Witajcie, mój problem jest dość dziwny. Na ogól słyszę, ze gdy ktoś jest samotny po prostu nie potrafi otworzyć się na ludzi, jest nieśmiały Lub przeciwnie, jest zarozumiały, okazuje wyższość.
Jestem bardzo otwarta na ludzi, odnajduje się w wielu tematach i nie zadzieram nosa. Mimo wszystko znajomosci jakie nawiązuje sa płytkie, krótkotrwałe i zawsze gdy przychodzi co do czego, jakiś wyjazd, wakacje, mimo, ze mam tych znajomych, dowiaduje się, ze ta jedzie z tym, ci jadą razem i takie wypady nawet nie są mi proponowane.
Na brak znajomych nie narzekam, ale są to pojedyncze osoby z totalnie nieznajomych sobie środowisk, które trudno spiknąć razem, bo to moja potrzeba, nie ich.
Poza szkoła i studiami nigdy nie potrafiłam stworzyć paczki, która trzymalaby się razem, pełno pojedynczych osób a jak już się trafiło, to zawsze wychodził jakiś konflikt i wszystko się rozpadało. Nie robię tego specjalnie, nie szukam zaczepki, jednak czuje, ze wiele moich przyjaźni skończyło się naprawdę niemal 'na noze'. Gdy analizuje przyczynę, nie mogę jednoznacznie stwierdzić winy.
Są rzeczy, które ja zrobiłam zle, są takie, które ta druga strona sknociła. Jednak zawsze wina zostaje zrzucona na mnie i czuje się z tym koszmarnie i niesprawiedliwie. Umiem walczyć o swoje zdecydowanie, nie jestem kozłem ofiarnym, ale tez złagodniałam trochę na przestrzeni lat i lepiej się z tym czuje. Nie lubię podnosić głosu i za wszelka cenę stawiać na swoim, kiedyś tak robiłam i akurat w tym widzę poprawę.
Wole się wycofać niż walczyć, ale nie jest to wycofanie się z rezygnacja, bo potrafię dość dobitnie, ale z klasa przekazać to, co mam do powiedzenia. Mam wrażenie, ze najlepiej funkcjonuje w zdystansowanych znajomościach, gdzie kontakt opiera się głównie na telefonie itp, z rzadkim widzeniem się. Ale właśnie tego widzenia się mi brakuje , i chciałabym stworzyć grupę by nie musieć aranżować 5 różnych spotkań dla każdego z osobna.
Gdy dopuszczam do siebie ludzi bliżej, zwykle kończy się katastrofa. Serio analizowałam to na setki sposobów i naprawdę nie rozumiem. Jedyna wadę, która mogę sobie zarzucić z ręka na sercu to taka, której jestem świadoma =jest to mówienie za dużo o sobie a brak skupienia się na 2str. Ale walczę z tym i naprawdę widzę duży postęp, poza tym inni tez maja wady, mniejsze, większe a jakoś funkcjonują w grupach. Wiem, ze również za szybko odsłaniam tyłek i trochę bywam naiwna, powierzając ważne dla mnie tematy. Ale po prostu chciałabym być sobą i nie udawać nikogo...
Czy macie podobny problem? Jak sobie z nim radzicie? Gdy ludzie mnie poznają myślą, ze moje życie towarzyskie pęka w szwach, jestem rozgadana, dowcipna, inteligentna, nie brakuje mi również zainteresowania ze strony płci przeciwnej i urody. Natomiast nie potrafię kompletnie budować trwałych relacji, ze związkami mam to samo i próbowałam różnych postaw, od zbuntowanej, przez wypośrodkowana po uległa, zawsze zle i zawsze ktoś próbuje zrzucić winę na mnie.
Martwię się, bo zaraz stuknie mi 30stka a moje życie naprawdę przypomina jeden wielki chaos ;/