Cześć! To mój pierwszy temat, mam nadzieję że nie zostanę zjedzony
Nie będę opisywał smutków i nie szukam pocieszenia - chcę na chłodno podzielić się swoimi przemyśleniami oraz otrzymać kilka rad na przyszłość od mądrzejszych ode mnie, jeśli byłaby taka możliwość.
Poznaliśmy się na wakacje, ona 17, ja 21 lat. Szybko wpadliśmy sobie w oko, rozmowa nam się kleiła i spędziliśmy sporo przyjemnych chwil. Jednakże, mieszkając za granicą trzeba było ustalić, czy w tym miejscu kończymy wszystko, czy chcemy dać sobie szansę w związku na odległość - Ja tego chciałem, bo spodobała mi się jak nikt inny, charakterem i wyglądem. Szybko wspomnę że miałem już kilka dziewczyn, ale nigdy nie trafiłem na żadną o której bym pomyślał: "o, to jest ta!", toteż albo przez długi czas byłem sam (bo po co ranić drugą osobę jeśli prawdopodobnie by to nie wyszło), lub byliśmy ze sobą miesiąc/dwa po moim uprzedzeniu, że może się to skończyć rozstaniem.
Po moim powrocie do siebie dużo rozmawialiśmy na Skype, po kilka godzin dziennie. Czułe słówka, komplementy, rozmowy o niczym, sielanka. W między czasie byłem u niej dwa razy, poznałem jej rodziców, rodzeństwo, rodzinę i znajomych. Pierwszy raz dopiero po prawie 3 miesiącach znajomości (rodzice niezbyt przychylni by pełnoletni chłopak mieszkał pod jednym dachem z nieletnią córką i trochę zajęło przekonanie ich, zwłaszcza że chodzi do szkoły), następny miesiąc później. Wypad do kina, spacer w lesie, trzymanie się za ręce, jak to robią pary, wiadomo. Niedługo po nowym roku oświadczyła, ni stąd ni zowąd, że to koniec, że nie może tego ciągnąć. Wyjaśniła, że za bardzo ją komplementowałem, że związek na odległość jest bez sensu, że bardzo mnie kocha ale nie może znieść widoku par trzymających się za ręce wiedząc, że ja jestem gdzieś tam daleko. Oznajmiła, że to jedyne powody. Rozumiem, związek na odległość nie jest dla każdego, inne powody też rozumiem, jedynie smuci mnie fakt, że mówiła coś wręcz zupełnie przeciwnego.
Teraz w gwoli wyjaśnienia:
- Wiele razy wspomniała, że kocha mnie i związek na odległość w ogóle jej nie przeszkadza - Znaczy jasne że przeszkadza, ale że to nie jest tak że nie wytrzymuje psychicznie. Ot, jest smutna, że chciałaby mnie przytulić a nie może. Wspomniała o tym nawet dwa dni przez rozstaniem.
- Miała kompleksy na punkcie swojej urody - według mnie bezpodstawne. Często wspominałem więc, że jest piękna i żeby wreszcie sama zaczęła tak uważać. Ona jednak wie lepiej, ma lusterko i widzi jak wygląda.
- Była w 5 "związkach" ale za każdym razem chłopak ją zostawiał, więc boi się że i ja ją zostawię - zapewniałem ją że tego nie zrobię.
- Sama o sobie twierdziła że nie nadaje się do związków, że jest zimna i oschła i że nie dziwi się, że nikt jej nigdy nie pokocha. Tutaj też oczywiście pocieszałem ją.
Twierdziła że potrzebuje mnie, że jestem jej jedyną odskocznią. Gdy wychodziłem gdzieś (czy to umówiony termin, tak że wiedziała o tym wcześniej, czy to z minuty na minutę) to zawsze była smutna, że ją zostawiam. Postarałem się rozmawiać się z nią najczęściej, wciskając tu czy tam kilka komplementów. Ogólnie starałem się być najlepszym chłopakiem jako może mieć, chciałem okazać że ja nie jestem z tych, że jej nie zostawię, pomimo dzielącej nas odległości.
Tak więc gdy nie mogła rozmawiać, mówiłem że nic się nie stało (ona mówiła że jest smutna i żałuje że mnie nie ma), będąc u niej zadowalałem ją i bardzo mnie cieszył mnie fakt że była nie nakłaniając jej do niczego (powiedziałem jej że poczekam aż będzie gotowa na rewanż, lub obopólną przyjemność).
Kilka przemyśleń
- Doszedłem do wniosku że starałem się aż za bardzo. Bo po co ma o mnie ubiegać, skoro byłem cały jej?
- Przepraszałem ją za prawie wszystko zwalając na siebie winę, nawet jeśli to ona zawiniła. W rezultacie nie kłóciliśmy się bo nie było o co
- Pytała się mnie czy kochałbym ją gdyby zmieniła kolor włosów na inny lub gdyby (...) Oczywiście
Mówiłem że chciałbym być dla niej idealny i właśnie to (według mnie) mnie skończyło.
Myślałem, że potrzebuje komplementów. Pewnie na początku owszem, potrzebowała, lecz zamiast stopniowo ją zmniejszać, ja w trakcie tego czasu podwoiłem dawkę. Nie było to "kwiatuszku skarbeńsku" co pięć minut, ale kilka razy w ciągu naszej rozmowy, w połączeniu z "kocham Cię".
Podsumowanie
Byłem zakochanym kundlem, ale dostałem kubeł lodowatej wody na twarz i się otrząsnąłem. Zauważyłem symptomy czegoś co mogło być znudzeniem już kilka tygodni temu, ale szybko je odsyłałem - przecież jest "przede mną" i mówi mi że mnie kocha i że mnie nie zostawi, więc to musi być prawda, prawda?
Ano, właśnie nie! Jeśli jesteście w podobnej sytuacji, to polecam następujące wątki:
Dziewczyna mnie zostawiła z dnia na dzień - można zauważyć podobieństwa.
Jeżeli jesteś chłopakiem +/- 20 lat, to to przeczytaj - Sam wątek w sumie traktuje o czym innym, ale czytając wpisy innych można dojść do kilku przemyśleń.
Do dwóch pozostałych nie mogę obecnie znaleźć linka=nazwy tematu (a wyszukiwarka nie pomaga), ale nazywają się jakoś:
Wasze największe błędy w związkach - Aż śmieszne, że wszystko zgadzało się w moim przypadku. Za szybkie otwarcie się, nadskakiwanie...
Moja rada
Nie zachowujcie się tak jak ja i wiele innych z tego forum. Jeśli macie swoją miłość, kochajcie ją oczywiście, ale nie skaczcie nad nią nad na kwiatkiem.
Nie mówię tu by nie opiekować się nią, ale przesadne oddanie może wszystko zrujnować. Nie wierzcie w 100% w to, co mówi. To nie to, że atakuję płeć piękną, że straciłem zaufanie do kobiet czy coś, po prostu patrząc na moje zachowanie nie dziwię się, że chciała zakończyć ten związek. Po dłuższym zastanowieniu się, gdybym mieszkał na miejscu to też by ze mną zerwała, pewnie jeszcze szybciej - po prostu zagłaskałbym ją.
Byłem książkowym przykładem chłopaka który nie ma szans u dziewczyny na dłuższą metę. Ktoś dojrzalszy pewnie by mnie docenił, ona jednak zamiast wspomnieć, wolała to przemilczeć i powiedzieć że wszystko jest dobrze.
PS. Jest sporo rzeczy mniej lub bardziej ważnych o których nie wspomniałem/które obecnie mi z głowy wypadły, ale nie chciałbym z tego tekstu książki zrobić.
PS2. Doszedłem do siebie całkiem szybko. Kochałem ją (dalej kocham, prawdopodobnie gdyby zaproponowała związek nawet za jakiś czas to bym jej wybaczył - tym razem wiedziałbym jednak, jak to rozegrać), ale nie miałem problemu ze spaniem, humorem czy jedzeniem już 2 dnia. Często o niej myślę (nie minął jeszcze tydzień od naszego rozstania) ale raczej zamiast pogrążać się w smutku, ja po prostu wesoło wspominam wspólnie spędzone chwile. Prawdopodobnie też nigdy więcej nie zobaczę.
Traktuję to jako życiową naukę i ciekawy epizod w moim życiu.