Witajcie, jestem nowa na forum. I nie bedzie krotko, ale prosze o cierpliwosc...
Problem jest dziwny, na ogół ludzie samotni są zamknięci w sobie i nietowarzyscy,jestem zupełną przeciwnością. Lubię ludzi, nawiązuję szybko relacje, czuję się w nich swobodnie, żartuję, śmieję się, czuję, że ludzie mnie lubią. W pracy mam na co dzień kontakt z mnóstwem osób, które zwierzają mi się często głębiej niż swoim przyjaciółkom (same o tym mowią). Mam też faceta, nie jestem zahukaną cichą myszką, zawsze byłam duszą towarzystwa i często bywałam wśrod ludzi, wydawałoby się, że w czym problem? Mam sporo znajomych, ale te znajomości są zwyczajnie plytkie. Dzwonimy do siebie, piszemy, ale chyba nikt na dłuższą metę nie potrzebuje ze mną glebszej relacji. Mam nawet paczkę ze szkoly sredniej, ale to sa spotkania raz na pol roku i na zmiane z kumplem inicjuje, juz mam dosc, gdy my nie wychodzimy z pomyslem, paczka nie istnieje. Za czasow LO koncertowalismy razem, wychodzilismy, bylo cudownie. Teraz tego nie ma.
Rozumiem, ze kontakty i okolicznosci sie zmieniaja, ale jesli ludzie fajnie spedzali ze soba czas to czemu rezygnuja z tego, bo pojawili sie nowi? Uwazam, ze wszystko da sie pogodzic. Nie mam bliskiej przyjaciolki, mialam kiedys kilka, zawiodlam sie na kazdej, kazda z czasem postepowala tak, ze bolalo mnie jej zachowanie i olewala mnie narzecz nowych. Nie jestem jakas krolewna, ktora mysli, ze jest idealna i nie wie skad sie bierze taka postawa ludzi, ale nie uwazam, by bylo ze mna cos na tyle nie tak. Dlaczego tylu ludzi mowi, ze uwielbia moje teksty, zarty, ze dobrze sie czuje w moim towarzystwie, a nie zaproponuje spotkania, zaciesnienia relacji? Rozmawiam z nimi przy okazji sp;otkan sluzbowych, przypadkowo, przez komunikatory, nikomu nie jestem potrzebna w realnej odziennosci, do zwyklego wyjscia na zakupy, wyjechania na babski weekend, posiedzenia przy kawie. Nie pamietam, kiedy dostalam taka propozycje. Sama czasem cos sugeruje, mowie, ze fajnieby bylo, proponuje, ktos odpowiada, ze no tak, koniecznie, ze odezwie sie jak bedzie mial wiecej czasu...i co? i jajco, nie ma tematu a ja nie chce sie narzucac i powtarzac. Jak juz widzimy sie z tymi znajomymi z LO to jest swietnie, mamy o czym gadac bez chwili ciszy, mnostwo wspomnien, anegdotek itp, ale kazde z nich ma swoich bliskich przyjaciol i nikt nawet nie pomysli, zeby wybrac sie ze mna tak po prostu, na spacer, na kawe. No ok, ten kolega i czasem 1 kolezanka.
Z tymze kolega za chwile zmienia miejsce zamieszkania a kolezanka pamieta o mnie raz na wieki. Jest mi cholernie przykro, gdy znajomi mowia o swoich przyjaciolach, gdy widze na portalach spolecznosciowych zdjecia i relacje z niespodzianek urodzinowych, jak kumple robia kumplom kolaze ze wspolnymi zdjeciami, jakiesosobiste prezenty lub po prostu imprezy niespodzianki, a ja? Pfff, zyczenia na fb to szczyt moich osiagniec na tym polu. Jestem jakas przezroczysta chyba. Nie uwazam sie zni za lepsza ani za gorsza, tylko po prostu nie rozumiem swojego polozenia. Ostatnia sytuacja rozbila mnie juz do cna. Na studiach mialam dobra kolezanke (w sumie kilka, ale z nia byam najblizej, druga pojechala po bandzie i wywinnela mi takie swinnstwo jakiego nie robi sie najgorszemu wrogowi). Umawialysmy sie z ta znajoma od kwietnia na ploty, ciagle gadala, ze sie musimy zobaczyc, ale teraz praca, potem przeprowadzka, potem musza sie umeblowac blabla zawsze cos. Serce mi podskoczylo do gardla gdy na fb zobaczylam fotke jej z kilkoma innymi osobami z roku (skonczylysmy studia rok temu). Ktos w ogole o mnie pomyslal? Nie. Nawet ona, ta najblizsza. Owszem, jestem bardzo zapracowana, mam swoja firme, ktorej poswiecam kupe czasu, ale do licha, potrafie znalezc wieczor na spotkanie, nawet zlamanego smsa nie napisala z pytaniem, czy mialabym ochote. Moj problem o tyle jest bolesny, ze otacza mnie wielu ludzi, ale z nikim nie mam i nie moge nawiazac na tyle głębokiej relaccji, by czuc sie wazna, by pamietal, by sam wyszedl z propozycja glupiego wyjscia, nie na piwo raz na pol roku tylko zeby potrzebowal mnie w swojej codziennosci na glupoty typu wspolne gotowanie, zakupy... dobrze czuje sie w towarzystwie, nie jestem jakims 5 kolem u wozu, ale nikt jakby nawet nie bieze pod uwage tego, ze moglabym byc kims wiecej niz smieszna epizodyczna znajoma. Mam mojego ukochanego i czas z nimspedzany jest dla mnie najwazniejszy, jestesmy juz dlugo razem i planujemy slub, alejego sytuacja zmusila go do wyjazdu za granice na jakis czas, i dopiero teraz moja samotnosc pomimo ludzi uderzyla mnie ze zwiekszona mocą... jak on wyjedzie to chyba czeka mnie koniec zycia. bedziemy sie widziec na kilka dni w miesiacu a czasem moze raz na 2 miechy, pozostanie mi praca, dom i rozmowy na skypie z nim plus moje zenujace plytkie znajomoci.
Szczerze to mysle, ze gdy przyjdzie nam organnizowac wesele to nawet nie doczekam sie wieczoru panieńskiego, bo niby kto mialby mi go wyprawic? Kazda pseudo kolezanka pomysli, ze na pewno mam kogos blizszego kto sie tym zajmie, jestem tego pewna na 100%. Nikt od lat nie zaproponowal nam wspolnych wakacji, ludzie jezdza razem, grilluja, spotykaja sie na kregle, na piwo, na rowery, ja to wszystko mam dopiero jak sama sie napoce i zorganizuje, mam tego dosc, nikt o mnie sam z siebie nie mysli i nie uwzglednia mnie w swoich planach na wspolny czas. Boje sie ze jak on wyjedzie, popadne w alkoholizm albo sama nie wiem co jeszcze, juz teraz popijam czasem. oczywiscie sama. Pochodze z rodziny, w ktorej sa chore relacje, jedni nie odzywaja sie z drugimi, mamy luzne kontakty i to nie jest moja wina, bo zapraszalam do nas wiele razyciotke z ktora lubie rozmawiac, nigdy nie ma czasu i zawsze jest zmeczona, jezdzimy do nich 2x w roku na swieta i koniec. gdy mialam problem powazny z mama i zwrocilam sie o pomoc, nawet wtedy nie przyjechala. sama nawet nie zadzwoni spytac, jak sie czuje, jak sytuacja, a ja nie chce czuc sie wiecznie odtrącana i zabiegac. To samo z chrzestna, zawsze obrazona,zawsze pretensje, ze nie dzwonie, a sama nie zadzwoni nigdy. Nie raz pytalam kiedy moge wpasc, czy sie przejedziemy na zakupy, to byla zajeta synem, ogrodkiem, albo bolala nad swoja sytuacja w pracy, a potem jeszcze ja wychodze na zla, bo nie nalegam. Jestem typem osoby cieplej, ale dumnej, chyba nic w tym nienormalnego, ze po 1 czy 2 probach odpuszczam. Gdyby ktos chcial, w koncu by wyszedl z inicjatywa, a jak ja nie wyjde to mam ciszę.
Moja rodzina jest porozbijana w pizdu, nie mam rodzenstwa, matka usunela ciaze jak mialam 5 lat. Kiedys sie z tego cieszylam, teraz po latach ryczę, bo zabrala mi kogos, kto byc moze w tej chwili sprawilby, ze czulabym sie inaczej i miala te swoja przyjaciolke na dobre i nazle. Mam fajna kuzynke, ale ona ma meza i swoje zycie, przyjaciol, rodzenstwo, do mnie wpada tylko w sprawie sluzbowej i wtedy przy okazji pogadamy, ale nikt wlasnie nie traktuje mnie po ludzku,tak zeby nie widywac sie tylko pod pretekstem i przy okazji... Nie wiem czy rozumiecie, nieskladnie pisze, mam naokolo ludzi, ale czuje sie sama. Nie wiem,co moge robic nie tak, ze wychodzi jak wychodzi. Czy to tylko moja wina, czy moja i niewlasciwych osob wokolo? Jestem z charakteru niezalezna osoba, ludzie swoja indywidualnosc, ale potrzebuje tez ludzi, jak kazdy chyba. Skoro ludzie lubia moje towarzystwo i otwarcie o tym mowia i czuję to, to dlaczego nie potrzebują mnie czesciej niz raz na pol roku albo na krotka gadke przez fb? Ostatnio miewam okropne sny, ze jestem sama zamknieta w jakims pokoju a dookola niego slysze zabawe dawnych znajomych, to jest przerazajace, od rana dzisiaj rycze, jak moj facet wyjedzie, bede spedzac samotne weekendy z psem na spacerze i piwem w ręku chyba, nie chce robic z siebie debila wiecznie i prosic znajomych o pamięć... boli mnie serce i dusza, gdybym jeszcze byla jakas autystyczna albo zamkniketa w sobie to latwiej byloby mi to pojac... ciekawe czy ktos z Was dotrwal do konca tej zenujacej historii... mieliscie podobnie? Co z tym zrobic? JAk sprawic by ludzie sami chcieli sie spotykac? Wydaje mi sie, ze zrobilam wszystko co zrobic wypada i moze jednak nie jestem do konca atrakcyjna towarzysko nadluzsza mete i pora to do siebie dopuscic...