Jakiś pestycyd dorwał widocznie Ajsi, bo wsiąkła aż miło...
Dawaj pestycyd, dawaj! Co byśmy się nie wstydzili za ciebie!
Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!
Forum Kobiet » NASZA SPOŁECZNOŚĆ » Parapetówka u Ajsi ;)
Strony Poprzednia 1 … 103 104 105 106 107 … 122 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Jakiś pestycyd dorwał widocznie Ajsi, bo wsiąkła aż miło...
Dawaj pestycyd, dawaj! Co byśmy się nie wstydzili za ciebie!
santapietruszka napisał/a:Mnie się wydawało, że lepiej sypać kapustą...
Po kapuście sypię czymś innym
Uważaj, byleby nie na forum, bo znowu posypią się skargi a wszystko, co wysypiesz zostanie użyte przeciwko Tobie
Harvey napisał/a:santapietruszka napisał/a:Mnie się wydawało, że lepiej sypać kapustą...
Po kapuście sypię czymś innym
Uważaj, byleby nie na forum, bo znowu posypią się skargi
a wszystko, co wysypiesz zostanie użyte przeciwko Tobie
Mam namiary na dobrego prawnika
SonyXperia napisał/a:Harvey napisał/a:Po kapuście sypię czymś innym
Uważaj, byleby nie na forum, bo znowu posypią się skargi
a wszystko, co wysypiesz zostanie użyte przeciwko Tobie
Mam namiary na dobrego prawnika
Skoro ta kapusta Ci tak smakuje
Rudy rydz zakochany w Meghan, a Maślak zbyt wymuskany...
Szczerze mówiąc, ch*j z rudym. Tak jak oni na siebie patrzą...
Zazdraszczam
Rozczulasz się coś Harvey
Nie ma co zazdraszczać, tylko tak sobie zrobić
Rh> świetny dowcip, naprawdę się uśmiałam. Tez bym nie chciała szukać .
Noooo... A facet codziennie musi... Nie znajdzie to bez majtek do roboty idzie
Gorzej z kluczykami do auta
No nie, zdolność gubienia kluczyków do samochodu mają tylko kobiety...
To jak? Dziś parapetówka z prawdziwego zdarzenia?
Pamiętam jedną parapetówkę typowo babską. Na parapecie stało jedzenie, tak jak na prawdziwej parapetówce być powinno . Siedziałyśmy na podłodze na poduchach i materacu. W pokoju pusto, ale i tak było wesoło.
A Wy, palicie?
Tak się zastanawiam, jak ma się ciężki okres w życiu czy jest jakaś metoda lub sposób by sobie z tym poradzić? Nie pytam o hobby, zainteresowania czy wyjścia do ludzi - to jest. Ale jak jest tego zbyt mało i brakuje "wypełniaczy" czasu by nie siedzieć bezczynnie patrząc w sufit jak lebiega to... co można jeszcze zrobić?
Niech mnie ktoś psytuli
Potrzebuję przyjaciół w tym momencie bardzo.
Trzym się!
Harvey napisał/a:Potrzebuję przyjaciół w tym momencie bardzo.
Trzym się!
Staram się
Życie mi się wali i jestem w kropce.
Potrzebuję przyjaciół w tym momencie bardzo.
Nie jesteśmy tutaj tacy najgorsi Śmiało możesz walić jak w dym
Harvey napisał/a:Dziękuję
Życie mi się wali i jestem w kropce.
Potrzebuję przyjaciół w tym momencie bardzo.
Czasami coś musi się zawalić, by coś nowego mogło się narodzić.
Akurat soundtruck z batmana słucham... a tam jest: Why do we fall? So we can learn to pick ourselves up.
Jak w mordę strzelił
Harvey napisał/a:Życie mi się wali i jestem w kropce.
Potrzebuję przyjaciół w tym momencie bardzo.
Nie jesteśmy tutaj tacy najgorsi
Śmiało możesz walić jak w dym
Powiem w ten sposób... jestem trochę rozbity. Ale, że pora późna i jutro jest poniedziałek więc przełóżmy to na wcześniejszą godzinę
Dzięki!
SonyXperia napisał/a:Harvey napisał/a:Życie mi się wali i jestem w kropce.
Potrzebuję przyjaciół w tym momencie bardzo.
Nie jesteśmy tutaj tacy najgorsi
Śmiało możesz walić jak w dym
Powiem w ten sposób... jestem trochę rozbity. Ale, że pora późna i jutro jest poniedziałek więc przełóżmy to na wcześniejszą godzinę
Dzięki!
Nie wiem co to jest, ale pamiętaj, że w nocy wszystkie koty są czarne. Lepiej nie ruszać zmartwień o tej porze
Nie wiem co to jest
Rozwód.
Rozwód... hmm... a co najbardziej Cię boli? Ona Cię odrzuca a Ty byś dalej chciał tego związku? Czy może ogólnie masz doła? Boisz się zmiany?
Zapewne w to nie uwierzysz, ale ja wierzę, że dobrze umotywowaną pracą na rzecz innych ludzi (może to być wolontariat, ale tez praca w firmie, która robi dobre rzeczy) można sobie "wyprodukować" energię życiową, z doła wyjść.
a co najbardziej Cię boli?
To jak to wyglądało, to co ze mną się przez to stało, to, że oboje nie potrafimy rozmawiać ze sobą, to, że to zamiast iść jakoś samoistnie do przodu zawsze było pod górkę pełne szpil i wzajemnego ranienia.
Ona Cię odrzuca a Ty byś dalej chciał tego związku?
Odrzucaliśmy się już oboje. Nie wiem, czy działamy na siebie jak kocimiętka i głupiejemy przy sobie, czy lubimy jakiś sadomosachistyczny dziwny układ? Ja tak nie chce. Ja doskonale wiem czego ja chcę od życia tylko nie wiem czy ja to będę mógł mieć z nią.
Czy może ogólnie masz doła?
Mam doła, wk*rwa, smutek, żal, rozpacz, gniew, radość, smiech, mętlik... wszystko jednocześnie.
Boisz się zmiany?
Ja chce zmiany! Tak jak było być nie może bo to jest chore. Teraz się tylko zastanawiam, czy to czego ja chce da się poskładać z tego co było czy to będzie tylko chwilowy wzlot i po jakimś czasie będzie to samo. A z całą pewnością tego jak było do tej pory - nie chce.
Zapewne w to nie uwierzysz, ale ja wierzę, że dobrze umotywowaną pracą na rzecz innych ludzi (może to być wolontariat, ale tez praca w firmie, która robi dobre rzeczy) można sobie "wyprodukować" energię życiową, z doła wyjść.
Wolontariat? A ile tam płacą?
Ciekawy pomysł, rozglądnę się po mieście, może coś ciekawego wpadnie w oko.
I które z Was podjęło tą decyzję?
Decyzja? Od słowa rozwód do słowa decyzja daaaaleka droga. Zwlaszcza jak są dzieciaki..
Z wieloletniego doświadczenia powiem Ci Harvey ze burzliwe związki mogą bardzo długo funcjonować, zwłaszcza z powodu jak to nazwaleś kocimiętki, ale strasznie to może przeorać i poranić.
No, tego słowa właśnie użył, w kontekście stwierdzenia 'co to jest' - odpowiedział 'rozwód' Jak dla mnie, konkret odpwiedź.
PS..Harvey, nie chcesz zalozyć tematu parę pięter niżej? Boisz się netkobietek?
Zobacz Gary się nie bał..
Sony, wiem co to za słowo.. Takie jak bomba z opóźnionym zapłonem..można rozbrajać lub pozwolić wybuchnąć..
W sumie to już założyl. Pytanie, czy bedzie chciał o tym pisać
Elu, zrozumiałam go, że decycja jest podjęta, a nie że któreś z nich 'zastanawia sie' nad takim rozwiązaniem.
Nie wiem, co autor miał tak naprawdę na myśli
A to niech się Harvey tłumaczy
Ja niestety znam takie związki, jednego dnia rozwód, drugiego kocimiętka ) ale moze On ma inaczej..
PS..Harvey, nie chcesz zalozyć tematu parę pięter niżej?
Boisz się netkobietek?
Zobacz Gary się nie bał..![]()
A to coś serio daje? Chyba, że się potrzebuje towarzystwa do użalania czy obrzucania błotem
Nie chce zakładać tematu bo wolę pogadać z osobami, które gdzieś kojarzą mnie a ja ich niż rzucać kolejny temat o cierpiętnictwie. Nie o to mi chodzi. Jestem na tyle ogarnięty, że znam przyczyny i skutki ciągu wydarzeń, który nastąpił i wiem, że tak dalej być nie może. Nie szukam odkupienia, nie szukam rozwiązania problemów, nie szukam zadośćuczynienia czy kary za winy. Tak jak Ela napisała, stoję przed bombą i zastanawiam się czy ją rozbrajać czy pozwolić wybuchnąć.
Czy to przypadkiem nie jest tak że taką bombę nalezy rozbrajać we dwoje? Ile w tym wszystkim Twojej zasługi, ze trzeba to robić, a ile żony wiecie tylko wy dwoje. To chyba niedobrze że te emocje gromadzę się tylko po jednej stronie. Czy ona jest tego świadoma?
Czy to przypadkiem nie jest tak że taką bombę nalezy rozbrajać we dwoje? Ile w tym wszystkim Twojej zasługi, ze trzeba to robić, a ile żony wiecie tylko wy dwoje. To chyba niedobrze że te emocje gromadzę się tylko po jednej stronie. Czy ona jest tego świadoma?
Tyle to ja wiem. Wina leży po obu stronach. Po równo. Nie potrafimy ze sobą w ogóle normalnie rozmawiać jak dorośli ludzie tylko żyjemy wyobrażeniem siebie sprzed iluśtam lat. Były awantury (z mojej strony, najczęściej po alko bo wtedy się już przelewało we mnie) by otworzyła oczy i w końcu zaczęła coś z tym robić. Żyliśmy obok siebie jak lokatorzy czy brat z siostrą zamiast jak mąż i żona. Na chwilę się poprawiało ale ta chwila szybko mijała. I tak to się kręci od wielu lat.
Najśmieszniejsze a zarazem najtragiczniejsze jest to, że teraz po tylu latach przed jej wyprowadzką w końcu zalążek rozmowy się pojawił i wychodzi na to, że oboje chcemy zmiany i mamy podobne cele o których nawet nie wiedzieliśmy bo ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie chcemy tak żyć jak żyliśmy bo to nas męczy i wyniszcza oboje. Ja się tylko obawiam, że zmiana będzie chwilowa i znowu będziemy współlokatorami i wtedy znowu wpadnę w alko a ona się boi, że ja znowu wpadnę w alko - i tak powstaje błędne koło.
Zmiany muszą nastąpić. I to diametralne. Ja się tylko zastanawiam czy to czego chcę od życia będę mógł mieć z nią. Coś nas do siebie ciągnęło cały czas stąd pomysł o tej kocimiętce
Na tą chwilę mieszkamy oddzielnie. Dzieci nie mamy.
A bomba tyka
Zmieniając temat... zacząłem jazdy moto Jest fuuun
Co prawda instruktor chyba nawąchał się zbyt dużo spalonej gumy ale za to jest zabawnie
Harvey, Ty się w końcu zdecyduj, czy podajesz to swoje gg, czy nie
W temacie motorowym, to mam za sobą historię jazdy jako pasażerka na pewnym skuterku. Nie potrafiłam usiedzieć prosto, tzn. ilekroć koleżanka kierujące skuterkiem hamowała, ja uderzałam ją w głowę, tzn. obijałam się o jej kask moim kaskiem Wiem, ze ją to wkurzało, ale nigdy nie narzekła. Natomiast ja nie umiałam nad tym zapanować.
Jeśli chodzi o rozstania. Powiem szczerze że nie wiem, co doradzić(?). Nie byłam nigdy mężatką, rozstawałam się dwukrotnie, a to podobno nie to samo, chociaż zaangażowanie emocjonalne było ogromne. Poza tym to zawsze ja byłam tą osobą podejmującą decyzję o rozstaniu. I mimo że zawsze w chwili rozstania nie byłam emocjonalnie uwolniona, i wiązalo się to z szarpaniną, to byłam pewna swojej decyzji. Taka walka serca z rozumem Teraz kiedy napisałeś coś wiecej, widać że to żona podejmuje jakieś decyzje (wyprowadzka). Ciężka sprawa.
Harvey, Ty się w końcu zdecyduj, czy podajesz to swoje gg, czy nie
Szukam mu miejsca bo tak jakoś koślawo wisi
W temacie motorowym, to mam za sobą historię jazdy jako pasażerka na pewnym skuterku. Nie potrafiłam usiedzieć prosto, tzn. ilekroć koleżanka kierujące skuterkiem hamowała, ja uderzałam ją w głowę, tzn. obijałam się o jej kask moim kaskiem
Wiem, ze ją to wkurzało, ale nigdy nie narzekła. Natomiast ja nie umiałam nad tym zapanować.
Pierwszy raz od 20 lat siedziałem na moto, to tylko 125 cm ale nerwy na początku były... szybko zacząłem odkręcać manetę i był big smile
Jeśli chodzi o rozstania. Powiem szczerze że nie wiem, co doradzić(?). Nie byłam nigdy mężatką, rozstawałam się dwukrotnie, a to podobno nie to samo, chociaż zaangażowanie emocjonalne było ogromne. Poza tym to zawsze ja byłam tą osobą podejmującą decyzję o rozstaniu. I mimo że zawsze w chwili rozstania nie byłam emocjonalnie uwolniona, i wiązalo się to z szarpaniną, to byłam pewna swojej decyzji. Taka walka serca z rozumem
Teraz kiedy napisałeś coś wiecej, widać że to żona podejmuje jakieś decyzje (wyprowadzka). Ciężka sprawa.
Ja już z nią się rozstawałem. Jeszcze nie byliśmy wtedy małżeństwem. Przerabiałem to. Ona zawsze mieszkała u mnie więc może stąd myślisz, że to ona podejmuje decyzje o wyprowadzce. Ale ja jestem u siebie, to sorry, swojego nie zostawię
I zobacz, z Tobą, mimo, że znamy się tylko z kilku tematów potrafię rozmawiać... Z nią jest zawsze ściana. A ja głowy o tą ścianę nie chce rozbijać w nieskończoność.
edit:
Z ciekawości zapytam... rozstawałaś się bo? Jak nie chcesz o tym pisać to nie musisz
Czasami tak właśnie jest, ze z "obcymi" łatwiej się rozmawia, bo nie jesteśmy tak z nimi emocjonalnie związani, wtedy jest prościej...widze to po sobie, im jestem z kimś bardziej emocjonalnie związana, im bardziej mi na kimś zależy tym ciężej mi sie rozmawia o trudnych, bolesnych dla mnie rzeczach, taki paradoks niestety, bo nie chce ranić drugiej osoby, gdy wiem, ze moje słowa bardzo ja zabolą, wole przemilczeć...nie wiem jaka Twoja żona jest Harvey, ale może ma tak samo jak ja, dlatego ciężko sie z nią porozumieć...najgorsza jest obojętność wg mnie, jak juz nie ma żadnych emocji, wtedy już ludziom na sobie nie zależy, banał, ale taka prawda...
Przykro mi Harvey, ze tak Ci sie życie zawaliło, mimo, ze sie nie znamy, to jednak to co napisałeś mnie poruszyło...ale jesteś młody jeszcze, JESZCZE chyba mój rocznik, jeszcze sobie pozyjesz, no chyba, ze Ci dadzą to prawko na motocykl, to nie wiem jak długo
nie warto marnować wg mnie życia i ciągnąć czegoś na siłę, nawet jak to wiąże sie z decyzjami które tak bolą...na tym poprzestanę, nie czuje sie kompetentna aby udzielać porad małżeńskich, po prostu chcialam powiedzieć, abyś sie trzymał
Gary napisał/a:a co najbardziej Cię boli?
To jak to wyglądało, to co ze mną się przez to stało, to, że oboje nie potrafimy rozmawiać ze sobą, to, że to zamiast iść jakoś samoistnie do przodu zawsze było pod górkę pełne szpil i wzajemnego ranienia.
Raniłeś? Można nie ranić... np. od teraz.
Gary napisał/a:Ona Cię odrzuca a Ty byś dalej chciał tego związku?
Odrzucaliśmy się już oboje. Nie wiem, czy działamy na siebie jak kocimiętka i głupiejemy przy sobie, czy lubimy jakiś sadomosachistyczny dziwny układ? Ja tak nie chce. Ja doskonale wiem czego ja chcę od życia tylko nie wiem czy ja to będę mógł mieć z nią.
Hmmm... ale czy nie w każdym małżeńtwie zadajemy sobie takie pytania?
Gary napisał/a:Czy może ogólnie masz doła?
Mam doła, wk*rwa, smutek, żal, rozpacz, gniew, radość, smiech, mętlik... wszystko jednocześnie.
Gary napisał/a:Boisz się zmiany?
Ja chce zmiany! Tak jak było być nie może bo to jest chore. Teraz się tylko zastanawiam, czy to czego ja chce da się poskładać z tego co było czy to będzie tylko chwilowy wzlot i po jakimś czasie będzie to samo. A z całą pewnością tego jak było do tej pory - nie chce.
Wyobraź sobie, że ja też mam takie dylematy. A macie dzieci? Ja sobie zadajępytanie jak będzie jak dzieci pójdą w świat. Czy wrócimy do dobrych czasów jak przed dziećmi, czy jednak będizemy już innymi ludźmi, którzy nie powinni ze sobą żyć.
Gary napisał/a:Zapewne w to nie uwierzysz, ale ja wierzę, że dobrze umotywowaną pracą na rzecz innych ludzi (może to być wolontariat, ale tez praca w firmie, która robi dobre rzeczy) można sobie "wyprodukować" energię życiową, z doła wyjść.
Wolontariat? A ile tam płacą?
Ciekawy pomysł, rozglądnę się po mieście, może coś ciekawego wpadnie w oko.
Taaaak... jak masz doła, jak jesteś "nieszczęśliwy tak raczej bez powodu", to trzeba czasu i pracy. Arbeit macht frei. Hitlerowcy to hasło zniszczyli, ale w sumie swastykę też wzięli z buddyzmu.
nie mogę edytować, wieć post pod postem...
Doczytałem że żona się wyprowadziła? Jeśli tak, to teraz masz prostą drogę do rozstania -- wystarczy nie pielęgnować relacji, nie podlewać kwiatka, on sam zdechnie już do końca, nie będzie żal wyrzucić. A jeśli już masz coś na nowo budować, to pewnie lepiej z inną osobą.
Dlaczego jestem taki radykalny? Bo jak była wyprowadzka, nie żyjecie razem, to znaczy, że już pękło i nie ma sensu sklejać. Ktoś już podjął decyzję, aby odejść. I odszedł.
Robiłeś awantury? To może dlatego odeszła. A może odeszła bo chciała odejść?
Witam Chciałam napisać, że znam wszystkich uczestników Parapetówki bardzo dobrze, bo często tu zaglądam
Nie tylko do tego tematu oczywiscie
Harvey ogladałam dzisiaj ciekawy film Gra pozorów, piszesz że nie rozmawiacie ze sobą, lub ranicie się tam tez o tym jest. Jest tam taka scena małzenstwo rozmawia ze sobą i ona mówi że nienawidzi być z nim sama. W towarzystwie potrafią świetnie grać, a tak naprawde w ogóle ze soba nie rozmawiają, mało tego nie sypiają ze sobą. Taka obojetność to zazwyczaj koniec związku. Może być też tak, że ona przez tą wyprowadzke chce abyś podjął jakieś działania, zawalczył o nią może jest to dzicinne zachowanie, bo powinna powiedzieć czego chce
ale jak to kobieta uważa, że powinieneś sie domyslić
pozdrawiam i przemyśl co jest dla Ciebie najlepsze
Witam
Chciałam napisać, że znam wszystkich uczestników Parapetówki bardzo dobrze, bo często tu zaglądam
Nie tylko do tego tematu oczywiscie
![]()
Harvey ogladałam dzisiaj ciekawy film Gra pozorów, piszesz że nie rozmawiacie ze sobą, lub ranicie się tam tez o tym jest. Jest tam taka scena małzenstwo rozmawia ze sobą i ona mówi że nienawidzi być z nim sama. W towarzystwie potrafią świetnie grać, a tak naprawde w ogóle ze soba nie rozmawiają, mało tego nie sypiają ze sobą. Taka obojetność to zazwyczaj koniec związku. Może być też tak, że ona przez tą wyprowadzke chce abyś podjął jakieś działania, zawalczył o niąmoże jest to dzicinne zachowanie, bo powinna powiedzieć czego chce
ale jak to kobieta uważa, że powinieneś sie domyslić
pozdrawiam i przemyśl co jest dla Ciebie najlepsze
Hej, jest parę filmów o tym tytule, możesz zalinkować?
https://www.filmweb.pl/film/Gra+pozor%C … 016-783430
Proszę to dreszczowiec
chcialam powiedzieć, abyś sie trzymał
Cześć Miętusku Dzięki za miłe słowo
Doczytałem że żona się wyprowadziła? Jeśli tak, to teraz masz prostą drogę do rozstania -- wystarczy nie pielęgnować relacji, nie podlewać kwiatka, on sam zdechnie już do końca, nie będzie żal wyrzucić. A jeśli już masz coś na nowo budować, to pewnie lepiej z inną osobą.
Też jestem tego samego zdania. Nie ma co żyć nadziejami tylko brać życie za jaja. Ten kwiatek był już nie podlewany od dłuższego czasu, przeczytałem Twoją radę gdzieś z innego wątku dużo wcześniej i do niej się od dawna zastosowałem Temu teraz mniej boli i mniej emocjonalnie do tego podchodzę
Dlaczego jestem taki radykalny? Bo jak była wyprowadzka, nie żyjecie razem, to znaczy, że już pękło i nie ma sensu sklejać. Ktoś już podjął decyzję, aby odejść. I odszedł.
Robiłeś awantury? To może dlatego odeszła. A może odeszła bo chciała odejść?
W sumie mniejsza o powody, tu zabrakło wszystkiego. Nie nastawiam się na sklejanie, spektakularne powroty, odetchnę pełną piersią i pójdę do przodu
Witam
Chciałam napisać, że znam wszystkich uczestników Parapetówki bardzo dobrze, bo często tu zaglądam
Nie tylko do tego tematu oczywiscie
![]()
Harvey ogladałam dzisiaj ciekawy film Gra pozorów, piszesz że nie rozmawiacie ze sobą, lub ranicie się tam tez o tym jest. Jest tam taka scena małzenstwo rozmawia ze sobą i ona mówi że nienawidzi być z nim sama. W towarzystwie potrafią świetnie grać, a tak naprawde w ogóle ze soba nie rozmawiają, mało tego nie sypiają ze sobą. Taka obojetność to zazwyczaj koniec związku. Może być też tak, że ona przez tą wyprowadzke chce abyś podjął jakieś działania, zawalczył o niąmoże jest to dzicinne zachowanie, bo powinna powiedzieć czego chce
ale jak to kobieta uważa, że powinieneś sie domyslić
pozdrawiam i przemyśl co jest dla Ciebie najlepsze
W sumie filmu nie widziałem ale u nas było identycznie jak piszesz. Seksu też nie było. Nie będę walczył, nawalczyłem się już. Mam dość.
Dobrze, że nie mieliśmy dzieci, bo tylko ich by było żal.
Ja już z nią się rozstawałem. Jeszcze nie byliśmy wtedy małżeństwem. Przerabiałem to. Ona zawsze mieszkała u mnie więc może stąd myślisz, że to ona podejmuje decyzje o wyprowadzce. Ale ja jestem u siebie, to sorry, swojego nie zostawię
I zobacz, z Tobą, mimo, że znamy się tylko z kilku tematów potrafię rozmawiać... Z nią jest zawsze ściana. A ja głowy o tą ścianę nie chce rozbijać w nieskończoność.
edit:
Z ciekawości zapytam... rozstawałaś się bo? Jak nie chcesz o tym pisać to nie musisz
To nie ma znaczenia, czyje to mieszkanie. Wyprowadziła się z waszego wspólnego domu, i to jest podjęcie jakieś decyzji, no chyba że kazałeś się jej wyprowadzić.
Odpowiadając na Twoje drugie pytanie. W pierwszym przypadku rozstałam się z, właściwie, egoistycznego powodu. Była między nami dużo różnica wieku, i ja po prostu weszłam w pewnym momencie na inną orbitę Natomiast w drugi związek zainwestowałam emocjonalnie całą siebie i wydawało mi się, że to jest właśnie ten mężczyzna. Rozstałam się, bo... rozczarowałam się nim jako człowiekiem, a dodatkowo utraciałam do niego zaufanie, chociaż biorąc pod uwage pierwszy motyw, to że mnie okłamywał, że kręci z kimś innym jest w zasadzie bez znaczenia. Z prespektywy czasu widzę dokładnie, że nawet gdyby nie pojawiła się inna kobieta, która bardzo o niego zabiegała, to i tak nie był to mężczyzna dla mnie. Już na dlugo przed tym zaczęłam dostrzegać cechy których nie akceptowałam, które mi przeszkadzały. Jeśli mam być zupełnie szczera, to mam w stosunku do niego ambiwalentne uczucia - z jednej strony wspominam go ciepło, bo to jednak było szczere i prawdziwe między nami, przynajmmiej na początku, z drugiej strony nie chcę o nim pamiętać, nie chcę go wspomniać, nie ma go już w moim życiu, bo wiem że nie byloby nam po drodze. Jestem pewna, że gdyby doszło do małżeństwa, bylabym teraz rozwódką.
To nie ma znaczenia, czyje to mieszkanie. Wyprowadziła się z waszego wspólnego domu, i to jest podjęcie jakieś decyzji, no chyba że kazałeś się jej wyprowadzić.
Podczas ostatniej awantury powiedziałem jej żeby się wyprowadziła. Od wesela na którym byliśmy miesiąc wcześniej i była rozmowa by zacząć coś z tym robić nie robiła absolutnie nic. W końcu mi się znowu uzbierało i powiedziałem basta. Oczywiście po awanturze znowu kocimiętka i myślisz, że coś w końcu ruszy... to ruszyło do wyprowadzki. Tak więc, nie jestem pewien czy to jej decyzja czy moja czy może jakaś podświadomie wspólna. Ja wiem, że nie chce tak żyć, nie chce czuć się jak pies czekający aż pańcia rzuci okruszki ze stołu, nie chce żyć nie czując się kochanym i odganianym za każdym razem. Szkoda tylko tego, że to uczucie było szczere i prawdziwe z mojej strony i zawsze chciałem jak najlepiej dla niej ale tak być traktowanym przez kobietę, która zostawia ci rano liścik na kanapce z napisem "kocham" a jednocześnie ma Cie w dupie i to czego ty chcesz mało ją obchodzi? Czuję się oszukany, wykorzystany i tak jak bym dostał obuchem w twarz. Tylko za to, że kochasz to cierp bo jesteś nie wystarczający dla niej. Jak pierdzielony orbiter.
Odpowiadając na Twoje drugie pytanie. W pierwszym przypadku rozstałam się z, właściwie, egoistycznego powodu. Była między nami dużo różnica wieku, i ja po prostu weszłam w pewnym momencie na inną orbitę
Natomiast w drugi związek zainwestowałam emocjonalnie całą siebie i wydawało mi się, że to jest właśnie ten mężczyzna. Rozstałam się, bo... rozczarowałam się nim jako człowiekiem, a dodatkowo utraciałam do niego zaufanie, chociaż biorąc pod uwage pierwszy motyw, to że mnie okłamywał, że kręci z kimś innym jest w zasadzie bez znaczenia. Z prespektywy czasu widzę dokładnie, że nawet gdyby nie pojawiła się inna kobieta, która bardzo o niego zabiegała, to i tak nie był to mężczyzna dla mnie. Już na dlugo przed tym zaczęłam dostrzegać cechy których nie akceptowałam, które mi przeszkadzały. Jeśli mam być zupełnie szczera, to mam w stosunku do niego ambiwalentne uczucia - z jednej strony wspominam go ciepło, bo to jednak było szczere i prawdziwe między nami, przynajmmiej na początku, z drugiej strony nie chcę o nim pamiętać, nie chcę go wspomniać, nie ma go już w moim życiu, bo wiem że nie byloby nam po drodze. Jestem pewna, że gdyby doszło do małżeństwa, bylabym teraz rozwódką.
A cóż to za cechy? hmm? Może ja mam te cechy ale o nich nie wiem?
Czasem się zastanawiam, czy to ja jestem normalny czy ona. Ktoś z nas ma pi*rdolca.
To, że będę rozwodnikiem mi nie przeszkadza. Dużo jest takich osób i w dzisiejszych czasach ciężko kogoś znaleźć bez przeszłości w papierach. Ciężej znaleźć kogoś ogarniętego i takiego... normalnego?
Nie żyję nadzieją, że ona wróci. Nie żyję w rozpaczy. W końcu chce zacząć żyć normalnie! A jak sobie zachcę to w weekend do Krakowa na kawę pojadę
Podczas ostatniej awantury powiedziałem jej żeby się wyprowadziła. Od wesela na którym byliśmy miesiąc wcześniej i była rozmowa by zacząć coś z tym robić nie robiła absolutnie nic. W końcu mi się znowu uzbierało i powiedziałem basta. Oczywiście po awanturze znowu kocimiętka i myślisz, że coś w końcu ruszy... to ruszyło do wyprowadzki. Tak więc, nie jestem pewien czy to jej decyzja czy moja czy może jakaś podświadomie wspólna. Ja wiem, że nie chce tak żyć, nie chce czuć się jak pies czekający aż pańcia rzuci okruszki ze stołu, nie chce żyć nie czując się kochanym i odganianym za każdym razem. Szkoda tylko tego, że to uczucie było szczere i prawdziwe z mojej strony i zawsze chciałem jak najlepiej dla niej ale tak być traktowanym przez kobietę, która zostawia ci rano liścik na kanapce z napisem "kocham" a jednocześnie ma Cie w dupie i to czego ty chcesz mało ją obchodzi? Czuję się oszukany, wykorzystany i tak jak bym dostał obuchem w twarz. Tylko za to, że kochasz to cierp bo jesteś nie wystarczający dla niej. Jak pierdzielony orbiter.
Z 'tym' czyli z czym? Co konkretnego zarzucasz swojej żonie? Tylko tym razem bez ogólników.
A cóż to za cechy? hmm? Może ja mam te cechy ale o nich nie wiem?
Czasem się zastanawiam, czy to ja jestem normalny czy ona. Ktoś z nas ma pi*rdolca.
On miał jednego Boga. A tym Bogiem były pieniądze. Za tym idzie dużo przykrych cech, które nie pozwalają funkcjonować we wzajemnej akceptacji, szacunku, zrozumieniu, mimo najszczerszych uczuć i chęci, z obu stron. Mnie ten Bóg nie imponuje. Nie w takim wymiarze w jakim on mógłby tego ode mnie oczekiwać. Banał nad banały. Pieniądze są bardzo dobrym sługą, ale złym panem.
To tak w skrócie wielkim.
Z 'tym' czyli z czym? Co konkretnego zarzucasz swojej żonie? Tylko tym razem bez ogólników.
Tym czyli z nami, tym związkiem.
Zarzut? Hmm:
- chyba największy będzie taki, że zawsze byłem na końcu. Jak masz psa to wiesz, że czeka na okruszki ze stołu by coś mu skapnęło... a ja jestem ta mysz w norze co czeka aż pies skończy.
- braku miłości, takiej zwyczajnej codzienności i by to szło jakoś normalnie bez szarpaniny o wszystko.
- braku rozmowy, od tych poważnych do tych o pierdołach.
- braku seksu i dopasowania w tym zakresie.
- olewającego stosunku do mnie, bo gdy siedzimy razem na kanapie to woli telefon ode mnie.
- ogólnej stagnacji i bezczynności.
- życie jak dziadek z babcią gdy masz 34 lata na karku i jednak masz te chęci i możliwości by coś ze swoim życiem robić.
- stwierdzenia na koniec, że jestem introwertykiem po 10 latach wspólnego mieszkania... no gdzie u ch*ja?!
- odcięcie mnie od znajomych bo wszystkie koleżanki to kochanki.
- życie jak współlokatorzy lub jak brat z siostrą.
I mógłbym tak wymieniać pewnie całą noc... ale zarys masz.
On miał jednego Boga. A tym Bogiem były pieniądze. Za tym idzie dużo przykrych cech, które nie pozwalają funkcjonować we wzajemnej akceptacji, szacunku, zrozumieniu, mimo najszczerszych uczuć i chęci, z obu stron. Mnie ten Bóg nie imponuje. Nie w takim wymiarze w jakim on mógłby tego ode mnie oczekiwać. Banał nad banały. Pieniądze są bardzo dobrym sługą, ale złym panem.
To tak w skrócie wielkim.
Ja lubię zarabiać pieniądze, lubię mieć ich zapas na czarną godzinę bo czasy są niestabilne a ja lubię stabilizację i spokój, ale nie poświęcam się zarabianiu dla samego zarabiania. Pieniądze są potrzebne do życia ale żyć bez nich też się da
Harvey, lubić pieniądze, zarabiać pieniądze, umieć zarabiać duże pieniądze, mieć głową na karku do tego, to nie to samo co uczynić z nich w życiu priorytet i punkt wyjścia do wszystkiego co w życiu również jest ważne
Wracając do listy zarzutów w stosunku do żony. Rozumiem że jest to stan na dziś. Natomiast jeśli nie ma dzisiaj nic z tego, dla czego się z tą kobieta ożeniłeś, to właściwie po co trwać w tym małżeństwie. Bo przecież ta lista nie istniała przed ślubem?
Jak długo wy się w ogóle znaliście, zanim zapadła decyzja o małżeństwie?
Harvey, byłeś kiedyś chory? w problemach w pracy, w rodzinie? Zaopiekowała się wtedy Tobą?
Wracając do listy zarzutów w stosunku do żony. Rozumiem że jest to stan na dziś. Natomiast jeśli nie ma dzisiaj nic z tego, dla czego się z tą kobieta ożeniłeś, to właściwie po co trwać w tym małżeństwie. Bo przecież ta lista nie istniała przed ślubem?
Ten stan trwa już długo.
Jak długo wy się w ogóle znaliście, zanim zapadła decyzja o małżeństwie?
Znamy się 11, po ślubie 3. Ale tak na prawdę widzę, że żona mnie nie zna w ogóle.
Nie piszę, że zawsze było źle - bywały i dobre momenty. To nie jest tak, że jest źle i trwasz w złym... Bywało dobrze ale ostatnie lata jest zwyczajnie źle. Jak mam doprecyzować to dla mnie źle właśnie z powodu tej listy.
Harvey, byłeś kiedyś chory? w problemach w pracy, w rodzinie? Zaopiekowała się wtedy Tobą?
Katar czy przeziębienie to nie choroba, ja nie choruję.
Problemów z pracą nie mam od 8 lat.
Problem w rodzinie był w lutym gdy umarł mi dziadek - wcześniej brak.
Nie opiekowała się mną jak mężem. Tylko jak bratem lub współlokatorem.
Oddajmy sprawiedliwość Twojej małżonce - a co ona Ci zarzuca?
Nie opiekowała się mną jak mężem. Tylko jak bratem lub współlokatorem.
Chodzi Ci o brak czegoś w rodzaju zażyłości?
Ela210 napisał/a:Harvey, byłeś kiedyś chory? w problemach w pracy, w rodzinie? Zaopiekowała się wtedy Tobą?
Katar czy przeziębienie to nie choroba, ja nie choruję.
Problemów z pracą nie mam od 8 lat.
Problem w rodzinie był w lutym gdy umarł mi dziadek - wcześniej brak.Nie opiekowała się mną jak mężem. Tylko jak bratem lub współlokatorem.
pytałam żeby ustalić, czy kompletnie miała Cię gdzieś..
Chyba wiem, co masz na myśli.. ale tego niestety nie da się wynegocjować. I to nie zależy od stażu czy wieku. są tacy co rok po ślubie odganiają partnera jak muchę i tacy, co w wieku 80 lat z błyskiem w oku odkładają sztuczne szczęki do szklanki
Oddajmy sprawiedliwość Twojej małżonce - a co ona Ci zarzuca?
- to, że ona się zmieniła a ja nie.
- to, że ona chce mieć dzieci a ja nie.
- to, że ona chce być szcześliwa a ja nie
- to, że ona lubi ludzi a ja nie.
- to, że ona chce żyć a ja nie.
- to, że coś kiedyś wieki temu we wtorek powiedziałem to ją ukształtowało.
- to, że ona chciała się dopasować do mnie
Więcej nie wiem, bo nie rozmawialiśmy ze sobą. W ogóle. Konwersacją "co zjemy na obiad" bym nie nazwał.
Harvey napisał/a:Nie opiekowała się mną jak mężem. Tylko jak bratem lub współlokatorem.
Chodzi Ci o brak czegoś w rodzaju zażyłości?
Chodzi mi o brak iskry, namiętności, chęci przebywania ze sobą, seksualności jakiejkolwiek, spędzenia szalonej nocy w hotelu (noce w hotelu były... przynajmniej się wyspała odwrócona dupą do mnie) takiego kleju który to spaja dwie osoby ze sobą, rozmowy, celów, planów, takiego zwykłego życia małżeńskiego a nie współlokatora który dorzuca się do czynszu... Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi bo ciężko jest to na papier przelać.
Zarzut? Hmm:
- chyba największy będzie taki, że zawsze byłem na końcu. Jak masz psa to wiesz, że czeka na okruszki ze stołu by coś mu skapnęło... a ja jestem ta mysz w norze co czeka aż pies skończy.
- braku miłości, takiej zwyczajnej codzienności i by to szło jakoś normalnie bez szarpaniny o wszystko.
- braku rozmowy, od tych poważnych do tych o pierdołach.
- braku seksu i dopasowania w tym zakresie.
- olewającego stosunku do mnie, bo gdy siedzimy razem na kanapie to woli telefon ode mnie.
- ogólnej stagnacji i bezczynności.
- życie jak dziadek z babcią gdy masz 34 lata na karku i jednak masz te chęci i możliwości by coś ze swoim życiem robić.
- stwierdzenia na koniec, że jestem introwertykiem po 10 latach wspólnego mieszkania... no gdzie u ch*ja?!
- odcięcie mnie od znajomych bo wszystkie koleżanki to kochanki.
- życie jak współlokatorzy lub jak brat z siostrą.I mógłbym tak wymieniać pewnie całą noc... ale zarys masz.
Tak się zastanawiam czy coś napisać, bo zaraz jeszcze wyjdzie, że podzielam poglądy panów od BS ale co tam drinknąłem sobie, to i śmiałość przyszła Przyznaję, że nie ogarniam wszystkich punktów poza jednym. Wniosek z tego plus wrażenia za całokształt żeś sympatyczny, miły facet. Teraz odniesienie do panów z BS - sympatyczni i mili dostają po dupie najbardziej. Szczególnie od kobiet, chociaż wszem i wobec ogłaszają, że ich ideałem jest facet sympatyczny oraz miły. Moja kobita też zerknęła, a twoje posty i ciebie kojarzy. Powiedziała - nie żal się na babskim forum. Masz problem z kobitą, to nią potrząśnij i ustaw do pionu ale się nie żal. Koniec cytatu, bo dalszą część ocenzurowałem
Ode mnie, nie zapijaj smutków i problemów. W niczym to nie pomaga, nic nie ułatwia. Taką żelazną regułę sobie wypracowałem na bazie dzieciństwa w rodzinie alkoholika ale wypić lubię, czemu nie.
Ups
Piszę z tel
No nie z powodu sympatyczności czy nie ktoś obrywa, tylko z powodu innej wizji wszystkiego..
Jeśli facet po to by być pożądanym ma być sk..lem , to miałabym gdzieś taki związek, będąc facetem, w którym trzeba się spinać przy kobiecie we własnym domu..
Ja myślę że nie było miedzy wami chemii. Albo szybko się skończyła. Jak poznałam męża to bardzo mi imponował swoją wiedzą i uznałem że jest bardzo odpowiedzialnym facetem czyli że nadaje się na ojca. Pamiętam jak dzisiaj że gdy pierwszy raz się do niego przytuliłam poczułam takie ciepło i żar ciezko to nazwać. Czułam że pasujemy do siebie i to się nie zmienilo. Co to znaczy że nie opiekowala się Tobą jak mężem. Może uważa że nie potrzebowałes opieki. Albo denerwuje ją gdy zbytnio się nad Sobą rozczulasz. Czasem faceci lubią jak partnerka im matkuje ale czy to jest partnerstwo?
Tak się zastanawiam czy coś napisać, bo zaraz jeszcze wyjdzie, że podzielam poglądy panów od BS ale co tam drinknąłem sobie, to i śmiałość przyszła
Przyznaję, że nie ogarniam wszystkich punktów poza jednym. Wniosek z tego plus wrażenia za całokształt żeś sympatyczny, miły facet. Teraz odniesienie do panów z BS - sympatyczni i mili dostają po dupie najbardziej. Szczególnie od kobiet, chociaż wszem i wobec ogłaszają, że ich ideałem jest facet sympatyczny oraz miły. Moja kobita też zerknęła, a twoje posty i ciebie kojarzy. Powiedziała - nie żal się na babskim forum. Masz problem z kobitą, to nią potrząśnij i ustaw do pionu ale się nie żal. Koniec cytatu, bo dalszą część ocenzurowałem
![]()
Ode mnie, nie zapijaj smutków i problemów. W niczym to nie pomaga, nic nie ułatwia. Taką żelazną regułę sobie wypracowałem na bazie dzieciństwa w rodzinie alkoholika ale wypić lubię, czemu nie.
Widzisz, Snake. Masz jakieś wyobrażenie na mój temat po kilku postach i dlatego nie chce zakładać tematu ogólnodostępnego tylko się przyczaiłem w gronie "znajomych".
Lepiej pilnuj swojej kobiety bo wiesz... spuszczony ze smyczy nie odpowiadam za czyny
To nie są żale. To jest konwersacja.
Jak ktoś tego nie odróżnia to chyba jednak pójdę na tą terapię sam
Działaj, nie konwersuj czy też żal się
Strony Poprzednia 1 … 103 104 105 106 107 … 122 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Kobiet » NASZA SPOŁECZNOŚĆ » Parapetówka u Ajsi ;)
Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności
© www.netkobiety.pl 2007-2024