SonyXperia napisał/a:Lucy-on-the-roof napisał/a:SonyXperia napisał/a:Doceniam próbę naciągnięcie pod pracę nauczycieli znaczenia słowa "efekt" w rozumieniu w jakim używa się go w stosunku do wolnych zawodów.
Nauczyciel nie jest wolnym zawodem. "Efekt" pracy nauczyciela nie jest wynikiem swobodnej umowy między uczniem czy reprezentującym ucznia rodzicem a nauczycielem. Nie ma tu żadnego naciągania, tylko tak działa ten system. Oczekiwany "efekt" określa aktualna władza polityczna. I tyle.
Problem w tym że tu nie ma namacalnego efektu, za który nauczyciel bierze wynagrodzenie.
Prawnik musi się postarać żeby zarobić.Przedsiębiorca to samo. Nauczyciel nie. Wystarczy że przyjdzie do pracy. I przeprowadzi ileś tam lekcji. Czy ten uczeń coś umie czy nie, jemu zapłacą. W wolnych zawodach to nie działa. Traci się klienta.
Oczwyiście, że nie ma namacalnego efektu. Nasza kultura wymaga "namacalnych" efektów uczenia się - a ile słów zna twoje dziecko? a już mówi? ile punktów za ten test? jakie ma oceny? ile książek przeczytało? ile literek napisało? umie już czytać?
W nosie większość ludzi ma to, że uczenie się jest skomplikowanym procesem i nie polega na wkuciu i odtworzeniu pewnych czynności czy danych. To nie komputer. Uczenie się jest tożsame z rozwojem, a tego nie przyspieszysz! Jakbyś się nie starał, to TY - człowiek na zewnątrz - nie jesteś w stanie przyspieszyć tego, czego nauczy się inny umysł. Owszem, możesz stworzyć sprzyjające warunki, albo - tak jak w dzisiejszesz szkole - zmusić przemocą i groźbami, często ten proces utrudniając i hamując, traktując wszystkich jednakowo.
Powtarzam, uczenie się jest tożsamoe z rozwojem. I tyle - idziesz przez życie to się uczysz, jak się uczysz to idziesz przez życie. Zdrowe podejście do uczenia się czegokolwiek jest takie: jeśli mam potrzebę dowiedzieć się czegoś, mam problem, albo coś mnie ciekawi, coś mi jest potrzebne do fuinkcjonowania w rzeczywistości, muszę coś załatwić - UCZĘ SIĘ. Czytam, sprawdzam, pytam, szukam rozwiązania, próbuję. I dzięki temu zdobywam wiedzę i umiejętności.
I namacalny efekt będzie mały - np. złożyłam pismo do sądu. I gdybym miała z tego "lekcję" czyli gdyby ktoś mi na tacy dał rozwiązanie i kazał je wkuć na pamięć a potem przedstawić, jak zrobić to poprwanie - albo bym zapamiętała, albo nie (gdyby nie było to ważne - nie zapamiętałabym). A jeśli zrobię to sama na zasadzie rozwiazywanie problemu, z wewnętrzą motywacją, to poza mierzalnym efektem mam dużo innych, pobocznych: korzystanie z internetu, wyszukwanie informacji, interakcje z ludźmi, rzeczy które po drodze przeczytałam czy zrozumiałam, uczenie się proszenia o pomoc, kiedy sobie nie radzę, poczucie sprawstwa, że doszłam do tego sama...
Nauczyciela można jedynie rozliczyć z "mierzalnych" efektów, ale dano mu do ręki wadliwe narzędzie, które nie ma prawa przynieść dobrych efektów, bo działa sprzecznie z naturą człowieka, z jego mózgiem, z procesami uczenia się.
Dla mnie w tej sytuacji wynagrodzenie za efekty - jest absudrem do sześcianu.