Cześć wszystkim!
Pisze chłopak.
Życie jest bardzo skomplikowane.
Nie chcę referować całej historii, bo się zanudzicie. Ale jest tak, mam 23 lata, na karku pracę programisty i studenta informatyki.
Kiedyś czułem się bardzo nieatrakcyjny, żeby nie powiedzieć obleśny. Nie wiem. Może dlatego że w gimnazjum byłem najniższy, najchudszy, większość dziewczyn mogłaby mnie znokautować. Potem technikum, a ja sam, koledzy zapraszali na bilard, kręgle a ja odmawiałem bo nie miałem żadnych pieniędzy (tata zmarł gdy kończyłem podstawówkę). Pojawiła się dziewczyna w której się zakochałem, kolega z technikum popełnił samobójstwo. Wpadłem w depresję, sam próbowałem się zabić (jedna próba była bardzo "ostra"). Trwało to 3 lata, dziesiątki opakowań proszków za mną.
W maju tego roku otrząsnąłem się. Nie wiem jak to się stało. Po prostu coś we mnie wstąpiło pewnego ranka i powoli wstawałem z kolan i na nowo uczyłem się "chodzić". Kontynuuję to do dzisiaj, ale jeszcze mam sporo do zrobienia. Zainwestowałem mnóstwo pieniędzy w siebie, bo czułem, że dzięki temu nie wrócą stare demony.
Problem jest dla mnie straszny.
Odtrącam dziewczyny, zwłaszcza te atrakcyjniejsze które wyczuwają jakbym "rósł w siłę" i chciałyby dołączyć. Niektóre to koleżanki, które dystansowały się ode mnie za młodu. Każdej mówię, że ja już miałem szansę ale ją straciłem. Czuję, jakbym je krzywdził w ramach kary za to, co niektóre z nich mogły mi zrobić kiedyś. Dystansuję się teraz ja i niemalże każdą zniechęcam do siebie, co jeszcze bardziej je napędza. Nie czuję się nieatrakcyjny, przeciwnie, poprawiła się moja samoocena i dobrze mi ze sobą. Wiem też, że będzie jeszcze lepiej! Ale żeby nie było - i tak unikam dziewczyn. W autobusie unikam wzroku, na ulicy idę przy budynku i zawsze ustępuję. Dzięki temu unikam jakiegoś zainteresowania mną.
Czuję się trochę dziwnie, bo nie wiem co będzie dla mnie najlepsze. Czy to normalne dla osoby, która miała depresję na głowie? Najpierw choroba, leczenie, wychodzenie samemu na prostą w taki sposób, by nikt nie przeszkadzał i dopiero potem otwarcie się na kogoś? Czy może gdzieś mam zakodowany strach przed drugim człowiekiem?
Czuję się w samotności całkiem dobrze, bo wszystko co zarobię, mogę wydać na swoje zainteresowania i potrzeby, rozwijam się i mogę zrobić coś dobrego dla siebie i najbliższych. Na przykład coś tak ewidentnego jak auto. Koledzy mają jakieś Golfy, BMW, auta bezpłciowe i nudne, żeby wyrywać laski i jeździć nimi na imprezę. Ja mam dwuosobowego charakternego roadstera, jeżdżę nim sam i nie mogę się doczekać jak zdejmę dach. Chciałem mieć coś dla siebie. Dla swoich oczu. To mnie cieszy. Żeby nie być jednak takim hedonistą, niewielki procent oddaję stowarzyszeniom, posyłam coś schronisku dla zwierząt w moim mieście. Pomagam mocno rodzinie.
Nigdy nie traktowałem dziewczyn instytucjonalnie, nie angażowałbym się w związek dla związku. Druga osoba nie może być dla mnie wypełniaczem czasu i rubryczki na Facebooku (w związku z). Nie umawiam się na jakieś spotkania erotyczne.
Ale jestem młody, obawiam się że po trzydziestce dostanę jakiejś kolejnej depresji z powodu samotności. Znowu będę szukał powodów i winy w sobie. To się źle skończy. Nie mam pomysłu na siebie po studiach. Zawsze byłem emocjonalną gąbką, a teraz czuję się jak kawałek papieru ściernego. Boję się, że jest mi wygodniej odtrącić niż spróbować. Albo że podświadomie mszczę się. A może to efekt przyzwyczajenia się do tego, że nikt się mną nie interesował?
Czy to normalne?