W serwisie namonciaku.pl czytamy:
Restauratorzy nie zdają sobie sprawy, że może to mieć negatywny wpływ na zawartość ich portfela, ale (...) używanie zdrobnień zaniża wartość produktu. Klient jest gotowy zapłacić więcej za duży kotlet niż za mały kotlecik i znacznie bardziej ucieszy się z porządnej kawy niż z jakiejś kawusi - komentuje psycholog.
Dalej pojawiają się dialogi naszpikowane zdrobnieniami typu kawka, kotlecik, rachuneczek, gotóweczka plus zwroty "za momencik podam kawkę do stoliczka", "czy można już zabrać talerzyk?", "jedzonko smakowało?"
Kilka lat temu szkoliłam pracowników tak zwanych sprzedażowych i zawsze uczulałam ich, żeby podczas rozmowy z klientem nigdy nie używali zdrobnień. Mapeczka, adresik, gotóweczka - były absolutnie niedozwolone.
W moim odczuciu, a z tego co wiem - nie tylko moim, zdrobnienia odbierane są jako infantylne i bardzo nieprofesjonalne. Standardowo rezerwuje się je dla osób bliskich, a i tu nie wszyscy lubią być nazywani Anusią, Jureczkiem, kotkiem czy żabcią.
Używająca zdrobnień obsługa czy operujący nimi handlowcy, mają zapewne dobre intencje, można przypuszczać, że chodzi tu przede wszystkim o skrócenie dystansu między rozmówcami, ale - jak komentuje Konrad Bocian, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie - zdrobnienia wyrażają intymność i bliskość emocjonalną. Jesteśmy na nie wyczuleni i natychmiast je zauważamy. Zazwyczaj odbieramy je negatywnie, ponieważ obsługa w kawiarni czy restauracji nie jest dla nas bliską osobą.
Jak Wy odbieracie zdrobnienia - zupełnie neutralnie, jako irytujące albo wręcz przeciwnie - sympatyczne? Sami używacie ich na co dzień?
------------
P.S. Od razu uprzedzam ewentualne komentarze - mój nick to dłuższa historia . Potem, ilekroć usiłowałam go zmienić, właśnie po to, aby pozbyć się zdrobnienia, zawsze odwodzono mnie od tego pomysłu
.