Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 19 ]

1 Ostatnio edytowany przez PoziomkaMała (2017-09-15 04:18:28)

Temat: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Cześć. Wcześniej nie pomyślałabym, że kiedyś będę szukała wsparcia na forum. Moja historia wydaje się być jak wiele innych, ale osobiście, ani pośrednio nie spotkałam się z podobnym przypadkiem obłudy, kłamstwa i dwulicowości.

Cofnijmy się parę lat wstecz. Mojego byłego partnera poznałam na studiach. Nie od razu pomiędzy nami pojawiło się uczucie. Najpierw była przyjaźń, która z czasem przerodziła się w coś więcej. Miałam go za osobę bardzo normalną, ciepłą, z ugruntowanymi zasadami moralnymi, która w życiu nie zrobiłaby mi krzywdy. Zdawałoby się, że wcześniejsza przyjaźń to dość solidny fundament do budowania związku.

Przez pierwszy rok praktycznie się nie kłóciliśmy. Jedynym jabłkiem niezgody była wiara. Często podkreślał, że jest bardzo ważna w jego życiu, co z resztą było widać. Moja rodzina i ja nigdy nie przywiązywaliśmy do niej jakiejś większej wagi.  Zdawało się mu to przeszkadzać i nie dawać spokoju. Żeby widział, że traktuję nas bardzo poważnie i szanuję jego poglądy, zaczęłam z nim chodzić do kościoła. Przełamanie się było dla mnie ciężkie i znaczyło bardzo wiele w kontekście naszej relacji. Dla nikogo wcześniej nie byłam gotowa tego zrobić. Nie zmuszałam się też bardzo, bo go kochałam i wiedziałam, że we wspólnym życiu trzeba iść na kompromisy i się dla siebie poświęcać.

Tak byliśmy ze sobą 3.5 roku. Psuć się zaczęło mniej więcej po 2.5 roku. Mój były partner miał coraz częstsze rozterki na temat swojej wiary. Umniejszał moje starania pod tym kątem zaznaczając, że to nie ma znaczenia, że z nim chodzę do kościoła, bo w końcu robię to dla niego, a nie dla siebie. Problem widział też w przyszłym wychowywaniu dzieci. Chciałabym zaznaczyć, że mam rękę do dzieci i wszystkie mnie bardzo lubią. Nieba bym im przychyliła. Za argument, że do siebie nie pasujemy, brał też to, że jesteśmy z innych rodzin. Pragnę podkreślić, że moja rodzina jest bardzo normalna. Moi rodzice żyją w związku partnerskim, lubią ze sobą spędzać czas na wyjazdach, wycieczkach, czego nie można było powiedzieć o jego rodzicach. Różnicę stanowił tylko kościół.  W naszym związku, przeważnie to ja dopasowywałam się do jego planu dnia, to ja zmieniałam się i poświęcałam, traktowałam go jak jajko. W pewnym momencie chciałam zawalczyć o to, czego ja chcę. Powiedziałam mu, że nie wyobrażam sobie życia w jego rodzinnym domu, czego on bardzo chciał. Często mówił, że nie wyobraża sobie mieszkać w mieszkaniu w bloku, bo by się męczył. Dlaczego zmieniłam zdanie dowiecie się później.

Po 3.5 roku zostawił mnie z dnia na dzień. Dzień wcześniej normalnie ze mną pisał, obiecał mi nawet przywieźć ciasteczka. Wszedł do pokoju i zaczął wyliczać mi dlaczego do siebie nie pasujemy. Siadł na mnie, moją rodzinę. Za czynnik inicjujący podał nie odpisanie na sms’a. Dowiedziałam się, że ślub ze mną to świętokradztwo, że nie będę tak się modlić z naszymi dziećmi. Mówił też od jakiegoś roku o wyrzutach sumienia w wyniku seksu przedmałżeńskiego. Sam go inicjował, bo ja po jego gadce nie miałam już na nic ochoty. Oczywiście nie omieszkał tego nie przytoczyć podczas rzucania mnie. Zwalił na mnie całą odpowiedzialność za rozpad. Wmówił, że przez swoje „czepialstwo” wykończyłam go psychicznie. Dowiedziałam się, że mam taki charakter, że on go nie potrafi znieść i że może ktoś mnie taką kiedyś zaakceptuje. Wspomniał też, że ja go wykańczam psychicznie, rodzice go wykańczają, ale ich nie zostawi ponieważ go utrzymują. Nie omieszkał mi nawet wypomnieć, że chore jest robienie prania w niedziele, oraz że za bardzo kocham zwierzęta. Wygarnął mi wszystko co się dało i jeszcze więcej. Wycofał się jednak ze zerwania widząc moją reakcję. Kochałam go nad życie i zaczęłam zanosić się płaczem słysząc to wszystko. Stwierdził, że musimy się udać na poradę do księdza. Zgodziłam się. Pojechał oświadczając, że umówił się na pomaganie ojcu. Miał mi dać znać kiedy mogłam do niego przyjechać. U niego było normalnie. Nie poruszał tematu. Leżeliśmy.

Następnego dnia miał mieć spotkanie integracyjne z pracy. Rano rozmawialiśmy normalnie. Popołudniem nie umiałam się do niego dodzwonić. Chciałam się dowiedzieć jak się bawi i czy później przyjedzie. Wyglądało to, jakby z premedytacją nie odbierał telefonu. Nagle nieplanowanie przyjechał, nie przywitał się z moimi rodzicami. Stanął przed domem i ze spuszczoną głową oświadczył, że przyjechał dokończyć to, co zaczął wczoraj, po czym szybko uciekł do auta. Pobiegłam za nim. Kolejnej litanii, łącznie z tym że chciał w sumie ze mną zerwać przez sms`a nasłuchałam się w aucie. Zaczął mnie nawet z niego wypraszać. Grał bardzo zniszczonego psychicznie, a ja nie wiedziałam, czym go do takiego stanu doprowadziłam.

Kontakt się urwał na dwa tygodnie. Taka załamana, zrozpaczona i rozsypana nie byłam nigdy. Uważałam go za mężczyznę swojego życia. Przez te dwa tygodnie próbowałam napisać list z przeprosinami jak mi przykro, że nie zdawałam sobie z tego sprawy, że go wyniszczam. Pisałam, że jest dla mnie wzorem oraz, że mam nadzieje że da mi szansę. Zanim skończyłam go pisać, poszłam sama od siebie do kościoła na święta (zostawił mnie na tydzień przed). Wcześniej do spowiedzi. Zapisałam się do psychologa, żeby pracować nad moim beznadziejnych charakterem. Po dwóch tygodniach się spotkaliśmy. Spacerowaliśmy, a ja mówiłam, że mi przykro, że powzięłam kroki by pracować nad nami i tym co mu przeszkadzało. Znowu zbagatelizował co dla niego zrobiłam. Chamsko to kwitował stwierdzeniami, że przyda mi się to na przyszłość. Usłyszałam również, że jestem hipokrytką, ponieważ wcześniej nie miałam dobrego zdania o psychologach, a teraz tam szukam pomocy. Miał do mnie pretensje, że nie widzę w nim wad. Jak zaczęłam mu tłumaczyć, że było mi przykro kiedy często mnie krytykował i to przy mojej rodzinie, oświadczył że kłamię. Dowiedziałam się, że co jak co, ale szacunek do kobiet z domu wyniósł. Na każde moje słowo stosował kontratak. Na koniec dowiedziałam się, że mu ulżyło, że nie ma już nic wspólnego z moimi problemami. List wziął, ale musiał nie zrobić na nim żadnego wrażenia. Nie wspomniałam wcześniej, że zostawił mnie jak posypała mi się umowa w pracy, a on dostał w swojej awans. Powiedział, że nie byłby w stanie znieść mojego szukania pracy. Zbrodnią, by było nie wspomnieć, że mój były partner pracy szukał pół roku. Wspierał go każdy. Ja z nim jeździłam na rozmowy. Mój tata załatwiał mu pracę po znajomości itd. Wysłuchiwałam jego rozterek, ponieważ pierwsza praca nie była zbyt satysfakcjonująca, a w następnej musiał się dużo nauczyć. Nigdy też mu nie wypomniałam poziomu zarobków i zawsze byłam zdania, że ważniejsza jest czasem możliwość rozwoju.

Do psychologa chodziłam 3 miesiące. Nie umiałam się przestać obwiniać. Miałam depresje. Mój były partner nawet raz nie napisał jak sobie radzę. Nie zapytał też się znajomych. W ogóle się mną nie interesował. Pod koniec terapii (musiałam ją przerwać ze względu na finanse) Pani psycholog powiedziała mi, że mój były partner stosował względem mnie przemoc emocjonalną. W tym kontekście bardzo bolesnymi okazały się jego słowa kwitujące nasz związek: "myślałaś, że jest wszystko ok i byłaś szczęśliwa w tym związku, bo cię ZA dobrze traktowałem". Panią psycholog jednak najbardziej „dotknęła” moja niska samoocena. Mój były partner mnie tak degradował od dłuższego czasu, że  widząc każdą naszą koleżankę (wierzącą, z podobnego domu co on), w myślach mówiłam sobie, że by ją wolał ode mnie. Parę razy mu powiedziałam o swoim odczuciu, jednak skwitował to tylko tym, że mój wygląd mu bardziej odpowiada. Ale mi nie chodziło o wygląd…

Na miesiąc po terapii, znajomi odważyli się powiedzieć mi prawdę. Bali się, że całkiem się załamię. Było to za porozumieniem z moimi rodzicami. Mój były partner zaraz po zostawieniu mnie zaczął spotykać się z koleżanką z pracy, z którą na dodatek dojeżdżał od bliska roku czasu. Kobieta jest od niego około 7 lat starsza, żyła w konkubinacie przez ileś lat. Podobno też dla niego zostawiła swojego wieloletniego partnera. Po dwóch miesiącach mieli już zaplanowany ślub, po trzech się jej oświadczył, po niecałych 5 ślub się odbył. Kobieta ta jest niewierząca, nie mówiła w kościele części kościelnej przysięgi. Ślub był kameralny.

Zaczęłam łączyć fakty. Mój partner od co najmniej miesiąca mnie zbywał, wykręcając się pomaganiem przy domu rodzinnym. Jak do niego przyjeżdżałam, to jego tata miał do niego pretensje, że mu nie pomaga. Myślałam, że coś z tym ojcem jest nie tak, w końcu pomagał mu niemal codziennie. To też było powodem podjęcia mojej decyzji o tym, że nie chcę tam mieszkać. Myślałam, że go źle traktuje. Ponadto mój były partner prawie nigdy się za mną nie wstawiał. Robił również problem jak brałam jego telefon, w celu wyszukania czegoś w Internecie. Nigdy mu go nie przeszukałam. Ufałam mu bezgranicznie. Od pewnego czasu się mnie pytał, w czym dobrze wygląda i jak ma mu fryzjerka obciąć włosy. Opowiadał mi o tej kobiecie jak jej pomagał i inne rzeczy. Nagle zaczęły mu się podobać tatuaże – ona miała kilka. Chciałam, żeby mi zaniósł CV do firmy, w której pracował. Nasłuchałam się litanii, jak to nie chce, żebyśmy pracowali razem. No i najważniejsze, to ona chodziła mu za podpisaniem aneksu do umowy, który dość mocno zwiększał stawkę jego wynagrodzenia. Swoją drogą dziwne, że wcześniej nie była chętna zaczynać z nim wspólnego życia.

Zdecydowałam się z Wami podzielić moją historią, ponieważ nie umiem sobie poradzić z tą sytuacją. Nie rozumiem jak można tak potraktować osobę, z którą się było tyle lat. Jak mógł z premedytacją mi wmawiać, że go wykończyłam psychicznie podczas gdy mnie zdradzał. Jak mógł mi wytykać tyle lat wiarę, a ożenić się z osobą niewierzącą. Wyśmiewał moich znajomych, którzy szybko zawierali związek małżeński lub go bardzo szybko planowali. Sam ich przebił tym pośpiechem. W każdym aspekcie postąpił o 180 stopni inaczej niż mówił przez lata. Złamał chyba większość swoich zasad moralnych, którymi się wcześniej kierował. Wyśmiewał związki ze starszymi kobietami. Mnie bardzo długo namawiał na fitness, przez co zaczęłam mieć kompleksy (ważę 52 kg). Jak chodziłam często, to też źle bo musiał się do mnie dopasowywać. Kobieta ta jest sporo tęższa ode mnie. Nie gruba, ale dużo masywniejsza. Widać nic mu w niej nie przeszkadza. Planują też kupić mieszkanie.

Żeby tego wszystkiego było mało, próbował ze mnie robić nienormalną przy znajomych, na których mu zależało. Tak przedstawiał różne sytuacje, żeby wyrobili sobie na mój temat określone zdanie. Wyszło to jednak na jaw i się wszyscy od niego odwrócili.

Boli mnie to bardzo, ponieważ miałam go za mężczyznę mojego życia. Kochałam go naprawdę bardzo mocno. Miałam go za osobę bardzo porządną, a okazał się najpodlejszą jaką znam. Nie rozumiem też tak szybkiej decyzji o ślubie, podczas gdy tak zażarcie krytykował innych ludzi za argument podając brak prawdziwego poznania się. No i w końcu nie rozumiem jak można być takim hipokrytą. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że na miesiąc przed zerwanim, mówił mi o kupywaniu garnituru ślubnego, zapisach na kurs tańca, wspólnym wyjęździe do pracy za granicę. Jego retoryka była taka, jakbyśmy mieli już do końca życia być razem.

Dziękuję Tym, którzy dobrnęli do końca. Napisanie tego i cofnięcie się poniekąd do tamtych emocji nie było łatwe, pomimo iż od rozstania minęło nieco ponad 5 miesięcy.

Dajcie proszę znać, czy znacie podobne przypadki i jak te historie się skończyły. Napiszcie też, co o tym sądzicie.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Myślę, że związek ten powinien być dla Ciebie lekcją na przyszłość.

Nigdy nie zmieniaj się dla kogoś. Jeśli ktoś Cie pokocha, zaakceptuje Cię taką, jaką jesteś.

Pewnie Twój eks od dawna myślał, by zamienić Cię na tamtą. Doszukiwał więc się w Tobie wad, by zagłuszyć sumienie i uzasadnić sobie swój wybór.
Na pewno nie było to w porządku wobec Ciebie. Przeciwnie, było to słabe.

Być może nawet miał nadzieję, że stawiając Ci coraz to nowe warunki, oczekiwania, sprawi, że wreszcie sama powiesz "dość". Znacznie byś mu tym ułatwiła wszystko. A Ty zamiast tego niepokojąco przesuwałaś swoje granice. Tym jeszcze bardziej traciłaś w jego oczach.

Jeśli prawdą jest, że mężczyznę poznaje po tym jak kończy a nie jak zaczyna, to musisz pomyśleć, że jednak masz dużo szczęścia. Ostatecznie zachował się jak człowiek bez honoru. Kiedyś to jeszcze z niego wyjdzie, kiedyś tamta też dostrzeże, z kim się związała. A Ty? Ty jesteś wolna i masz szansę znaleźć kogoś uczciwego.

Swoją drogą jakie to żałosne tak bardzo manifestować swoją religijność i jednocześnie być takim przeciwieństwem zasad, które niby się głosi.


Tylko już nie pozwalaj nigdy nikomu się tak traktować. Miej swoje zasady i się ich trzymaj. smile

3

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Nie zmuszałam się też bardzo, bo go kochałam i wiedziałam, że we wspólnym życiu trzeba iść na kompromisy i się dla siebie poświęcać.

Bzdura. Tym bardziej, że przedmiotem kompromisu stałaś się ty. On nie zaniżył twojego poczucia własnej wartości - od początku miałaś je na tyle niskie, żeby zrezygnować z SIEBIE. Żeby podporządkować wiele aspektów swojego życia pod jego widzimisię. Wszystko pod jego dyktando. Oczywiście, że to przemoc emocjonalna. Załamujące jest to, jak bardzo tego nie widzisz, że tańczyłaś jak ci zagrał. On nigdy nie był "mężczyzną twojego życia" tylko był manipulantem, któremu mega podobało się, że zmieniasz się dla niego. Och, jak mu się to musiało podobać, jak to budowało jego ego, jak to go wzmacniało - ona tak bardzo za mną szaleje, że nawet swoje przekonania porzuca i zaczyna wierzyć! Wow, to dopiero muszę mieć siłę. O i jak mu musiało być przyjemnie, że tak się o wszystko starałaś, i ciągle przyznawałaś mu rację, i padałaś mu do stóp, i przepraszałaś go, że jesteś taka okropna, i chodziłaś na fitness bo ci rozkazał, wierzyłaś jego słowom bardziej niż samej sobie!

Wszystko ci cię pomieszało. Szanowanie czyichś poglądów to nie znaczy wyznawanie tych poglądów. Szczęśliwy związek to nie kompromisy. Miłość to nie zmuszanie kogoś do zmiany całego życia. Mężczyzna życia to nie egoistyczny kłamca.

4 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-09-15 10:19:04)

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Poziomko, bardzo przygnębiająca jest twoja historia. Przykro mi, że spotkało to ciebie i wciąż cierpisz.

PoziomkaMała napisał/a:

Zdecydowałam się z Wami podzielić moją historią, ponieważ nie umiem sobie poradzić z tą sytuacją. Nie rozumiem jak można tak potraktować osobę, z którą się było tyle lat.

Jak widać - można. Tym bardziej, gdy nie darzy się danej osoby żadnym uczuciem. Będzie tobie łatwiej to zrozumieć, jeśli uświadomisz sobie, że twój były nie robił niczego z myślą o tobie. Nie ma sensu brać jego zachowań do siebie, bo jego zachowanie nie było ukierunkowane na sprawienie tobie bólu, ale podyktowane jego interesem, dojrzałością i klasą.
Wszystkie zachowania twojego byłego partnera, poza sytuacjami, w których ty sama pozwalałaś siebie źle traktować, wynikają wprost z winy twojego partnera, a dokładnie z braku jego uczuć do ciebie, jego niedojrzałości i braku klasy.

Jak mógł z premedytacją mi wmawiać, że go wykończyłam psychicznie podczas gdy mnie zdradzał.

Niestety, ale to jest jeden z podstawowych mechanizmów znanych z psychologii, bo ludzie dążą za wszelką cenę do utrzymania swojej pozytywnej samooceny. Osoba, która zdradza i odchodzi musi sobie swoje postępowanie jakoś usprawiedliwić i zracjonalizować. Oskarżanie ciebie z jednej strony było dla twojego partnera sposobem na odwrócenie uwagi od jego emocji pierwotnych takich jak: poczucia winy, rozczarowania sobą, strachu i złości, że nie jest się tak idealnym, za jakiego chciałoby się uchodzić. Z drugiej strony oskarżanie ciebie było świetnym alibi dla jego odejścia. Przecież nie można być z kimś, kto mnie wykańcza psychicznie.


Jak mógł mi wytykać tyle lat wiarę, a ożenić się z osobą niewierzącą. Wyśmiewał moich znajomych, którzy szybko zawierali związek małżeński lub go bardzo szybko planowali. Sam ich przebił tym pośpiechem. W każdym aspekcie postąpił o 180 stopni inaczej niż mówił przez lata. Złamał chyba większość swoich zasad moralnych, którymi się wcześniej kierował. Wyśmiewał związki ze starszymi kobietami. Mnie bardzo długo namawiał na fitness, przez co zaczęłam mieć kompleksy (ważę 52 kg). Jak chodziłam często, to też źle bo musiał się do mnie dopasowywać. Kobieta ta jest sporo tęższa ode mnie. Nie gruba, ale dużo masywniejsza. Widać nic mu w niej nie przeszkadza. Planują też kupić mieszkanie.

Poziomko, czym innym jest deklarowanie zasad, prezentowanie swoich poglądów i oczekiwań. A czym innym jest ich faktyczna realizacja. Widać twój były partner tylko na poziomie deklaratywnym wyznawał pewne zasady, wartości i poglądy, ale rzeczywistość niewiele zostawiła z tych deklaracji. Prawdziwe oblicze danej osoby wychodzi w sytuacjach kryzysowych
Dodam tylko tyle, że najprawdopodobniej twój partner nie tylko wobec ciebie zachował i zachowuje się w ten sposób. Jak ktoś ma zasady, to zachowuje się zgodnie z nimi niezależnie od okoliczności. Twojemu partnerowi z uwagi na brak uczuć do ciebie zabrakło wrażliwości na twoje emocje. Jednakże jego zachowania nawet już po rozstaniu, brak skrupułów świadczy o jego deficytach w empatii. On teraz jest pod wpływem chemicznego koktajlu związanego z zakochaniem, bo tak wymyśliła to natura, a to oznacza, że zrobi wiele, aby ten stan trwał. Ale ten okres minie. Zawsze mija. Wszystkie bliskie osoby wokół niego będą doświadczać jego braków w tym obszarze. Jeśli uważnie przeczytasz swój post, sama zobaczysz, że jest w twoich opisach dużo świadczących o tym przesłanek, nawet z okresu, kiedy między wami wszystko układało się dobrze. Zachowanie twojego partnera w trakcie związku + jego postawa podczas rozstania = pokazują w jaki sposób traktuje on ludzi.

Żeby tego wszystkiego było mało, próbował ze mnie robić nienormalną przy znajomych, na których mu zależało. Tak przedstawiał różne sytuacje, żeby wyrobili sobie na mój temat określone zdanie. Wyszło to jednak na jaw i się wszyscy od niego odwrócili.

Sama oraz twoi znajomi przekonaliście się jak nieelegancko potrafi się on zachować. To pokazuje tylko jak bardzo wewnętrznie splątany jest ten człowiek. Jego zachowania pokazują, że wewnątrz niego toczy się walka, z którą on sobie nie radzi. Rządzi nim strach, że jego własna małość i nieuczciwość wyjdzie na jaw. Było tak już wcześniej, co wynika z twojego opisu, ale ignorowałaś te sygnały. Wyciągnij z tego wnioski na przyszłość. Na własnych błędach uczy się najlepiej. Najlepiej nie wiązać się lub rezygnować z już trwającego związku, gdy partner nas nie akceptuje i próbuje dostosować do swoich standardów i wymagań.

Boli mnie to bardzo, ponieważ miałam go za mężczyznę mojego życia. Kochałam go naprawdę bardzo mocno.

Wierzę, że boli. Bardzo mi przykro.
Jednak chciałabym, abyś zrozumiała, że inni ludzie są odrębni i mogą się zachowywać jak palanci, raniąc swoim zachowaniem nas i nasze uczucia. NIE MASZ WPŁYWU NA ZACHOWANIA INNYCH OSÓB. Ale masz wpływ na to, co ty z tym zrobisz. Tak naprawdę twój partner zrobił to, co dla niego było wygodne i w jego interesie i chociaż jest to moralnie naganne, to ty sama interpretujesz tą sytuację jako jego personalny atak na ciebie. Ludzie nas zawodzą, zdradzają, odchodzą, ale przecież nie mają możliwości uruchamiania w nas bólu i łez. Sami to sobie robimy. Gdy przekierowujemy intencje ich zachowań na siebie i zapominamy, że to nie my, ale oni mają problem. Twój facet po prostu ciebie nie kochał i od początku widać było, że ciebie nie akceptuje taką, jaka jesteś, stąd jego próby zmiany ciebie. To był jego problem, nie twój. Tak samo jak jego problem jest to, że nie potrafi zakończyć związku w sposób dojrzały i z jakąkolwiek klasą. Pomyśl, jak bardzo inaczej wyglądałaby dzisiaj sytuacja, gdyby twój były miał odrobinę empatii i dojrzał do dojrzałych standardów oraz zamiast pozostawiać cię z tysiącem pytań i znaków niepewności, potrafi ci wyjaśnić w normalny dla ludzi dojrzałych sposób, co się stało, czym się kieruje postępując w taki a nie inny sposób.

Związałaś się z niedojrzałym, powierzchownym, słabym i małym człowiekiem, który od początku nie akceptował cię w pełni, miał wobec ciebie szereg zastrzeżeń i był wewnętrznie pogubiony. Związek z taką osobą był skazany na poczucie bycia nie w pełni wartościową, z brakami, która musi wciąż nad sobą pracować, aby stać się KIMŚ. To nie związek, to ciągła walka o to, żeby stać się dostatecznie dobrą dla kogoś, dla kogo nie jesteśmy zbyt dobrzy. A po co? Nie lepiej związać się z kimś, kto będzie ciebie w pełni akceptował, dbał o ciebie, troszczył się o twoje emocje, wspierał cię zamiast dostarczać frustracji? To jest twoja życiowa lekcja, którą musisz nadrobić, bo gdzieś w twojej przeszłości coś poszło nie tak skoro pokochałaś i związałaś się z osobą, która od początku wysyłała ci informacje, że nie jesteś wystarczająco dla niego dobra.

5

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Jak widzisz miałaś do czynienia z człowiekiem fałszywym, który do celu będzie szedł po trupach. Jednak przy okazji przekonałaś się że masz w swoim otoczeniu osoby na które możesz liczyć, rodziców, znajomych, którzy troszczą się o Ciebie w trudnych chwilach. Co więcej poznali się na nim i nie dali sobie wmówić jego historyjek. Spróbuj więcej rozmawiać z nimi, jeśli potrzebujesz to o tym co tu opowiedziałaś, ale też bardziej pozytywnie, na przykład o Twoich planach na przyszłość, tak żeby z czasem stanąć na nogi.

6

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat
PoziomkaMała napisał/a:

Na miesiąc po terapii, znajomi odważyli się powiedzieć mi prawdę. Bali się, że całkiem się załamię. Było to za porozumieniem z moimi rodzicami. Mój były partner zaraz po zostawieniu mnie zaczął spotykać się z koleżanką z pracy, z którą na dodatek dojeżdżał od bliska roku czasu. Kobieta jest od niego około 7 lat starsza, żyła w konkubinacie przez ileś lat. Podobno też dla niego zostawiła swojego wieloletniego partnera. Po dwóch miesiącach mieli już zaplanowany ślub, po trzech się jej oświadczył, po niecałych 5 ślub się odbył. Kobieta ta jest niewierząca, nie mówiła w kościele części kościelnej przysięgi. Ślub był kameralny.

Rozumiem, że bardzo Cię to wszystko zabolało, ale podejrzewam, że ten ślub zaplanowali znacznie wcześniej. Twój ex od pewnego czasu prowadził podwójne życie, a więc zdradzał także tamtą kobietę z Tobą.
Naprawdę nie masz kogo żałować, trafił Ci się wyjątkowy hipokryta.

PoziomkaMała napisał/a:

Złamał chyba większość swoich zasad moralnych, którymi się wcześniej kierował.


On raczej nie miał zasad, a już z pewnością nie kierował się nimi.
Niestety udawał świętoszka, a Ty stałaś się jego ofiarą, hipokryty i sadysty psychicznego.
Poziomko, ciesz się, że ominęło Cię życie z kimś takim.

7 Ostatnio edytowany przez PoziomkaMała (2017-09-15 15:59:27)

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Dziękuję za równo za te ciepłe, jak i otrzeźwiające słowa. Takie opinie pomagają przejrzeć na oczy.

Co do zdradzania tej kobiety, to ona bardzo dobrze wiedziała, że mnie ma. Raz nawet jechała ze mną autem. Odwoził mnie przed pracą do domu. Myślę, że są tak samo podli. Zastanawiam się nawet, czy jej partner nie był mądrzejszy ode mnie i się połapał, że zdradza go z kolegą z pracy. Co zainicjowało ich szybkie uwijanie gniazdka.

Co do tego, że on nie zniszczył mojego poczucia własnej wartości. Zanim zaczeliśmy być razem byłam dość pewna siebie. Znajomi dziwili mi się, że chcę z nim być. To on był tym bardziej wycofanym, nieśmiałym. Ten proces rozpoczął się po tym jak już mnie w sobie rozkochał. Nie uważałam się za chodzący ideał, ale lubiłam swoje pasje i to jaka byłam. W tej chwili zatraciłam siebie, bo sukcesywnie degradował we mnie moje mi. in. zainteresowania.

Wiem, że żeby od tego sie odseparować trzeba zobojętnieć. Nie powinno mnie obchodzić ich życie. Mam jednak cichą nadzieję, że los kiedyś odpłaci się im za tą podłość i bezwzględność. Nigdy nie wierzyłam w związki zbudowane na tak okropnym fundamencie, nie wspominając o bardzo szybkim małżeństwie i różnicy wieku. Mam również szczerą nadzieję, że za jakiś czas będę sie w głębi serca cieszyć, że tak wyszło.

Jeszcze raz bardzo dziękuję za analizę i odzew smile Naprawde to doceniam smile

8

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat
PoziomkaMała napisał/a:

Mam jednak cichą nadzieję, że los kiedyś odpłaci się im za tą podłość i bezwzględność. Nigdy nie wierzyłam w związki zbudowane na tak okropnym fundamencie, nie wspominając o bardzo szybkim małżeństwie i różnicy wieku. Mam również szczerą nadzieję, że za jakiś czas będę sie w głębi serca cieszyć, że tak wyszło.

Chyba jeszcze zbyt mało czasu upłynęło, bo aż tak silne emocje są w tobie.. Złorzeczenie jest niedobrym kierunkiem, bo nadal w jakimś stopniu wiąże ciebie z nimi, poza tym bardzo osłabia oraz może się obrócić przeciwko tobie.

Spójrz na sprawę z tej strony, że gdyby nie tamta kobieta to może dopiero po 10 latach odkryłabyś prawdziwe oblicze swojego ex. Dostałaś mocną lekcję, ale też nie zmarnowałaś dużego kawałka życia, jedynie mały jego wycinek.

9

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat
PoziomkaMała napisał/a:

Co do tego, że on nie zniszczył mojego poczucia własnej wartości. Zanim zaczeliśmy być razem byłam dość pewna siebie. Znajomi dziwili mi się, że chcę z nim być. To on był tym bardziej wycofanym, nieśmiałym. Ten proces rozpoczął się po tym jak już mnie w sobie rozkochał. Nie uważałam się za chodzący ideał, ale lubiłam swoje pasje i to jaka byłam. W tej chwili zatraciłam siebie, bo sukcesywnie degradował we mnie moje mi. in. zainteresowania.

Pewność siebie a poczucie własnej wartości to bardzo różne rzeczy, ale nie musimy tego rozwijać. Wydaje mi się - to tylko moje zdanie - że fakt, że tak łatwo porzuciłaś swoje pomysły, swoje potrzeby, zaczęłaś chodzić do kościoła, że dostosowywałaś się do niego, do jego planów, pomysłów, traktowałaś go jak jajko, tak łatwo uwierzyłaś w jego słowa, jakby były świętą prawdą, że go wykańczałaś, że to ty jesteś tą złą, do tego stopnia że TO TY GO CHCIAŁAŚ PRZEPRASZAĆ po tym całym cyrku, - że to wszystko wskazuje na to, że nie wierzysz w siebie, w to, że możesz mieć rację, że można cię kochać  taką jaką jesteś, tylko "musisz się zmienić". Jakoś to brzmi, jakbyś bardzo łatwo zrezygnowałaś z siebie.

Wyjątkowo okrutna rzecz, wiązać się z kimś po to, żeby go zmieniać według swojego upodobania... to nie lepiej znaleźć od razu kogoś, kto ci pasuje? Zamiast komuś robić  pranie mózgu "pokocham cię, ale musisz jeszcze pójść do kościoła... i jeszcze zmienić to... i tamto...". I z drugiej strony, jak trzeba nie wierzyć w siebie, żeby swoje poglądy, wartości, przekonania sprzedać za obiecywaną miłość.

Polecam tekst, który mnie trochę oświecił "Gdy ludzie dobrze ze sobą żyją, naczynia same się zmywają" na gazeta . pl
Chciałabym zacytować z niego coś mądrego, ale wszystko tam mądre.

Gazeta napisał/a:

- Jestem z kimś dlatego, że tę osobę wybieram w wolny sposób, bez przymusu, bez nacisków. Nie dlatego, że jej potrzebuję do osiągnięcia jakichś celów. Mam wtedy szansę, że zostanę w podobny sposób wybrany przez mojego partnera. Wielu ludzi nie wierzy, że mają wystarczająco atrakcyjne cechy, aby tak być wybranymi. Stąd w związkach tyle lęku i napięcia, które powodują, że ludzie usiłują przedstawić się jako inni, niż są, próbują rozpaczliwie zaimponować otoczeniu. Stają się przez to sztuczni, pozbawieni indywidualności. Boją się zaistnieć w niepowtarzalny sposób. W przekazie społecznym i kulturowym wolność często stawia się w opozycji do idei związku. Uważa się, że jest dla niego zagrożeniem. Mówi się, że podstawową sprawą, która ma łączyć ludzi, jest budowanie poczucia bezpieczeństwa, wzajemna opieka, zapewnianie nadszarpniętego w dzieciństwie poczucia wartości. Celem związku nie jest jednak zwiększanie naszego poczucia wartości. Jeśli nie mamy go w momencie zawierania umowy na bycie ze sobą, można je odbudowywać w trakcie psychoterapii. Poczucie wartości to stan, który powstaje bardzo wcześnie w relacjach z ważnymi ludźmi, najczęściej z rodzicami.

10 Ostatnio edytowany przez PoziomkaMała (2017-09-16 16:49:43)

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat
Monoceros napisał/a:

Pewność siebie a poczucie własnej wartości to bardzo różne rzeczy, ale nie musimy tego rozwijać. Wydaje mi się - to tylko moje zdanie - że fakt, że tak łatwo porzuciłaś swoje pomysły, swoje potrzeby, zaczęłaś chodzić do kościoła, że dostosowywałaś się do niego, do jego planów, pomysłów, traktowałaś go jak jajko, tak łatwo uwierzyłaś w jego słowa, jakby były świętą prawdą, że go wykańczałaś, że to ty jesteś tą złą, do tego stopnia że TO TY GO CHCIAŁAŚ PRZEPRASZAĆ po tym całym cyrku, - że to wszystko wskazuje na to, że nie wierzysz w siebie, w to, że możesz mieć rację, że można cię kochać  taką jaką jesteś, tylko "musisz się zmienić". Jakoś to brzmi, jakbyś bardzo łatwo zrezygnowałaś z siebie.

Monoceros napisał/a:

Wyjątkowo okrutna rzecz, wiązać się z kimś po to, żeby go zmieniać według swojego upodobania... to nie lepiej znaleźć od razu kogoś, kto ci pasuje? Zamiast komuś robić  pranie mózgu "pokocham cię, ale musisz jeszcze pójść do kościoła... i jeszcze zmienić to... i tamto...". I z drugiej strony, jak trzeba nie wierzyć w siebie, żeby swoje poglądy, wartości, przekonania sprzedać za obiecywaną miłość.

Określenie tzw. sprzedania swoich wartości za miłość przez brak wiary w siebie jest spłyceniem. Jeżli ktoś się w kimś zakocha często ma przysłowiowe klapki na oczach. Nie dostrzega wielu praktyk i godzi się na wiele więcej, aniżeli wcześniej. Czasem ustępuje w wielu kwestiach dla świętego spokoju. To, że próbowałam chodzić dla niego do kościola nie oznacza, że zaczełam wierzyć. Zaczęłam chodzić na fitness z myślą, że jak mi się spodoba to będziemy mieć wspólne hobbi, a to że jego namawianie wywołało u mnie obsesję na punkcie ciała i jego niedoskonałości (której nie miałam wcześniej) to już inna kwestia. Nigdy wcześniej nie czułam do nikogo czegoś takiego i gwarantuje, że wielu woli zrezygnować z puszczania przy swojej połówce np. jakiegoś typu muzyki, niż ja zostawić. Gdy człowiek jest zaślepiony też wielu rzeczy nie zauważa. To logiczne, że gdybym wiedziała jaki jest naprawdę, nie zakochałabym się w nim. Nie chciałam rezygnować z niego i życia jakie wtedy prowadziłam, bo był dla mnie najważniejszy. Bardzo też przywiązałam się do jego rodziny. Byłam przekonana, że jak zmienię pare kwestii, które mu przeszkadzają to będzie dobrze i problem zniknie. Nie dopuszczałam do siebie wtedy, że mnie nie akceptował, nie kochał itd. Uwierzcie mi, że też nie miałam podstaw do uznania, że tak naprawde nie chce ze mną spędzić życia. Często wybiegał planami w "naszą wspólną przyszłość". Mieliśmy plany na najbliższe pare miesięcy: wyjazdy, kursy tańca itd. Wtedy myślałam, że jestem szczęśliwa, dzisiaj widze że to było toksyczne. Bo bardzo kochałam i w tej swojej miłości byłam raniona . Nie byłam nigdy stawiana na tzw. piedestale, zawsze było coś ważniejszego i ciągle walczyłam o uwagę. Nie mówiąc o frustracji spowodowanej poświęceniami tylko z mojej strony. Zaślepiony człowiek też sobie wiele tłumaczy na swój sposób i usprawiedliwia osobę, w której jest zakochany. Z dystansu widzę, że przez ten długi czas sukcesywnie miałam prany mózg. Byłam przekonana, że on jest tym lepszym, mądrzejszym, bardziej lubianym. On potrafi być bardzo sympatyczny, bardzo go lubiłam zanim zaczeliśmy być razem. Przez to dużo moich znajomych mówiło mi, że mam naprawde fajnego chłopaka, to samo rodzina. Po tym jak mnie zostawił, byłam przekonana, że zaczną mnie obwiniać za to że go do siebie zniechęciłam, skrzywdziłam. Okazało się inczej, bo pomimo, że nie mówiłąm nikomu o swoich problemach (bo się wstydziłam) widzieli z boku krytyke i inne zachowania. Dodatkowo posypałam się i przyznałam do tego co mi mówił. Po rozstaniu okazało się także, że to ja byłam tą bardziej lubianą. Dowiedziałam się też, że jego znajomi mieli go za dziwnego już od dziecka.

Może to co powyżej napisałam brzmi desperacko i tak mnie ocenicie, ale wcześniej byłam również w przeszło 3 letnim związku. Byłam pewna siebie, dumna ze swoich poglądów i pasji. Zawsze mówiłam jak mi się coś nie podobało, sprawiało mi przykrość itd. Byłam też w stanie analizować naszą relację i podjąć dojrzałą decyzję o rozstaniu. Rozstaliśmy się też w dobrych relacjach, bez obwiniania itd. Sama się sobie dziwię, że "dałam się tak zrobić", tym bardziej że nie byłam nigdy podatna na różnego rodzaju manipulacje, trzeźwo stąpałam po ziemi. Sama jestem w szoku, że mogłam się w kimś zakochać bez pamięci i pomimo wszystko. Wcześniej te wszystkie historie o złamanych sercach były dla mnie abstrakcją, do teraz.

Szczerze to nawet teraz nie umiem do końca dopuścić do siebie, że mnie nie kochał. Może to reakcja obronna mojej psychiki + te kity, które mi pociskał. Do końca też nie dochodzi do mnie, że on już ma żone po tak krótkim czasie. Ale to już raczej wynika z moich przekonań i ze stosunku jaki mam do szybkich ślubów.

Co do łatwej rezygnacji z siebie. To nigdy nie przychodzi łatwo i nie idzie w pełni zrezygnować z siebie. I  za to się też obwiniałam. Uważałam, że to generuje problemy. Uwierzyłam w ten "cyrk" bo on dosłownie zrobił cyrk i to na kółkach. Udawał totalnie załamanego, rozbitego, przytaczał jakieś kłótnie z przeszłości. Mówił o pomocy osób z rodziny, która widziała w jakim tragicznym stanie był przed przyjechaniem do mnie. Po analizie sytuacji doszłam, że penwie nawet w domu nie był bo przyjechał zaraz po tym spotkaniu z pracy. Wtedy nie myślałam logicznie i łykałam każdą ścieme jak pelikan.

Pozdrawiam ciepło smile

11

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Masz niezdrowe podejście do związków, że trzeba się poświęcać, rezygnować z siebie, porzucić jakieś swoje hobby itd. to znalazł się taki co to wykorzystał.

W normalny związku potrzebny jest przed wszystkim szacunek dla drugiej osoby. Mogę nie podzielać poglądów partnera, ale jeśli szanuję go jako osobę, która ma prawo do własnych poglądów, to nie oczekuję, że zmieni się pode mnie. Mogę się starać zrozumieć punkt widzenia, ale nie przekonuję na siłę do swoich przekonań. Tak długo jak partner ma poglądy, które nikomu nie szkodzą i nikogo nie krzywdzą, wszystko jest w porządku.

Na kompromisy można iść w kwestiach mniej ważnych, które nie są dla nas aż tak istotne. Przy czym do kompromisu trzeba dwojga.

Powiem tak, jeśli ktoś porzuca jakieś hobby, bo boi się reakcji ukochanej osoby i tego, że nie zostanie zaakceptowany to jest to bardzo smutne. Jeśli ktoś ma Cię odrzucić ze względu na Twoje hobby, którym nikomu krzywdy nie wyrządzasz, to taka relacja jest nic nie warta.

12

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Mimo że Twoja opowieść jest za pewne mocno subiektywna to trafiłaś na wyjątkowego drania.
Miałaś na samym początku sygnały że to nie jest dla Ciebie mężczyzna ale wiadomo miłość jest ślepa.
Pozostaje Ci się cieszyć że zabrał Ci tylko 3,5 roku życia i że teraz przed Tobą  otwiera się świat na nowo.
Jest to tragedia dla Ciebie ale chyba nie chciała byś spędzić następnych lat w jego zakłamanym towarzystwie a juz na pewno jako żona i matka.

13

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Byłam przekonana, że jak zmienię pare kwestii, które mu przeszkadzają to będzie dobrze i problem zniknie.

I to jest błąd, który popełnia tylu ludzi. Gdyby nie było tak, że jesteśmy desperacko spragnieni "głasków", czyli miłych słów, ciepła, zainteresowania, uwagi, słuchania, przyjaźni, przytulenia, to by w życiu nikomu nie przyszło do głowy, żeby dla kogoś się zmieniać. Masakra. W życiu żadne "dla ciebie się zmienię" nie wychodzi ludziom na dobre. Nie chcesz mnie taką, jaką jestem? Znajdź kogoś, kto ci odpowiada. Znajdź wierzącą, znajdź dbającą o ciało w stopniu, jaki ci odpowiada. Lubisz blondynki to nie każ się brunetce farbować. A ty miej do siebie więcej szacunku i więcej wiary, że jesteś wystarczająco dobra, żeby znalazł się ktoś, kto cię pokocha ze wszystkimi twoimi cechami, a nie tylko częścią, a resztę musisz zmienić.

14

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Można zastanawiać się nad negatywnymi cechami 'eks'a', można winić go za całe zło i własne kiepskie samopoczucie będące efektem jego zachowań, odsuwa to (często na zawsze, ale to może o to chodzi) pytanie "Dlaczego na takie mnie traktowanie się zgadzałam?". A zdanie "Bo go kochałam" i/lub "Bo byłam zakochana" nie wyjaśnia faktycznych przyczyn.

15

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Autorka pewnie jesteś kobietką uległą tak? Pytam się na wstępie, ponieważ próbuję dojść do sedna problemu. Ponieważ w całym związku, nie wymagałaś tylko dawałaś.Dlatego takie mam przypuszczenie.A żeby zacząć rozmową należy najpierw, dojść do sedna problemu.Zaznaczę, jednak, że Twój były facet, to maskryczny ...:( ma charakter.Niestety na temat miłości wie tyle, co nic on, nie umie kochać.Szacunek, i troska o partnerkę, to punkty priorytetowe w związku.I na to powinna być wyczulona piękna płeć.I każdego amatora wdzięku, który nie daje tego, trzeba wysłać wielkim kopem w kosmos.

16 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-09-18 09:32:03)

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat
PoziomkaMała napisał/a:

Określenie tzw. sprzedania swoich wartości za miłość przez brak wiary w siebie jest spłyceniem. Jeżli ktoś się w kimś zakocha często ma przysłowiowe klapki na oczach. Nie dostrzega wielu praktyk i godzi się na wiele więcej, aniżeli wcześniej. Czasem ustępuje w wielu kwestiach dla świętego spokoju.

Poziomko, fakty mówią same za siebie. W twoich zachowaniach widać dużo desperacji, przejawiającej się w braku ustanowienia i trzymania własnych granic, zbytniego naginania się do potrzeb i oczekiwań byłego partnera. W moim odbiorze wygląda to jakbyś za wszelką cenę pragnęła być kochana i akceptowana. W dążeniu do tego zatraciłaś siebie, postanowiłaś wywrócić się na "lewą stronę", aby tylko trafić w gusta i upodobania swojego partnera. Teraz już doskonale widzisz na przykładzie nowej miłości swojego byłego, że nie trzeba dostosowywać się do cudzych wymagań, żeby być akceptowanym i kochanym. Wyciągnij z tego wnioski.

17

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

To było bardziej podyktowane zakodowaniem się, że sie nie chce spędzić życia z kims innym, nie widzeniem wad i przeświadczeniem, że "złapało się Pana Boga za nogi". Mój były partner posiadał szereg cech, które mi odpowiadały plus wyobrażenie, które powstało na początku związku. Niedopuszczaniem do siebie, że coś może być nie tak. Gdybym była tak zdesperowana za jakimkolwiek poczuciem uwagi, akceptacji itd. to bym odeszła do innego, bo jakbym chciała to bym mogła i to nie była pojedyncza okazja. Tylko jak sie kogoś kocha to się nie szuka szczęścia gdzie indziej. Żyłam w przeświadczeniu, że mam szczęście, że mam takiego chłopaka, bo widziałam tylko dobre cechy. Zakochałam się do tego stopnia, że nie umiałam logicznie ocenić sytuacji. Zawsze byłam indywidualistką i do tego momentu nie zabiegałam nigdy za specjalnie o czyjąś sympatie. Zawsze uchodziłam za osobą bardzo niezależną o nietuzinkowych zainteresowaniach. Na początku związku otwarcie mówiłam co lubię, jakie mam poglądy. Zresztą jestem bardzo szczera i nie wstydze się mówić tego co uważam przy innych. Zmieniło się to tylko w tym jednym przypadku, i to po pewnym czasie jak się bardzo zaangażowałam emocjonalnie. Ta nieszczerośc objawiała się w komentowaniu tego co mi mówił, bo oczywiście nie chciałam zranić jego uczuć m.in. religijnych, bo go szanowałam. Często to co mi mówił wydawało sie absurdalne, ale tego tak nie skwitowałam. Bałam się, że zrobi mu się przykro, a potem to wykorzysta przeciwko mnie. W porównaniu z poprzednim, ten były partenr był znacznie lepszy pod wieloma względami, co przyćmiło mi wady i nie umiałam obiektywnie oceniać jego zachowania. Dodatkowo jestem bardzo stała w uczuciach.

18

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

To wszystko co napisałaś w ostatnim poście jest rzęsą na wodzie. Zajrzysz pod nią? Znajdziesz źródło?

19

Odp: Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat
PoziomkaMała napisał/a:

To było bardziej podyktowane zakodowaniem się, że sie nie chce spędzić życia z kims innym, nie widzeniem wad i przeświadczeniem, że "złapało się Pana Boga za nogi". Mój były partner posiadał szereg cech, które mi odpowiadały plus wyobrażenie, które powstało na początku związku. Niedopuszczaniem do siebie, że coś może być nie tak. Gdybym była tak zdesperowana za jakimkolwiek poczuciem uwagi, akceptacji itd. to bym odeszła do innego, bo jakbym chciała to bym mogła i to nie była pojedyncza okazja. Tylko jak sie kogoś kocha to się nie szuka szczęścia gdzie indziej. Żyłam w przeświadczeniu, że mam szczęście, że mam takiego chłopaka, bo widziałam tylko dobre cechy. Zakochałam się do tego stopnia, że nie umiałam logicznie ocenić sytuacji. Zawsze byłam indywidualistką i do tego momentu nie zabiegałam nigdy za specjalnie o czyjąś sympatie. Zawsze uchodziłam za osobą bardzo niezależną o nietuzinkowych zainteresowaniach. Na początku związku otwarcie mówiłam co lubię, jakie mam poglądy. Zresztą jestem bardzo szczera i nie wstydze się mówić tego co uważam przy innych. Zmieniło się to tylko w tym jednym przypadku, i to po pewnym czasie jak się bardzo zaangażowałam emocjonalnie. Ta nieszczerośc objawiała się w komentowaniu tego co mi mówił, bo oczywiście nie chciałam zranić jego uczuć m.in. religijnych, bo go szanowałam. Często to co mi mówił wydawało sie absurdalne, ale tego tak nie skwitowałam. Bałam się, że zrobi mu się przykro, a potem to wykorzysta przeciwko mnie. W porównaniu z poprzednim, ten były partenr był znacznie lepszy pod wieloma względami, co przyćmiło mi wady i nie umiałam obiektywnie oceniać jego zachowania. Dodatkowo jestem bardzo stała w uczuciach.

Poziomko,
Twoje niskie poczucie własnej wartości wychodzi niemal każdym porem twojego ciała.
Nie będę tak dyplomatyczna jak Wielokropek i napiszę ci wprost, że twój partner od początku waszego związku cię nie szanował. Jego testowanie ciebie, jak bardzo potrafisz na jego widzimisię dostosowywać się, aby przekonać go o swojej miłości, jest tego najlepszym dowodem. A to, że ty sądzisz, że jest to zupełne normalne w związku dwojga ludzi, pokazuje jak bardzo pełzająca przy ziemi jest twoja wiara, że można cię pokochać za to, że po prostu jesteś.
Na koniec waszego związku twój facet już tylko pokazał jak bardzo wlazł ci na głowę i ostatecznie olał cię z braku jakiegokolwiek szacunku do ciebie.
Jeśli nie popracujesz nad swoim poczuciem wartości, to zaliczysz jeszcze kilka takich związków, w których będziesz się starała, aby zasłuźyć na miłość a i tak finalnie zostaniesz olana.

Posty [ 19 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Druga twarz, czyli kiedy nie znasz osoby, z którą byłeś tyle lat

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024