Cześć. Wcześniej nie pomyślałabym, że kiedyś będę szukała wsparcia na forum. Moja historia wydaje się być jak wiele innych, ale osobiście, ani pośrednio nie spotkałam się z podobnym przypadkiem obłudy, kłamstwa i dwulicowości.
Cofnijmy się parę lat wstecz. Mojego byłego partnera poznałam na studiach. Nie od razu pomiędzy nami pojawiło się uczucie. Najpierw była przyjaźń, która z czasem przerodziła się w coś więcej. Miałam go za osobę bardzo normalną, ciepłą, z ugruntowanymi zasadami moralnymi, która w życiu nie zrobiłaby mi krzywdy. Zdawałoby się, że wcześniejsza przyjaźń to dość solidny fundament do budowania związku.
Przez pierwszy rok praktycznie się nie kłóciliśmy. Jedynym jabłkiem niezgody była wiara. Często podkreślał, że jest bardzo ważna w jego życiu, co z resztą było widać. Moja rodzina i ja nigdy nie przywiązywaliśmy do niej jakiejś większej wagi. Zdawało się mu to przeszkadzać i nie dawać spokoju. Żeby widział, że traktuję nas bardzo poważnie i szanuję jego poglądy, zaczęłam z nim chodzić do kościoła. Przełamanie się było dla mnie ciężkie i znaczyło bardzo wiele w kontekście naszej relacji. Dla nikogo wcześniej nie byłam gotowa tego zrobić. Nie zmuszałam się też bardzo, bo go kochałam i wiedziałam, że we wspólnym życiu trzeba iść na kompromisy i się dla siebie poświęcać.
Tak byliśmy ze sobą 3.5 roku. Psuć się zaczęło mniej więcej po 2.5 roku. Mój były partner miał coraz częstsze rozterki na temat swojej wiary. Umniejszał moje starania pod tym kątem zaznaczając, że to nie ma znaczenia, że z nim chodzę do kościoła, bo w końcu robię to dla niego, a nie dla siebie. Problem widział też w przyszłym wychowywaniu dzieci. Chciałabym zaznaczyć, że mam rękę do dzieci i wszystkie mnie bardzo lubią. Nieba bym im przychyliła. Za argument, że do siebie nie pasujemy, brał też to, że jesteśmy z innych rodzin. Pragnę podkreślić, że moja rodzina jest bardzo normalna. Moi rodzice żyją w związku partnerskim, lubią ze sobą spędzać czas na wyjazdach, wycieczkach, czego nie można było powiedzieć o jego rodzicach. Różnicę stanowił tylko kościół. W naszym związku, przeważnie to ja dopasowywałam się do jego planu dnia, to ja zmieniałam się i poświęcałam, traktowałam go jak jajko. W pewnym momencie chciałam zawalczyć o to, czego ja chcę. Powiedziałam mu, że nie wyobrażam sobie życia w jego rodzinnym domu, czego on bardzo chciał. Często mówił, że nie wyobraża sobie mieszkać w mieszkaniu w bloku, bo by się męczył. Dlaczego zmieniłam zdanie dowiecie się później.
Po 3.5 roku zostawił mnie z dnia na dzień. Dzień wcześniej normalnie ze mną pisał, obiecał mi nawet przywieźć ciasteczka. Wszedł do pokoju i zaczął wyliczać mi dlaczego do siebie nie pasujemy. Siadł na mnie, moją rodzinę. Za czynnik inicjujący podał nie odpisanie na sms’a. Dowiedziałam się, że ślub ze mną to świętokradztwo, że nie będę tak się modlić z naszymi dziećmi. Mówił też od jakiegoś roku o wyrzutach sumienia w wyniku seksu przedmałżeńskiego. Sam go inicjował, bo ja po jego gadce nie miałam już na nic ochoty. Oczywiście nie omieszkał tego nie przytoczyć podczas rzucania mnie. Zwalił na mnie całą odpowiedzialność za rozpad. Wmówił, że przez swoje „czepialstwo” wykończyłam go psychicznie. Dowiedziałam się, że mam taki charakter, że on go nie potrafi znieść i że może ktoś mnie taką kiedyś zaakceptuje. Wspomniał też, że ja go wykańczam psychicznie, rodzice go wykańczają, ale ich nie zostawi ponieważ go utrzymują. Nie omieszkał mi nawet wypomnieć, że chore jest robienie prania w niedziele, oraz że za bardzo kocham zwierzęta. Wygarnął mi wszystko co się dało i jeszcze więcej. Wycofał się jednak ze zerwania widząc moją reakcję. Kochałam go nad życie i zaczęłam zanosić się płaczem słysząc to wszystko. Stwierdził, że musimy się udać na poradę do księdza. Zgodziłam się. Pojechał oświadczając, że umówił się na pomaganie ojcu. Miał mi dać znać kiedy mogłam do niego przyjechać. U niego było normalnie. Nie poruszał tematu. Leżeliśmy.
Następnego dnia miał mieć spotkanie integracyjne z pracy. Rano rozmawialiśmy normalnie. Popołudniem nie umiałam się do niego dodzwonić. Chciałam się dowiedzieć jak się bawi i czy później przyjedzie. Wyglądało to, jakby z premedytacją nie odbierał telefonu. Nagle nieplanowanie przyjechał, nie przywitał się z moimi rodzicami. Stanął przed domem i ze spuszczoną głową oświadczył, że przyjechał dokończyć to, co zaczął wczoraj, po czym szybko uciekł do auta. Pobiegłam za nim. Kolejnej litanii, łącznie z tym że chciał w sumie ze mną zerwać przez sms`a nasłuchałam się w aucie. Zaczął mnie nawet z niego wypraszać. Grał bardzo zniszczonego psychicznie, a ja nie wiedziałam, czym go do takiego stanu doprowadziłam.
Kontakt się urwał na dwa tygodnie. Taka załamana, zrozpaczona i rozsypana nie byłam nigdy. Uważałam go za mężczyznę swojego życia. Przez te dwa tygodnie próbowałam napisać list z przeprosinami jak mi przykro, że nie zdawałam sobie z tego sprawy, że go wyniszczam. Pisałam, że jest dla mnie wzorem oraz, że mam nadzieje że da mi szansę. Zanim skończyłam go pisać, poszłam sama od siebie do kościoła na święta (zostawił mnie na tydzień przed). Wcześniej do spowiedzi. Zapisałam się do psychologa, żeby pracować nad moim beznadziejnych charakterem. Po dwóch tygodniach się spotkaliśmy. Spacerowaliśmy, a ja mówiłam, że mi przykro, że powzięłam kroki by pracować nad nami i tym co mu przeszkadzało. Znowu zbagatelizował co dla niego zrobiłam. Chamsko to kwitował stwierdzeniami, że przyda mi się to na przyszłość. Usłyszałam również, że jestem hipokrytką, ponieważ wcześniej nie miałam dobrego zdania o psychologach, a teraz tam szukam pomocy. Miał do mnie pretensje, że nie widzę w nim wad. Jak zaczęłam mu tłumaczyć, że było mi przykro kiedy często mnie krytykował i to przy mojej rodzinie, oświadczył że kłamię. Dowiedziałam się, że co jak co, ale szacunek do kobiet z domu wyniósł. Na każde moje słowo stosował kontratak. Na koniec dowiedziałam się, że mu ulżyło, że nie ma już nic wspólnego z moimi problemami. List wziął, ale musiał nie zrobić na nim żadnego wrażenia. Nie wspomniałam wcześniej, że zostawił mnie jak posypała mi się umowa w pracy, a on dostał w swojej awans. Powiedział, że nie byłby w stanie znieść mojego szukania pracy. Zbrodnią, by było nie wspomnieć, że mój były partner pracy szukał pół roku. Wspierał go każdy. Ja z nim jeździłam na rozmowy. Mój tata załatwiał mu pracę po znajomości itd. Wysłuchiwałam jego rozterek, ponieważ pierwsza praca nie była zbyt satysfakcjonująca, a w następnej musiał się dużo nauczyć. Nigdy też mu nie wypomniałam poziomu zarobków i zawsze byłam zdania, że ważniejsza jest czasem możliwość rozwoju.
Do psychologa chodziłam 3 miesiące. Nie umiałam się przestać obwiniać. Miałam depresje. Mój były partner nawet raz nie napisał jak sobie radzę. Nie zapytał też się znajomych. W ogóle się mną nie interesował. Pod koniec terapii (musiałam ją przerwać ze względu na finanse) Pani psycholog powiedziała mi, że mój były partner stosował względem mnie przemoc emocjonalną. W tym kontekście bardzo bolesnymi okazały się jego słowa kwitujące nasz związek: "myślałaś, że jest wszystko ok i byłaś szczęśliwa w tym związku, bo cię ZA dobrze traktowałem". Panią psycholog jednak najbardziej „dotknęła” moja niska samoocena. Mój były partner mnie tak degradował od dłuższego czasu, że widząc każdą naszą koleżankę (wierzącą, z podobnego domu co on), w myślach mówiłam sobie, że by ją wolał ode mnie. Parę razy mu powiedziałam o swoim odczuciu, jednak skwitował to tylko tym, że mój wygląd mu bardziej odpowiada. Ale mi nie chodziło o wygląd…
Na miesiąc po terapii, znajomi odważyli się powiedzieć mi prawdę. Bali się, że całkiem się załamię. Było to za porozumieniem z moimi rodzicami. Mój były partner zaraz po zostawieniu mnie zaczął spotykać się z koleżanką z pracy, z którą na dodatek dojeżdżał od bliska roku czasu. Kobieta jest od niego około 7 lat starsza, żyła w konkubinacie przez ileś lat. Podobno też dla niego zostawiła swojego wieloletniego partnera. Po dwóch miesiącach mieli już zaplanowany ślub, po trzech się jej oświadczył, po niecałych 5 ślub się odbył. Kobieta ta jest niewierząca, nie mówiła w kościele części kościelnej przysięgi. Ślub był kameralny.
Zaczęłam łączyć fakty. Mój partner od co najmniej miesiąca mnie zbywał, wykręcając się pomaganiem przy domu rodzinnym. Jak do niego przyjeżdżałam, to jego tata miał do niego pretensje, że mu nie pomaga. Myślałam, że coś z tym ojcem jest nie tak, w końcu pomagał mu niemal codziennie. To też było powodem podjęcia mojej decyzji o tym, że nie chcę tam mieszkać. Myślałam, że go źle traktuje. Ponadto mój były partner prawie nigdy się za mną nie wstawiał. Robił również problem jak brałam jego telefon, w celu wyszukania czegoś w Internecie. Nigdy mu go nie przeszukałam. Ufałam mu bezgranicznie. Od pewnego czasu się mnie pytał, w czym dobrze wygląda i jak ma mu fryzjerka obciąć włosy. Opowiadał mi o tej kobiecie jak jej pomagał i inne rzeczy. Nagle zaczęły mu się podobać tatuaże – ona miała kilka. Chciałam, żeby mi zaniósł CV do firmy, w której pracował. Nasłuchałam się litanii, jak to nie chce, żebyśmy pracowali razem. No i najważniejsze, to ona chodziła mu za podpisaniem aneksu do umowy, który dość mocno zwiększał stawkę jego wynagrodzenia. Swoją drogą dziwne, że wcześniej nie była chętna zaczynać z nim wspólnego życia.
Zdecydowałam się z Wami podzielić moją historią, ponieważ nie umiem sobie poradzić z tą sytuacją. Nie rozumiem jak można tak potraktować osobę, z którą się było tyle lat. Jak mógł z premedytacją mi wmawiać, że go wykończyłam psychicznie podczas gdy mnie zdradzał. Jak mógł mi wytykać tyle lat wiarę, a ożenić się z osobą niewierzącą. Wyśmiewał moich znajomych, którzy szybko zawierali związek małżeński lub go bardzo szybko planowali. Sam ich przebił tym pośpiechem. W każdym aspekcie postąpił o 180 stopni inaczej niż mówił przez lata. Złamał chyba większość swoich zasad moralnych, którymi się wcześniej kierował. Wyśmiewał związki ze starszymi kobietami. Mnie bardzo długo namawiał na fitness, przez co zaczęłam mieć kompleksy (ważę 52 kg). Jak chodziłam często, to też źle bo musiał się do mnie dopasowywać. Kobieta ta jest sporo tęższa ode mnie. Nie gruba, ale dużo masywniejsza. Widać nic mu w niej nie przeszkadza. Planują też kupić mieszkanie.
Żeby tego wszystkiego było mało, próbował ze mnie robić nienormalną przy znajomych, na których mu zależało. Tak przedstawiał różne sytuacje, żeby wyrobili sobie na mój temat określone zdanie. Wyszło to jednak na jaw i się wszyscy od niego odwrócili.
Boli mnie to bardzo, ponieważ miałam go za mężczyznę mojego życia. Kochałam go naprawdę bardzo mocno. Miałam go za osobę bardzo porządną, a okazał się najpodlejszą jaką znam. Nie rozumiem też tak szybkiej decyzji o ślubie, podczas gdy tak zażarcie krytykował innych ludzi za argument podając brak prawdziwego poznania się. No i w końcu nie rozumiem jak można być takim hipokrytą. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że na miesiąc przed zerwanim, mówił mi o kupywaniu garnituru ślubnego, zapisach na kurs tańca, wspólnym wyjęździe do pracy za granicę. Jego retoryka była taka, jakbyśmy mieli już do końca życia być razem.
Dziękuję Tym, którzy dobrnęli do końca. Napisanie tego i cofnięcie się poniekąd do tamtych emocji nie było łatwe, pomimo iż od rozstania minęło nieco ponad 5 miesięcy.
Dajcie proszę znać, czy znacie podobne przypadki i jak te historie się skończyły. Napiszcie też, co o tym sądzicie.