Załatwiłam dla kolegi w którym się podkochuję (ale jednak mam mieszane uczucia) pewną sprawę. Zażartowałam że za to należy mi się kawa. Nagle ten kolega do mnie pisze że znalazł czas możemy iść na kawę za godzinę. Do mieszkania do mnie nie pójdzie (mimo że już był). ok.wybraliśmy kawiarnie. Następnie ten kolega się pyta co ja od niego oczekuję. Zbaraniałam. To miał być kumpelski wypad, a nie festiwal wyznań. Powiedziałam, że nic ot tak zwykła kawa. Co innego planowałam w marzeniach...ale nic musiałam trzymać fason - nie chcę plotek i wyśmiewania wśród naszych wspólnych znajomych, Zapytałam się co mu przyszło do głowy że się tak pyta. Powiedział, że się nie odzywałam od dawna a tu nagle smsy, ta załatwiona sprawa, propozycja wypadu (dawno razem nie byliśmy nigdzie a w sumie pierwszy raz byliśmy bez grupy). Opowiadał jaki to on jest niezwykły ale też mówił że mu imponuję. Ja siedziałam z miną zdechłego kota, wyszłam szybciej niż planowałam. Nalegał że mnie odwiezie. Ok...odwiózł poczekał aż wejdę do klatki.
Jestem załamana. Chciałam by on pierwszy powiedział co on do mnie ma. Za pewnik wzięłam, że skoro pyta co ja mam do niego to oznacza, że on widzi, że się zakochałam ale daje mi znać, że on nie. Chciałam też by powiedział - słuchaj widzę, że chyba mnie podrywasz ale ja nie chce tego, ale tak nie powiedział, Ok ale tak to zrozumiałam Też tak uważacie? Czy się pomyliłam okłamując go co do moich uczuć? pomóżcie
Przepraszam, za rażącą pewnie stylistykę. Dalej jestem w emocjach.
Gdyby nie to wszystko, to spotkanie było udane. Bardzo kleiła nam się rozmowa. W sumie jak zawsze. Byliśmy już sami nie raz ale nie tak na dłużej niż 30 min. Było świetnie. Chwalił się swją osobą (to już mniej świetne), ale wysłuchiwał mnie dopytywał, chwalił. Żartowaliśmy przepychaliśmy się, drażniliśmy jakby nie było tego pytania z jego strony na początku jednak bardzo się źle czuję... jest niesmak a teraz pewnie i dystans będzie z obu stron.. szkoda bo dobrze się chyba czujemy razem,
Możecie się zacząć śmiać... tak, wiem że to żałosne