Od pół roku pracuję na wydawało mi się wymarzonym stanowisku, w dużej międzynarodowej firmie. Zarabiam bardzo dużo. Stać mnie w sumie na wszystko, czego chcę. Rozwijam się. Ale jestem strasznie zestresowana i nieszczęśliwa. W poprzednich dwóch miejscach pracy miałam "luz". Wiadomo, obowiązki były ciężkie, ale nie było takiego wyścigu o wszystko. W poprzednich pracach miałam normalnie koleżanki, kolegów. Nie było podkładania świni. Z każdym dobrze żyłam. W obecnej pracy już w pierwszym miesiącu jak popełniłam drobny błąd, to koleżanka z działu rozdmuchała to niepotrzebnie. Zdziwiło mnie to, ale myślałam, ze to pojedynczy przypadek. W drugim miesiącu do głównego dyrektora dotarła całkowicie zmyślona informacja na temat tego, że rzekomo podburzam zespół przeciwko niemu. Ktoś rozpuścił plotkę, a ona żyła swoim życiem aż trafiła do niego. Pal licho plotki. Chodzi o to: czemu ktoś w ogóle mi coś takiego zrobił? Poszłam z tym do swojej szefowej, która mi powiedziała, że chyba nigdy w korporacji nie pracowałam, bo w takich dużych firmach to normalne, że ludzie kopią pod sobą dołki i trzeba uważać. Powiedziała, żebym się nie przejmowała. Ale ja się przejmuję... Po prostu żyję w stresie, nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego. Nie mam ochoty podejmować rękawic i wchodzić w jakieś układy, plotki, wojenki. Chcę normalnie, spokojnie pracować.
Dlatego teraz mam ochotę po prostu rzucić pracę. Z powodu tego stresu. Dosłownie mnie ściska w każdy poniedziałek rano na myśl o pracy. To jednak nie jest takie proste, bo w mojej małej branży wszyscy się znają, więc jak będę składać dalej CV, to na 100% zadzwonią do obecnego pracodawcy. A o tym też już zostałam poinformowana, że w tej firmie "szukanie nowej pracy bez poinformowania o tym nie jest dobrze widziane". Widzę jak mi się sypie zdrowie przez ten stres, jak zaniedbuję relacje. Ale jednak te pieniądze, które teraz mam, sprawiają, że bez problemu wykańczam mieszkanie... i boję się, że potem będę miała problem ze znalezieniem innej pracy. Pluję też sobie w brodę, bo dosłownie przed przyjęciem tej oferty miałam propozycje innej. Cudowny koleżeński zespół, traktowali mnie po prostu jak królową w trakcie rekrutacji. A ja odmówiłam i wybrałam korpo, bo mi się marzyło... bo 5 tysięcy więcej... a teraz płacz... Niestety do tamtego miejsca już wzięli inną osobę, notabene mojego kolegę, który jest bardzo zadowolony z pracy tam i mówi, że zero stresu. Co radzicie? Co robić?