Dziecko jest w centrum uwagi, to na nim skupia się życie domowe, ono decyduje, wymaga, oczekuje - taki mamy efekt dzieciocentryzmu.
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że model wychowania w ostatnich latach bardzo się zmienił, przy czym teoria bezstresowego wychowania w niektórych domach doprowadzona została niemal do absurdu. Dzieci wchodzą nam na głowę, bo im na to pozwalamy, zamiast wychowywać, rozmawiać i stawiać jasno określone granice.
Nierzadkie są przykłady, kiedy dzieci rodziców po prostu terroryzują, a ci im dla "obopólnego dobra" ustępują. Dziecko nie chce jeść obiadu, bo mama podała go nie na tym talerzu, na którym sobie życzyło, idzie do przedszkola w piżamie, bo nie chciało mu się przebrać, dzieci decydują w jaki sposób rodzina spędzi wieczór, dokąd pojedzie na wakacje albo do której restauracji wybierze się na niedzielny obiad. Jeśli coś jest nie po myśli, to zaczyna sie krzyk i wymuszanie płaczem.
"Jak twierdzą autorzy badań European Value Studies, we wszystkich europejskich krajach dzieci stały się małymi aniołkami, które potrzebują od nas nieustannej uwagi. Zaś francuska socjolog Elisabeth Badinter mówi wprost: w domach zagościł terrorysta – „l’enfant roi” (dziecko król)." (gazetaprawna.pl)
Dlaczego autorytet rodzica uległ takiemu osłabieniu? Ulegamy modom i presji otoczenia, zapętliliśmy się w dążeniu do doskonałości (w końcu w niektórych środowiskach odmowa dziecku traktowana jest niemal jak brak miłości, jest politycznie niepoprawna - niestety znam takie rodziny), w ten sposób staramy się zrekomensować brak czasu, jaki powinniśmy dziecku poświęcić?
A Wy? Jak bardzo ulegacie swoim małolatom i czy często zdarza się, że we własnym domu czujecie się terroryzowani? A jeśli nie w domu, to może macie w swoim otoczeniu przypadki rażącego dzieciocentryzmu?