Witam,
jakieś osiem miesięcy temu moja 12 letnia córka zaczęła okropnie kaszleć.Leczyłam ją parę dni w domu ale z powodu braku efektów i faktu,że powiedziała,ze w jej klasie był chłopak chory na krzusiec natychmiast wybrałam się z nią do lekarza rodzinnego.Powiedziałam,że córka miała prawdopodobnie kontakt z dzieckiem chrym na krztusiec.Jak na moje oko objawy na to wskazywały: męczący kaszel aż do wymiotów,po którym nieraz widać było zaczerwienione oczy z popękanymi naczynkami.
Lekarka dała skierowanie na jakieś badanie.Kiedy po tygodniu brania antybiotyku nie było lepiej znowu wybrałam się do lekarza.
Lekarz obejrzał badanie i stwierdził,że ono i tak nie dało by odpowiedzi czy córka ma krztusiec.Dodam,że był to innym lekarz niż za pierwszym razem.
Zadzwoniłam do mamy chłopca,który podobno miał mieć krztusiec.Mama powiedziała,że miał identyczne objawy co córka ale lekarz od razu krztusiec wykluczył.
Nie wiem dlaczego.
Córka leczona była trzema antybiotykami przez trzy tygodnie.
Trzy tygodnie temu pojechaliśmy do Rabki na badania w kierunku astmy.Lekarka osłuchujac córkę powiedziała,że słyszy coś w lewym płucu.Po zrobieniu bronchoskopii okazało się,że są zmiany wskazujące na przebyty krztusiec.
Wczoraj pojawiła się u mnie pielęgniarka,która próbowała mi wmawiać,że dostała info z Rabki,że córka tam przechodziła kokolusz.W związku z tym muszą to zgłosić do Sanepidu.Tłumaczę pani,że informowałam ponad pól roku temu,że miała kontakt z chorym dzieckiem ale zostałam w przychodni olana.
Dałam kobiecie wypis ze szpitala.Ale nie zamierzam tego tak zostawić.Dziś idę zorbić ksero karty córki do przychodni.
Chciałabym by ktoś odpowiedzialny za to poniósł konsekwencje.Ale nie wiem jak się do tego zabrać.Może coś mi poradzicie.