoś innego?  Walczyć o przyjaźń, skoro ma się już kilku dobrych, wartościowych przyjaciół? Szczerze Ci tego zazdroszczę.

Chyba nie o to chodzilo autorce i innym piszącym w tym wątku. Tu opisywana jest sytuacja, kiedy takich bliskich osób nie ma wcale.
Autorko, doskonale Cię rozumiem. Przyczyna Twoich kłopotow może być naprawdę prozaiczna - ludziom  nie chce się inwestować czasu i wysilku w relacje z innymi.

8

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej
oktawianna78 napisał/a:
Kaja74 napisał/a:

Rozumiem doskonale Twoje zniechęcenie i frustrację. Działo się u mnie bardzo podobnie, niby dużo ludzi, a kontakty jakieś takie powierzchowne, płytkie. Ja sobie odpuściłam inicjowanie spotkań, organizowanie imprez, wyjazdów, kiedy inni mieli to w nosie. Długo to trwało zanim dałam sobie spokój, ale na siłę niczego nie da się zbudować.  Mam kilka prawdziwie mi bliskich, sprawdzonych ludzi i skupiam się na nich. Nawet nie szukam nowych znajomości, jeśli pojawią się to ok, jestem otwarta, ale bez tej poprzedniej spiny.

Pomyślałam też sobie, że w obecnych relacjach odtwarzasz dokładnie to co masz w rodzinie- relacje płytkie, brak zaangażowania i poczucia, że jesteś dla kogoś ważna. I tu może być początek i przyczyna tego stanu rzeczy.

Wiesz, myślę że chyba każda z osób na forum szuka tego, co masz ty. Chociaż jednej bliskiej, sprawdzonej osoby, Ty, jak piszesz, masz takich kilka. Nie dziwię się więc, że podchodzisz do tego wszystkiego na luzie. Bo po co w ogole bylo szukać w  takiej sytuacji jeszcze kogoś innego?  Walczyć o przyjaźń, skoro ma się już kilku dobrych, wartościowych przyjaciół? Szczerze Ci tego zazdroszczę.

Chyba nie o to chodzilo autorce i innym piszącym w tym wątku. Tu opisywana jest sytuacja, kiedy takich bliskich osób nie ma wcale.
Autorko, doskonale Cię rozumiem. Przyczyna Twoich kłopotow może być naprawdę prozaiczna - ludziom  nie chce się inwestować czasu i wysilku w relacje z innymi.

Połowicznie zgodzę się z twierdzeniem,  że przyczyna jest jedna i tak banalna. Bo jak wytłumaczyć fakt, że tak sama autorka pisze- obserwuje, że ludzie wokół jednak mają znajomych, bawią się, podróżują, nawiązują relacje. Tylko ona jakoś kuleje w tym obszarze. Upierałabym się, że jednak to w nas jest przyczyna, że inny do nas nie lgną..
Ja po latach desperackich poszukiwań wielkich przyjaźni, małych przyjaźni, w końcu zwykłych znajomości pogodziłam się z faktem, że jestem jaka jestem, ludzi wokół mnie pewnie więcej już nie będzie  i nic na siłę robić nie będę. Moi bliscy nie mieszkają w tym samym mieście, więc wolne dni spędzam zazwyczaj sama. Ale nie robię już z tego tragedii.

9

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej

Zgadzam się i z tym, że to ludziom nie chce się dbać o relacje i z tym, że to w nas jest problem. Na pewno wiele czynników się na to składa. Analizowałam swoją sytuacje te kilka dni i powiem Wam, że na miejscu innych też nie chciałabym przebywać ze sobą za często tongue
Jestem osobą, która wywołuje skrajne emocje, potrafię tak zaszaleć, że uderza adrenalina, ludzie z jednej strony bardzo lubią moje towarzystwo, z drugiej chyba jestem za mocną osobowością na te bliższe kontakty i w tym tkwi sedno. Jestem dominująca i średnio lubię kompromisy, przy tym chyba często marudzę (tak twierdzi ukochany xD). No i w bliskich relacjach mam duże oczekiwania, sama przypomniałam sobie, ze dokonalam tego wyboru podswiadomie). Postanowilam, ze nie będę już zabiegac, naginać się, bo nie jestem szczęśliwa. Czy teraz jestem? Też nie, ale jestem sobą. I chyba wolę tę samotność jednak niż udawanie. Odswiezylam ostatnio pewne znajomości i okazało się, że ja też zostawiłam niejednokrotnie coś bez echa, w tym smutku i rozpaczy zupełnie o tym zapomnialam. Ale głębokich relacji tworzyć nie będę, bo zdalam sobie sprawę, ze właśnie przed tym ucieklam. Musi zostac jak jest, łatwiej mi,gdy te oczekiwania sa mniejsze a muszę jedynie popracować nad zdrowymi relacjami od czasu do czasu, przecież nawet nie mialabym sily co weekend gdzies biegać, tyle mam pracy i to ona jest dla mnie najważniejsza. Trochę się poskladalam przez te kilka dni i dotarło do mnie, co sie przecież dzieje, gdy jestem za blisko... Zawłaszczam człowieka w swoich planach i tyle. Nie chce tego a nie umiem być inna. Musi zostać jak jest z niewielkimi zmianami, dziękuję Wam za zainteresowanie tematem smile

10

Odp: Paradoks samotnej towarzyskiej

Brawo za odwagę przyznania się do swoich cech, które nie muszą podobać się innym.
Przypomniało mi się powiedzenie, że przyjaciele są z nami MIMO naszych wad, więc nic straconego smile

Posty [ 10 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » Paradoks samotnej towarzyskiej

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024