Jestem mezatka od 15 lat, z mezem jestesmy razem od prawie 23 lat. Kiedy ze soba chodzilismy, byla wspaniale, on byl taki cudowny, zaradny, podobalo mi sie to, chcialam byc z nim na zawsze.
Nadal jest bardzo zaradnym czlowiekiem, nadal go kocham ale on jest ogromnie apodyktyczny, wybychowy, okropnie nerwowy. Nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnie, kiedy wydaje mi sie, ze za chwile moze wybuchnac, nic sie nie dzieje, a kiedy mysle, ze jest pieknie i nic tego nie moze zepsuc, wybucha z byle powodu, a moze nawet i bez powodu.Powodem czasami moze byc glosne klikniecie przelacznika do swiatla. Zawsze byl nerwowy, odkad wzielismy slub, wczesniej tego nie widzialam, ale najpierw tlumaczyl to tym, ze mieszkamy na wynajmie, musi zapracowac na nasze wlasne M, rozumialam to, pozniej mielismy juz wlasne M, ale on wciaz byl wybuchowy, i nie pamietam juz czym to tlumaczyl, teraz mamy dom, on wlasna firme, wlasciwie niczego nam nie brakuje, a on jest dla mnie coraz gorszy.
Jesli chodzi o moja skromna osobe to nigdy nie pracowalam, mamy dwoje dzieci, 15 i 11 lat, zawsze zajmowalam sie domem, dziecmi, i tak bylo OK, nawet maz sam tak mowil, teraz coraz czesciej wytyka mi, ze sam na wszystko zapracowal.
Ja mam wyksztalcenie jedynie srednie, on studia, teraz dodatkowo studiuje psychologie.Wydawaloby sie, ze bedzie lepiej ale jest coraz gorzej. Wraca z wykladow i roi mi, czasem nam- dzieciom tez, ankiety, ktore przeprowadzali na wykladach. Musze przyznac, ze jest to bardzo interesujace ale on to robi bardzo nerwowo, narzuca mi z gory, ze zrobi mi ankiete, teraz, juz, nie pyta czy chce, czy nie mam akurat teraz innego zajecia, tylke juz, wtedy kiedy on chce, a jesli sie sprzeciwie, awantura gotowa. Zawsze mowi podniesionym glosem, strasznie glosno, kiedy zwracam mu uwage, wybucha, ze mowi przeciez normalnie, za chwile od slowa do slowa awantura gotowa, zaczyna nawalac np reka po stole, bardzo czesto czyms rzuca, a to szklanaka z herbata o sciane, a to salatka na sufit, itp, nie mozna mu sie sprzeciwic, to zawsze konczy sie katastrofa.
Ma pretensje do mnie o wszystko, ze jestem humanistka, a nie mam analitycznego umyslu, jak cos powiem, oczywiscie zawsze mowie zle, jak nic nie mowie bo wiem, ze z gory mnie skrytykuje, to robi awanture, ze sie nic nie mowie, zawsze jest zle! Za wszystko obwinia mnie, jesli cos sie nie uda, to zawsze bedzie moja wina. Od kilku miesiecy mam swoja firme ale dopiero ja rozkrecam wiec zarobki sa praktycznie zadne i to jest kolejny powod do tego aby mnie krytykowac. Oczywiscie wszystko robie zle, nieprofesjonalnie, gdyby on sie za to wzial profesjonalnie, ze swoim analitycznym mozgiem, zarabialby kokosy- tak mowi. Musze dodac, ze napady wscieklosco on ma praktycznie codziennie.
Zawsze przy tym obrzyca mnie obelgami, mowi mi, ze jestem prostaczka, ze nigdy niczego nie zrozumie, nie pojme, ze jestem debilka, to slysze praktycznie codziennie, ze do niczego sie nie nadaje itd. Jest mi okropnie przykro.
Przeciez przed slubem bylismy ze soba 7 lat, nie byl taki.
Przeciez dzieci nie zrobily sie same, on tez bral w tym udzial, ale nigdy mi przy nich nie pomagal. Prawda, zarabial pieniadze, nigdy nam ich nie brakowalo ale zadnemu dziecku nie zmienil NIGDY pieluchy, nigdy z zadnym nie poszedl na spacer, no chyba ze razem ze mna, jak w nocy plakaly, krzyczal na mnie zebym cos zrobila bo on nie moze spac. Dzieci nie sa juz male, widza co sie dzieje, syn czesto mowi swojemu tacie zeby panowal nad soba nad tym co robi i mowi, ale on twierdzi, ze jest inny niz wszyscy prostacy, ktorzy go otaczaja, rodzina czyli my, chcemy go wykonczyc. Wiele razy mnie uderzyl, na oczach dzieci rowniez, a po chwili mowil, ze sama jestem sobie winna, kiedy cos w napadzie furii zniszczyl, po chwili mowil, ze ja to zniszczylam jego rekoma.
A teraz ostatnie zdarzenie sprzed dwoch dni:
jestesmy w sklepie, market sredniej wielkosci, tuz przed jego wyjazdem na co najmniej tydzien za granice, sluzbowo. Wzial kilka rzeczy i okazalo sie, ze dobrze byloby jednak miec wozek na te zakupy, mowie, ze pojde po wozek bo widze, ze on sie ociaga, jak zwykle jest zdenerwowany. Wychodze ze sklepu, biore wozek, wcodze do sklepu, pakuje to co wzial i odstawil na bok, ide za nim alejka przekonana, ze mnie widzial.Za chwile zniknal mi z oczu, przekonana ze chodzi pk sklepie i cos tam oglada. wybiera, chodze spokojnie dalej.
Po paru minutach telefo, dzwoni maz i pyta ze wsciekloscia w glosie, gdzie jestem? Odpowiadam, ze w sklepie, zdziwiona bylam, musze przyznac.
Juz wiedzialam, ze bedzie nieciekawie, widze ze wchodzi do sklepu, bo jednak wyszedl, nie wiedzialam dlaczego...Z daleka gestykuluje i gada cos niby do mnie ale pod nosem, ja udaje spokoj i ogladam cos na polkach, w duchu cala roztrzesiona czekam az podejdzie i nie wiem czego sie spodziewac, na pewno nie bedzie milo. Podchodzi, staje przede mna, i rzecze: wulgaryzm ci debilko?
gdzie ty debilko polazlas, ja cie wulgaryzm szukam, myslalem, ze cie ktos porwal jak polazlas po wozek. Niby troskliwy ale jakimi slowami?
Ludzie, ktorzy akurat byli w poblizu, kobieta i grupka mlodych ludzi, jak uslyszeli jego odezwe do mnie, staneli jak wryci.Widzialam jak patrza na nas, choc ja na nich nie patrzylam, ale to widac, czulam sie jakby maz uderzyl mnie w twarz, kiedy tak sie do mnie odezwal.Takie jego zachowania w sklepie czy podobnych miejscach sa na porzadku dziennym. Ale tego sie nie spodziewalam, powiedzial jeszcze cos ubrane w brzydkie slowa ale nie potrafie juz tego powtorzyc.
Chcialam tez mu odpowiedziec w ten sam sposob, ale powstrzymalam sie bo nie chcialam robic wiekszej sceny w sklepie, chcialam zostawic ten cholerny wozek i wyjsc ze sklepu, pojsc przed siebie ale tez sie powstrzymalam, teraz zaluje, ze nie wyszlam, zostalam i chodzilam dalej po sklepie udajac, ze nic sie w sumie nie stalo.On chodzil sam i ja sama, w pewnym momencie podszedl do mnie i z zacisnietymi zebami powiedzial:debiklo pierdoło.... nie moge na ciebie patrzec, zejdz mi z oczu i nie odzywaj sie do mnie juz nigdy!
Znowu mnie zaszokowal.Lzy cisnely mi sie do oczu ale zebralam sie w sobie.
Po wyjsciu ze sklepu zapakowalismy sie do samochodu, on caly czas warczal, ze jestem debilka, wsiadlam do tylu bo wiedzialam, ze jesli usiada obok niego z przodu, nim dojedziemy do domu, uderzy mnie na pewno raz, a moze i wiecej.
Bylo bardzo slisko, akurat spadl pierwszy snieg, a piaskarki nie jezdzily, w pewnym momencie jak wiele innych aut, zaczelismy jechac slizgiem i czekalismy tylko kiedy auto uderzy w przydrozna barierke.W duchu poprosilam tylko:
Boze zebysmy tylko nie walneli bo to oczywiscie bedzie moja wina.Udalo sie, zatrzymalismy sie 2 cm od barierki.Jakos dojechalismy, oczywiscie po drodze powiedzial mi jeszcze, ze mam sie nie odzywac do niego ,a on nie wroci do domu ze sluzbowego, zagranicznego wyjazdu dopoty, dopoki nie wysle mu sms-a, ze zmadrzalam i ze pojelam tym swoim malym mozdzkiem, co zrobilam.
Boze, ja poszlam tylko po wozek, trwalo to kilka sekund, nie moja wina, ze on na mnie nie zaczekal przy wejsciu na sklep i przegapil momemt, kiedy weszlam z wozkiem, a pozniej oskarzyl mnie.... wlasciwie o co? Ze nie wiedzial gdzie jestem bo mnie nie widzial jak wchodze juz z wozkiem i wydumal sobie, ze mnie ktos porwal przed sklepem.Nawet nie probowalam sie tlumaczyc, nie odezwalam sie ani slowem, wiem ze z gory by mnie zagadal, bo on przeciez ma mozg analityczny i wszystko wie najlepiej.Od wczoraj go nie ma, wyjechl, bez slowa.
Ja tez nie odezwalam sie ani razu.
Kiedys jechalismy samochodem, ja prowadzila, a on przez caly czas krytykowal mnie, ze to robie zle, tamto nie tak, a to ze fotel jest za blisko.
Jechalismy tak pol drogi az nie wytrzymalam i kazalam mu sie zamknac.
Dostalam piescia w twarz. Mimo dnia, zobaczylam gwiazdy, bylam przekonana, ze wybil mi zeby, ale na szczescie nie. Wysiadlam, wzielam torebke i poszlam przed siebie. Zaczal mnie gonic, ludzie mieli fajne widowisko. Oczywiscie w koncu wrocilam i pojechalam dalej ale po drodze dostalam jeszcze raz, tym razem w brzuch.
Kazdego dnia slysze od niego, ze jestem denna, debilka, prostaczka. Czasami przeprasza ale tak potrafi pokierowac swoja gadka, ze zawsze po takich awanturach, zajsciach zaczynam myslec, ze to naprawde moja wina. Terroryzuje w domu nas wszystkich, moze nawet czesto nieswiadomie.Kiedy zbliza sie czas jego powrotu do domu, robie sie nerwowa, dzieci tez. Nie wiadomo przeciez w jakim bedzie nastroju, czy bedzie fajnie, czy juz od progu bedzie ziajal ogniem?
Syn schodzi mu z drogi, siedzi w swoim pokoju lub wychodzi tam kiedy sytuacja sie zaognia, corka tez sie usuwa, a ja mimo, ze niby mam swoje miejsce w domu, nie mam gdzie zniknac.
Nie ukrywam, ze kiedy maz jest spokojny, jest calkiem fajnie w domu, powyglupiamy sie, posmiejemy, mowi mi, ze mnie kocha ale pozniej wpada w szal bo ma stres z powodu pracy np i koniec sielanki.
Chcialam tez dodac, ze maz moj ma taka osobowosc, ze sama swoja obecnoscia wprowadza nerwowa atmosfere. Jest czlowiekiem wyksztalconym, o szerokich choryzontach, inteligentnym, ma powazanie w firmie i wsrod ludzi z ktorymi wspolpracuje.
Nie chce byc dluzej ponizana, zyje jak niewolnica, boje sie odezwac bo on moze sie znowu zdenerwowac, a jak sie nie odezwe to tez jest zle.
Coraz czesciej mysle o rozwodzie.Ale nie mam dokad pojsc. Boje sie, bo nie poradze sobie sama. Niby teraz mam swoja firme ale ona znajduje sie w domu wiec gdybym odeszla, automatycznie zostaje bez pracy.Musialabym znalaezc jakas prace na etacie ale to z pewnoscia bedzie praca maloplatna. Przez 15 lat malzenstwa uwierzylam w to, ze jestem do niczego. Nie wierze w siebie, nie wierze, ze cos moge w zyciu osiagnac, ze jestem cos warta, mam o sobie zle zdanie i ogolnie uwarzam sie za nieudacznika. Wiem jedno, moj najwiekszy blad polegal na tym, ze pozwolilam zrobic z siebie kure domowa, chociaz na poczatku wydawalo sie, ze tak jest dobrze. Powinnam byla isc do pracy nawet za 500 zl.w tamtych czasach.
Jestem w tym wszystkim sama. Po slubie wyprowadzilismy sie 400 km od naszych rodzin.Dwa razy sie przeprowadzalismy do innych miast, wiec nie mam nawet znajomych, takich blizszych, o przyjaciolach juz nie wspomne.
Mam tylko dzieci, ktore trzymaja mnie przy zyciu.I wstyd mi przed nimi, ze ich ojciec tak mnie traktuje, a ja nie potrafie tego zmienic. Dzieci tez mnie pocieszaj, caluja, przutulaja. Ojca tez kochaja ale ciezko zniesc im takie sytuacje kiedy wybuchaja awantury, z niewiadomego czesto powodu.
Na zewnatrz wygladamy na chyba szczesliwa rodzinke. Nikt nie wie, jak jest naprawde. Gdybym miala prace, ktora pozwoliby mi utrzymac siebie i dzieci, odeszlabym.Kompletnie nie wiem co robic.Kiedy powiedzialam kiedys malzonkowi, po jednej z klotni, zebysmy sie rozwiedli, powiedzial ze trzeba bylo wczesniej kiedy jeszcze niczego nie mielismy, a nie teraz.A jeszcze kiedys zapytal, czy bede chciala alimenty na dzieci, bo jesli tak, to sie nie rozwodzimy.
Dziwne to nasze zycie, wiem, ze on mnie kocha, czesto mi to mowi, ze kocha mnie najbardziej na siwecie ale dlaczego tak mnie traktuje?
Napiszcie, co sadzicie. Pozdrawiam i dziekuje.
Używanie wulgaryzmów na forum jest zabronione.
moderatorka apoteoza