Shinigami napisał/a:Żeby skorzystać z takich okoliczności trzeba wiedzieć, że są sprzyjające. Akurat przykład z loterią niezbyt pasuje. Nie znam nikogo kto nie wiedziałby co zrobić z pieniędzmi wygranymi na loterii. Ja mam kilka pomysłów od ręki co bym z tym zrobił, a pierwsze i najważniejsze to kupiłbym mieszkanie żeby móc zacząć się uczyć samodzielności itd. Wolałbym zginąć z rąk tej mafii ale spróbować zmienić swoje życie dzięki tym pieniądzom niż wciąż nie móc się ruszyć z miejsca. Kasa umożliwiająca taką zmianę swojego życia byłaby warta więcej niż obecnie to życie.
Nie zawsze jesteś w stanie to jednoznacznie ocenić. Wielu rzeczy nigdy nie przewidzisz, choćbyś latami rozważał potencjalne scenariusze. Bywa, że coś na pierwszy rzut oka wydaje się super, a finalnie okazuje się być kompletnym rozczarowaniem. Z kolei to, co jawi się jako ryzykowne i niepewne, może być strzałem w dziesiątkę. Czasem trzeba po prostu spróbować. Zaufać sobie, albo drugiemu człowiekowi i zobaczyć, co z tego dalej wyniknie.
Swoją drogą, jak już o tym piszemy, to przypomniało mi się, że w swoim wątku pisałeś o jakimś koledze, który bodajże ciśnie się w klitce z połową rodziny.
Nie brałeś nigdy pod uwagę, by zaproponować jemu, żebyście we dwoje coś wynajęli w stolicy?
Przykład z loterią miał posłużyć za metaforę. Los na loterii to taka pomocna dłoń, którą ktoś wyciągnął w stronę tej osoby. Jeśli nie jest szczerze gotowa na zmianę, to nawet jakby podać jej idealne rozwiązanie na srebrnej tacy, nic się nie zmieni. Niektórzy niby mocno nienawidzą swojej sytuacji, ale jednocześnie lubią postrzegać siebie jako ofiarę. Tak im prościej. Nic od nich nie zależy, nie ponoszą też winy za swoje niepowodzenia. Mam w rodzinie idealny przykład takiej osoby. Jest nią mój starszy brat. Jak miał pracę, w której trzeba było dużo robić, to marudził, że ciężko. Jak znalazł taką, w której trzeba było tylko siedzieć przy taśmie produkcyjnej i od czasu do czasu zerknąć, czy wszystko działa poprawnie, to zrezygnował, bo uznał, że nie zarobiłby na te wszystkie smsy, które pisał w trakcie zmiany. Największym hitem było, gdy pewnego dnia nie poszedł do pracy, bo ojciec nie kupił mu składników na kanapki. Sklep mieliśmy dosłownie pod domem, ale dwudziestokilkuletni chłop nie mógł ruszyć dupy i sam po nie pójść. To ten typ człowieka, który uparcie powtarza, że aby się dorobić, trzeba się najpierw nakraść. Podczas gdy sam siedzi z żoną i dziećmi na garnuszku u rodziców. Nie ma pojęcia, jak wygląda choćby rachunek za prąd, bo nigdy żadnego nie opłacił. Nic sam nie załatwi, boi się gdzieś zadzwonić, ma problem z pójściem do lekarza. We wszystkim zobaczy przeszkodę. Miał się zmienić, jak się urodzi pierwsze dziecko. Potem jak drugie. Słomiany zapał to jego drugie imię. A jak go ktoś za mocno naciska, to postraszy samobójstwem i wszyscy odpuszczają.
Shinigami napisał/a:Tak, ja tak uważam. Są tylko dwa sposoby by ktokolwiek cię zapamiętał. Albo stworzyć swoją rodzinę i następne pokolenia albo dokonać czegoś wielkiego tak by znacznie więcej ludzi cię pamiętało. To jest jedyny dowód, że w ogóle się istniało. Nie wiem jak myślą o sobie inni ludzie ale ja osobiście myślę, że moje życie na chwilę obecną jest nic nie warte.
Ale jaką wartość ma to, że ktoś Cię zapamięta? Tak szczerze. Zwłaszcza, że po paru pokoleniach tak czy siak zostaniesz zapomniany. Sam się zastanów, ile razy w życiu pomyślałeś o jakimś swoim prapradziadku? Wiele osób nawet nie zna imion takich krewnych. Co zaś się tyczy ludzi, którzy dokonali czegoś wielkiego, to spora część z nich nie miała pojęcia, że ich dzieła osiągną taki sukces, bo stało się to już po ich śmierci. Niektórzy z nich umarli w biedzie i przeświadczeniu, że ponieśli porażkę, bo w ich czasach na nikim nie robiło to wrażenia. To taka czarna strona bycia wizjonerem.
Shinigami napisał/a:Nie jestem ani bohaterem ani złoczyńcą, ani nawet sługą jednego z nich. Nie jestem nawet poboczną postacią w żadnej historii, jestem całkowicie nikim, nawet mnie nie ma w żadnym scenariuszu.
Jak to nie? A tu na forum?
Mnóstwo ludzi zainteresowało się przypadkiem użytkownika Shinigami i część z nich, zdaje się, szczerze starała się pomóc. Nie wszystkie metody były trafione, ale nie można im odmówić zaangażowania. Poświęcili sporo wolnego czasu, by rozmawiać, tłumaczyć, przekonywać, a mogli robić wtedy sto różnych rzeczy. Po powrocie nie miałam zielonego pojęcia kim jesteś, nie zamieniliśmy ani słowa, a w krótkim czasie otrzymałam całkiem sporo informacji na Twój temat.
Naprawdę tego nie widzisz?
Shinigami napisał/a:Ponownie moja sytuacja jest tu wręcz odwrotna. Ja ucząc się miałem spokój, ciszę i nigdy nie brakowało na te książki czy jakiekolwiek inne formy do nauki. Rodzice wydali tysiące na dodatkowe lekcje z wielu różnych przedmiotów szkolnych, a ja oprócz tego też nieraz godzinami siedziałem nad książkami czy przerabiając to czego się uczyłem na tych dodatkowych lekcjach. I wszystko było na marne, wszystkie te pieniądze, cały poświęcony czas był całkowicie bezwartościowy bo i tak ledwo mogłem się czegokolwiek nauczyć. Nie ważne jak długo i jak bardzo się starałem max co udawało mi się osiągnąć to przeciętność czyli ocena 3.
Shini, myślę, że najwyższa pora, byś przestał się winić za to, że nie sprostałeś czyimś oczekiwaniom. Świat się od tego nie zawalił. Nikt nie umarł. Rodzice przeznaczyli te pieniądze z własnej woli, nie prosiłeś ich o to. Ty podjąłeś to karkołomne wyzwanie i dałeś z siebie wszystko, by spróbować ich zadowolić. Może gdyby nie narzucili tak dużej presji, to osiągnąłbyś większe efekty, może nie. Tego już nie sprawdzisz. Oni też się nie popisali jako opiekunowie, skoro przez tyle lat nie zauważyli, jak się z tym męczysz. A przeciętnych uczniów tak naprawdę są tysiące. Oni są w większości, nie prymusi, czy dzieci nepotyzmu. Dlatego coraz mocniej nie rozumiem ludzi, którzy nie potrafią zaakceptować, że ich dziecko jest całkowicie normalne. Ani specjalnie uzdolnione, ani bezdennie głupie. Wstydzą się, bo na świstku papieru nikt nie wydrukował paska. Przez takie myślenie społeczeństwa zaczyna brakować specjalistów, bo mało kto chce iść do zawodówki. Za mały prestiż. Później płacz, że trzeba czekać pół roku, żeby ktoś wykończył dom, albo ogarnął porządnie hydraulikę, bo terminy jak do lekarza na NFZ.
Shinigami napisał/a:Dla mnie chyba dosłownie jedyny sukces jaki przychodzi mi do głowy to, że po wielu próbach i ogromnej ilości stresu jaki przez to doświadczyłem udało mi się zdać prawo jazdy. Ale przecież to ma prawie każdy z czego większość ludzi je zdaje za pierwszym razem więc mały sukces to może i jest ale osiągnięcie żadne.
Ale dlaczego prawo jazdy jest jedynym sukcesem? Studiów tak nie postrzegasz?
Jak w pracy wykonasz coś dobrze, to dlaczego miałbyś siebie za to nie pochwalić?
Shinigami napisał/a:Używanie słowa "silny" w tej kwestii jest mocno nie na miejscu, przynajmniej w moim przypadku. Zawsze ze wszystkich sił starałem się stać silny i za każdym razem zadziałało odwrotnie.
Dlaczego nie na miejscu? Nie chodzi mi o tężyznę fizyczną, tylko siłę, jakby to nazwać, duchową, psychiczną. Żeby się nie rozsypywać jak domek z kart, gdy trochę mocniej dmuchnie w nas wiatr. Nie po to, by inni nas zauważyli, czy podziwiali. To wartość zdecydowane podrzędna, a coraz częściej odnoszę wrażenie, że postrzegasz to odwrotnie. Powiem szczerze, że jeśli nie zmienisz tego podejścia, to nawet jeśli wejdziesz w związek, to będziesz z góry na przegranej pozycji. Dziewczyna od razu znajdzie się na piedestale, bo jakże ten cud natury mógł zwrócić swe oczy w stronę takiego bezwartościowego człowieka. To tylko krok od stania się czyimś popychadłem. Normalna ucieknie, zaburzona wykorzysta i zdewastuje.
Shinigami napisał/a:Doprowadzanie do końca tego co się zaczęło jest czymś godnym docenienia czy wręcz pozazdroszczenia? Nawet bym tak o tym nie pomyślał. Z drugiej strony wiem, że to obecnie mam i co zawsze uważałem za oczywiste dla wielu ludzi na tej planecie jest czymś nieosiągalnym.
Owszem, jest to godne doceniania. Widzisz jak łatwo znaleźć zaletę, jeśli się jej szuka?
Nie chodzi o to, by skakać z radości, bo masz komputer i gdzie się kimnąć, tylko by temu na siłę nie umniejszać. Sam przyznajesz, że nie jesteś w beznadziejnej sytuacji, po co więc we własnej głowie czynić ją gorszą niż jest w rzeczywistości?
Swoją drogą, w naszym pięknym kraju nad Wisłą aż 2,5 miliona osób żyje w skrajnym ubóstwie.
Nie lubię się do nikogo porównywać, niezależnie czy ma on lepiej, czy gorzej ode mnie, bo łatwo można sobie tym zaszkodzić, ale są takie rzeczy, które przypominają mi, że pokora to coś więcej niż kolejna pozycja w słowniku. To jest jedna z nich.
Shinigami napisał/a:Nie często tylko zawsze dostawałem opieprz. W ogólne nie istniało coś takiego jak możliwość porażki i wyciągnięcia z tego nauki. Do dziś mam przez niemal paniczny strach przed podjęciem odpowiedzialności. Jak tylko pomyślę o wzięciu na siebie jakiejś większej odpowiedzialności od razu mam flashbacki z tych wszystkich kar.
Rozumiem. U mnie w domu też zawsze był od razu krzyk i wyzwiska, więc doskonale znam te klimaty. Młodsza siostra kroiła kiedyś kanapkę, omsknął jej się nóż i niemal odcięła sobie cały opuszek palca. Matka na ten widok zaczęła się na nią drzeć i panikować, zamiast normalnie zająć się przestraszonym dzieckiem. Gdybym nie interweniowała, to by jej nie zawieźli nawet na szycie. Podobnie było, jak na rowerze złamała rękę. Ja z kolei, gdy zaczęłam chorować na żołądek, czy bezsenność, to słyszałam, że sama jestem sobie winna i że to od ciągłego siedzenia przy komputerze. Nawet do lekarza nikt ze mną nie poszedł, musiałam sama. Dobrze, że wtedy nieletni mogli być na wizycie bez opiekuna. Zepsucie czegoś wywoływało podobne reakcje. Bezpieczniej było się nie przyznawać i taki wzorzec sobie niestety utrwaliliśmy. Tyle lat, a czasem wciąż mam zawał i udar jednocześnie, jak niechcący komuś coś zepsuję. Z tym, że nauczyłam się już do tego przyznawać. Okazuje się, że o dziwo nie każdy przeżywa rozbicie szklanki, talerza, czy innej pierdoły tak intensywnie, jak nasi rodzice. Normalni ludzie wzruszają ramionami, mówią, że nic się nie stało i po sprawie. Nie trzeba wzywać zespołu reanimacyjnego. Szok, nie?
Shinigami napisał/a:Już na początku liceum doszedłem do wniosku, że nie ma sensu nawet próbować zagadywać do dziewczyn bo nie ma żadnej możliwości by to się udało, w końcu jestem introwertykiem, samotnikiem, tym cichym gościem z klasy więc muszę stać się taki super by to dziewczyna zagadała pierwsza, to jest to co pisałem wyżej o stawaniu się silnym poprzez samotność.
Jakby tylko ekstrawertycy wchodzili w związki, to mielibyśmy jeszcze większy problem ze współczynnikiem dzietności.
Spokojniejsi, nieśmiali ludzie też mogą znaleźć drugą połówkę i mieć równie wartościowe relacje, jak ci bardziej charyzmatyczni.
Co więcej, są kobiety, które świadomie wybierają tych cichych gości, bo nie lubią jak się za dużo dzieje. Ilu ludzi, tyle preferencji.
Shinigami napisał/a:Co do pracy to teraz problem leży już na samym początku, już na etapie szukania tej pracy i wizji rozmowy, przedzierania się przez etapy rekrutacji i tego całego "sprzedawania siebie". Ale te problemy zdrowotne też mają tu znaczenie. Kompletnie nie rozumiem dlaczego częste korzystanie z toalety powoduje drwiny, to jest totalny absurd ale tak jest i już nie raz tego doświadczyłem.
Właściwie zamierzałam wrócić któregoś razu do tych problemów żołądkowych. Mówiłeś, że się badałeś i wszystko było w porządku, ale poszedłeś z tym kiedykolwiek do gastrologa? Takiego porządnego, nie jakiegoś konowała? A jak z dietą, udało się cokolwiek zmienić w tej kwestii? Nie jestem co prawda lekarzem, ani żadnym specjalistą w tej dziedzinie, jednak wiem doskonale, jak dużo szkód potrafi narobić JEDEN składnik w diecie, który nam nie służy. Czasem to może być przykładowo nietolerancja laktozy, czy ogólnie problem z trawieniem nabiału.
Shinigami napisał/a:Z tym jedzeniem to całkiem ciekawy przykład. Niby prawda, że nawet kilka dni mógłbym nie jeść i jeszcze nie umrę ale to też wymagałoby wyprowadzenia się. Matka nie pozwoliłaby mi nie jeść, oczywiście mógłbym postawić na swoim bo jestem silniejszy fizycznie ale wtedy pewnie by wzywała policję albo karetkę, że chcę się zabić czy coś. W pracy podobnie, nie mogę po prostu powiedzieć, że nie chcę mi się dziś pracować i wziąć wolne albo wciąć to wolne bez podania przyczyny bo wszystko jest w obrębie rodziny więc i tak wszyscy by się dowiedzieli.
Shini, a myślałeś kiedykolwiek, żeby SKŁAMAĆ?
Zjadłem w pracy. Zatrzymałem się po drodze na stacji, bo miałem ochotę na hot doga.
Tak, jestem teraz kontrowersyjna, ale kurczę, jak tak czytam, że się martwisz cały czas o reakcję matki, albo że nawet jakbyś chciał sobie sam gotować, to ona by tego nie respektowała, to nie rozumiem, dlaczego nie spróbować w ten sposób. Powiedz, że byłeś u lekarza i po zapoznaniu się z objawami uznał, że powinieneś jak najszybciej zmienić sposób odżywiania, bo najpewniej to on jest przyczyną częstych wizyt w toalecie. Nikt tego przecież nie zweryfikuje. A wątpię, że ktoś będzie z tym dyskutował, skoro chodzi o poprawę zdrowia.
Shinigami napisał/a:Niby racja z tymi wyborami, z których nie zdajemy sobie sprawy ale nawet wiedząc to ciężko traktować te wybory jako coś znaczącego. Czym jest wybór co zjeść na śniadanie czy jakie anime akurat oglądać? Jakie to ma znaczenie?
Ma takie znaczenie, że samodzielnie wybierasz co trafia do żołądka oraz w jaki sposób wykorzystujesz wolny czas. Te czynności zdecydowanie mają wpływ na nasze życie, choćby z uwagi na to, że powtarzamy je każdego dnia. Można jeść byle co, byle zapchać kichę, a potem w młodym wieku zachorować, bo przeciążyliśmy własny układ pokarmowy, albo doprowadziliśmy do jakichś poważnych niedoborów. Gdy nie jesteśmy w pracy, mamy do wyboru leżeć bez ruchu, aż przyjdzie sen, wiecznie się nad sobą użalać, albo porobić coś, co sprawia nam przyjemność. Poczytać książkę, obejrzeć anime, pouczyć się, iść na trening, czy spacer.
Shinigami napisał/a:Co do samobójstw...
Tak, to ciężki temat i bardzo skomplikowany. Niestety nie zawsze da się komuś pomóc.
Oczywiście czasem rodzina jest taka, że ani trochę nie przejmuje się losem tej osoby, ale niektórzy zrobiliby wszystko, by odwieść bliskiego im człowieka od ostateczności.
Tylko jak okazać komuś wsparcie, jeśli nawet nie przyznaje się do problemu?
Shinigami napisał/a:Co do picia to pewnie zabrzmi żałośnie od kogoś w moim wieku ale mam takie małe marzenie by kiedyś z dziewczyną wypić sobie we dwoje butelkę jakiegoś dobrego wina, nie w jakieś drogiej restauracji tylko w domu na przykład oglądając film.
Nie brzmi to żałośnie. Niepotrzebnie postrzegasz to w takich kategoriach.
Małe marzenia są równie ważne, jak te duże. A może nawet bardziej.
Życzę Ci, żeby się spełniło.
Shinigami napisał/a:Rzadko się widuje kogoś kto nie widzi porno jako czegoś jednoznacznie złego.
Nie wypowiem się za resztę świata, ale według mnie jest w porządku, o ile ktoś się za mocno w to nie wkręci. Czasem można sobie obejrzeć, zwłaszcza, jak się nie ma żadnej alternatywy. A wszyscy mamy przecież jakieś potrzeby. Tylko na dłuższą metę takie filmiki mogą zryć banię, bo normalny seks ma niewiele wspólnego z tym, co tam prezentują. Warto o tym pamiętać, żeby w przyszłości nie mieć problemu z osiągnięciem satysfakcji, gdy zamiast ręki i wyuzdanych scen obok nas będzie żywy człowiek.