Gdzie kończy się granica między zazdrością, kontrolą etc a zdrowym rozsądkiem?
Ręce mi opadają i nie bardzo wiem co dalej.
jest słodko pięknie dopóki się nie "stawiam".
1. Mój partner powiedział mi, że bolą go żeby choć ma zaleczone. Nie byłoby nic w tym dziwnego gdyby przy tym nie powiedział mi, że to napewno próchnica przechodzi ode mnie podczas głębszych pocałunków. Żenada.
Wiele razy miałam się zabrać za naprawę zębów, ale panicznie boje się dentystów a poza tym mnie na to nie stać. Ledwo starcza nam od 1 do 1 a gdzie tu odłożyć stówę czy dwie.
No to zadzwoniłam do babci (taka kasa zapomogowa) z prośbą o pożyczkę. Zgodziła się, wszystko ładnie pięknie. Mam wpaść do babci jutro na kawę i przy okazji po kasę. Po oznajmieniu to mojemu, zaczęła się wojna, że mam w dupie jego zdanie, że widzi, że idzie mnie kupić za stówę, że dzień dziecka, myślał, że spędzimy razem z córką etc (ze mną do babci nie chce iść bo uznał, że o czym będzie rozmawiał ze starszą osobą).
2. Musiałam służbowo załatwić pewną sprawę. Robiłam już to kilkanaście razy, i zazwyczaj wyrabiałam się w 15 minut. Dziś były pewne komplikacje, o czym mu oznajmiłam w sms. Co do minuty miałam wyliczony czas, w którym nie było mnie w pracy. I tekst : "jeżeli myślisz, że uwierzę Ci, że tyle to załatwiałas to jesteś w błędzie". Zabawne i tragiczne zarazem.
Powoli zaczynam uważać, że mój partner PRZESADZA.
I tak źle i tak nie dobrze.
Nie szanuje w ogóle mojego zdania. Nie mogę nic powiedzieć bo się wielce obraża. Dla niego mamy wszystko przedyskutować skoro jesteśmy razem, ale to jest dyskusja w której postanowienie końcowe to jego zdanie.
Co sądzicie na ten temat? Co mam zrobic? Przerwać taki "związek"?