Siedział naprzeciw niej. Patrzył spokojnie. Lekko się uśmiechał mówiąc do niej. Nie oglądał jej, nie rozważał jej, nie oceniał. Patrzył na nią i patrzył w nią. Chłonął jej obraz. Mówił. Słuchała. Wstał, podszedł i wziął ją w ramiona. Przytulił jak najdroższy skarb. Poczuła jak spływa na nią spokój. Niepojęty, nieogarnięty. Jakby niebo otuliło ją całą. Czuła zalewające ją szczęście. Nie emocje, nie podniecenie, nie szarpiące wnętrze porywy, lecz szczęście bez granic. Nazwane. Spokojne, ogromne, bezkresne. Całą sobą zapadała się w nie, zdumiona jego potęgą. Było jak fale, które porywają i niosą w otchłań. Pewne, zdecydowane, silne.
Zerwała się i usiadła na łóżku. To SEN ! To był tylko sen!
I nagle dociera do niej ta myśl, przerażająca, złowroga, pewna! Boże, jeśli tak wygląda szczęście, to ja NIGDY NIE BYŁAM SZCZĘŚLIWA !
Ma rodzinę. Męża, dzieci. A ten sen nie daje jej spokoju. Przez lata, dzień po dniu zabija każdy uśmiech, uniesienie, wrażenie. Niespełnione uczucie spycha ją na skraj rozpaczy. Nie pozwala stanąć do walki, zabiera siłę. Już wie, że nigdy nie dozna go w miejscu, w którym jest. Nie ten człowiek, nie te spojrzenia, nie te ramiona. Bez oparcia, bez pewności, bez zapewnień. Szczęście jest wymagające. Nie znajdzie miejsca w strwożonym sercu, w niepokoju. Pozostanie odległe. Niedoścignione dla niej.