Niech modelem Boga będą nasi rodzice, którzy nas urodzili i wyznaczyli pewne zasady postępowania. Żyjąc niezależnie jako dorośli ludzie postępujemy poswojemu, nie zawsze lub wcale nie respektując zasad postępowania swoich rodziców, które jednak dla rodziców miały na celu ochronę nas przed niebezpieczeństwami życia lub wynikały z ich doświadczenia, przyjętego systemu wartości...
Powyższy krótki wywód pokazuje, że istnienie rodziców nie ma za wiele wspólnego z naszym postępowaniem, chyba ze przyjmiemy ich system wartości, lub odrzucimy jako nasz wybór ale jako wymówkę najczęściej powiemy coś o rodzicach, co "usprawiedliwi" nasz wybór. Nie mówimy, że rodzice nie istnieją, bo wiemy, że ciało podchodzi od nich, a dusza? Skąd pochodzi nasza dusza?
Bóg jest o wiele Kimś większym niż nasi rodzice i Jego istnienie, podobnie jak istnienie rodziców, nie ma wpływu na nasze postępowanie, w tym sensie ze mamy wolna wole, chyba że przyjmiemy Jego system wartości, zostaliśmy wychowani w chrześcijaństwie i tego nie odrzuciliśmy, dążymy do bliskiej relacji z Nim i chcemy te więź utrzymać co jest trudne jeśli siebie samych negujemy w Jego oczach grzesząc. Bóg jest naszym Ojcem duchowym, naszej duszy, namacalną rzeczywistością, której doświadczamy już po śmierci ciała fizycznego. Do tego momentu zawsze mamy wybór i wiele osób, które osobiście znam, byli np. zatwardziałymi ateistami i komunistami, nawraca się u schyłku życia przed śmiercią, kiedy materialne wartości życia, plany, rozrywki i przyjemności stają się bezwartościowe.
Zasady chrześcijaństwa są proste. Miłuj bliźniego swego jak siebie samego a Boga ponad wszystko bo On Jest Wszystkim. I dziś kiedy odchodzi się od chrześcijaństwa wybierając w zamian materializm, egoizm, itd (bo nie ma próżni w człowieku) to dzieje się na świecie coraz gorzej (materializm może nam to przesłaniać). Coraz mniejsze poczucie bezpieczeństwa, coraz większe zagrożenia różnego rodzaju, coraz większa kontrola i ograniczania wolności. Bóg daje nam prawdy uniwersalne, poszanowanie życia, miłość do bliźniego i do Niego, ogromne bogactwo i możliwości wykorzystania i czerpania z tego co nas otacza. I co z tym robimy? Niszczymy siebie i nasze otoczenie, nasze relacje z ludźmi, tak samo jak i nasze środowisko, zdrowie. To chyba nie trudno zauważyć, i to, że to wynika tylko z naszego postępowania, że sami to sprawiamy. Odrzucamy prawdy uniwersalne, przez co siebie samych niszczymy. A one są dane dla naszego dobra, co więcej ich istnienie implikuje istnienie Wielkiej Inteligencji, inaczej dawno byłby chaos.
Naukę dla naszego dobra mamy dana, jest wiele ostrzeżeń, nawet naszych własnych obserwacji. Widzimy chyba w jakim kierunku to idzie, braku stabilności oszczędności w różnych postaciach, a wiec tak ważnej dla nas stabilności ekonomicznej w dłuższej perspektywie nie wiemy co się zdarzy, widzimy fiasko socjomulti eksperymentu, widzimy antywartości, antyludzkie i antyspołeczne reprezentowane przez neoliberalizm (a wcześniej przez komunizm), antyhumanizm, również w stosunkach międzyludzkich. Coś się widocznie dzieje kiedy odrzucamy wartości, które Ktoś nam dał. Widzimy, że tak jest ale brak nam jest opamiętania.
Czasami ktoś na siłę, nieumiejętnie próbuje nam coś narzucić, może swoje własne myślenie a my chociaż wiemy, że to postawa jedna pośród tysięcy postaw tysięcy różnych ludzi, przyjmujemy to jako narzędzie odrzucenia podstawowych wartości. Mimo ze to jest bez sensu ale w taki właśnie sposób jest to takie łatwe dla nas do zaurgumentowania. Czy odrzucamy np. konieczność stawania na czerwonym bo ktoś nie staje albo przesadnie staje? A w zasadach postępowania tu teraz tak właśnie robimy. Zasady się nie zmieniają ale szukamy łatwych, absurdalnych wymówek. Czyjaś postawa jest dla nas argumentem naszego antypostępowania. Nielogiczne i absurdalne a jednak.
I tak jak nasze ciało ma swoich rodziców (nie może się samo zrodzić, stworzyć), tak samo nasza dusza ma swojego Rodzica (nie może się sama zrodzić, czy stworzyć). Mogę tu zrozumieć (ale nie usprawiedliwić) zatwardziałych materialistów nie wierzących w świat duchowy. Ale takich ludzi jest mało. Większość raczej widzi różne zjawiska, możliwość wpływu na wyniki eksperymentu, zjawiska para, przeczucia, intuicja a więc sfery w których "porusza się" dusza. Jednocześnie negują to jako całkowity i komplementarny obszar rzeczywistości, ze swoimi prawami, zasadami i konsekwencjami bo inaczej wymagaloby to zastanowienia się, podjęcia wysiłku, pracy nas sobą, itp. Co ciekawe doskonale wiedziało o tym nasze zaprzeszłe wojenne pokolenie, kiedy nie było jeszcze odkryć najnowszej fizyki, kiedy młodzi ludzie (Kamienie rzucone na szaniec) mówili o pracy nad sobą.