Mój problem jest natury emocjonalnej, moralnej.
Chodzi o moją babcię. Jest to osoba wredna, egoistyczna, niesprawiedliwa. Cała rodzina wypięła się na nią już jakiś czas temu. Przyjeżdżają na święta i tyle. Nikt nie chce z nią przebywać. I naprostuje, to nie starość - z opowieści zawsze taka była. Wyzywała moją mamę i ciotkę. Oczywiście wg niej ona wszystko robi z miłości.
Mieszkam z nią, więc logiczne było, że pomagam. Drażniła mnie, strzelałam fochy, bo było mi zwyczajnie przykro. Sprzątam jej, robię zakupy ( odkurzam, myje okna itp), niby jest zadowolona. Przychodzi ktoś obcy i przy mnie mówi że jej nie pomagam, że jak już się naprosi o sprzątanie to byle jak.
Pękłam jakoś w zimie. Nakłamała i próbowała zgonić winę na mnie! Ośmieszyć mnie przed rodziną, chociaż mnie przy tej sytuacji nie było. Nikt jej nie uwierzył, ale liczy się, że próbowała. Nabrałam do niej obrzydzenia.
Wyjechałam na studia. Rzuciłam studia. Wróciłam do domu - nie zapytała się nic. Każdy się mnie pytał jak było, dlaczego zrezygnowałam. Od niej dostałam listę zadań. Nie zapytała się nic. Ma to w dupie. Służba wróciła.
Ogólnie niby jest chora. Pisze niby, bo to tak zakłamany człowiek, że sama nie wiem. Już niejednokrotnie próbowała wmówić, że ma różne choroby, których nie miała. Wzywała bezpodstawnie pogotowie, gdy nikogo nie było.
Mówi, że nie może się ruszać. Przynieś to, zanieś to, nawet jajko wbij, bo nie ma siły.
I ja nie daje rady. Psychicznie nie daje rady. Z jednej strony, nie potrafię olać, gdy ktoś płacze bo boli, a z drugiej - dlaczego ja to muszę robić. Dlaczego każdy umywa ręce, ma w dupie, a ja mam robić za służącą. Chociaż służąca ma zysk- pieniądze, ja nie mam nic. Rozpisała testament, więc nawet nie wiadomo co będzie z domem. Męczy mnie to strasznie moralnie, że jej nie lubię. Bo przecież babcia, powinno się kochać. bo pomagam z przymusu, nie chęci.
Zatrudnić opiekę? Chyba sama musiałabym za nią zapłacić. A logiczne, nie stać mnie na to.
Rady się przydadzą, ale chyba chciałam się wygadać.