Ja patrzę z ciekawością na ten cały bałagan. Sytuacja nauczycieli to swoisty paradoks - wiem, bo jestem jedną z nich. Na szczęście teraz jestem w niepublicznej placówce (dzieki bogu).
Otóż paradoks jest taki, że ludzie oczekują od nauczycieli (zbiorczo): nauczenia dziecka, zainspirowania, pokazania jaki fajny jest przedmiot, dawania realnej wiedzy, doświadzenia, bycia ciekawym, dobrym, posiadania autorytetu, przygotowania do dorosłego życia i przygotowania do testów, żeby uczniowie mieli najlepsze wyniki przy okazji dbając o ich bezpieczeństwo. Oczekują, że nauczyciele osiągną takie efekty za pomocą: przymusu, kar i nagród, gróźb, przeładowanego programu, beznadziejnych podręczników, metod sprzed 200 lat, w dużych grupach, w 45-mintowych przedziałach czasu, bez brania pod uwagę indywidualnych zasobów dzieci, bez brania pod uwagę trudności młodzieży, ignorując nowoczesny świat (smartfony, tablety), bez przygotowania do pracy z grupą ani z dziećmi (moje przygotowanie pedagogiczne na Uniwersytecie Warszawskim, poza dwoma zajęciami - ŻART).
Dopóki całe społeczeństwo nie zrozumie, że obecny pruski system nauczania ma ZEROWE szanse na powodzenie, dopóty bedziemy mieli beznadziejnych nauczycieli, którzy łagodzą sobie ten absurd żądaniem wyższego wynagrodzenia.
Poważnie, chcecie, żeby wasze dzieci były gotowe na XXi wiek? Wzmacniajcie w nich kreatywność, ciekawość, umiejętności miękkie, zdolność do komunikacji, myślenie krytyczne, dbanie o siebie, rozumienie ludzi, elastyczność myślenia. Czy obecna szkoła ma szanse tego nauczyć? W ŻYCIU. Obecna szkoła ma za zadanie wytworzyć standardowo myślące jednostki, dobrze piszące testy, potrafiące przyswoić i odtworzyć materiał wyłożony na wykładzie.
Są chlubne wyjątki, są wyjątkowi nauczyciele. Ale będąc wewnątrz systemu jako nauczycielka widziałam, jakich tytanów trzeba, żeby w tej presji ze strony polityki, szkoły, systemu, rodziców i całego społeczeństwa nie dać się zabić, nie poddać się. Ja byłam beznadziejną nauczycielką, poddałam się od razu presji testów, wyników, terminów, nadążania z materiałem, gonienia z programem. Wystarczyły 2 tygodnie i poszłam za tłumem, jak owieczka.
Nie oczekuję od innych nauczycieli tego, czego sama nie jestem w stanie robić: walki z systemem, który ma w nosie jednostki.
Tak realnie: czy dzieci potrzebują tych egzaminów? Nie. Gdyby mogli wybrać, to by mieli je w dupie. To system wymyślił te egzaminy, to system ich potrzebuje, żeby ludzi poszufladkować na lepszych i gorszych, żeby ich ustawić w rankingach i umieć się do nich odnieść jak do cyferek, żeby było łatwiej. Nie, dzieci nie ucierpią przez brak egzaminów.
Ucierpią przez stres, jaki im funduje "dobra zmiana", jaki im funduje społeczeństwo, które nadal się oszukuje i wmawia, że przymus uczenia się tego, co wymyślili "mądrzy" z MEN to najwyższe dobro i najlepszy sposób na to, by człowikea przygotować do dorosłości