Witajcie. Wiem, że to forum dla kobiet, ale chyba właśnie potrzebuję kobiecej porady. Sytuacja jest dla mnie bardzo bolesna. Otóż wczoraj niespodziewanie zostawiła mnie żona. Po 13 latach razem, w tym 8 latach małżeństwa. Ja 40 lat, ona 33. Nie mamy dzieci. Przełomem okazały się ostatnie 2 miesiące. Niestety ja dość ciężko zachorowałem na covid-19. Kilkanaście dni przeleżałem w szpitalu, a po powrocie do domu w zasadzie cały nasz "świat" zaczął się kręcić wokół mnie i mojej choroby. Mam ciągle jakieś powikłania, do tego wdarły się problemy z psychiką, ataki paniki, moje "dziwne" zachowania z tym związane. Żona niestety nie dawała sobie ze mną rady, z moim ciągłym narzekaniem, a przede wszystkim z tym, że nie poświęcałem jej wystarczająco uwagi. Ostatnie dni to karuzela emocji. Mieliśmy sporo spięć, żona zapisała mnie do psychiatry, ja odmówiłem. Uznała, że nie daję sobie pomóc, że nie słucham jej rad. Tak, przyznaję, miała rację. Z drugiej strony choroba mnie naprawdę dobiła. Moim zdaniem nie miałem tutaj wystarczająco wsparcia z jej strony. Żona uważała, że większość objawów sobie wymyślam i powinienem się wziąć w garść. Doszła też kiepska sytuacja materialna - niestety oboje od tego roku nie pracujemy, mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu. Problemy finansowe się mocno nasiliły, tak że zostało nam oszczędności tylko na najbliższy miesiąc. Mieliśmy pomoc ze strony jej i mojej mamy. Żona szukała teraz pracy, ja z powodów zdrowotnych zamierzałem się "ogarnąć" dopiero w marcu. W każdym razie nic nie zwiastowało takiego rozwoju wydarzeń. W ten poniedziałek ona wyprowadziła się do swojej mamy. Miało to trwać tydzień, chciała sobie wszystko ułożyć w głowie. Nie podobał mi się ten pomysł, ale nie mogłem nic zrobić. Tutaj jeszcze wtrącę, że w ostatnich dniach żona kilka razy kontaktowała się z moją mamą. One generalnie za sobą nie przepadają, żona zawsze uważała, że moja matka jest toksyczna, że niszczy nasze małżeństwo. Po części miała rację. Rozmawiała z moją mamą, bo stwierdziła, że skoro ja sobie nie daje sobie pomóc, to może moja mama mnie przekona głównie do tej terapii psychologicznej. Nie wiem o czym dokładnie rozmawiały, ale żona twierdziła, że dowiedziała się czegoś co świadczy o tym, że ją okłamywałem. Nie mam pojęcia o co chodziło, nie wyjaśniła mi tego. Rozmawiałem z mamą i zaprzecza, że cokolwiek takiego mogła powiedzieć.
I nagle wczoraj nastąpiło coś, co widuję się raczej tylko na filmach. Wieczorem usłyszałem dzwonek do drzwi. Bez żadnej zapowiedzi. W drzwiach stanęła żona z teściową. W rękach przygotowane torby, worki. Żona zaczęła się gorączkowo pakować, oznajmiając mi, że to między nami koniec. Wpadła wręcz w furię, nie dała się dotknąć. Po prostu zachowanie histeryczne. Naprawdę nie wiedziałem co się dzieje, byłem w szoku. Na nic zdały się prośby, żeby wytłumaczyła mi o chodzi, prosiłem żeby to przemyślała, żebyśmy porozmawiali spokojnie za dzień czy dwa. No i przede wszystkim chciałem poznać powody jej decyzji. Niestety spakowała się, podjechała taksówka i koniec. Mam do niej ogromny żal za sposób w jaki to zrobiła po 13 latach razem i różnych wzlotach i upadkach. Rozumiem, że to emocje, że wybuchła. Ale wyglądało to naprawdę strasznie. Całe mieszkanie "zdemolowane", wszędzie worki, ciuchy, pakowanie się... myślałem że śnię. Do tego jeszcze przyjechała ze swoją mamą, zamiast wcześniej ze mną porozmawiać jak dwoje dorosłych ludzi i przynajmniej spróbować uratować to małżeństwo.
Teraz nie umiem sobie z tym poradzić. Ciągle zależy mi na niej zależy. Wiem, że nie byłem idealny, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Że ją zaniedbywałem, nie poświęcałem wystarczająco uwagi. Rozumiem, że także była przytłoczona psychicznie przez moją chorobę. Wcześniej mieliśmy problemy, jak to w małżeństwie, ale zawsze się szybko godziliśmy. Żona też w przeszłości niejednokrotnie chorowała, zawsze miała wsparcie z mojej strony. Pewnie coś już w niej pękało od dłuższego czasu i się skumulowało. Ale wyjaśnienia nie uzyskałem.
Czy po czymś takim jest jeszcze szansa na jej powrót? Wiem, że ona działała w silnych emocjach, może za kilka dni się zreflektuje, zatęskni. Na pewno chciałbym z nią chociaż raz porozmawiać. Jeszcze wczoraj przed tą całą sytuacją wysłałem jej sms-am, że zależy mi na niej, że zapisuję się na dniach do psychologa i że będę nad sobą pracował. Sytuacja jest o tyle kiepska, że ja zostałem sam w wynajmowanym przez nas mieszkaniu. Musiałbym się stąd na dniach wyprowadzić do mojej rodzinnej miejscowości, a to jest 400 km stąd. W dodatku przez pewien czas musiałbym zamieszkać u mojej mamy, która też nie jest na to kompletnie przygotowana. Poradźcie proszę co robić. Pomyślałem, że jeszcze przez marzec tutaj sam pomieszkam i będę próbował jakoś naprostować nasze relacje. Tylko jak to teraz rozegrać i czy w ogóle po czymś takim jest jeszcze nadzieja? Poradźcie proszę.