Witam wszystkich, specjalnie zalozylam konto, aby sie zwyczajnie poradzic.
W skrocie mowiac, zawsze marzyl mi sie wyjazd za granice, szlifowalam angielski i nigdy nie budowalam solidnej przyszlosci w kraju. Poszlam na studia, ktore bardziej wiazaly sie z moimi zainteresowaniami, niestety nie z rynkiem pracy. Udalo mi sie kilka miesiecy dostac fajna prace, kompletnie niezwiazana z moim wyksztalceniem, ale sfera, ktora absolutnie mnie interesuje, ale paradoksalnie mimo prestizu firmy i odpowiedzialnego stanowiska, niestety ale placa jest bardzo niska, jak na srednia i ogolnie utrzymanie w stolicy. Wszystko byloby fajnie, gdyby nie to poczucie nierealizowania marzen, ze gdy nie teraz to kiedy? Ukonczylam wlasnie studia, jestem jeszcze mloda i "odwazna", a za kilka lat, nie wiadomo, co moze sie wydarzyc.
Z chlopakiem jestem juz 3 lata, niby powaznie, niby nie, bo owszem mieszkamy razem, ale wciaz na utrzymaniu rodzicow. On jest kolejnym argumentem, ktory przemawia, by jednak wstrzymac sie za rozsadkiem, zostac przy stabilnej i fajnej pracy, porzucic marzenia, ale.... Nasz zwiazek jest hmm, byl idealny, zawsze byl dla mnie priorytetem, ja jestem osoba, ktora nie ma zbyt wielu znajomych, blizej mi do introwertyka, a jemu odwrotnie, jeszcze kilka lat temu mi to odpowiadalo. Natomiast od niedawna, irytuje mnie troche jego postawa "typowego studenta", ze oszczedza jak moze, dorobic w weekendy nie chce, w srodku tygodnia wychodzenie na piwko, czy wodeczke. Przy nim czuje sie juz nudna i stara, bo ja juz mysle bardziej powaznie o zyciu, chce skupic sie na rozwoju, nabywaniu doswiadczenia na rynku pracy, a nie tylko znajomi i znajomi. Rozumiem, ze jest to kwestia moze troche innych charakterow? Ostatnie tygodnie byly trudne, bo ja mialam duzo pracy, a on wiadomo wakacje, wrocil do domu rodzinnego i codziennie praktycznie siedzial sobie do rana pijac piwko z kolegami. Nie imponuje mi to. Mielismy dluga rozmowe, kiedy mowilam mu, ze mam tego dosc, jak chce tak zyc to niech zyje, ale bedac singlem. Obiecal, ze sie zmieni, na razie jest ok, ale na jak dlugo nie wiem? Konczy nam sie niedlugo umowa na mieszkanie i stad moje troche wahania, czy przedluzac na kolejny rok czy probowac spelniac sie i wyjechac za granice. Co do mojego chlopaka, szanse, ze wyjedzie ze mna sa marne, bo ani jezyka nie zna, ani nie chce znac, dodatkowo "nie kreci go to tak jak mnie" i tutaj ma wszystko, co chce, a tam by musial zaczynac od zera, z dala od rodziny i znajomych. Rozumiem to.
to taki rachunek jesli chodzi o wyjazd za granice:
+planowany juz od dluzszego czasu, odpowiada mi styl zycia tam, nawet pracujac jako recepcjonistka jestem w stanie sie utrzymac, usamodzielnic
+moim najwiekszym marzeniem jest pojscie tam na studia, jednak sa ta ogromne koszty i najprawdopodobniej przez najblizsze kilka lat po przeprowadzce bede na nie odkladac
+poczatki bede trudne, ale rzutem dlugoterminowym, bede w stanie sie usamodzielnic, kupic samochod, wynajac mieszkanie, pracujac jako chociazby sekretarka
-strach, wiadomo, mimo ze planowalam wyjazd od dluzszego czasu, ogromnie boje sie
-gdy wyjade oznacza to rozstanie z chlopakiem
-gorsza praca niz w PL, ale lepiej platna
Mam nadzieje, ze wybaczycie, ze mowie takimi ogolnikami, nie chce po prostu dawac za duzo szczegolow, ewentualnie na priv.