Iceni napisał/a:Po prostu je przyjąć i iść dalej. Czy za wszystko trzeba się obwiniać?
(I czy ta ciągła potrzeba winy nie jest trochę takim kalotickim "must have"?)
Iceni mnie uprzedzila: przyjac do wiadomosci i isc dalej.
owszem, czasem przydarza nam sie cos, na co nie mamy wplywu, cos zewnetrznego.
i o ile nie mamy wplywu na sama wydarzenie, to mamy wplyw na to, jak odbieramy dane zdarzenie. a to zalezy tylko ode nas.
blisko temu do buddyzmu, chociaz buddystka nie jestem i nie bede nigdy.
ogolnie rzecz biorac nigdy nie bylam osoba, ktora by sie zalamywala. czasem zdarzaja mi sie momenty bezsilnosci. raz nawet mi sie zdarzylo, ze usiadlam na schodach, na ulicy, w srodku zimy i ryczalam z bezsilnosci. trwalo to jskies 10 min. a potem wzielam du** w troki i zaczelam ogarniac sytuacje.
najgorszym jednak dla mnie przezyciem byla wyprowadzka od ostatniego partnera. balam sie przemocy z jego strony, wezwalam policje, niewiele poradzili, wiec w srodku nocy sie spakowalam, a rano wzielam urlop na zadanie, zorganizowalam najtansza przeprowadzke jaka mogla byc i wyprowadzilam sie... na ulice. doslownie. nie mialam innego mieszkania. poratowala mnie kolezanka - moglam zistawic rzeczy na jej korytarzu, ale z racji jej warunkow rodzinnych nie moglam zostac u niej.
w dobe ogarnelam pozyczke, zorganizowalam przeprowadzke, znalazlam mieszkanie. w perspektywie mialam placz i zalamanie rak. wybralam dzialanie.
szczerze mowiac ani przez chwile nie pomyslalam o jakimkolwiek bogu. bo ode mnie tylko zalezalo co zrobie i jak sobie poradze.
poza tym jest takie powiedzenie: Bog pomaga tym, ktorzy pomagaja sami sobie 