Co to wg Was jest? Rozmawiałam dziś z psychologiem, po raz pierwszy. To nie było spotkanie terapeutyczne, a kilka minut rozmowy, chciał poznać problem itd. Gdy wspomniałam o zdradzie, spytał, czy mąż zadośćuczynił. A ja właściwie nie wiedziałam... Co to dla Was oznacza? Jak zdrajca może zadośćuczynić zdradzonemu?
LaVidaApesta,
Myślę, że dla każdego to zadośćuczynienie będzie oznaczało co innego.
Po romansie męża zaczęliśmy chodzić na terapię małżeńską i w trakcie pierwszego spotkania zapytano mnie czego potrzebuję w ramach zadośćuczynienia. Tak jak Ty nie potrafiłam na to pytanie odpowiedzieć i chyba nawet wtedy w wirze emocji nie czułam takiej potrzeby.
Z czasem jak emocje zaczęły opadać i wrócił rozum, pojęłam o co chodzi. Ja potrzebowałam żeby mój jm cofnął wszystkie te złe słowa, które wysyczał do mnie w świrze zakochania. A było tych złych słów mnóstwo. Byłam winna złu całego świata, nieatrakcyjna, nudna, brzydka, gruba, żyjąca bez pasji, niewspierająca, żałosna w swojej rozpaczy, nie spędzałam z nim czasu tak, jak chciał, nie dbałam o niego tak, jak potrzebował itp.itd. I powtarzał, że mnie już nie kocha i nie wyobraża sobie kolejnych lat ze mną.
To zadośćuczynienie dla mnie to miały być dobre słowa skierowane do mnie. Chciałam usłyszeć, że to wszystko nieprawda, że mu rozum odjęło i dlatego takie rzeczy do mnie mówił. Potrzebowałam żeby siedział obok mnie i po tysiąckroć to powtarzał, aż do znudzenia. Tak jak dziecko za jedną burę trzeba 10 razy pochwalić żeby zniwelować skutki tej bury. Wiesz o co mi chodzi?
Rozmawialiśmy o tym niejednokrotnie, więc na pewno wiedział jakiego zadośćuczynienia potrzebowałam ale tego nie dostałam. W końcu zrozumiałam, że on nie potrafi mi tego dać, bo naprawdę myśli i czuje to , co wtedy mówił. W sumie parę lat się bujaliśmy próbując coś jeszcze ratować ale to już nie miało sensu.
Od kilku miesięcy czekam na pozew i la vida no siempre apesta
A czy to w ogóle da się zadośćuczynić?
Mnie się wydaje, że nie bardzo, bo musiałabyś być z tego zadowolona czyli np. zostawienie Ci całego majątku, opieka naprzemienna nad dziećmi, wg mnie to by właśnie mógło być zdośćuczynieniem.
Musiałby wynagrodzić Ci wszystkie krzywdy.
Da się tak zrobić?
Uważam, że nie.
Jest tylko, moim zdaniem, jeden, jedyny wyjątek. Taki mianowicie, że on próbowałby Cię odzyskać wtedy, gdy Tobie wszystko definitywnie by przeszło, czyli nie chciałabyś go nawet, gdyby chcieli Ci za to dopłacić. Widok tego faceta, który nie ma żadnej szansy i zabiegają ego o Ciebie.
Tylko tak mogłabyś poczuć satysfakcję i coś w rodzaju zadośćuczynienia z jego strony.
wieka, chodzi mi właśnie o to, co napisała Nadzieja_w_kieszeni. W sumie nie sprecyzowałam. Mówi się, że zadośćuczynienie jest warunkiem wybaczenia, pewnym etapem. Również, a może przede wszystkim, wtedy, gdy decydujemy się zostać razem. No żeby wytrzymać, żeby nie zwariować i jakoś to w głowie poukładać, partner musi zrobić coś, co nam pomoże.
Nadzieja_w_kieszeni. Tego właśnie się boję... Że dopóki w tym trwam, to jednak to życie do kitu będzie. Ja miałam mnóstwo pomysłów na to, co mogłoby mi pomóc. Komunikowałam to otwarcie. I zrozumiałam dokładnie to, co Ty. Nie doczekam się, nie dlatego, że on nie chce mi tego dać, ale dlatego, że on tego nie czuje, nie potrzebuje. To by w sumie było kłamstwem. I, o zgrozo, w tym jest szczery i prawdziwy. Mówiłam mu na samym początku, że jego milczenie, jego ograniczanie się do odpowiadania na moje pytania, nie jest w porządku. Że marzę, by kiedyś sam przyszedł, chciał się zwierzyć, z tego, co czuje (oczywiście nadzieję miałam ogromną, że cierpi i będzie chciał się tym podzielić), by zechciał choć raz pogadać ze mną na ten temat szczerze do bólu, jak z przyjacielem. I właśnie zrozumiałam, że się nie doczekam. A czekam 4 lata. Nie doczekam się, bo to nie jest coś, co go gnębi, co uwiera, co powoduje, że cierpi. To jego kawałek życia, nie mój, dość przecież ekscytujący zresztą, nie bolesny. Miałam jeszcze kilka "marzeń", które pewnie można by nazwać zadośćuczynieniem, a które w jakiś symboliczny sposób zakończyłyby pewien etap. Wie o wszystkich od lat...
Ulle, czyli trzeba się rozstać. Wiecie, psycholożka, z którą dziś rozmawiałam, zdziwiła się, że nie odeszłam. Potraktowała mnie trochę jak ofiarę losu, jak sierotę, która w sumie nie wiadomo czego się spodziewała zostając. I miała rację. Sama sobie to zgotowałam. 4 lata rozkminiania. Czekania, aż on coś zrobi. A wiedział, co zrobić. Jezu, ja głupia strasznie jestem...
Ja myślałam, że mówisz o zadośćuczynieniu w razie rozwodu.
Ale jak dalej jesteście razem, to chyba nic... Bo jak piszecie to by było kłamstwo, słowa to tylko słowa, jakie by nie były, myślę, że nie dały by rady zadośćuczynić.
A ta psycholożka niech Ci podpowie, co mogłoby zadośćuczynić, skoro uważa, że może...
Drogie panie, a zadośćuczynieniem nie powinno być to, że zdradzający szczerze żałuje tego, co zrobił? To bardzo rzadkie, bo zazwyczaj nie żałuje - czuł że żyje i dobrze to wspomina.... Ja z początku oczekiwałem od jż jakiegokolwiek zadośćuczynienia (jak jeszcze liczyłem na posklejanie naszego związku)... później przestałem liczyć na cokolwiek, doczekałem się przeprosin. Ponieważ moja jż zawsze bardzo precyzyjnie dobierała słowa, to dopiero później dotarło do mnie, że przeprosiła mnie za to co zrobiła, bo "niczym nie zasłużyłem sobie na takie potraktowanie". Zawsze coś (wychowujemy naprzemiennie dzieci, bardzo zależy mi, żebyśmy się jakoś dogadywali i szukam pozytywów), ale jż raczej nie żałuje tego, co zrobiła. Żałuje tego, co to zrobiło ze mną, a to żadne zadośćuczynienie. Jż bardzo przeżywała odrzucenie przez bocznego, chodzi na terapię. Rozwodzimy się.
A ja swoje jeszcze wycierpię, w końcu spędziłem z nią pół życia.
Aby mogło dojść do wybaczenia zdrady. Potrzeba dobrej woli obu stron. Ten zdradzający powinien uznać swoją winę i starać się zadośćuczynić a ta zdradzona osoba powinna zaniechać złych uczuć, dać szansę na wybaczenie i nie chować w sobie urazy. Myślę że zadośćuczynić to znaczy być jak najlepszy dla osoby której wyrządziło się krzywdę i starać się o to aby zrekompensować to cierpienie. Osoba zdradzona musi schować dumę do kieszeni a druga osoba musi pokazać że żałuję i starać się dać szczęście i ukojenie.
Aby mogło dojść do wybaczenia zdrady. Potrzeba dobrej woli obu stron. Ten zdradzający powinien uznać swoją winę i starać się zadośćuczynić a ta zdradzona osoba powinna zaniechać złych uczuć, dać szansę na wybaczenie i nie chować w sobie urazy. Myślę że zadośćuczynić to znaczy być jak najlepszy dla osoby której wyrządziło się krzywdę i starać się o to aby zrekompensować to cierpienie. Osoba zdradzona musi schować dumę do kieszeni a druga osoba musi pokazać że żałuję i starać się dać szczęście i ukojenie.
To chyba teoria...
Ta teoria nawet ma sens, ale nadal zakłada dobrą wolę obu stron. Nie czarujmy się, za pierwszym razem zdradzeni zazwyczaj pragną wybaczyć i odzyskać drugą połówkę. To po stronie zdradzających był, jest i będzie problem...
Husaria16 napisała "Ten zdradzający powinien uznać swoją winę i starać się zadośćuczynić a ta zdradzona osoba powinna zaniechać złych uczuć, dać szansę na wybaczenie i nie chować w sobie urazy."
No właśnie o to chodzi, jakby było zadośćuczynienie - takie jakiego potrzebujemy - to dałybyśmy sprawie wybrzmieć i z czasem byłoby ok.
Ja nie potrzebowałam poznać wszystkich szczegółów. Bałam się ich więc nie pytałam o wiele a i tak, jak się potem okazało, zostałam okłamana.
Nie potrzebowałam też mieć dostępu do telefonu czy laptopa bo dla mnie to poniżające.
Potrzebowałam żeby wycofał się z tego, co mi mówił. Nie potrafił więc nie ma wybaczenia i nie ma sensu żyć z kimś kto ma o mnie takie zdanie. Po cholerę mi mąż, który mnie nie kocha, nie chce ze mną dalej iść przez życie. Krótka piłka - koniec małżeństwa.
Teraz mi to łatwo napisać ale latami do tego dojrzewałam.
13 2022-03-29 20:33:32 Ostatnio edytowany przez LaVidaApesta (2022-03-29 20:34:16)
Drogie panie, a zadośćuczynieniem nie powinno być to, że zdradzający szczerze żałuje tego, co zrobił? To bardzo rzadkie, bo zazwyczaj nie żałuje
I w tym problem. A nawet gdy już uwierzymy, że żałuje, to pozostaje nasza głowa. Wiecie, zobaczyłam dziś na innym forum (tematyka "zdrada") człowieka, który wrócił tam po 13 latach. Napisał, że wciąż jest z żoną. Ale nie spodziewa się już, że kiedykolwiek będzie naprawdę dobrze. Bo musiałby zresetować pamięć. On się męczy. Od 13 lat.
14 2022-03-29 21:04:38 Ostatnio edytowany przez Nadzieja_w_kieszeni (2022-03-29 21:07:37)
Gość się męczy od 13 lat bo żyje z kimś do kogo nie ma już zaufania i pewnie go już mieć nie będzie. Zdrada to oszustwo i cholernie boli. Boli po 2 i po 20 wspólnych latach, w małżeństwie gdzie są dzieci małe lub duże, gdzie dzieci nie ma. Boli wszystkich bez wyjątku. Znacie kogoś dla kogo to był pstryczek?
Co to wg Was jest? Rozmawiałam dziś z psychologiem, po raz pierwszy. To nie było spotkanie terapeutyczne, a kilka minut rozmowy, chciał poznać problem itd. Gdy wspomniałam o zdradzie, spytał, czy mąż zadośćuczynił. A ja właściwie nie wiedziałam... Co to dla Was oznacza? Jak zdrajca może zadośćuczynić zdradzonemu?
Tak najprościej, to zadośćuczynienie jest aktem skruchy i pokory przez tego, który zawinił wobec tego, któremu stała się krzywda, więc wymaga uznania przez tego, który zawinił winy i odpowiedzialności za swoje krzywdzące działania. Tak intuicyjnie kojarzy się z wynagrodzeniem skrzywdzonemu wyrządzonego mu zło, więc wymaga empatii i zrozumienia jego perspektywy i bólu.
Tak najprościej, to zadośćuczynienie jest aktem skruchy i pokory przez tego, który zawinił wobec tego, któremu stała się krzywda, więc wymaga uznania przez tego, który zawinił winy i odpowiedzialności za swoje krzywdzące działania. Tak intuicyjnie kojarzy się z wynagrodzeniem skrzywdzonemu wyrządzonego mu zło, więc wymaga empatii i zrozumienia jego perspektywy i bólu.
Tyle teoria, a praktyka? Da się w ogóle wynagrodzić?
Ja mam wrażenie, że wspólne życie "po", to tylko próby wynagradzania i próby zapominania, wybaczenia. Nieustanne i nieudolne, żadnej ze stron się nie udaje.
Zalogowałem się pierwszy raz od dawna. My też już 4 lata po. Żyjemy razem. Jest całkiem nieźle. Ale podobnie jak u Was ja cały czas czekam na inicjatywę żony.Żeby sama zaczęła temat. Żeby sama coś poczytała, nauczyła się. Żeby z własnej woli opowiedziała mi o czymś czego jeszcze nie wiem o jej zdradzie. Nic takiego nie następuje. Ja czasem zaczynam temat i przynajmniej wtedy otwarcie rozmawia. Z jej strony zadośćuczynienie polega na czułości, miłym nastawieniu, miłym spędzaniu czasu, czasem w ułatwianiu pewnych rzeczy. Generalnie jest ok choć też ciągle czekam na więcej inicjatywy... pozdrawiam!
No właśnie... I tacy w rozterkach jesteśmy czekając A tak poważnie, to dla mnie to jest problem. Bo ja mam wrażenie, że nie zamknęłam tematu. Ja również czasem zaczynam rozmowę i niestety u nas nie jest tak, że mąż się otwiera. Irytuje się, nie chce ciągnąć tego tematu. A ja ciągnę, bo ciągnę go od początku. Bo sam nigdy nie zainicjował takiej rozmowy. Może gdyby to zrobił, nie wracałabym. Oprócz zadośćuczynienia, które chodzi mi po głowie i o które spytałam, sprowokowana przez psychologa, jest też temat kary. Psycholożka spytała mnie też, jaką karę poniósł mąż, skoro nie odeszłam. I nawet nie namieszała mi tym w głowie, bo męczy mnie to od dawna. Myślę sobie o tym naszym życiu po zdradzie i faktycznie, po prostu przegadaliśmy (a raczej ja przegadałam i wywrzeszczałam sporo), przeczekaliśmy i zaczęliśmy żyć. Chyba nawet lepiej, dojrzalej niż przed. My, ale nie ja. Ja cały czas mam wrażenie, że mojego męża spotkała nagroda. Czuję się teraz jak oszustka, która go krzywdzi, trochę jak hipokrytka, jak ktoś, kto oszukuje, bo swoim pozostaniem dałam mu nadzieję, a teraz się z tego wycofuję, czego on nie rozumie, bo przecież nic złego się nie dzieje.
MagdaLena1111 napisał/a:Tak najprościej, to zadośćuczynienie jest aktem skruchy i pokory przez tego, który zawinił wobec tego, któremu stała się krzywda, więc wymaga uznania przez tego, który zawinił winy i odpowiedzialności za swoje krzywdzące działania. Tak intuicyjnie kojarzy się z wynagrodzeniem skrzywdzonemu wyrządzonego mu zło, więc wymaga empatii i zrozumienia jego perspektywy i bólu.
Tyle teoria, a praktyka? Da się w ogóle wynagrodzić?
Ja mam wrażenie, że wspólne życie "po", to tylko próby wynagradzania i próby zapominania, wybaczenia. Nieustanne i nieudolne, żadnej ze stron się nie udaje.
Za to ja odnoszę wrażenie, że wielu zdradzonych utyka w roli ofiary. Tak jest wygodnie, a ponieważ mają przy tym rację moralną, to biczują siebie i otoczenie poczuciem krzywdy.
Po prostu niektórym zdradzonym nic nie jest w stanie wynagrodzić wyrządzonego im zła, tak samo jak niektórzy zdrajcy zdradzą każdego.
Za to ja odnoszę wrażenie, że wielu zdradzonych utyka w roli ofiary. Tak jest wygodnie, a ponieważ mają przy tym rację moralną, to biczują siebie i otoczenie poczuciem krzywdy.
Po prostu niektórym zdradzonym nic nie jest w stanie wynagrodzić wyrządzonego im zła, tak samo jak niektórzy zdrajcy zdradzą każdego.
Masz całkowitą rację. Ja zdecydowanie utknęłam. Nie biczuję wprawdzie otoczenia, bo ono nie wie o zdradzie. Nie biczuję nawet męża, bo to nie ma sensu, gdybym miała choć cień nadziei, że zadziała, biczowałabym go. Już przestałam. Ale sama siebie widzę jako ofiarę. Jestem sobą zawiedziona. Ale naprawdę, zabrakło mi tego zadośćuczynienia od mojego męża i pewnej jego autorefleksji wypowiedzianej na głos. Myślę, że gdy zdrajca to zapewni, zdradzony nie wskoczy w rolę ofiary.
MagdaLena1111 napisał/a:Za to ja odnoszę wrażenie, że wielu zdradzonych utyka w roli ofiary. Tak jest wygodnie, a ponieważ mają przy tym rację moralną, to biczują siebie i otoczenie poczuciem krzywdy.
Po prostu niektórym zdradzonym nic nie jest w stanie wynagrodzić wyrządzonego im zła, tak samo jak niektórzy zdrajcy zdradzą każdego.
Masz całkowitą rację. Ja zdecydowanie utknęłam. Nie biczuję wprawdzie otoczenia, bo ono nie wie o zdradzie. Nie biczuję nawet męża, bo to nie ma sensu, gdybym miała choć cień nadziei, że zadziała, biczowałabym go. Już przestałam. Ale sama siebie widzę jako ofiarę. Jestem sobą zawiedziona. Ale naprawdę, zabrakło mi tego zadośćuczynienia od mojego męża i pewnej jego autorefleksji wypowiedzianej na głos. Myślę, że gdy zdrajca to zapewni, zdradzony nie wskoczy w rolę ofiary.
Wiesz co, nie chcę oceniać, mnie po prostu dziwi, że zdradzeni zostają ze swoimi zdrajcami. A jak jeszcze tamci nie wyrazili skruchy, nie zrozumieli, dlaczego zdrada jest zdradliwa i jaki powoduje ból, to pozostawanie w związku z kimś takim, to jakiś rodzaj masochizmu. No chyba, że występuje jakaś zależność, to wtedy można sobie powiedzieć wprost, że zostaję, bo specjalnego wyjścia nie mam, ale bez oszukiwania siebie, że to miłość itp., bo to zdrowsze dla psychiki.
Wiesz co, nie chcę oceniać, mnie po prostu dziwi, że zdradzeni zostają ze swoimi zdrajcami. A jak jeszcze tamci nie wyrazili skruchy, nie zrozumieli, dlaczego zdrada jest zdradliwa i jaki powoduje ból, to pozostawanie w związku z kimś takim, to jakiś rodzaj masochizmu. No chyba, że występuje jakaś zależność, to wtedy można sobie powiedzieć wprost, że zostaję, bo specjalnego wyjścia nie mam, ale bez oszukiwania siebie, że to miłość itp., bo to zdrowsze dla psychiki.
MagdaLena1111, znów masz rację. To jest forma masochizmu. Moja historia podobna jest trochę do historii Ani2019. Chodzi o to, że początkowo człowiek jest kompletnie oderwany od rzeczywistości. Wydaje mu się, że te pierwsze reakcje, kłótnie, wrzaski, rozmowy, płacz, załatwią sprawę. Mój mąż jest naprawdę porządnym człowiekiem teraz. On się nieźle przestraszył, choć ja go nie straszyłam. Stara się, ale po swojemu. Jest po prostu dobrym mężem. A mnie coś uwiera. Zabrakło mi tego, o czym wyżej pisałam. Z mojej strony był dramat. Z jego nie. A ja potrzebuję jego dramatu, by uwierzyć, że on tak samo źle ocenia zdradę, jak ja. Bo on musi teraz gardzić zdradą. Musi na samą myśl o tym, że w związku może się ona pojawić, wzdrygać się i dziwić, że tak w ogóle można. Nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi. Ja po prostu nie wiedziałam, z czym będzie się wiązać pozostanie w związku. Nie potrafię cieszyć się tym, że on jest teraz fajnym, porządnym mężem, ciągle widzę to jedno. No ewidentnie ja mam problem, natomiast nie rozumiem zupełnie, czemu nie potrafi mi dać tego, o co prosiłam (tak jak były mąż Nadziei_w_kieszeni nie potrafił odwołać słów, które ją zraniły). I po prostu boję się, że nie jest tak, że nie potrafi, tylko, że w tym jednym jest szczery. Nie pokaże mi cierpienia, bo nie cierpi. I ja wiem, że to strasznie pogmatwane. Ja go kocham. I nie chcę go skrzywdzić. Po prostu nie potrafię mu wybaczyć. A ciężko żyć z kimś, do kogo ma się żal. Nawet nie o to, co zrobił, a o to, że nie potrafi teraz tak postąpić, by przyćmić to, co się stało. I znów wracam do punktu wyjścia... I po prostu nie wiem, jak długo inni czekali.
23 2022-03-30 13:39:34 Ostatnio edytowany przez 123Sprawdzam (2022-03-30 14:11:45)
Myślał indyk o niedzieli ... I możemy tak czekać w zawieszeniu ... Jak ten indyk. Mam TAKIE same odczucia jak Wy. Też czuję, że drepczemy w miejscu. To takie zawieszenie niszczy jeszcze bardziej niż wszystko inne.
Na zewnątrz również wyglądamy jak idealna para i znajomi nas uważają za SUPER małżeństwo. 23 lata razem, 14 lat po ślubie, dwójka wspaniałych synów, na wszystko nas stać ... Normalnie idylla (cóż za ironia losu!)
Ale w końcu powiedziałem sobie, że mówię SPRAWDZAM po raz OSTATNI. Po 2,5 roku takiego zawieszenia, zadałem mojej żonie kolejny raz (nie wiem już który) pytanie:
Jeśli mnie przepraszałaś i ciągle przepraszasz, tylko dlatego że uważasz, że sprawiłaś mi swoją zdradą ból, to ja tak nie chcę. Bo to znaczy, że robisz to tylko DLA MNIE, a nie DLA SIEBIE. W takiej sytuacji nie mam żadnej pewności, że twoja zdrada się nie powtórzy.
Żona po raz kolejny rozłożyła ręce i powiedziała, że nie wie dlaczego i ciągle zadaje sobie też to pytanie.
Uświadomiłem jej, że jest to "ostatni dzwonek" i jeżeli ciągle nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, a naprawdę zależy jej na Nas, to musi się z tym udać do psychologa i w końcu odkryć PRAWDĘ o sobie samej i DAĆ MI ODPOWIEDŹ.
Aktualnie żona jest po TRZECIM spotkaniu u psychologa i w końcu widzę, że zaczyna coś do niej docierać. Nie chce, na razie za wiele mówić, co się dzieje na terapii, prosi o więcej czasu...ale widzę już jak na dłoni, że to co przerabiają musi ją kosztować wiele wstydu. Terapeutka widać uświadamia jej powoli jaką hipokrytką była i jakimi niskimi pobudkami się kierowała. Dodatkowo doszły nieprzepracowane problemy z dzieciństwa (ojciec alkoholik) oraz jej asertywność, która wobec innych ludzi, jest na poziomie niższym niż depresja w Holandii (taka chorągiewka na wietrze) i nad tym też dodatkowo pracują.
Niech w końcu sama się rozliczy ze swoją zdradą, a dopiero później przyjdzie z tym do mnie.
Jeżeli usłyszę, że sama przed sobą przyzna, że to, co zrobia, przyniosło wiele strat również jej – jej jako człowiekowi, a nie tylko elementowi związku.
Jeżeli przyzna, że dla samej siebie, a nie tylko ze względu na mnie, nie będzie chciała mnie więcej zdradzić i w KOŃCU zrozumie, co w niej spowodowało to, że z 1000 możliwości rozwiązania swojego kryzysu, wybrała akurat ten ten najgorszy, czyli zdradę ... i jeżeli będę czuł, że będzie miała za co siebie przepraszać, w związku z tym co zrobiła ...
... Myślę że dopiero WTEDY, będę w stanie jej wybaczyć i ponownie zaufać.
W każdym innym przypadku kończę tą farsę.
24 2022-03-30 16:12:26 Ostatnio edytowany przez husaria16 (2022-03-30 16:13:18)
123sprawdzam..... Ja myślę że Twoja żona zna powód dlaczego cię zdradziła ale może nie chce ci powiedzieć, bo się wstydzi lub boi się że cię to zabol. To że Twoja żona chce z tobą współpracować, że daje coś do siebie powiedzieć to dobrze o niej świadczy. To że zdaje sobie sprawę że sprawiła ci ból i chce to naprawić to też dobrze. Może jesteś rozczarowany ale autorka tematu nawet tego nie dostaje.
Myślał indyk o niedzieli ... I możemy tak czekać w zawieszeniu ... Jak ten indyk. Mam TAKIE same odczucia jak Wy. Też czuję, że drepczemy w miejscu. To takie zawieszenie niszczy jeszcze bardziej niż wszystko inne.
Na zewnątrz również wyglądamy jak idealna para i znajomi nas uważają za SUPER małżeństwo. 23 lata razem, 14 lat po ślubie, dwójka wspaniałych synów, na wszystko nas stać ... Normalnie idylla (cóż za ironia losu!)
Ale w końcu powiedziałem sobie, że mówię SPRAWDZAM po raz OSTATNI. Po 2,5 roku takiego zawieszenia, zadałem mojej żonie kolejny raz (nie wiem już który) pytanie:
Jeśli mnie przepraszałaś i ciągle przepraszasz, tylko dlatego że uważasz, że sprawiłaś mi swoją zdradą ból, to ja tak nie chcę. Bo to znaczy, że robisz to tylko DLA MNIE, a nie DLA SIEBIE. W takiej sytuacji nie mam żadnej pewności, że twoja zdrada się nie powtórzy.
Żona po raz kolejny rozłożyła ręce i powiedziała, że nie wie dlaczego i ciągle zadaje sobie też to pytanie.
Uświadomiłem jej, że jest to "ostatni dzwonek" i jeżeli ciągle nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, a naprawdę zależy jej na Nas, to musi się z tym udać do psychologa i w końcu odkryć PRAWDĘ o sobie samej i DAĆ MI ODPOWIEDŹ.
Aktualnie żona jest po TRZECIM spotkaniu u psychologa i w końcu widzę, że zaczyna coś do niej docierać. Nie chce, na razie za wiele mówić, co się dzieje na terapii, prosi o więcej czasu...ale widzę już jak na dłoni, że to co przerabiają musi ją kosztować wiele wstydu. Terapeutka widać uświadamia jej powoli jaką hipokrytką była i jakimi niskimi pobudkami się kierowała. Dodatkowo doszły nieprzepracowane problemy z dzieciństwa (ojciec alkoholik) oraz jej asertywność, która wobec innych ludzi, jest na poziomie niższym niż depresja w Holandii (taka chorągiewka na wietrze) i nad tym też dodatkowo pracują.
Niech w końcu sama się rozliczy ze swoją zdradą, a dopiero później przyjdzie z tym do mnie.
Jeżeli usłyszę, że sama przed sobą przyzna, że to, co zrobia, przyniosło wiele strat również jej – jej jako człowiekowi, a nie tylko elementowi związku.
Jeżeli przyzna, że dla samej siebie, a nie tylko ze względu na mnie, nie będzie chciała mnie więcej zdradzić i w KOŃCU zrozumie, co w niej spowodowało to, że z 1000 możliwości rozwiązania swojego kryzysu, wybrała akurat ten ten najgorszy, czyli zdradę ... i jeżeli będę czuł, że będzie miała za co siebie przepraszać, w związku z tym co zrobiła ...
... Myślę że dopiero WTEDY, będę w stanie jej wybaczyć i ponownie zaufać.
W każdym innym przypadku kończę tą farsę.
To jest bardzo ciekawe i intrygujące, nawet trudne do zrozumienia jak widzisz naprawę waszych relacji i warunek wybaczenia żonie, chociaż do końca jeszcze nie możesz wiedzieć czy to zadziała.
Ale jakby zadziałało to by była recepta na uratowanie nie jednego małżeństwa.
Tylko czy terapia jest w stanie przywrócić żonie uczucia do Ciebie? Gwarancji, że już nie zdradzi też nie ma, bo w życiu pewna jest tylko śmierć i podatki...
26 2022-03-30 16:31:56 Ostatnio edytowany przez husaria16 (2022-03-30 16:33:02)
LaVidaApesta
Ewidentnie problem stanowi dla ciebie to że mąż ci nie zadośćuczynił. Mówisz że jest dobrym człowiekiem i może on myśli że to wystarczy. Ciężko mi powiedzieć co masz robić bo moim zdaniem ty jesteś gotowa aby wybaczyć ale nie możesz wybaczyć ze względu na postawę twojego męża. Może jakaś terapia aby razem to przepracować? Lub mąż samodzielnie z psychologiem tak jak tutaj napisała jedna osoba że wysłała żonę. Przykro mi że masz takiego partnera który nie chce współpracować. Ja nie wyobrażam sobie że mógłbym tak postąpić.
ja mam chyba podobne odczucia jak Wy.. dla mnie warunkiem koniecznym ale też wystarczającym żeby wyzbyć się żalu, zamknąć temat i iść razem dalej byłaby szczera skrucha i żałowanie zdradzającego że to zrobił. plus praca nad własnymi błędami (ja nad swoimi już pracuję). potrzebowałabym jego dramatu, nie tylko żałowania tego że przez ten konkretny uczynek mnie zranił ale żałowanie że tknął inną.
ale ja nawet nie jestem w miejscu w którym mój ex chce wracać więc.. to takie bardzo teoretyczne.
ja mam chyba podobne odczucia jak Wy.. dla mnie warunkiem koniecznym ale też wystarczającym żeby wyzbyć się żalu, zamknąć temat i iść razem dalej byłaby szczera skrucha i żałowanie zdradzającego że to zrobił. plus praca nad własnymi błędami (ja nad swoimi już pracuję). potrzebowałabym jego dramatu, nie tylko żałowania tego że przez ten konkretny uczynek mnie zranił ale żałowanie że tknął inną.
ale ja nawet nie jestem w miejscu w którym mój ex chce wracać więc.. to takie bardzo teoretyczne.
Teoretyczne, ale prawdziwe i bolesne. Zdradzone i porzucone osoby raczej też nie mają szansy na zadośćuczynienie- bo rozumiem, że Anna jest w podobnej do mojej sytuacji- co stawia je w poczuciu bezsilności.
A tak samo tego potrzebują ( wiem z autopsji), żeby dojść do równowagi, nawet nie żyjąc dalej z byłym partnerem.
Przeczytałam ten wątek i ujęło mnie to, że - jak piszecie-" potrzebujecie jego dramatu" . Tak! Dokładnie to samo czuję. Bycie, czy niebycie razem ma ten wspólny mianownik. To dopełnienie, poczucie jakiejś " rekompensaty".
A ja tu widzę taplanie się we własnych shizach i delektowanie dołami.
Pocieszcie się, że życie z kimś takim zaiste jest dramatem.
A ja tu widzę taplanie się we własnych shizach i delektowanie dołami.
Pocieszcie się, że życie z kimś takim zaiste jest dramatem.
Niestety, rozstanie wcale nie gwarantuje polepszenia sytuacji.
Rana zostaje raną- i musi się zagoić, niezależnie od okoliczności.
A ja tu widzę taplanie się we własnych shizach i delektowanie dołami.
Pocieszcie się, że życie z kimś takim zaiste jest dramatem.
Jakie to proste, prawda noben? Zupełnie jak dramatem jest życie ze zdrajcą. Jesteśmy siebie warci. Każdy z nas ma zatem swój dramat.
Tak naprawdę nie da się zadość uczynić współmałżonkowi za zdradę. O ile jest działanie ze strony zdradzacza to sa to substytuty, namiastka tego co przeżywał gdy coś podejrzewał, domyślał się zorientował i dowiedział. Jak zrekompensować nieprzespane noce, utracone zdrowie psychiczne i fizyczne bezpowrotnie, poczucie ,,zera" oszukanego, okłamanego itp. Tego nie da się zrekompensować, wynagrodzić ewentualnie można pokazać że rozumie się co się zrobiło drugiej osobie ( osobie którą się już nie kocha i nie pokocha tak naprawdę ). Jest taki artykuł : Kiedy zdrada staje się kurestwem? w pankobus pod linkiem https://pankobus.pl/2017/04/kiedy-zdrad … -klamstwo/
W tym opisie zdrady mamy dotknięcie tylko tego problemu i złożoności postępowania co po. Z opisów zdradzonych i moich obserwacji wnioskuję że zdradzony bez względu na dalsze losy małżonków normalnej rozmowy z wyjaśnieniem DLACZEGO, CZY BYŁO WARTO, CO ZYSKAŁEŚ/ŁAŚ, CO CZUJESZ PO DO NIEGO/JEJ a DO MNIE. Takie ludzkie zaspokojenie ciekawości, udzielenie odpowiedzi na kołaczące w głowie pytania rojące się zdradzonemu. Już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś (proste).
Jakie to proste, prawda noben? .
Tak, to jest proste. Na pewno nie łatwe, ale proste.
Jeżeli wybaczasz, to wybaczasz. Resetujesz konto z pełną świadomością, że jego zawartość jest różna po każdej ze stron.
Na tym polega istota wybaczenia.
Skoro chcesz, żeby on koniecznie przeżył taki dramat jak Ty, albo cierpiał tak samo jak Ty, to chcesz rewanżu; zemsty.
A nie wybaczenia.
I nie ma w tym nic złego. Twoje prawo. Tylko bez sensu jest dorabianie do tego ideologii o wybaczeniu. No chyba, że ma tylko zakamuflować prawdziwy zamiar, jakim jest grillowanie zdradzacza i nieustanne wymuszanie na nim kajania się. Było tu co najmniej kilka takich historii.
Tylko pytanie - czy nie szkoda życia na coś takiego, skoro w gruncie rzeczy wiesz, że nie chcesz tego ciągnąć.
A na koniec quiz: wyobraź sobie, że małżonek jakimś cudem wypełnił w całej rozciągłości, to o czym fantazjujesz wyżej.
Uznałabyś temat zdrady za zakończony i żyła dalej normalnie?
Szczerze.
Bo mi się wydaje, że albo dobór słów jednak okazałby się nie taki, albo ton ich wypowiedzenia...
ja bym uznała. serio. jestem na pewno w mniejszości, ale jeśli zobaczyłabym swojego ex jaki dramat przeżywa i że chce zmienić to co z jego strony doprowadziło do kryzysu to wybaczyłabym z miejsca i chciała byśmy sobie wtedy nawzajem pomogli z tego dramatu wyjść.
(inna sprawa że jak to piszę do dochodzi do mnie że on tego nigdy nie zrobi)
z drugiej strony.. na tyle znamy siebie na ile nas przetestowano.
Bo mi się wydaje, że albo dobór słów jednak okazałby się nie taki, albo ton ich wypowiedzenia...
Ja naprawdę nie jestem już na tym etapie, noben. Ani wiek mój, ani staż małżeński, ani ilość życiowych doświadczeń wszelakich, nie tyle nie pozwalają mi prowadzić rozmów z moim mężem na tym poziomie, co sprawiają, że nie widzę w tym sensu. Rozkminianie tonu, doboru słów i strzelanie focha, że znów nie tak - czynisz błędne założenia. Zanim jednak odpowiem na Twoje pytanie z quizu, proszę, napisz, po krótce, na czym polega Twoje doświadczenie związane ze zdradą. Praktyka? Teoria? Jeśli praktyka, po której jesteś stronie i jak to się skoczyło?
Dramat to by przeżywał jakby zdrada odbyła się bez jego woli, a przecież dla niego to była czysta przyjemność... Od Ciebie odjechał też emcjonalnie...
Wydaje Ci się, że mogłabyś wybaczyć, ale to by wiele nie zmieniło między wami... z żadnej strony...
Niektórzy wracają po zdradzie do siebie kilka razy... ale i tak w końcu się rozchodzą, bo i tak niezgodność w wielu sprawach zostaje, już nie te emocje, jednym słowem wybaczenie to nie wszystko.
Bardzo dużo zależy od charakteru osoby zdradzonej. Mój charakter jest taki, że zazwyczaj nie rozpamiętuję przeszłości, biorę dobre zachowania za dobrą monetę itd. itp. I teraz, ponad pół roku po godzinie zero widzę, że byłem w stanie wybaczyć (ok, u mnie dochodzi parę okoliczności to ułatwiających). Tylko dla mnie jż miała i ma taką masę rzeczy do przepracowania, że to musiałoby potrwać - wiele jej zachowań było bardzo destrukcyjnych dla niej, dla mnie, dla związku. Tak czy inaczej nie wyobrażam sobie przyszłości bez rozwodu (i to akurat widziałem żując jeszcze nadzieją na ponowny start naszego związku) i teraz nie chcę już od niej niczego. Wiele dowiedziałem się o sobie (a to pozwala mi być lepszym człowiekiem, dla samego siebie), wiele o niej. Póki co wygląda na to, że za jakiś czas będziemy na względnie przyjacielskiej stopie, co w przypadku posiadanych małych dzieci jest jakimś obiektywnym plusem...
napisz, po krótce, na czym polega Twoje doświadczenie związane ze zdradą.
W jakim stopniu moje doświadczenia mają wpływ na Twoje postrzeganie omawianych tu kwestii?
LaVidaApesta napisał/a:napisz, po krótce, na czym polega Twoje doświadczenie związane ze zdradą.
W jakim stopniu moje doświadczenia mają wpływ na Twoje postrzeganie omawianych tu kwestii?
To chyba proste- La Vida chce wiedzieć, czy Twoje wypowiedzi poparte są doświadczeniem, czy też wynikają z wiedzy teoretycznej.
W jakim stopniu moje doświadczenia mają wpływ na Twoje postrzeganie omawianych tu kwestii?
W znacznym. Doświadczenia własne mają ogromny wpływ na nasze poglądy, na zdolność rozumienia zachowań innych osób w sytuacjach podobnych do tych, które przeżyliśmy. Jestem ciekawa. Nie musisz odpowiadać. Ale to ułatwia dyskusję.
Co do quizu. Temat zdrady byłby zakończony. To nie tak, noben, że my teraz nie mamy nic lepszego do roboty, tylko wymyślamy, czego zażądać od partnera, by znów uprzykrzyć mu życie. By sprezentować mu dramat, jaki on nam sprezentował. My próbujemy normalnie żyć. Myślę, że w wielu przypadkach zdradę można rozpatrywać w kategoriach traumy. I nie wiem, czy na miejscu jest ironiczne nazywanie problemów piszących tu osób shizami i dramatami. Stąd moje pytanie o Twoje doświadczenia. W zależności od tego, jakie one są, w różny sposób oceniłabym Twoje słowa.
Ja uważam, że nie trzeba znać zdrady z autopsji, żeby się na ten temat wypowiadać, czy mieć swoje zdanie.
A wybaczanie dotyczy też wielu różnych spraw i sytuacji.
Wieka, oczywiście, że nie. Po prostu czasami łatwiej zrozumieć czyjąś wypowiedź, gdy zna się jego historię. Szczególnie, gdy skkrajnoe odbiega od naszych poglądów. Noben po prostu mnie ciekawi, tzn. jej związek z tematem, tylko tyle.
MagdaLena1111 napisał/a:Za to ja odnoszę wrażenie, że wielu zdradzonych utyka w roli ofiary. Tak jest wygodnie, a ponieważ mają przy tym rację moralną, to biczują siebie i otoczenie poczuciem krzywdy.
Po prostu niektórym zdradzonym nic nie jest w stanie wynagrodzić wyrządzonego im zła, tak samo jak niektórzy zdrajcy zdradzą każdego.
Masz całkowitą rację. Ja zdecydowanie utknęłam. Nie biczuję wprawdzie otoczenia, bo ono nie wie o zdradzie. Nie biczuję nawet męża, bo to nie ma sensu, gdybym miała choć cień nadziei, że zadziała, biczowałabym go. Już przestałam. Ale sama siebie widzę jako ofiarę. Jestem sobą zawiedziona. Ale naprawdę, zabrakło mi tego zadośćuczynienia od mojego męża i pewnej jego autorefleksji wypowiedzianej na głos. Myślę, że gdy zdrajca to zapewni, zdradzony nie wskoczy w rolę ofiary.
Myślałam podobnie. Chciałam zadoscuczynienia, jakiś romantycznych gestów, kwiatów, brylantow, nie wiem.nawet czego, ale czegoś co by pozwoliło mi pójść dalej i uwierzyć że byłam ważna.
Nie dostałam tego. Była tylko codzienność, opiekował sie mna i dzieckiem.
W końcu skończyłam się z tym szarpać i zajęłam sobą (finanse, praca, stanowczość itp), a on doszedł do siebie, bo my oboje jesteśmy po tej jego akcji jak po jakiejś wojnie, poranieni itd.
Jak odpuściliśmy juz oboje to zaczęliśmy sie starac i rozmawiać.
Teraz są i kwiaty i błyskotki i inne wodotryski, ale szczerze, to już nie robią na mnie wrażenia, ale cieszą mnie owszem.
Wieka, oczywiście, że nie. Po prostu czasami łatwiej zrozumieć czyjąś wypowiedź, gdy zna się jego historię. Szczególnie, gdy skkrajnoe odbiega od naszych poglądów. Noben po prostu mnie ciekawi, tzn. jej związek z tematem, tylko tyle.
A ja uważam wręcz odwrotnie. W tym dziale przeważają wpisy osób, które każdy wątek traktują jak przedłużenie własnej historii, całkowicie ignorując fakty zawarte w opisie.
I właśnie dlatego lepiej dyskutować bazując na temacie wątku, a nie zaśmiecać go kolejną autobiografią.
45 2022-03-31 08:28:09 Ostatnio edytowany przez adela 07 (2022-03-31 10:44:02)
Noben ma nieco racji, ale właśnie odniesienie do swoich doświadczeń jest bazą do odpowiedzi na zadane pytanie.
Jeśli miałabym doradzić, wspomóc przyjaciółkę, nie doświadczając zdrady osobiście, także powiedziałabym " nie szukaj zadośćuczynienia, tylko wybacz albo odejdź".
I jest to bardzo racjonalna i mądra rada, i powiem że właśnie w ten sposób myślałam o podobnych sytuacjach. A tu nagle takie coś-poczucie krzywdy..
I zapewne zależy to od charakteru, i poczucia wartości osoby zdradzonej. Osobiście po przeczytaniu kilku wpisów poczułam przynajmniej, że nie jestem odosobniona w tym, co zdarza mi się odczuwać.
Jednocześnie myślę, że jeśli czujemy niesprawiedliwość, i to boli, wtedy wybaczenie nie może dojść do skutku.Problem zatem polega na tym, że czegoś potrzebujemy jeszcze do wybaczenia, a ta druga osoba nie może nam tego dać. Nawet jeśli chce. To taki pat, z którego nie wiadomo jak wyjść.
46 2022-03-31 10:12:06 Ostatnio edytowany przez Airuf (2022-03-31 10:13:00)
Moim zdaniem nie da się w pełni zadośćuczynić, tak jak ludzie to sobie wyobrażają. Jeżeli kobieta mnie zdradziła to nie ma możliwości bym znowu był jedynym. A wyznaczanie jakiegoś konkretnego działania, postawy - to trochę jak w sądzie: skazuję panią na 2 lata przepraszania, 2 lata bez wyjść z kolegami i rok pokazywania telefonu.
Dla mnie to powinno wygladać tak że zdradzony musi poczuć że zdradzajacemu zależy, ze się stara, że dla odmiany potrafi postawić dobro zdradzonej osoby nad swoim...
Noben ma nieco racji, ale właśnie odniesienie do swoich doświadczeń jest bazą do odpowiedzi na zadane pytanie.
No właśnie o to mi chodzi, ta baza jest dość ważna, jest punktem odniesienia i zmienia podejście do wypowiedzi. Słuchajcie, ja po prostu byłam ciekawa. noben, w Twojej wypowiedzi dostrzegłam żal i złość i od razu pomyślałam sobie, że masz jakieś doświadczenie w tym temacie, ale z tej drugiej strony. Inaczej przyjęłabym poradę "nie taplaj się w swoich shizach" od osoby, która zdradziła i oczekiwała, że jej partner taplać się nie będzie, a inaczej od kogoś, kto stał po drugiej stronie i taplać się przestał, na dodatek zauważył, że było warto. Noben, sama lubisz poznać tło, po czyjejś wypowiedzi zastanawiasz się, jaka hostoria stoi za tą osobą, prawda? Dopiero po przeczytaniu tej historii tłumaczysz sobie jej wypowiedź.
Adela 07, masz rację. Zmienia nam się podejście do tematu, nawet nie wyobrażaliśmy sobie, jak w praktyce to wygląda. Ja również zanim zdrada się u nas pojawiła, myślałam, że to bardzo proste. A okazało się, że to tkwi we mnie i nie chce wyleźć. Jak rana, która nigdy się nie zabliźni. I nie wiem, czy nie należy się do niej przyzwyczaić po prostu.
Ania2019, przyznam, że Ty jesteś dla mnie inspiracją, bo historia dość podobna. Wydaje się, że osiągnęłaś względny spokój i jesteś już ze sobą pogodzona.
Moim zdaniem nie da się w pełni zadośćuczynić, tak jak ludzie to sobie wyobrażają. Jeżeli kobieta mnie zdradziła to nie ma możliwości bym znowu był jedynym. A wyznaczanie jakiegoś konkretnego działania, postawy - to trochę jak w sądzie: skazuję panią na 2 lata przepraszania, 2 lata bez wyjść z kolegami i rok pokazywania telefonu.
Dla mnie to powinno wygladać tak że zdradzony musi poczuć że zdradzajacemu zależy, ze się stara, że dla odmiany potrafi postawić dobro zdradzonej osoby nad swoim...
Dlatego też zdziwiły mnie tak kategoryczna słowa pani psycholog, że nie mam się czemu dziwić, że sobie nie poradziłam z tą sytuacją, skoro mąż nie poniósł kary (karą wg niej jest tylko odejście) i jej pytanie, czy zadośćuczynił. A ja nie bardzo wiedziałam, czy zadośćuczynił, pomyślałam, że jednak nie... Nie chciałabym też, by życie "po" skupiało się tylko na moim oczekiwaniu tego zadośćuczynienia, na jego zadośćczynieniu i moim zastanawianiu się, czy to to. Ale faktem jest, że w głębi duszy czuję, że nie zamknęliśmy tego tematu. A może nie da się go zamknąć i właśnie to trzeba zaakceptować.
A ja podzielam poglądy Noben, jednocześnie rozumiem, że nie przeszliście jeszcze przez etap akceptacji po zdradzie, który kończy żałobę po związku. Rozumiem, że chcecie "dramatu" zdradzającego, ale powiem Wam, że takowy "dramat' ulgi nie przyniesie, dopóki w sercu i w głowie nie wybaczycie, obojętnie, czy jesteście razem, czy się rozstaliście. Jeśli jesteście razem - uważam, że powinno się zamknąć rozdział i do tego nie wracać, tym bardziej czekać na "dramat" zdradzającego - czyżbyście byli sadystami, którzy lubują się w cierpieniu innych?
Osobiście doszłam do wniosku, że byłego męża kochałam tak bardzo, że będę mu życzyć szczęścia, a jeśli on widzi swoje szczęście przy innej osobie - nie będę stała przeciwko temu, bo on sam wiedział, jaki wybór w danym momencie był najlepszy dla niego.
A ja podzielam poglądy Noben, jednocześnie rozumiem, że nie przeszliście jeszcze przez etap akceptacji po zdradzie, który kończy żałobę po związku. Rozumiem, że chcecie "dramatu" zdradzającego, ale powiem Wam, że takowy "dramat' ulgi nie przyniesie, dopóki w sercu i w głowie nie wybaczycie, obojętnie, czy jesteście razem, czy się rozstaliście. Jeśli jesteście razem - uważam, że powinno się zamknąć rozdział i do tego nie wracać, tym bardziej czekać na "dramat" zdradzającego - czyżbyście byli sadystami, którzy lubują się w cierpieniu innych?
Osobiście doszłam do wniosku, że byłego męża kochałam tak bardzo, że będę mu życzyć szczęścia, a jeśli on widzi swoje szczęście przy innej osobie - nie będę stała przeciwko temu, bo on sam wiedział, jaki wybór w danym momencie był najlepszy dla niego.
To postawa godna podziwu.
A wg mnie psycholog miała rację, że zadośćuczynieniem jest odejście, ale wtedy gdy zdradzający chce wrócić, a zdradzona/y nie chce już o tym nawet słyszeć.
A wychodzi, że często jest odwrotnie
Musiałby wynagrodzić Ci wszystkie krzywdy.
Da się tak zrobić?
Uważam, że nie.
Jest tylko, moim zdaniem, jeden, jedyny wyjątek. Taki mianowicie, że on próbowałby Cię odzyskać wtedy, gdy Tobie wszystko definitywnie by przeszło, czyli nie chciałabyś go nawet, gdyby chcieli Ci za to dopłacić. Widok tego faceta, który nie ma żadnej szansy i zabiegają ego o Ciebie.
Tylko tak mogłabyś poczuć satysfakcję i coś w rodzaju zadośćuczynienia z jego strony.
To byłoby coś!
Choć przyznaję, że jakby mi przeszło, to szczególnie nie zależałoby mi na tych staraniach. Choć przyznam- byłaby to wisienka na torcie (po którym się pochorowalismy).
Tak, to byłoby coś
Symbi, ja nie jestem pewna, czy trochę tego sadyzmu się u mnie nie pojawiło, a to właśnie dlatego, że wiem, co to ze mną zrobiło i czuję, że to lekko niesprawiedliwe. Ale może faktycznie on by cierpiał jedynie wtedy, gdybym odeszła. Alby by nie cierpiał Żeby było jasne: ja nie chcę sprawić, by cierpiał. Ja chciałam, by na jakimś etapie cierpiał i to pokazał. Nie przeze mnie, a przez to, co zrobił (no zdaję sobie sprawę, że może to brzmi bez sensu, ale widzę, że nie tylko mi to potrzebne).
Słuchajcie, nie macie wrażenia, że jednak łatwiej i szybciej dojść do siebie, nawet wybaczyć, jeśli nie pozostało się w związku? każdy, kto tu napisała, że został, lub że próbuje, lub też że długo próbował, potrzebował jednak tego szczerego żalu. I jego brak był nawet powodem odejścia po latach. No jesteśmy ludźmi i coś tam odczuwamy. Mam wrażenie, że ktoś taki jak ja, jest trochę godny potępienia, bo został i, jak napisała noben, stawia warunki, zamiast, skoro postanowił spróbować, zacisnąć zęby i nie wracać do tego, nie robić dramatu. Ale to wiąże się z tym, że człowiek tam w środku powoli wariuje. Ja w każdym razie mam wrażenie, że wariuję, stąd decyzja o terapii po 4 latach. Bo naprawdę, nie da się tak, że zostajemy i pozwalamy życiu toczyć się dalej, jakby się nic nie stało. Ja myślę, że te warunki są jednak niezbędne. Przecież my obydwoje decydujemy się spróbować. Ja tak naprawdę wcale nie miałam na to ochoty, któż ma? Ale początkowa postawa mojego męża dawała mi nadzieję. Powinnam była odejść, wiem... Ale nie odeszłam, nie było tej kary, nie było zadośćuczynienia i nie umiem odpuścić jak Ania2019, mam raczej jak 123Sprawdzam.
Ja naprawdę pragnę szczęścia mojego męża. Serio. Jak sobie myślę, że żyjemy oddzielnie, bardzo chciałabym, by był szczęśliwy. Jak Ty, Symbi. Ja wręcz martwię się, że jeśli jednak podejmę decyzję, że się rozstaniemy, będzie cierpiał.
53 2022-03-31 15:06:44 Ostatnio edytowany przez Symbi (2022-03-31 15:10:13)
T: ja nie chcę sprawić, by cierpiał. Ja chciałam, by na jakimś etapie cierpiał i to pokazał.
Widzę tu ambiwalentną postawę - chcesz i nie chcesz jednocześnie. Zaprzeczasz sama sobie, choć się niby tłumaczysz. Tak się nie da.
LaVidaApesta napisał/a:T: ja nie chcę sprawić, by cierpiał. Ja chciałam, by na jakimś etapie cierpiał i to pokazał.
Widzę tu ambiwalentną postawę - chcesz i nie chcesz jednocześnie. Zaprzeczasz sama sobie, choć się niby tłumaczysz. Tak się nie da.
Symbi, chodziło mi o to, że ja nie chcę teraz zachowywać się tak, by cierpiał, nie chcę mu dokopywać, robić kolejnej awantury. Zabrakło mi po prostu tego szczerego żalu, cierpienia wynikającego z popełnionego błędu tam gdzieś na początku i po prostu jest taka dziura. No jednak faktycznie tego dramatu zabrakło.
Symbi napisał/a:LaVidaApesta napisał/a:T: ja nie chcę sprawić, by cierpiał. Ja chciałam, by na jakimś etapie cierpiał i to pokazał.
Widzę tu ambiwalentną postawę - chcesz i nie chcesz jednocześnie. Zaprzeczasz sama sobie, choć się niby tłumaczysz. Tak się nie da.
Symbi, chodziło mi o to, że ja nie chcę teraz zachowywać się tak, by cierpiał, nie chcę mu dokopywać, robić kolejnej awantury. Zabrakło mi po prostu tego szczerego żalu, cierpienia wynikającego z popełnionego błędu tam gdzieś na początku i po prostu jest taka dziura. No jednak faktycznie tego dramatu zabrakło.
I tego żalu z jego strony na 99,9% nie będzie. Nie bądź naiwna.
"Słuchajcie, nie macie wrażenia, że jednak łatwiej i szybciej dojść do siebie, nawet wybaczyć, jeśli nie pozostało się w związku? "
U mnie minęło 1,5 roku z okładem, i nie doszłam do siebie. Cały czas w terapii, na antydepresantach. Ale może upłynęło za mało czasu?
Ja chciałam ratować, on nie.
57 2022-03-31 17:16:26 Ostatnio edytowany przez Nadzieja_w_kieszeni (2022-03-31 17:21:40)
Tak dyskutujemy od paru dni i ile ludzi, tyle opinii. I dobrze, bo nie ma dwóch identycznych sytuacji i nie ma jednej, uniwersalnej odpowiedzi na pytanie Autorki.
Dorzucę od siebie, że dopóki trwałam w małżeństwie i próbowałam odzyskać równowagę , to było mi coraz gorzej, smutniej i traciłam radość z życia.
Więc ja odeszłam, po wspólnej decyzji, że dalej razem się nie da. I poczułam jakby ktoś mi skrzydła rozprostował!!! Oczywiście jest mi czasem przykro, że tak się nasze ponad 20letnie małżeństwo skończyło. Czasem czuję się samotna bo dzieci odrośnięte od ziemi i nie mam czym rąk i głowy zająć wieczorami. Ale! Odzyskałam SPOKÓJ DUCHA. Jestem nowonarodzona, uśmiechnięta i piwo z ogromną chęcią z Wami wychylę
Eee, o tym piwie, na które nowonarodzeni się skrzykują, to w innym wątku było;)
A może stwórzmy listę ,,konieczności" by się udało, by związek przetrwał, by jak piszą można byłoby zbudować ,,po" o wiele lepszy. Z opisów widzę : 1- prawdziwy głęboki żal za to co się zrobiło (wzięcie całkowite winy za zdradę na siebie bez wytykania powodów zdrady) 2- rozmowa z przyznaniem się do romansu, zdrady (bez pikantnych szczegółów 3- niestety pada propozycja rozstania/rozwodu (może z czasem pojawi się chęć zejścia po przetrawieniu), ..... dopiszcie. Ciekawe czy uda się stworzyć coś na kształt słynnych 34kroków.
Ja dodałabym wybaczenie które przychodzi w momencie uwolnienia się od poczucia krzywdy. Brak chęci " odgryzania się".
Nie jest to równoznaczne z zanikiem pamięci oczywiście.
(wzięcie całkowite winy za zdradę na siebie bez wytykania powodów zdrady).
Przecież to głupie.
Jak ktoś robi skok w bok, to oczywiste, że mu coś mocno w związku nie pasi.
W przypadku małżeństwa stawia na szali nie tylko rodzinę i święty spokój, ale zazwyczaj także dorobek życia. Więc musi mieć naprawdę konkretny powód. Ten powód to brak szczęścia.
Naprawdę chcecie sobie mydlić oczy słodkoidiotkowym tłumaczeniem o 'amoku' (to popularne na forum)?
Abstrahując od nagannej moralnie oceny zdrady jako takiej, trzeba uczciwie przyznać, że druga strona ZAWSZE mniej lub bardziej partycypuje w fakcie zdrady na poziomie fundamentalnym. Winą często tego nazwać nie można, ale jednak pasywnym współudziałem - zawsze.
Udawanie, że tego powodu nie było - w przypadku wybaczenia i 'naprawiania' jest proszeniem się o powtórkę.
Dziwne masz poglądy , noben. Coraz bardziej jestem ciekawa, dlaczego.
"Więc musi mieć naprawdę konkretny powód. Ten powód to brak szczęścia."
Z tym fragmentem się nie zgodzę, bo tu w grę wchodzi pociąg seksualny, na tyle silny, że nie myśli się rozumem.
A szczęście to pojęcie względne i ulotne...
63 2022-03-31 21:26:08 Ostatnio edytowany przez 123Sprawdzam (2022-03-31 21:28:58)
normalnyjestem napisał/a:(wzięcie całkowite winy za zdradę na siebie bez wytykania powodów zdrady).
Przecież to głupie.
Jak ktoś robi skok w bok, to oczywiste, że mu coś mocno w związku nie pasi.
W przypadku małżeństwa stawia na szali nie tylko rodzinę i święty spokój, ale zazwyczaj także dorobek życia. Więc musi mieć naprawdę konkretny powód. Ten powód to brak szczęścia.Naprawdę chcecie sobie mydlić oczy słodkoidiotkowym tłumaczeniem o 'amoku' (to popularne na forum)?
Abstrahując od nagannej moralnie oceny zdrady jako takiej, trzeba uczciwie przyznać, że druga strona ZAWSZE mniej lub bardziej partycypuje w fakcie zdrady na poziomie fundamentalnym. Winą często tego nazwać nie można, ale jednak pasywnym współudziałem - zawsze.
Udawanie, że tego powodu nie było - w przypadku wybaczenia i 'naprawiania' jest proszeniem się o powtórkę.
".......... Hipolicie". Czasami choćbyś był IDEALNYM partnerem i z ".... na dach właził" to i tak dostaniesz od partnera po rogach, bo w pewnych momentach przy odpowiednich emocjach (nagle koleżanka/kolega z pracy zaczyna się przystawiać, i do tego ma doświadczenie w podrywaniu), mogą się u zdradzacza uaktywnić pewne schematy wyniesione z dzieciństwa, a których nie jest świadomy. Dodaj do tego niedojrzałość emocjonalną, przypraw to obcowaniem ze środowiskiem w pracy, które akceptuje flirty i romanse, kryzysem wieku średniego oraz niską samooceną i ... VOILA!
Jeeeezu, jakie schematy z dzieciństwa..?
Wdanie się w romans to świadoma decyzja, oparta zasadniczo na dość prostych przesłankach, które można streścić mniej więcej tak: wolę spędzić czas z X zamiast z Y.
W takim układzie X ma do zaoferowania coś, czego nie ma Y.
Gdybym była Y i chciała kontynuować związek z panem zdradzaczem, to by mnie interesowało, dlaczego przez czas jakiś wolał towarzystwo X, a nie moje.
Oczywiście można wybrać opcję 'jestem IDEALNA' jak wyżej.
Tylko, że to głupie.
65 2022-03-31 21:56:45 Ostatnio edytowany przez 123Sprawdzam (2022-03-31 22:06:06)
Jeeeezu, jakie schematy z dzieciństwa..?
Wdanie się w romans to świadoma decyzja, oparta zasadniczo na dość prostych przesłankach, które można streścić mniej więcej tak: wolę spędzić czas z X zamiast z Y.
W takim układzie X ma do zaoferowania coś, czego nie ma Y.
Gdybym była Y i chciała kontynuować związek z panem zdradzaczem, to by mnie interesowało, dlaczego przez czas jakiś wolał towarzystwo X, a nie moje.Oczywiście można wybrać opcję 'jestem IDEALNA' jak wyżej.
Tylko, że to głupie.
Czasami ludzie nie umieją nazwać czego im brakowało, niby mieli wszystko co chcieli, o czym marzyli przez całe życie ... i co? Jeżeli masz niedojrzałą osobowość i słaby "kręgosłup moralny", czyli jesteś słabą "jednostką", podatną na manipulację to polegniesz. I zdrada emocjonalna gotowa.
Kolego Noben, postrzegasz wszystko TYLKO w czarno-białych barwach, jak doświadczysz zdrady to WTEDY otworzą Ci się oczy i się przekonasz, że życie ma jeszcze dodatkowo bardzo wiele odcieni szarości o których nie miałeś zielonego pojęcia.