Cześć dziewczyny
Na prawdę nie lubię pisać i zanudzać innych swoim życiem, ale myślę, że potrzebuje obiektywnej rady, bo mi już ręce opadają. Mam nadzieję, że ktoś zdoła przeczytać to wszystko i mi poradzić. Może któraś z Was była w podobnej sytuacji? Opiszę wszystko w wielkim skrócie.
Niecały rok temu poznałam faceta. Bardzo się o mnie starał, jeszcze nigdy nie czułam, by komuś tak na mnie zależało. Mieszkamy od siebie ok 70 km, ale przyjeżdżał 2-3 razy w tygodniu, bo taką miał pracę, więc przy okazji mógł być częściej. Jak wspomniałam starał się o mnie bardzo, prócz tego, że był na prawdę kochany, czuły itp non stop brał mnie na jakieś wyjazdy, na kolacje, drinki, kupował prezenty itp. Nie ukrywam, że było to dla mnie miłe. Swoją sytuację przedstawił w ten sposób, że wydawało się, że jest zadowolony z życia i ma dobrą pracę, więc nie widziałam w tym nic złego. Po paru miesiącach zaczął się jednak dziwnie zachowywać- jakieś dziwne ukrywanie się z telefonem, smsy, ciągle chodził poddenerwowany- wiele razy z niego próbowałam wyciągnąć co się dzieje, ale dowiedziałam się dopiero, gdy był już pod murem- byłam u niego w domu i powiedział, że nie ma nawet kasy, by mnie odwieźć. Wcześniej (ok, 2 tyg) stracił pracę, ale już miał nową. Powiedział też, że ma wielkie problemy, bo w poprzedniej pracy nie zarabiał tyle ile mówił tylko dużo mniej i napożyczał a raczej nabrał kasy firmowej, zwolnili go i ma długu 6 tys zł. Okazało się, że firma wniosła do sądu. Oprócz tego napożyczał jeszcze od kolegów łącznie na 5 tys. Wszystko to, jak twierdził, po to by móc ze mną się widywać i mnie zadowalać. Nie kryłam swojego oburzenia, powiedziałam mu, że trzeba było od razu ujawnić prawdę, a nie udawać bogacza. I najgorsze jest dla mnie, że mnie okłamywał, a przecież można to było rozwiązać inaczej. On jednak twierdził, że robił to bo "nie chciał mnie stracić". Nie wspomnę o wyrzutach sumienia, które miałam, bo poniekąd ta kasa szła na mnie w dużej części, ale nie byłam świadoma, że ma takie problemy- myślałam, że go stać na takie życie. Cóż, uznałam, że nie mogę go zostawić i obrócić się na pięcie, poza tym kocham go i chciałam mu pomóc. Natłukłam mu, że to źle i że musi zacząć spłacać długi. Wydawało mi się, że zrozumiał i bardzo żałował. Miał wziąć jeden kredyt by pooddawać to wszystko, co pożyczył i spłacać go. Ciągle jednak były problemy, bo zamiana pracy itp. Mówił, że w nowej pracy zarabia więcej. Powiedziałam mu, że nie możemy tak często się spotkać jeśli ma to spłacać, bo jego przyjazdy (hotele itp) kosztują. Na co odparł mi, że jak się z nim nie spotkam to on i tak będzie przyjeżdżał i siedział sobie sam w hotelu i czekał na mnie. Sytuacja wydawała mi się ostatnio lepsza, mówił, że zarabia więcej, że niedługo dostanie kredyt. Nie pytajcie mnie o czym myślałam, że się na to nabrałam. Widywaliśmy się znowu często. Aż w końcu znowu się zaczęło- telefony, smsy i poddenerwowanie. Nie wytrzymałam czując, że coś znowu się święci i zaczęłam węszyć- w końcu się złamał. Nie spodziewałam się jednak tego, że jest tak głupi, że pożyczył kolejne pieniądze (ok, 5 tys) by udawać przede mną, że wszystko jest ok. Powiedziałam mu wczoraj, że czas położyć temu kres i nie zamierzam go ciągnąć na dno skoro sam nie umie się kontrolować.
Piszę, bo nie wiem co zrobić. Kocham go, ale nie chcę by wchodził w to bagno coraz bardziej. Sytuacja jest taka, że byśmy się widzieli wiąże się to z kosztami. Mnie na to nie stać, by opłacać jego przyjazdy niestety. Mieszkam z rodziną i u mnie nie ma gdzie spać. Nie chcę go zostawiać z tym samego, bo żal mi go, ale z drugiej strony, boję się, że znowu mnie będzie oszukiwał i pożyczał ile się da i nigdy to się nie skończy. Proszę Was o radę.