Michał jest jakimś człowiekiem. Nawet jeśli się zmienia pod wpływem wydarzeń to tempo tych zmian jest jakie jest i tego się za bardzo nie da ruszyć.
Gdyby po uzyskaniu pewności co do zdrady żony zareagował silnym gniewem, na tym gniewie zapewne już by pozew był w sądzie, a Michał mieszkał gdzie indziej. Czy by to się okazało dobrym sposobem na dalszy ciąg życia Michała- można spekulować, ale tego nikt z nas nie wie. Poza tym - Michał tak nie zareagował. Czyli - jest jak jest, bez względu na to, co inni ludzie uważają, że powinno być. Ja jestem pragmatyczną realistką.
Pisząc do Michała przyjęłam, że on do rozwodu najprawdopodobniej musi dojrzeć - o ile to się stanie. Nie mam we zwyczaju układać komuś życia, mówić, co powinien z nim zrobić - bo nie we mnie walnie, jeśli realizacja mojej rady okaże się kompletną katastrofą.
Rozstanie to albo zerwanie plastra jednym ruchem albo powolne odklejanie.
Czy jest w ogóle sens rozwodu z orzekaniem o winie? Pytanie otwarte, ale wiadomo, że jeśli druga strona walczy - robi się długotrwała jatka psychicznie wykańczająca. Jakie są zalety orzeczenia winy? Z punktu widzenia Michała raczej słabe. Czuje się skrzywdzony zdradą żony - jasne i ma prawo. Ale czy ewentualne orzeczenie jej winy w formie papieru z sądu jest mu absolutnie niezbędne? Nawet jeśli by je uzyskał pytanie - jakim kosztem? Pomijając finansowy to jakim kosztem własnym (stres)?
Sąd to nie gabinet psychoterapeuty ani nawet nie forum do pogadania. W sądzie się orzeka. Dla Michała to jego życie, jego ból i cierpienie z powodu zdrady, jego prywatność. Dla sądu to "sprawa o sygnaturze akt". Sąd to rodzaj przedstawienia, w którym role są konkretne i rozpisane. A stereotypy królują, podobnie jak "stałe elementy gry". To jest "wymiar sprawiedliwości", a nie sprawiedliwość, ta ostatnia się pojawia, czasami.
W sądzie często się okazuje, że to, co się wydaje oczywiste - wcale oczywistym nie jest. Nawet na forum historia Michała wielu wydala się nieprawdopodobna, a tu w porównaniu s sądem jest niczym w miękkim gniazdku i w pełnym komforcie.
Legat pisze, ze wyprowadzka Michała to "dowód, że małżeństwo się zakończyło" - no sorki, sweet summer child, dla sądu to jest fakt, który wysoki sąd oceni wedle swoich kryteriów. Żona nie dbała o Michała? Ojej, naprawdę? Może naszym zdaniem, może zdaniem psychologa, może to prawda...ale dla sądu? Sąd na wokandzie godzinę wcześniej miał inną sprawę, w której pani pijana przyprowadzała kochanków do domu, chorego męża z małymi dziećmi zostawiała idąc balować zabrawszy uczciwie zarobione przez niego pieniądze przeznaczone na utrzymanie...sąd ma inne postrzeganie "dbania o męża". Zwłaszcza ze konkretna żona Michała czynności powszechnie uznawane za dbanie o męża i dom wykonywała sprawnie, na co są liczni świadkowie. Subtelności psychologiczne relacji to nie w sądzie. Sąd dobrze jeśli w miarę dokładnie przejrzy przed rozprawą pozew i odpowiedź na pozew i mniej więcej przynajmniej kojarzy sprawę. Sąd się na psychologii nie zna i znać nie musi. Sąd od psychologii ma biegłych.
Na zdradę zony Michał dowody ma, wbrew pozorom, słabe. Usłyszał to od adwokata i tak jest. Bo co dla nas dowodem, dla sądu...toż sąd może całkiem swobodną decyzją dowodu nie dopuścić. Wszystko to, co Michał ma w związku ze zdradą może jedną arbitralną decyzją sądu nie istnieć. A to, co Michał ma, nawet jeśli sąd dopuści, dobry adwokat tak udatnie powykręca, że Michał wyjdzie na ...no dobra, daruję dalej.
Co sąd zrobi? Dopuści te dowody zdrady czy nie? A nie wiadomo. Miej nadzieję na najlepsze, ale przygotuj się na najgorsze.
Nakładanie kolejnego gipsu, Legat? Lepiej na słabej nodze startować w Barkley Marathon?
Mądrzy ludzie mawiają, że do sądu się idzie,jak się inne możliwości wyczerpały i mus jest. Rozwieść się - mus iść do sądu. Fundować sobie wielomiesięczny czy wieloletni kosztowny psychiczny rollercoaster ? Warto się zastanowić nim się to uczyni. W tle jest coś takiego jak Pyrrusowe zwycięstwo...