Hej, przeżyłam 3-miesięczną burzę rozpętaną przez mojego chłopaka... Do jako takiej stabilności doszłam sama, odkrywając krok po kroku różne sekrety, mniej lub bardziej dotkliwe... Teraz czuję się jak ranne zwierzę i choć znów jest "ok" i mój A. znów wydaje się godny zaufania to ja po prostu się boję. Patrząc na niego kiedyś zawsze myślałam, że jest dla mnie jak otwarta księga i czułam przez to maksymalne bezpieczeństwo. Teraz non stop czytam pomiędzy wierszami i nawet jak niczego nie znajduje, to sobie dopowiadam swoje historie, przez co tylko sama siebie niepokoję.
Sprawa jest związana z moją współlokatorką z którą się przytulał 3 miesiące temu, o czym dowiedziałam się niedawno. Teraz mówi o niej chamsko, ciągle mi powtarza, że jej nienawidzi, jednak ja bez przerwy boję się, że oni się kontaktują za moimi plecami albo że kiedy ja narzekam mu na nią, to on w myślach broni jej albo nawet podpowiada jej potem, jak uprzykrzyć mi życie! Nie licząc myśli, że mu się podoba z fizycznego punktu widzenia, nie mogłabym znieść faktu, że on ją lubi mimo to wszystko!! Ona zazwyczaj milczy w mojej obecności albo jak zagaduje, jest miła, ale nie wie, że ja wiem o jej zagraniach 3 miesiące temu.. Nie licząc faktu, że jest pasożytem żerującym na cudzych nieszczęściach w związku, zachowuje się jak idiotka, przychodzi wieczorem i zawsze hałasuje, świeci światło i budzi mnie tym i ma gdzieś, że chcę się wyspać. Dla mnie to jest jakieś chore. Ja na jej miejscu wyniosłabym się od razu po całym zajściu... A ona do niedawna wciąż żerowała na moim zaufaniu, żeby wygospodarować sobie bezpieczny kącik. Dziś w nocy znów nie dała mi spać i obiecałam sobie, że to był ostatni raz. I słowa dotrzymam. Ale co z A.? Co z faktem, że mu nie mogę ufać, choć on od mojego powrotu z długiego weekendu zachowuje się w porządku, nawet bardzo w porządku... Może w tym sęk, że wcześniej zachowywał się jak drań a teraz nagle jakieś nawrócenie...? Powiedziałam mu, że 100x bardziej wolę żyć w prawdzie niż w naszpikowanym niedomówieniami i kłamstwami związku... Ale przecież on ma swój rozum i powie mi co tylko zechce, a ja chcąc nie chcąc muszę uwierzyć, ponieważ nic nie udowodnię... Co zrobić, żeby wierzyć w jego słowa i żeby przekonać się, że są prawdziwe? :(:(:(:( Kocham go i chcę kochać, ale przecież nie za wszelką cenę! Ma te same obowiązki wobec mnie, co ja wobec niego, wchodzi w to też zapewnienie poczucia bezpieczeństwa! To wszystko tak boli, bo jeśli on naprawdę postanowił, że będzie dla mnie najlepszy na świecie i da szczęście mi w pierwszej kolejności, to ja go teraz ranię tą moją podejrzliwością... To wszystko się zapętli jeśli ja nadal będę na niego patrzyła bardziej przenikliwie niż robi to osoba zakochana... Chcę cieszyć się miłością tak jak kiedyś i mieć ku temu prawdziwe powody... Nie chcę krzywdzić ani jego ani siebie, więc jak to rozwiązać w inny sposób niż rozstaniem??