rakastankielia napisał/a:SaraS napisał/a:Ale to nie ma znaczenia. Twoje powody odrzucania kogoś nie są lepsze ani gorsze niż kobiet. Skoro Ty nie jesteś odpowiedzialny za czyjś brak związku, to nikt też nie jest odpowiedzialny za Twój.
Nawet jeśli odrzuciła Cię Ania, która nadal jest sama, to co to zmienia? Czy ona ma obowiązek zapewnienia Ci związku? Nie? To dlaczego ją winisz za samotność? Liczba też nie ma znaczenia - nawet jeśli tych odrzucających dziewczyn było sto, to co z tego? 99 miało prawo, a setna - ups, peszek, padło na mnie, teraz muszę z nim być?
Tak, ale to nie zmienia faktu, że wy macie o wiele większe wymagania w kwestii wyglądu (gdzie akurat na to wpływu nie mamy) i nawet spełniając te wymagania, o których piszecie na forum, nadal nie jesteśmy w stanie nikogo znaleźć. Poza tym, zrozumiałbym, że nie chcą ze mną być, bo im się nie podobam, ale żeby żadna nie była zainteresowana nawet koleżeńską relacją?
Ja nie o tym. Zdaję sobie sprawę, że na pewne rzeczy nie ma się wpływu, nie zrobisz się wyższy itd.
Mówię o tym, że kompletnie bez sensu jest obarczanie winą za samotność obcych ludzi, bo oni nie są odpowiedzialni za Twoje relacje, nieważne, czy koleżeńskie czy związkowe. Jeżeli będę miała samotną sąsiadkę, z którą nie będę chciała nawiązać żadnej relacji, to czy można powiedzieć, że to moja wina, że ona nie ma znajomych?
O wspólnej odpowiedzialności, winie itd. możemy mówić w odniesieniu do relacji już istniejących. Czyli jak zerwę kontakt z przyjacielem, to można powiedzieć, że moja wina, że ta przyjaźń się rozpadła, ale tylko ta jedna przyjaźń. Nie odpowiadałabym za inne jego relacje bądź ich brak. Tak samo w związku - gdybym coś odwaliła, rzuciła partnera, cokolwiek, to moja wina, że nie jesteśmy razem, bo wcześniej odpowiedzialność za relację spoczywała i na mnie, i na nim; takie zobowiązania naturalnie wzięliśmy na siebie, wchodząc w związek.
Nie mam natomiast żadnych zobowiązań względem obcych ludzi. Względem ledwie-znajomych - wystarczy grzecznie się przywitać. I czyjeś pragnienia (np. bliżej się poznać, zaprzyjaźnić, być razem) nie oznaczają, że moje zobowiązania względem tych osób się zwiększyły. To nadal obce czy ledwie znane mi osoby, więc nie odpowiadam za ich relacje koleżeńskie czy związkowe, bo ja takich z nimi nie mam. A już na pewno nie odpowiadam za ich relacje z innymi ludźmi.
Nowe_otwarcie napisał/a:Trochę prawdy w tym jest, choć tylko trochę. Po prostu niestety jest tak że każda ekstrema karmi się i znajduje potwierdzenie swojego istnienia głównie... w innej ekstremie , o "znaku" skierowanym przeciwnie. I tak jak dla inceli te kobiety z wymaganiami z dupy stanowią argument za tym że nie warto się starać bo albo wymagany efekt jest poza ich zasięgiem albo nagroda za katorżnicze starania będzie zbyt niska (co też ma pewne uzasadnienie, bo zawsze motorem starań jest odpowiednia motywacja, odpowiednia nagroda jaka za to czeka; nic dziwnego że wielu ludzi nie chce pracować za "Bóg zapłać" czy dla "wlasnej satysfakcji", bo tym się nie najesz itd; jeśli potrzebuję kasy na rachunki, to na uja mi wolontariat? Jeśli potrzebuję kobiety ze wszystkim tym co kobieta może dać, to na uja mi kolega czy koleżanka?), tak samo dla tych księżniczek z wymaganiami z dupy incele stanowią uzasadnienie tego że mają wymagania. Bo tak samo jak księżniczki już by nie wypadały w tak "uzasadniony" sposób na tle kogoś więcej niż incel, tak i normalne kobiety też nie działałyby tak odstraszająco nawet na inceli. A najgorsze jest to że ci ekstremiści i ekstremistki są najbardziej widoczni/-e.
Co do wymagań: każdy ma prawo do swoich. Albo będą za wysokie i ta osoba nikogo nie znajdzie, albo znajdzie, więc najwyraźniej były odpowiednie. W żadnym z tych dwóch przypadków nie widzę nic złego. Gdybym nie była z moim partnerem, mogłabym być sama i miałabym do tego prawo. Trudno, żeby ktoś pakował się w związek tylko po to, żeby druga osoba miała szansę na jakąkolwiek relację.
Zgodzę się, że typowe księżniczki i incele to skrajne przypadki, natomiast jest między nimi istotna różnica. Księżniczki (zazwyczaj, bo wiadomo, zawsze są wyjątki) sobie po prostu są ze swoimi wymaganiami z kosmosu. Nie widzę rzeszy tematów, grup wsparcia, portali itd., gdzie obwiniałyby wszystkich mężczyzn za swoje niepowodzenia. Nawet tutaj, a to jest przecież forum dla kobiet, nie ma tysięcy postów o tym, że one są samotne, bo faceci są beznadziejni, nie biegają za nimi jak pieski, nie mają jachtu, nie zarabiają milionów, nie chcą zabierać na wakacje, nie mają idealnej sylwetki, odpowiedniego wzrostu i kwadratowej szczęki, a one przecież mają do zaoferowania siebie. Owszem, zdarzają się posty mocno księżniczkowe, czasem rzuci mi się w oczy jakiś SS na FB z wypowiedzią typu: "szukam pana z mieszkaniem, fajnym autem (akceptowalne modele), dobrymi zarobkami, który zaopiekuje się mną i moimi bombelkami, ja oferuję miłość i wierność", ale a) natychmiast jest wyśmiewany i b) nie ma tam nic o winie facetów.
Natomiast incele? Są w wielu miejscach, często karmią się nienawiścią do kobiet i zrzucają na nie odpowiedzialność za wszystkie swoje niepowodzenia. Znowu: nawet tutaj, na kobiecym forum, jest pierdyliard wątków, gdzie wyrzygują swoje żale.
I to jest ta różnica. Księżniczki są, bo są, jak się nimi człowiek nie otacza w realu, to może praktycznie nie mieć z nimi do czynienia. Jak mężczyzna nie spełnia ich wymagań, to po prostu na niego nie spojrzą. Funkcjonują sobie w swoim świecie aż kogoś znajdą albo aż się obudzą. Istnieją "gdzieś tam", nie włażą w oczy, chyba że jako element komediowy, nic więcej. A incele (i nie mam tu na myśli zwykłych samotnych panów, bardziej tych już totalnie przesiąkniętych ich przekonaniami, pełnych nienawiści itd.) są bardziej jak wirus.
Coraz więcej zainfekowanych miejsc, gdzie wszystkie porażki są winą kobiet, gdzie się kobiet nienawidzi, a jednocześnie bardzo chce się je "mieć", pełni pretensji, frustracji i - wbrew pozorom - żądań. Gdyby funkcjonowali jak księżniczki, nikt by się ich nie czepiał.