Witam. Mam 21 lat. Co miesiąc przeżywam piekło od kilku lat(jest gorzej niż było). Mam takie bóle całego ciała(mięśnie, stawy, kości) i nie tylko brzucha że uniemożliwia mi to życie w te dni. Z trudem ruszam się i biorę taksówkę na pogotowie. Tam dostaję zastrzyki i ból ustępuje do tego stopnia że jestem w stanie normalnie funkcjonować.
Cały czas biorę tabletki ochronne na żołądek, przygotowując się na ten koszmar - codziennie. Zanim dojadę na pogotowie to łykam tabletki doustne by to jakoś dożyć.
Jestem tak słaba że mam zawroty glowy, ciężko jest utrzymać rownowagę i kiedyś zdarzylo mi sie wymiotować.
Dzień, dwa dni przed już w kościach czuję że zbliża się ten koszmar.
Byłam juz u kilku ginekologów i nic z tego nie wyszło.
Słyszałam rózne rzeczy, głównie wychodzi na to, ze tak musi być i niektorzy tak mają i muszą z tym żyć, że to nie choroba.
Nie współżyję. Ostatnio poszłam do ginekologa to chcial mi zrobic cytologie, bo nigdy jej nie miałam. Zgodziłam się. Ale nie doszło nawet do pobrania materiału, czułam tak ogromny ból że nie sposób było kontynuować badanie. Lekarz był zdziwiony że mnie aż tak boli.
2 razy mialam wczesniej robione badanie przez powłoki brzuszne które nie wykazało nieprawidłowości.
Czy któras z Was miala cos podobnego? Juz nie wiem co mam robić, z każdym miesiącem czuję się jeszcze bardziej bezradna, choc wydaje sie że juz bardziej nie można.
Lekarz powiedział mi żebym sie zastanowiła nad lekami hormonalnymi/antykoncepcyjnymi. Czytałam jednak że nawet stosowanie ich nie zwalnia z tego bólu, nic nie wiem na ten temat, jak to w ogóle możliwe itp. Jak to z nimi jest? Czy uwalniają od wszelkich spraw, ze tak powiem, 'związanych z okresem'?
Ta ''choroba'' rządzi moim życiem, a lekarze rozkładają ręce i mówią że nie wiedzą dlaczego tak jest, że tak musi być, a ja już tracę wiarę że kiedykolwiek będzie z tym normalnie.
Proszę o pomoc/rady, wymianę doświadczeń.
Pozdrawiam.